Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆*: .。.🕊️ ─ Rozdział I

CIEPŁE promienie słońca opadały na łagodnie obniżające się wzgórze, na którym zatrzymało się dwóch domowników. U ich boku siedział pogodnie nastawiony kocur; jego futro było białe, a drobne elementy, takie jak uszy, podbrzusze, ogon i przednia łapa naznaczone były ciemną szarością. Na pysku miał dziwnie ułożone kropki, w kolorze podobnym do poprzednio wspomnianych "dodatków". Przecinały je białe, długie nitki w postaci wąsów. Oczy błyszczały ciekawskim bursztynem a szyję przewiązaną miał ludzką chustą o kolorze nieba. Większości czworonogów by to nie odpowiadało, bowiem według większości już nawet obroża jest wygodniejsza, jednakże jemu ona nie przeszkadzała. Jeśli jego domownicy chcieli, by ją nosił, nie miał problemu z pokazywaniem się z nią na sobie.

Po chwili odpoczynku domownicy wstali, a ich podopieczny po leniwym rozciągnięciu się zrobił to samo. Przywołali go ręką, by wskoczył do przenośnego pudła; obojętnie miauknął, wszedł w ramiona właściciela i wskoczył do dziwnego transportera. Domownik powiedział coś w swym dziwnym języku i delikatnie zamknął drzwiczki.

Początkowo trochę się bał w nim przebywać, ale zdążył się już nauczyć, że przenośne pudło nic mu nie zrobi, a domownicy - po chwili go z niego wypuszczą. Wolał przesiedzieć w nim jakiś czas niż męczyć się dłuższą wędrówką, tym bardziej zważając także na transport swoich właścicieli. Miał dziwne dwa, duże obracające się koła oraz srebrnie połyskujące rury, które je razem łączyły. Całość dopełniała mała, czarna poduszeczka, na której ich użytkownicy siadali. I po prostu potrafili na nich odjechać, daleko i w dodatku naprawdę szybko, poruszając jedynie swoimi dolnymi łapami.

Pingwiniemu Szczytowi nie uśmiechała się myśl ganiania za tym urządzeniem, tak więc przesiedzenie we własnym transporterze wydawała się tą rozsądniejszą opcją.

Gdy kontener nagle przestał się przemieszczać a drzwiczki uchyliły się lekko, to dało Pingwiniemu Szczytowi znak, że są już na miejscu i nadeszła pora wyjścia. Machając ogonem wskoczył w otwarte ramiona domownika a ten odstawił go miękko na ziemię.

Rozejrzał się. Teraz, w odróżnieniu do poprzedniego widoku, jakimi były górzyste pola porośnięte gdzieniegdzie gęstą trawą i wrzosami, w powietrzu unosiło się przeciwne ciepłemu słońcu wilgotne i chłodniejsze powietrze (zamiast tych pyłków latających wszędzie w powietrzu na poprzednim miejscu postoju. Jak dobrze, że tu ich nie było! Pingwini Szczyt tylko ciągle przez nie kichał). Polanę, na której się znajdywali, przecinała płynąca z przyjemnym szumem rzeka a całości dopełniały rosnące wokół wierzby.

- Jak tu ładnie! - miauknął. Właściwie, to spodziewał się wyboru przez domowników właśnie takiego miejsca jako cel ich podróży. Od jakiegoś czasu ciągle wieszali po swoim legowisku masy papieru z widniejącymi na nich obrazkami oblodzonych miejsc i dziwnych, biało-czarnych stworzeń. Pingwini Szczyt nie orientował się zbytnio w mowie ludzi, ale wydawało mu się, że to od tych właśnie stworzeń pochodziło jego imię. (A nietrudno było to zrozumieć, skoro dość często wskazywali palcami to na te obrazki, to na niego). Spodziewał się wybrania przez właścicieli jakiegoś miejsca z wodą jako punkt decelowy dzisiejszej wyprawy. Chodzili na takie spacery co drugi dzień, za każdym razem w podobne miejsca - ale to różniło się czymś od reszty odwiedzonych przez nich rzecznych i jeziornych terenów. Jeszcze nie do końca tylko wiedział, co.

Domownicy rozłożyli całkiem spory kawałek dziwnego, wielkiego ale i za razem miękkiego materiału na podłożu i zaczęli coś na nim rozkładać. Najprawdopodobniej było to ludzkie jedzenie. Właśnie to dało Pingwiniemu Szczytowi znak, że na pewno dotarli do celu dzisiejszej wycieczki i tutaj zamierzają się zatrzymać. Zawsze w docelowych miejscach rozkładali ten materiał a potem na nim siadali.

Nagle do jego nosa dotarł soczysty zapach. Poniuchał w powietrzu jeszcze raz i utwierdził się w swoich podejrzeniach. Podreptał do jednego z domowników i zamiauczał prosząco. Zaczął ocierać się o niego bokiem, za co został pogłaskany i otrzymał pożądany gratis - kawałek smacznego kąska.

Domownicy położyli się wspólnie na kawałku materiału i zaczęli ze sobą rozmawiać, wskazując na chmury płynące powolnym krokiem po niebie. Na ten widok Pingwini Szczyt przechylił głowę w bok.

Początkowo myślał, że jego domownicy są parą, jednak po dłuższym okresie z nimi spędzonym zrozumiał, że są raczej jak brat i siostra z jednego miotu. Zasmucił się trochę na tą myśl, ale ten nastrój szybko mu minął. Z reguły był radosnym kotem. Kiedyś też żył że swoim rodzeństwem, ale został od nich oddzielony, tym samym zamieszkał właśnie ze swoimi obecnymi właścicielami. Na moment obecny nie wyobrażał sobie życia gdzie indziej i z kimś innym, ale coś w nim lekko smuciło się z powodu, że nie zdążył przeżyć więcej chwil z rodzeństwem i że zostali rozdzieleni w tak młodym wieku. Właściwie, to prawie ich nie pamiętał. Nie potrafił nawet określić ich wyglądu. Westchnął.

A może to nawet lepiej, że tak wcześnie się to stało? - pomyślał. Później trudniej byłoby nam się rozstać.

W końcu postanowił porzucić te rozmyślania i wykorzystać nieuwagę domowników. Zerknął na nich jeszcze raz, upewniając się, że zostaną tam bezpieczni, po czym dał susa w stronę wierzb.

________________________

Pisałam to kilka miesięcy temu. Ale cringe XDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro