✦◌⋅ ❝ XXIV. Zabierz mnie do gwiazd ❞
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Zośka
Nastał kolejny dzień, a raczej już wieczór. Niestety jutro musimy już stąd wyjechać. Ten wyjazd minął tak szybko, że teraz już bezgranicznie wierzę w powiedzenie, że w dobrym towarzystwie czas mija najszybciej. Aby uczcić cały wyjazd, postanowiliśmy zrobić razem małą imprezę. Alek i Paweł wrócili właśnie z wycieczki po picie i przekąski, które wraz z Rudym rozpakowaliśmy, podczas gdy dziewczyny wybierały muzykę.
— Zosiek, skarbie, nie plącz mi się teraz pod nogami — woła Janek do kota, kiedy ten radośnie biegając po całym salonie prawie na niego wpada.
— Zosiek? — powtarzam ze zdziwieniem, unosząc brew.
— No co, nazwałem kota po tobie, Zosiu — uśmiecha się zagadkowo.
Jesteśmy teraz w dziwnej relacji, która ani nie jest już przyjaźnią, ani na razie nie związkiem. Jeszcze nie. Chciałbym to w niedługim czasie zmienić. Chciałbym, by Janek codziennie budził się wtulony w mój bok, tak, jak dziś rano.
Imprezę zaczęliśmy szaloną belgijką, na rozgrzewkę. Raz po raz zmieniające się pary wirowały jak jesienne liście na wietrze, hasając po salonie. Kiedy już wszyscy byli zziajani, wypiliśmy i zjedliśmy cosik, by po chwili to "właściwe" przyjęcie się rozpoczęło. Najpierw Paweł i Anka wzięli mnie w szalony tan, ale potem wreszcie udało mi się uciec do Rudego.
— Dzień dobry — powiedział, jakbyśmy widzieli się dziś po raz pierwszy. Choć wszyscy wokół tańczyli indywidualnie w rytm muzyki, ja złapałem Janka jak do walca. Jedną dłonią ująłem go w talii, a drugą złapałem za rękę. Nic do siebie nie mówiliśmy, ale cisza, jaka między nami zawisła, w żadnym razie nie była krępująca. Patrząc prosto w swoje rozmigotane i przepełnione uczuciem oczy jest tak wspaniale, że na ten moment nie potrzebowaliśmy niczego więcej.
— EJ, GDZIE JEST POPCORN?! — Magiczną chwilę przerywa nam wołanie Ani.
— Zapomnieliśmy go zrobić — przypomina sobie Janek. — Zaraz wracam, zrobię go — słyszę jego głos przy moim uchu.
— Idę z tobą.
— To tylko wstawienie opakowania do mikrofalówki — śmieje się, ale ja zostaję przy swoim.
— Na to miałeś nadzieję, idąc tu ze mną? — Pyta, kiedy już wstawił saszetkę z ziarnami kukurydzy do mikrofalówki, po czym objął mnie w pasie, złączył razem nasze usta i nagle przyparł mnie do kuchennego blatu. Czułem, jak jego biodra na mnie napierały, podczas gdy nasze wargi obejmowały się w coraz szybszym rytmie, przez co zaczynało nam brakować powietrza. Gdy jego dłonie przesuwały się po mojej skórze pod materiałem koszulki, czułem dreszcze przechodzące mnie jak iskry przy wysokim napięciu.
— Taki mały, a taki napalony — dyszę, kiedy odsuwam go od siebie, próbując złapać oddech.
— Mały? — Unosi brew.
— O wzrost mi chodziło, ty zbereźniku jeden — rumienię się, ocierając bezwiednie kciukiem czerwone od pocałunku usta.
— GDZIE JEST TEN POPCORN? GRZEJECIE SIĘ Z NIM W MIKROFALI, CZY CO??
— Lepiej już go wyjmij i rób drugą torebkę — radzę Rudemu. Ale okazało się, że nie ma już czego podać, bo popcorn się przypalił, kiedy my w najlepsze się całowaliśmy. Cóż, trzeba zrobić drugą porcję i mieć nadzieję, że inni nie będą nas wypytywać, czemu jest go tak mało.
Przez większość czasu albo ja, albo Rudy zostajemy porywani przez naszych przyjaciół do tańca, popijawy, czy luźnej rozmowy. Dopiero kiedy impreza zwalnia nieco tempa, ponownie się odnajdujemy, tyle że tym razem w przedpokoju, gdzie nikogo nie ma i jest spokojniej.Janek podchodzi do mnie i wtula się w mój tors, kiedy obejmuję go swymi ramionami. Tkwimy tak w bezruchu długą chwilę. Grająca w salonie muzyka staje się dla nas niesłyszalna; teraz czujemy jedynie bicie swoich serc, których rytm zespolił się w jedno.
Nie mogę wciąż uwierzyć, jak wielkie spotkało mnie szczęście. Po tylu miesiącach pragnień i nadziei walczącej z rezygnacją, moje najskrytsze marzenie się ziściło. Mogę wreszcie wyrazić swe uczucia, pocałować mojego ukochanego i poczuć, że jest taka osoba na świecie, która mnie chce. A mimo to wciąż mam poczucie, że to nierealne, że to tylko sen z którego zaraz się przebudzę. Zawsze jest tak, że kiedy coś w moim życiu jest cudowne, to po chwili to musi obrócić się wniwecz. Tak jak wtedy, w liceum, kiedy "mój chłopak" okazał się być jedynie szydercą i oprawcą, chcącym mnie skrzywdzić.Ale teraz jestem już innym człowiekiem. I wierzę, że właśnie teraz osiągnę pełnię szczęścia, której los mi wcześniej poskąpił. Muszę tylko wyzbyć się poczucia odrealnienia i sprawić, żeby to wszystko stało się jeszcze bardziej rzeczywiste i skrystalizowane w swym pięknie.
— Nie wiem, czy powinienem tak szybko coś takiego deklarować — szepczę w jego ciemnokasztanowe włosy — ale wreszcie muszę to powiedzieć. Kocham cię. Zastygam, oczekując na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Może zbyt się pośpieszyłem? Może on nie traktuje tego tak poważnie, co ja? Może sam nie wie, czego chce? Może...?
— Tadziu. Ja właściwie dopiero niedawno doszedłem do tego wniosku, ale... Też cię kocham. To chyba oczywiste. — Wtula się we mnie mocniej i śmieje się cicho ze szczęścia, które obaj teraz dzielimy. I znowu nie mogę uwierzyć. A powinienem, bo to najlepsze, co mnie dotąd w życiu spotkało. Serce trzepocze mi radośnie w piersi, niesione na skrzydłach miłości. Otulam ciaśniej ramionami mego ukochanego i zatapiam twarz w jego miękkich włosach, wdychając ich kojący zapach.
— A kiedy zrozumiałeś, że to miłość? Kiedy zdałeś sobie sprawę z istnienia twoich uczuć? — pytam z zaciekawieniem.
— To... dobre pytanie — mruczy w zamyśleniu. — Już od jakiegoś czasu nie byłem pewien, czy uważam cię tylko za przyjaciela. Ale dopiero wczoraj wreszcie odważyłem się zrozumieć, że to tak naprawdę miłość — wyznał. — Chociaż... prześladuje mnie myśl, że w głębi duszy tak naprawdę kochałem cię zawsze, ale nie mogłem lub nie chciałem tego dostrzec. Ale ja byłem głupi! — Jęknął niepocieszony, mocniej zaciskając palce na mojej koszulce.
— Fakt, byłeś głupi, mój głuptasku — potwierdziłem żartobliwie — ale grunt, że stawiłeś czoła swym uczuciom. Lepiej późno, niż wcale — dodałem już poważniej.
— A ty? Kiedy się we mnie zakochałeś?
— Hm... to będzie z... — zamyśliłem się — nieco ponad rok. Rok i parę miesięcy — wyjawiłem, gładząc opuszkami palców jego plecy.
— Rok i parę miesięcy?! — wykrzyknął ze zdumieniem, ale okrzyk ten częściowo zagłuszyło moje ramię, w które się wtulał.
— No — zaśmiałem się z rozbawieniem na jego wybuch.
— To tyle czasu, który zmarnowałem... I przez tyle czasu pozostawałem taki ślepy na wszystkie sygnały... — westchnął ciężko, rozczarowany samym sobą.
— A powiesz, jak to wszystko się zaczęło? — poprosił, nim zdążyłem go jakkolwiek pocieszyć i zapewnić, że wszystko jest dobrze.
— Jak wiesz, na początku nie układało się między nami zbyt dobrze — podjąłem, a na te słowa obaj się zaśmialiśmy, wspominając nasze kłótnie i niechęć do siebie.— Naprawdę cholernie mnie wtedy irytowałeś. Może to przez te twoje pyskówki, a może dlatego, że już od początku byłem do ciebie uprzedzony. W tym czasie brakowało nam ludzi i każdy, kto zgłaszał się na twoje miejsce albo okazywał się być niekompetentny lub sprawiał problemy, albo sam odchodził z pracy. Myślałem, że ty będziesz kolejny i nie zagrzejesz na długo tej posady.
— No i byłeś też wrednym bucem — wtrącił się Janek z uroczym uśmiechem.
— Byłem też wrednym bucem — potwierdziłem. — Ale pomimo tej niechęci coś mnie do ciebie przyciągało, choć na początku tego nie chciałem. Może się bałem. Ale nie mogłem odpychać tego od siebie przez wieczność. I na swój sposób chciałem zacząć być dla ciebie miły. Pamiętasz ten wypadek z ręką? I jak ci ją opatrzyłem? — Ujmuję jego dłoń i gładzę jej wierzch w miejscu, gdzie rozciąga się biała kreska po ostrzu noża, który ześlizgnął się ze skórki bakłażana. Janek odnajduje moje palce swoimi i splata je razem.— Chyba wtedy to wszystko się zaczęło. Zawróciłeś mi w głowie, a ja byłem tym przerażony. O, a pamiętasz, jak zostawiłem swój dziennik otwarty? Gdybym nie wszedł wtedy do gabinetu, a ty byś przeczytał większy fragment moich zapisków, to na pewno nabrałbyś jakichś podejrzeń — śmieję się cicho.
— A pamiętasz, jak mnie pocałowałeś podczas gry w butelkę w moje urodziny? — szczerzy się w odpowiedzi.
— Ah, oczywiście... — zawieszam głos, przypominając sobie tą pamiętną chwilę.
— Cieszę się, że teraz możesz mnie całować bez pretekstu, jakim jest gra.
— Ja też... — wzdycham, zostawiając buziaka na czubku jego głowy. — Wprost nie mogę uwierzyć w moje szczęście — wyznaję, i nie chodzi mi teraz tylko o całusy a o to, że mam Janka. No, prawie.
— Uwierz, Tadziu, uwierz — słyszę przy uchu jego cichy śmiech. — Bo teraz będziesz musiał mnie znosić przez baaardzo długi czas. Nie odpuszczę ci tak łatwo.
Wtedy coś mnie tknęło.— Czy to znaczy, że teraz my... — zaczynam nieśmiało, ale Janek mi przerywa.
— Wiem, co chcesz powiedzieć. Pozwól, że ja to zrobię — odsuwa się, by spojrzeć mi w oczy i kładzie palec na moich ustach. — Czy chcesz zostać moim chłopakiem? — Z ekscytacji błyszczą mu oczy, a policzki powlekają się rumieńcem.
— Ja... Tak! Oczywiście, że tak! — Nie mogąc ponieść się z radości, chwytam dłońmi jego twarz. Uśmiech Janka jest tak szeroki i piękny, że ja sam nie mogę przestać się uśmiechać. To chyba nie sen, a bajka. Bajka, w której bohaterowie napotykają na swojej drodze mnóstwo przeciwieństw losu, ale w końcu wszystko kończy się dobrze. I żyją długo i szczęśliwie.
Przybliżamy do siebie nasze twarze, by nasze usta spoczęły w długim, czułym pocałunku. Ale nawet on nie jest w stanie wyrazić całej naszej miłości. Mój chłopak gładzi swymi dłońmi mój policzek, jakby to był najcenniejszy w świecie skarb. Mój chłopak. Janek Bytnar to mój chłopak. To brzmi zbyt pięknie. Nie, to nie sen ani bajka. To raj. Znalazłem się w raju.
Pocałunek z delikatnego i czułego staje się zachłanniejszy i płomienniejszy. "Zabierz mnie do gwiazd, bym kolejny raz, modlił się i błagał cię o więcej" - dobiegają nas słowa piosenki grającej w salonie. O tak, proszę, zabierz mnie do gwiazd. Nasze usta zdają się być idealnie do siebie dopasowane, jak dwie części tworzące nieskazitelną całość. Robi mi się naprawdę gorąco, a nasze ruchy stają się bardziej gorączkowe i naglące, jakbyśmy zmierzali tylko ku jednemu."Przecież dobrze wiesz, nic nie trwa wiecznie..."
Wciąż złączeni w uścisku i pocałunku, poruszamy się instynktownie w stronę schodów prowadzących na górę. Podświadomie wiem, czemu to właśnie tam się kierujemy i świadomość ta napawa mnie mieszaniną ekscytacji i strachu, ale w tej chwili wolę się skupić tylko na dotyku i smaku warg Janka.Gdy docieramy do schodów, na chwilę się rozłączamy, bo niestety nie posiedliśmy jeszcze umiejętności jednoczesnego całowania się i wspinania po schodach. Jednak po tym, jak Janek trzymając mnie za dłoń wprowadził mnie na górę, nasze usta ponownie odnajdują się i łączą, jakbyśmy nie mogli wytrzymać ani chwili bez tak intymnego kontaktu fizycznego.
"Na czuja" zbliżamy się do naszego pokoju, a Rudy na oślep wymacuje klamkę, by otworzyć i zamknąć za nami drzwi. Po omacku włączam lampę stojącą w rogu pokoju, bo może i duże światło nie ma potrzeby być włączone, ale jednak warto coś zobaczyć.
Usta Janka szukały wrażliwych punktów poniżej mojej szczęki, a jego palce wślizgiwały się za pasek moich jeansów. Zaraz jednak role się odwróciły, a moje wargi wyciskały na jego szyi szlak pocałunków, a on nie mógł powstrzymać się od cichych pomruków i jęków, które tylko mnie zachęcały.
Kiedy już chciałem pomóc mu w pozbyciu się jego koszulki, on nagle zatrzymał się.— Tadeusz... moje ciało... i blizny. Nie wiem, czy chcesz mnie takiego widzieć — w jego oczach kryła się niepewność.
— Jesteś idealny — odpowiadam natychmiastowo i szczerze. Gładzę palcem linię jego szczęki, a rumieńce na jego policzkach pąsowieją jeszcze bardziej, podczas gdy oczy skrzą silniej.
— Jesteś pewien, że chcesz się ze mną kochać? Nie mam żadnego doświadczenia — upewnia się kolejny raz.
W odpowiedzi przyciągam do siebie jego głowę i całuję prosto w usta, prowadząc jego dłonie ku guzikom mojej koszuli i odpinając jego pasek. W miłosnym amoku pozbywamy się wszystkich naszych ubrań, i oto leżymy w jednym łóżku całkowicie nadzy, spojeni ze sobą.
Nasze gesty są takie, jakby nasze myśli były połączone i doskonale wiedziały, czego pragniemy. Dłonie do dłoni, usta do ust, ciało do ciała. Jesteśmy tylko ja i on. On i ja. I nasze kończyny splecione ze sobą, niby dzikie wino. Odbijam się w lustrze jego oczu.Jego dotyk na mojej skórze, moje dłonie wplatające się w jego sklejone namiętnością włosy. Z doskonałą precyzją badamy każdy zakamarek naszych ciał, jakbyśmy chcieli zapamiętać je na resztę naszego życia. Jak kartograf, który chce sporządzić mapę. Skupiamy się tylko na nas samych, wytwarzając swój własny, mały wszechświat, do którego należymy tylko my, zmięta pościel, i zapach miłości unoszący się w powietrzu. W jednej chwili pożera nas ognisty żar, słodka rozkoszna agonia. Ale niczym Feniks odradzamy się na nowo i w swych objęciach i pragniemy więcej, jeszcze kolejny raz. Oczy mamy błyszczące od pożądania, na policzkach rumieńce, a na skroniach krople perlistego potu. Dźwięki, które wydajemy z siebie ciągnąć się będą jeszcze kilka długich chwil należących do tej upojnej nocy, która zespoliła nas ze sobą na dobre. Aż oto on wykonuje ostatni ruch i sztywnieje wraz ze mną, spętany naporem fali narastającej rozkoszy.Zabraliśmy siebie do gwiazd. Opada na mnie i łączymy się w szczelnym uścisku wyczerpani, ale i spełni.Kiedy podniecenie ustępuje sennej, błogiej atmosferze, przed zamknięciem oczu szepczemy sobie do uszu ciche "Kocham cię...".
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
2169 słów.
mamo, nie wydziedziczaj mnie, proszę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro