Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 20

Słońce niemiłosiernie paliło grzbiety Lilli i Różyczki. Mimo zmęczenia kotki czujnie wypatrywały poszukiwanych lekarstw. Jednak roślinność nie była tam zbyt bujna; rozległe pogórza zrujnowane przez dwunożnych i surowy klimat raczej przypominały sawannę, na której nie padało całe dekady.

Uzdrowicielka wraz z uczennicą wyruszyły dwa wschody słońca temu, a już miały serdecznie dość. Dobrze wiedziały jednak, że od ich wędrówki zależą losy Potoku, a może nawet reszty kotów. To dodawało im motywacji.

- Widzisz coś? - zagadnęła Różyczka, wlekąc łapy po jałowej ziemi.

- Tylko drzewa. No i trawy, a tam są jakieś krzaki. Nie tego szukamy - westchnęła Lilia.

- Mam już dosyć. Czuję się, jakby cały wszechświat był zwrócony przeciwko nam - burknęła uczennica, kopiąc łapami leżące dookoła kamyki.

Uzdrowicielka nie odpowiedziała, chociaż podzielała poczucia młodszej kotki. Nagle poczuła zimniejszy powiew powietrza; zdała sobie sprawę, że wchodzą na coraz wyższe partie górzystego terenu.
„Przynajmniej jest chłodniej" - pocieszała się w duchu Lilia.

Do uszu kotki dobiegł szum.

Szum wody?

- Różyczko, słyszysz? - zapytała uzdrowicielka, z oczami rozszerzonymi do granic możliwości wpatrując się w stronę, z której dochodził dźwięk.

- Tak. Czy to woda?

- Nie dowiemy się,  jeśli nie sprawdzimy - skwitowała Lilia. - No chodź!

Kotki zapomniały o zmęczeniu. Z całych sił gnały przed siebie, nie zważając na rozsypywane kopce ziemi i liści. Przeskakiwały ze skały na skałę; o dziwo im wyżej, tym roślinność stawała się bardziej żywa.

W końcu podróżniczki wychyliły się zza łuku skalnego. Różyczka nie mogła powstrzymać zachwyconego westchnienia.

Przed kotkami rozpościerała się pionowa półka skalna, z której szczeliny wodospadem lała się woda, prosto z górskiego źródła, która potem wpadała do krystalicznie czystego, lazurowo błękitnego jeziorka.

Bujne krzewy i niedostępne klify ochraniały mistyczną oazę przed niszczycielskimi żywiołami dwunożnych; w przeciwieństwie do niższych partii góry natura była tam nienaruszona.

Spragnione i zmęczone podróżniczki natychmiast rzuciły się w stronę jeziorka i zaczęły łapczywie chłeptać opalowo mieniącą się wodę. Przez ciało Lilli przebiegł lodowaty dreszcz orzeźwienia.

Kątem oka uzdrowicielka zauważyła poruszenie pod półką skalną. Myszy i inne małe zwierzątka prawdopodobnie zadomowiły się w szczelinach i dziurkach licznych skalnych formacji.

- Spróbuję zapolować - oświadczyła, liżąc Różyczkę po uchu.

Rudawa sierść Lilli idealne zlewała się ze skalnym podłożem usłanym kurzem i piachem. Kotka szurając brzuchem o ziemię brnęła w stronę szczeliny. Kiedy znajdowała się o długość skoku od prawdopodobnej rezydencji zdobyczy, podłęłzła pod krzak i przycupnęła w cieniu roślin.

W takim ukryciu pozostała, dopóki pulchna mysz nie wychyliła łebka z dziurki. Zawęszyła, stając na tylnich łapkach, ale wiatr wiał w przeciwną stronę, co uniemożliwiło wyczucie łowczyni. Uzdrowicielka poczekała jeszcze chwilę, aż mysz straci czujność i zajmie się grzebaniem w ziemi.

Kiedy ten moment nastąpił, kotka wykonała nieco koślawy skok, ale na tyle skuteczny, aby złapać mysz w swoje zabójcze pazury. Przeturlała się, wzbijając tumany kurzu i złapała zdobycz w zęby.

Po udanym polowaniu, dumna z siebie Lilia z ogonem uniesionym wysoko podreptała do Różyczki.

- Proszę. Myszy tutaj są bardzo pulchne, starczy na mały obiad dla nas dwóch.

- Świetna zdobycz, umieram z głodu - uczennica oblizała pyszczek i odgryzła kawałek.

Gryzoń okazał się dosyć sycący; najwidoczniej zwierzyna miała tam idealne warunki do życia. Po skończonym posiłku zmęczone podróżniczki ułożyły się do snu w cieniu głogu.

Wstały dopiero następnego dnia. Lilia uświadomiła sobie, że nie powinny się obijać ani chwili dłużej. Szybko obudziła Różyczkę i rozpoczęła poszukiwania ziół.

Na polanie w bród było pospolitych roślin, a co za tym idzie, pszczół także. Uzdrowicielka wyśledziła owady aż do ich ula. Na szczęście, nieco miodu kapało z otworu pszczelej konstrukcji. Kotka podłożyła w miejsce przecieku gruby liść i poczekała, aż napełni się złocistymi kropelkami.

Obie podróżniczki zrywały wszystko, co wydawało się być przydatne. Takim sposobem już niebawem na polanie pojawiła się okazała sterta lekarstw.  Lilia z zadowoleniem rozdzielała zioła rodzajami i pakowała w małe paczuszki za pomocą liści.

- Lilio.. - zagadnęła Różyczka, wyglądając na przygnębioną.

- O co chodzi?

- Co jeśli się spóźnimy?

- Im szybciej się z tym uwiniemy, tym lepiej. Zamiast zadręczać się czarnymi myślami lepiej pomóż mi zapolować. Trzeba zanieść coś do reszty Wędrowców; nie jedli nic od kilku wschodów słońca - odparła twardo Lilia, przystępując do węszenia w poszukiwaniu zdobyczy.

☆☆☆

Odkąd podróżniczki wyruszyły z powrotem do grupy minął już jeden wschód słońca. Tym razem wędrówka szła im szybciej, bowiem niedawno dostarczyły sobie energii z tłustych myszy i lodowatej wody źródełka. Lilia już zatęskniła za falującą, szmaragdową taflą, poruszaną licznymi strumykami wody spływającymi spomiędzy skał. Różyczka dziarsko maszerowała przy boku uzdrowicielki, dumnie niosąc w pyszczku dwie myszy. Lilia opóźniła proces ich rozkładu, smarując je okładem z mięty i zakopując pod ziemią na noc. Tym sposobem muchy i inne stworzenia zajmujące się rozkładaniem padliny nie wyczuwały woni zabitego gryzonia.

Żar lał się z nieba, jednak kotki nie czuły zmęczenia. Przedzierały się przez zmarniałe krzewy jakby nic to dla nich nie znaczyło.

Słońce zniżyło się ku horyzontowi, zapowiadając nadejście nocy. Lilia zauważyła w oddali poruszenie. Ciemne sylwetki na tle krwiście czerwonego światła zachodzącego słońca. Różyczka wydała z siebie cichy okrzyk. Czarna kotka zwinnie rzuciła się na przód. Uzdrowicielka ruszyła tuż za nią, dźwigane zioła powiewały w jej pysku. Usłyszała piski pełne wzruszenia i radości.

Lilia rzuciła się Chmurze na grzbiet, przewracając ją w udawanej szamotaninie. Przewodniczka zaczęła szczęśliwie wylizywać uszy przyjaciółki.

- Macie zioła i jedzenie! Jesteśmy uratowani! - wykrzyknęła Paproć, wdzięcznie ocierając się o przybyszów. Uzdrowicielka ze smutkiem zauważyła, że przez cztery wschody słońca jej nieobecności towarzysze zdążyli nieźle zmarnieć. Ich futra były zakurzone i posklejane, oczy załzawione i poduszki popękane, a jednak byli w stanie się cieszyć.

Kocięta odzyskały blask w maleńkich oczkach, skacząc Lilli koło łap. Nawet pochmurny zwykle Sowa przymrużył oczy i uniósł kąciki pyska, mrucząc pod nosem.

- Chodźcie wszyscy, mamy trzy myszy. Może nie są najświeższe i smakują miętą, ale musicie coś zjeść - ogłosiła Różyczka, wypluwając ogony trzymanych zdobyczy. Wszyscy rzucili się do jedzenia, dzieląc myszy na kawałki i łapczywie przełykając nawet najmniejsze chrząstki i żyłki.

- Gdzie jest Potok? Jak się miewa? - zagadnęła Lilia, kierując się przede wszystkim do Paproci.

- Właśnie miałam zanieść mu kawałek myszy. Chodź ze mną - kremowa kotka machnęła puszystym ogonem i skierowała się w stronę spróchniałego drzewka. Przy pniu leżał zwinięty w kulkę, brudny od kurzu łowca. Jego rany nie wyglądały pięknie, ale takie bywają procesy gojenia. Lilia z zadowoleniem zauważyła, że zaczynały formować się strupy, a poparzona skóra była mniej zaczerwieniona i opuchnięta.

- Wygląda naprawdę dobrze. W takim tempie stanie na nogi może już za dwa wschody słońca - oznajmiła uzdrowicielka, rzucając kremowej kocicy łagodne spojrzenie. Na te słowa Paproć przymrużyła radośnie oczy i pochyliła się nad Potokiem w celu wręczenia mu zdobyczy.

Uzdrowicielka chodziła od kota do kota, sprawdzając ich stan. Okazało się, że przeżyli dzięki wykopywaniu glizd z ziemi, przez co większość Wędrowców miała uszkodzone poduszki łap i obolałe pazury. Wraz z Różyczką przygotowała okład z krwawnika na obolałe łapy i podała każdemu potrzebującemu.

Może to nie koniec, może jeszcze mamy szansę. Wieczni wędrowcy czuwają nad nami.

1116 słów

A więc tak... 4 miesiące nieobecności i braku weny. Zdarza się, to fakt, ale nareszcie powracam z już 20 rozdziałem. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro