002
WSZELKIE MAPY prowadziły do przemokniętego grobu L/N Y/N. Mimo że od początku nie chciał tu być, rzucił okrytą krwią białą różę na grafit. Oklepany i był to kwiat, lecz czy nie liczył się gest sam w momencie, w którym szukał swojej nowej drogi? Drogi niełączącej się już z pełnej śmiercią osoby, na jakiej w jakimś stopniu mu zależało.
Powstała rana na wewnętrznej stronie dłoni zaczęła się goić, jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Ran miał wysoki próg bólu fizycznego, chociaż z psychicznym również dawał radę.
Dlaczego więc czuł się jak wypluty, kiedy tylko myślał o niej?
Dlaczego miał wrażenie, że mógł ją uratować, skoro nie było to nawet możliwe? W końcu nie było go na miejscu, a ciało pochowane w trumnie ledwo co poddali identyfikacji. O ile poddali – powtarzał mu
głos w głowie.
Boś przecież Y/N musiała żyć prawda?
To wszystko wokół było zwykłą farsą, zwykłym przedstawieniem, a sama właścicielka grobu powinna za moment wyskoczyć zza płyty i uraczyć go tym uroczym, i szerokim uśmiechem. Śmiać mu się chciało, kiedy myśli te błądziły po głowie. Ach, jak bardzo chciałby cofnąć czas, lecz nie było mu to dane.
Jedyne, na co zasługiwał teraz Ran to ubłocone trampki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro