✦◌⋅ ❝ XXII. Niedługo ❞
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Rudy
Trwał kolejny dzień, pełen słońca i świergotu ptaków. Wszyscy zajmowali się swoimi sprawami - kontemplowali naturę, spędzali razem czas i korzystali z zalet lata.
Ale w moim sercu nie panowała taka pogoda, co w przydomowym ogródku, gdzie kołysałem się delikatnie na wielkiej huśtawce.
Choć nie wiem jak musiało by być wspaniale, mój umysł i tak zatruwał się bolesnymi wspomnieniami i myślami pełnymi goryczy; każda nakręcała kolejną.
Może nie do końca raniłem samego siebie, bo tak samo jak kaleka przyzwyczaja się do kuśtykania na jedną nogę, tak i ja powoli godziłem się na obecność tych myśli. One były jak gość, którego nie lubisz, ale gościsz go u siebie przez pewien rodzaj przywiązania i konieczności.
— Cześć.
Poczułem, jak bocianie gniazdo się lekko przechyla i jak ciąży, gdyż ciężar utrzymywany przez nie się zwiększył.
Myśląc potrafiłem się tak bardzo odciąć od realnego świata, że nawet nie słyszałem kroków, a czyjąś obecność mogłem odczuć jedynie poprzez oddziaływanie na moje i tak przytępione zmysły.
— Jesteś taki strasznie zamyślony — odzywa się ponownie, a ja nie mogę go dłużej ignorować. Odwracam ku niemu twarz i spoglądam na niego. Tadeusz przygląda mi się z zaciekawieniem; próbuje odgadnąć moje myśli tylko patrząc na moją mimikę.
— Znowu o tym myślisz?
O tym. O TYM.
Tak nazywamy TE styczniowe wydarzenia. Choć obaj przyzwyczailiśmy się do istnienia tych wydarzeń w naszym życiu, nie potrzebujemy nazywać ich po imieniu.
— Tak. Choć nie czuję już przed tym strachu, to jest to silniejsze ode mnie. I po prostu jest. Wiedziałeś, że myśli myślą się same? — Nie mogę się powstrzymać od tego banalnego, ale i tak piorunującego spostrzeżenia.
— Hmm, masz rację — mruczy, machając lekko nogami, przez co wprawia w ruch huśtawkę. — Ale zawsze można je powstrzymywać. Myślę, że musimy to jeszcze przepracować — mówi, a ja słyszę w jego słowach ukrytą propozycję zwierzenia mu się.
Zośka położył się na bocianim gnieździe, a ja czuję od razu potrzebę zrobienia tego samego. Kładę moją głowę na jego ramieniu, z uchem przy piersi. Jest bardzo wygodną poduszką, a dodatkową przyjemność sprawia mi słuchanie bicia jego serca.
— Nie myślę teraz o samych torturach. Raczej o ich... przyczynie. Albo raczej o tym, co mnie do nich przywiodło.
— Maryna.
To nawet nie pytanie, a stwierdzenie.
Spoglądam w błękitne niebo i w korony drzew, które zwieszają się ponad nami. Kiedy byłem mały a mamy nie było w pobliżu, mocno bujałem huśtawką, tak, że miałem wrażenie że już, jeszcze odrobinka, a dotknę stopami gałęzi obrośniętych liśćmi. Rzecz jasna to było tylko złudzenie, które i tak powodowało we mnie niezwykłą radość i zadowolenie z siebie.
— Myślę o tym, czy naprawdę ją kochałem. I czemu właściwie zgodziłem się na bycie z nią — wyjawiam, ale wtedy coś nie daje mi spokoju. — Przepraszam, że znowu wracam myślami do przeszłości. Pewnie powiesz zaraz, że powinienem o tym zapomnieć, a nie znowu wszystko roztrząsać.
— Niezupełnie się z tym zgadzam. — Kiedy mówi, jego klatka piersiowa wibruje lekko pod moim uchem.
Nie patrzy na mnie, tylko skupia się na rysowaniu palcem wzorków na moim odsłoniętym przedramieniu. Przechodzi mnie przyjemny dreszcz. — Czasem lepiej jest od razu nakręcić się, myśleć o tym w kółko. Potem właściwie nie chcesz rozmyślać o tym po raz kolejny, nawet dla umysłu staje się to nudne. I powoli zapominasz.
— To właściwie jest jakiś sposób — przyznaję. Zapada cisza, bo próbuję zebrać w sobie słowa, jednocześnie słuchając spokojnego, monotonnego oddechu Tadeusza.
— Myślę, że chyba jednak ją kochałem. Ale to było bardziej jak próba dośnienia snu po tym, jak już się z niego obudziło. Ta dotkliwa potrzeba zobaczenia tego, co ma być dalej, nawet jeśli już nie śpisz. To było podobne — wyjaśniam — bo choć wiedziałem, że nasza miłość skończyła się kilka lat temu, ja i tak próbowałem ją kontynuować. Ale to nie był prawdziwy sen, tylko fałszywy wymysł umysłu, który wciąż nie śpi, tylko wymyśla. A tym fałszem była gra Moni, która nic tak naprawdę nie czuła — wyjaśniam.
Tadeusz tylko patrzy na mnie w milczeniu i słucha.
Nie zawsze mnie pociesza, ale zawsze wysłuchuje. Cieszę się, że mam kogoś takiego jak on, komu mogę wygadać się z męczących mnie myśli.
— Chyba byłem wtedy zbyt samotny i chciałem jakoś wypełnić tą pustkę. Po prostu poczuć się jak dawniej. Ale teraz wiem, że niektóre rozdziały w życiu trzeba zakończyć raz na zawsze, bo wszystko ma swój koniec, po którym następuje początek czegoś nowego. Ale wtedy tego nie wiedziałem. — Patrzę Tadeuszowi w oczy. Widzę w nich siebie: tego młodego mężczyznę, który zawsze stara się być wesoły i pewny siebie, a tak naprawdę jest kruchy.
— To nie tak, że byłem sam. Miałem wtedy przyjaciół. Alka, ciebie, i innych. Ale byłem sam w miłości. I chyba po prostu miałem nadzieję, że Maryna zastąpi mi tą samotność. Może i tak było... ale właściwie to nie było w zupełności to coś. Dobrze, kochałem ją, ale nie czułem, że ona jest kobietą mojego życia, że jestem w stanie zrobić wszystko, nie dostałem żadnych skrzydeł. To było raczej jak obowiązek, przyzwyczajenie. Trochę jak te śmieszne związki dzieci w podstawówce, które są ze sobą tylko po to, aby być — zaśmiałem się głucho. — A potem potoczyło się to tak, jak potoczyło. Wszystko to był fałsz, zagrywka. Nic prawdziwego, chyba że z mojej strony. Zostałem oszukany... A teraz tak czuję, że już chyba nigdy nie będzie mi dane znaleźć szczęścia z kimś innym. Jakbym zmarnował szansę.
Tadeusz porusza się niespokojnie. Jego palce wędrują teraz po moim ramieniu, aż do obojczyka, gdzie kreśli chłodnym palcem różne kształty. To sprawia, że moje ciało ogarnia gęsia skórka. Mam nadzieję, że on jej nie widzi.
— Maryna była właściwie pierwszą kobietą, z którą stworzyłeś poważny związek w dorosłym życiu, jak się domyślam. A masz dopiero dwadzieścia pięć lat. Przed tobą jeszcze tyle czasu. Zdążysz poznać kogoś odpowiedniego, z kim będziesz szczęśliwy. Może nawet niedługo... — Jego dłoń zamiera na moim obojczyku, tuż pod koszulką.
— Niedługo... — Powtarzam. Patrzę w jego twarz - wygląda, jakby chciała mi coś przekazać. Powiedzieć coś ważnego.
"Obudź się! Obudź, już znasz tego kogoś, kto jest odpowiedni! On jest tak blisko!". Ale nie wiem, co mam z tym zrobić.
— A teraz uśmiechnij się. Stęskniłem się za twoim uśmiechem.
Słysząc jego słowa naprawdę nie mógłbym się nie uśmiechnąć. Kąciki moich ust wędrują coraz to bardziej do góry, zwłaszcza kiedy Tadeusz też to robi.
Choć jego oczy są barwy chłodnego błękitu, wpatrują się teraz we mnie z większym ciepłem, niż wszystkie promienie letniego słońca razem wzięte.
— BUJU BUJU GŁUPI CHUJU! — Słyszymy krzyk Pawełka. Co za cudowne rymy, myślę ze wzruszeniem, on chyba zostanie czwartym wieszczem narodowym.
Nagle cały świat zmienia swoje położenie, bo zamiast spokojnego błękitu nieba widzimy ziemię, która wcześniej była pod nami. A potem znów niebo. Cały wszechświat się rozkołysał.
To Pawełek, i chyba Alek (co wnioskuję po głośnym śmiechu) wspólnymi siłami rozhuśtali bocianie gniazdo tak, że znowu czuję się jak mały chłopiec mogący sięgać stopami koron drzew.
Tyle że teraz autentycznie boję się, że przez pęd rozbujanej huśtawki, która zmienia swe położenie od skrajnego pionu, po poziom, aż znowu pion wypadnę i potłuczę się o ziemię.
Rzucamy sobie z Tadeuszem dzikie spojrzenia, w których kryje się przerażenie, ale i rozbawienie.
Kiedy świat zmienia się jak w kalejdoskopie, próbuję kurczowo wczepić się w grubą, wiklinową siatkę huśtawki z dużymi oczkami.
Ale zamiast tego natrafiamy z Tadeuszem na swoje dłonie, za które mocno się chwytamy, splatając ze sobą palce.
Jak parabola najpierw jesteśmy hen wysoko wysoko, potem dramatycznie nisko, aż znowu wzbijamy się w górę, a widoki zmieniają się w zastraszającym tempie. Plamy zieleni drzew mieszają się z błękitem horyzontu i złotem piasku pod nami.
Kiedy już myślę, że serce wyskoczy mi z piersi od nadmiaru adrenaliny, pęd powoli zaczyna zwalniać.
Choć ryzyko wypadnięcia z huśtawki maleje coraz bardziej, wraz z Tadeuszem wciąż trzymamy się za ręce. Może z tego wszystkiego zapomnieliśmy, że w ogóle nasze dłonie są ze sobą splecione, albo nie uważamy za konieczne rozłączania ich.
W każdym razie, kiedy bocianie gniazdo już tylko delikatnie kołuje w powietrzu, śmiejemy się do siebie radośnie, ale i nie bez ulgi, lekko zieloni na twarzy.
A potem powracają do mnie słowa, które Tadeusz powiedział do mnie przed paroma minutami.
Ktoś, z kim będę szczęśliwy.
Już niedługo...
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Następnego ranka budzę się w swoim łóżku. Naszym łóżku. Wciąż z zamkniętymi oczami myślę sobie, że to cudownie tak poleżeć jeszcze trochę w łóżku, a nie zrywać się z niego.
Przesuwam się nieco w bok, bo chcę się przytulić do Tadeusza. Ale nigdzie nie czuję jego ciała, właściwie nawet łóżko po jego stronie zrobiło się już zimne.
Otwieram oczy i widzę, że nigdzie go nie ma. Zauważam także, że wcale nie jest tak wcześnie, jak sobie przed chwilą myślałem.
"Cholera, przecież obiecałem, że zrobię wszystkim śniadanie!", uzmysławiam sobie.
Spoglądam na zegar i widzę, że jest już po dziesiątej.
No to nieźle sobie pospałem, myślę z ironią.
Nie przebierając się z piżamy w coś innego, wychodzę z sypialni.
Na schodach prowadzących na dół mijam Halę. Mówię jej przepraszającym tonem, że już zaraz pójdę robić śniadanie, ale dziewczyna tylko patrzy się na mnie dziwnie i idzie w swoją stronę.
Kiedy dochodzę do kuchni, czuję miły aromat uderzający w moje nozdrza.
Przekraczam próg pomieszczenia, a przy kuchence stoi Tadeusz w kuchennym fartuchu, ewidentnie coś gotując.
Prawie wszyscy nasi przyjaciele już siedzą przy stole i czekają, aż śniadanie będzie gotowe. Darmozjady.
Podchodzę bliżej i zaglądam Zośce przez ramię.
— Co... Jak? — Chcę się spytać, co on tu robi, bo chyba za bardzo przyzwyczaiłem się do wizji, że to ja gotuję, a on I inni jedzą.
— Przedstawiam panu naleśniki z twarożkiem, świeżymi owocami leśnymi i miętą — mówi wyraźnie zadowolony z siebie, przewracając naleśnika, który właśnie się smaży na patelni na drugą stronę.
— Widziałem, że śpisz i nie chciałem cię budzić. Pomyślałem sobie, że ty się sobie wyśpisz, a ja zrobię coś do jedzenia zamiast ciebie — wyjaśnił.
Poczułem, jak moja wdzięczność do niego wzrasta z każdą chwilą.
— Dziękuję...! Jesteś kochany.— Nie myślę nawet nad tym, co robię, tylko działam pod wpływem chwili. Wspinam się lekko na palce i składam na policzku Zośki szybkiego buziaka.
Tadeusz sztywnieje i robi się czerwony na twarzy, a za nami rozlega się głośne "Uuuuuu!".
Co ja właściwie robię?
Tadek stara się robić wrażenie na powrót opanowanego i spokojnego.
— Podaję do stołu — oznajmia, a okrzyki "Jeść! Jeść!" głodnej Anki cichną.
Stawia na każdym talerzu rumianego naleśnika, na którego nakłada biały jak śnieg twarożek oraz świeże maliny, truskawki i jeżyny. Całość dekoruje liśćmi świeżo zerwanej mięty, a miseczki z twarożkiem i owocami stawia na stole, by każdy mógł później do woli się najeść, nadziewając kolejnego naleśnika.
— Mmmm! — Mruczy zadowolony Alek — przepyszne.
Inni się z nim zgadzają, w tym ja. Ciasto jest delikatne i miękkie, posłodzony serek dodaje słodyczy, owoce kwasowości, a mięta świeżości. To proste danie, ale jakie pyszne!
Tadeusz naprawdę się postarał i myślę sobie, że chyba musi zacząć gotować częściej.
Przy stole panuje cisza: prawie nikt się nie odzywa, bo pałaszujemy naleśniki, delektując się ich smakiem.
Dopiero po jakimś czasie zaczynamy kończyć posiłek, a Basia nagle odkłada swoje sztućce z głośnym brzękiem na talerz. Prawie wszystkie oczy zwracają się ku niej.
— Jest coś, czym chciałabym się z wami podzielić. Długo nie wiedziałam jak zacząć, ale nie mogę już dłużej zwlekać — mówi z powagą, po czym wyciera usta serwetką.
Wszyscy wstrzymują oddech w oczekiwaniu na jej dalsze słowa.
— Jestem w ciąży.
Przez moment panuje głucha cisza, a potem każdy się przekrzykuje, radośnie krzycząc.
Alek wydaje z siebie radosny pisk, wstaje, i rzucasię ukochanej na szyję, obcałowywując jej uszczęśliwioną twarz.
— Będę ojcem! — Woła, nie posiadając się z radości.
— Gratulacje! To cudowna wieść! — Piszczą podekscytowane Hala i Ania.
Oczy Tadeusza lśnią, kiedy życzy przyszłym rodzicom wszystkiego dobrego, a Pawełek stara się nie rozpłakać ze wzruszenia, jednocześnie ukradkowo wycierając chusteczką zaczerwieniony nos i oczy.
Wszyscy są szczęśliwi, że cud życia ma się objawić po raz kolejny.
— Obiecuję że będę najlepszym wujkiem, jakiego wasza pociecha będzie mogła mieć — przyrzekam, pełen radości.
Przez długą chwilę jadalnia jest wielką puszką, która mieści w sobie radość, szczęście, wzruszenie i miłość.
Dopiero potem wszyscy się uspokajają, choć przyszła matka wciąż dostaje dużo pytań, a ojciec nie posiada się z dumy i na każdym kroku wyraża miłość do swej żony.
— Może dokładki? — Pyta po jakimś czasie Zośka, wciąż z lekkim uśmiechem na ustach.
Wszyscy odmawiają: są tak najedzeni, że chyba zaraz pękną.
— Skoro już poznaliśmy jeden sekret, to ja też chcę wam coś wyznać — po chwili ciszy Ania zabiera głos.
— Matko boska! — Tadeusz, który prawie spadł z krzesła robi się blady i zasłania usta dłonią. — Z kim ty masz to dziecko??
— Nie mam żadnego dziecka! — Śmieje się głośno Ania. — Właśnie raczej choćbym nie wiem jak bardzo się starała, to nie będę go mieć. Bo widzicie... — Ona i Hala spoglądają na siebie z uśmiechem, po czym łapią się za dłonie — ... jesteśmy parą.
Cisza jak makiem zasiał, a potem znowu: wiwaty szczęścia dla związku dziewczyn i radosne okrzyki.
Tylko Tadeusz z szoku jest chyba jeszcze bardziej blady, niż poprzednio.
— T-to wy się tylko nie przyjaźniłyście? — Krztusi.
Życzę dziewczynom szczęścia, ale też podzielam zaskoczenie Tadka.
Albo musiały doskonale ukrywać swój związek, albo wszyscy jesteśmy ślepi!
Ania spogląda na brata i głośno chrząka.
— Czasem bywa tak, że przyjaźń przeradza się w miłość. — Mówi, patrząc na niego znacząco. Tadeusz przechodzi od skrajności w skrajność, bo jegobiała jak płótno twarz nagle oblewa się rumieńcem.
— Opowiemy wam, jak to było — woła Hala.
jego biała jak płótno twarz nagle oblewa się rumieńcem.
— Opowiemy wam, jak to było — woła Hala.
— Jak wiecie, Hala była najpierw zakochana w Tadeuszu, który jednak odrzucał jej zaloty — podjęła Ania, a Tadeusz stara się nie spuścić wzroku w dół, na pusty talerz.
— W tym czasie tylko się przyjaźniłyśmy, bo wciąż miałam w głowie Zośkę — dodaje Hala.
— Pocieszałam Halę i pomagałam jej w leczeniu złamanego serca. Jednocześnie zaczęłam patrzeć wtedy na nią nieco inaczej... Rzecz jasna czułam się bardzo dziwnie i źle, bo w końcu podobała mi się moja przyjaciółka, która z kolei durzyła się w moim bracie.
— Ale w końcu zapomniałam o uczuciach do Tadeusza, bo między mną a Anią wytworzyło się coś wspaniałego. Jeszcze nigdy dotąd nie byłyśmy ze sobą tak blisko. Aż w końcu zrozumiałyśmy, że to miłość — kończy Halina, a ona i Anka spoglądają po sobie z uczuciem.
— To cudownie, że wszystko dobrze się ułożyło! — Woła uśmiechnięta Basia, po której reszta naszych przyjaciół wyraża gratulacje.
A potem, jak na komendę wszyscy powoli milkną i wlepiają w nas dziwne spojrzenie. We mnie i w Zośkę.
— No co? — Obruszam się, dotknięty ich krytycznym wzrokiem. — Co się tak na nas gapicie, jak łysy na włosy Michała Szpaka?
— Przecież nic nie zrobiliśmy — broni się Tadeusz.
— Raczej czego NIE zrobiliście — prycha Ania, a my rzucamy sobie z Zośką bezradne spojrzenia.
Reszta daje za wygraną kiedy widzi, że nie jesteśmy w stanie pojąć tego, o co im chodzi.
Wstajemy od stołu i sprzątamy po sobie.
Chcę podejść do zlewu by pozmywać, ale widzę trzymające się za dłonie Halę i Anię, które szepczą coś do siebie. Po chwili szatynka czule całuje swoją dziewczynę, a w mojej głowie pojawiają się przemyślenia.
Czyli że przyjaźń może przerodzić się w miłość.
A przyjaciółka może zakochać się w przyjaciółce.
Przyjaciel może zakochać się w przyjacielu.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Cały dzień był upalny, dlatego też prawie nie wysuwaliśmy nosów z domu. Każdy chodził bez koszulki i chłodziliśmy się ręcznikaminamoczonymi w zimnej wodzie, które nosiliśmy na karku i przecieraliśmy nimi twarze.
Dopiero kiedy słońce zaczęło zachodzić upał zelżał, więc zdecydowałem się wyjść na łączkę ulokowaną za domem.
Właściwie nie było tam nic - po prostu nieużytkowane pole, przy nim stary wychodek, a tuż obok rozciągała się kwietna łąka.
Tadeusz przyłączył się do mnie. Obaj zabraliśmy ze sobą tylko kocyk, który pościeliliśmy na trawie. Siadamy na nim i wpatrujemy się w zachodzące słońce.
Niebo przybiera wspaniałą różowawą barwę, a przy horyzoncie staje się jaskrawo pomarańczowe, jakby ktoś zanurzył jego brzegi w puszce farby.
— Jak pięknie... — szepcze Zośka.
— Poczekaj, zaraz ty będziesz piękniejszy — mówię, bo do głowy przychodzi mi pewien pomysł.
Podnoszę się ze swojego miejsca i przedzieram przez wysoką trawę.
Tadeusz wodzi za mną zdziwionym wzrokiem ale milczy, chcąc domyśleć się sam, co zamierzam.
Schylam się lekko i zrywam polne kwiaty, szukam tych najrzadszych i najpiękniejszych. Czerwone, makowe główki, pełne wdzięku błękitne chabry, skromne stokrotki i inne, których nazw nie znam tworzą coraz to bardziej rosnący bukiecik.
Kiedy już się zadowalam ilością kwiatów, siadam z powrotem przy Tadziu.
— Będę pleść wianek. Też możesz upleść połowę, potem je połączymy. Pokażę ci, jak to robić.
Krzyżuję ze sobą dwie łodyżki, a jedną z nich oplatam ten "krzyżyk". Potem dobieram kolejny kwiat i powtarzam. To najprostszy sposób na plecienie wianków, nauczyłem się go dawno temu, kiedy byłem mały. Teraz uczę go Tadka który szybko łapie o co chodzi, a pod jego zwinnymi palcami powstaje początek wianka.
Siedzimy przy sobie stykając się kolanami, jesteśmy pogrążeni w pracy. Wystarczy trochę czasu, a wianek jest gotowy.
Po tym, jak go związałem, ostrożnie kładę go na głowie Zośki, który przygląda się uważnie każdemu mojemu ruchowi.
Odchylam się lekko w tył i spoglądam na Tadeusza, chcąc ocenić swoje dzieło.
— Wyglądasz pięknie. Wprost przeuroczo — na moich ustach maluje się uśmiech.
— Maki stanowią świetny kontrast — wypowiadam się tonem znawcy — A chabry... — przybliżam do niego swą twarz — podkreślają kolor twoich oczu.
To właśnie na nich zawieszam teraz swoje spojrzenie, nie mogąc nasycić się ich pięknem. Zresztą, Tadeusz cały jest piękny. Jego usta, które w tej chwili bardzo przyciągają moją uwagę też takie są.
Czy to możliwe, abyśmy obaj byli magnesami o przeciwnych biegunach? Bo właśnie nasze twarze nieuchronnie zbliżają się do siebie.
Nawet nie wiem kiedy Tadeusz łapie mnie w talii, przyciągając do siebie, a ja obejmuję dłońmi jego policzki. Powietrze między nami gęstnieje od naszych podnieconych oddechów, można by je ciąć.
Czuję, że zaraz dotknę jego warg swoimi. Chwila, o której gdzieś podświadomie marzyłem, kreując i krystalizując ją na dnie mojego serca, ma wreszcie stać się realna.
A wtedy słychać szczęk żelaza i głośne skrzypienie zawiasów.
W jednej chwili ja i Zośka odskakujemy od siebie jak oparzeni.
Okazało się, że to Alek niczym Shrek wyszedł z wychodka, jakby w tle towarzyszyły mu słowa filmowej piosenki "All Star": "Somebody once told me, the world is gonna roll me..."
— Siema, chłopaki! — Wita się radosnym głosem, przeciągając się. — Ładny wianek, Zośka.
Tadeusz mruczy pod nosem jakieś słowa podziękowania, nawet na mnie nie patrząc.
Czuję się okropnie głupio. Co ja właśnie chciałem zrobić?
Pocałować swojego najlepszego przyjaciela, odpowiadam sobie samemu.
Ubzdurałem sobie, że być może między nami istnieje nie tylko przyjaźń, ale się myliłem. A teraz jeszcze zrobiłem z siebie idiotę.
— Przepraszam, zgłodniałem. Wrócę już do domu — wymyślam byle jaką wymówkę tylko po to, by zejść mu z oczu. Nie wytrzymam dłużej tej niezręcznej atmosfery, która wytworzyła się między nami w mgnieniu oka.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
3074 slowa.
hej miśki!!
witam was w kolejnym rozdziale. chyba nie spidziewaliscie sie mnie tak szybko, co? 😼
szczerze mówiąc jestem z siebie zadowolona, ze udalo mi sie napisać ten rozdział tylko w dwie noce, zazwyczaj rozciagam ten czas o wiele bardziej.
no i wybaczcie mi prosze ten niedoszly pocałunek, jeszcze teoche a wasza żądza roski sie zaspokoi, na serio!!
jeszcze mały funfact: zanim jeszcze w ogole cała koncepcja tej ksiazki powstala (czyli prawie dwa lata temu...) mialam w glowie pewna wizję rudego i zoski prawie całujących się na łące przy zachodzie slobca, podczas gdy alek jak shrek wylazi z wychodka obok i im przeszkadza XDDDD
i wlasciwie tylko przez to zaczelam tworzyc fabule, az zaxzelam pisać ta książkę. podziękujcie alkowi bo gdyby nie on, to byscie teraz tego nie czytali.
tymczasem ja juz sie bede żegnać, do następnego!! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro