✦◌⋅ ❝ XXI. Mieć czy być? ❞
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Zośka
Minęło już kilka miesięcy i tym samym nastał czerwiec.
Naprawdę wiele wydarzyło się przez ten czas.
Patryk został skazany na dożywocie za swoją działalność, a dodatkowo na jaw wyszły morderstwa z jego udziałem.
Mój ojciec dostał dwadzieścia lat odsiadki z możliwością wyjścia warunkowego po dziesięciu latach. Pomimo słów, które usłyszał wtedy ode mnie w więzieniu zdecydowałem, że będę co jakiś czas go odwiedzać. Nie wybaczyłem mu w pełni, ale jednak jest członkiem rodziny i moim ojcem.
Maryna dostała jedynie pięć lat pobytu w więzieniu. Mam tylko nadzieję, że kiedy już je opuści, nigdy nie spotka Janka.
A co do niego: nabierał sił i powracał do zdrowia. Wszystkie obrażenia zagoiły się poprawnie i bez komplikacji.
Ale co z obrażeniami w jego głowie?
Za moją radą zapisał się do terapeuty, dzięki któremu zaczął się lepiej czuć psychicznie. Pracował nad poczuciem własnej wartości, które powoli zaczęło się odbudowywać. Poznał też metody, dzięki którym bolesne wspomnienia przestały go prześladować z tak wielką częstotliwością; był także w stanie nad nimi zapanować w jakimś stopniu.
Ja także starałem się mu pomagać. Wiele z nim rozmawiałem i dążyłem do tego, by czuł się bezpieczny i szczęśliwy. Wspierałem go kiedy chodził na rehabilitację, w końcu powrót do sprawności wcale nie był taki prosty i musiał być poprzedzony różnymi ćwiczeniami. Nawet kiedy coś mu nie wychodziło, pocieszałem go mówiąc, że i tak wszystko jest w porządku i będzie tylko lepiej. Był mi za to wdzięczny.
Jednocześnie z każdym dniem czułem, jak bardzo go kocham. Pomimo wielu przeciwności, jakie zesłał nam los, wiedziałem, że on jest najlepszym, co spotkało mnie w życiu.
Jednak czy moglibyśmy być razem?
Bywały chwile, kiedy rodziła się we mnie nadzieja, na przykład wtedy, kiedy wtulał się we mnie na długie minuty, uśmiechał się ciepło i trzymał za dłonie. Zwykle jednak te zalążki umierały w zarodku, bo zaraz potem nazywał mnie swoim najdroższym przyjacielem, czy czymś w tym rodzaju.
Dostawałem sprzeczne sygnały i już nie wiedziałem, jak mam o tym myśleć.
Może po prostu był osobą, która przywiązanie i przyjaźń wyrażała poprzez dużą czułość i dotyk?
Czułem jednak, że ta teza do końca nie jest prawdziwa, gdyż nawet wobec Alka, z którym przyjaźnił się od dzieciństwa, się tak nie zachowywał.
Od tego typu myślenia zawsze zaczynała mnie boleć głowa. I tylekroć postanawiałem sobie, że powinienem cieszyć się tym, co mam. Mimo to ta szaleńcza nadzieja wciąż gdzieś we mnie tkwiła, nie pozwalając się wyplenić, bo tak naprawdę wcale nie była jakimś chwastem.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Wizja odpoczynku na wsi, którą wytworzyliśmy z Jankiem w szpitalu, miała się wypełnić.
Z towarzyszącą mi Anią na jednym z tylnych siedzeń (bo wszystkich było aż sześć) zaparkowałem mojego jeepa przed kamienicą Janka, który już czekał przy bramie.
Jak zwykle przywitaliśmy się ciepło i natychmiast wyruszyliśmy dalej, pod dom Alka i Pawła. Niedługo potem zjawili się obaj przy aucie wraz z Basią.
Jeszcze tylko przystanek "Hala".
Kiedy już podjechaliśmy po dziewczynę, pomogłem władować jej torbę do bagażnika, który był już wypełniony wieloma innymi bagażami.
— Wszyscy w komplecie? No to ruszamy — oznajmiłem, siedząc za kółkiem. Obok mnie siedział Rudy, za nami w jednym rzędzie Alek wraz z Pawłem, a w drugim Hala, Ania i Basia.
— Kierunek Kolbuszowa! — Zawołał wesoło podekscytowany Rudy. Inni podchwycili jego okrzyk, bo co niektórzy byli zadowoleni perspektywą tygodniowego urlopu (na czas wyjazdu w końcu zamknęliśmy restaurację). Ale przede wszystkim miła była perspektywa, że cały tydzień spędzimy w gronie przyjaciół.
Odwróciłem się, by spojrzeć na całą tą gromadkę. Uderzyła mnie myśl, że gdybym nie poznał Rudego, to właściwie nie byłoby tutaj nas, jadących na wspólny wypoczynek. Gdyby nie on, z Pawełkiem i Halą utrzymywałbym jedynie relację szef-pracownik, a Basię i Alka kojarzyłbym jedynie jako parę stałych klientów restauracji.
To Janek nas wszystkich do siebie zbliżył.
Był jak spoiwo, które łączyło nas ze sobą i trzymało razem.
Dzięki niemu udawało mi się też coraz częściej wychylać się ze swojej skorupy introwertyzmu.
Ale zdarzały się i drobne sprzeczki, na przykład takie jak teraz.
Aby umilić sobie podróż postanowiłem włączyć jedną z moich playlist, ale od razu odezwały się głosy sprzeciwu, bo ktoś chciałby posłuchać popu, ktoś rapu, a inny rocka. Uciąłem jednak ten spór, włączając najzwyklejsze radio. Nie mieli już pola do dyskusji, bo okazało się, że leciały stare, popularne piosenki, które większość znała i lubiła.
A szczególnie jedną z piosenek zespołu Myslovitz - "Mieć czy być", której brzmienie, a za chwilę i nasze głosy, wypełniło cały samochód.
— Już teraz wiem — właściwie nie wiadomo, kto zaczął śpiewać, bo po chwili wszyscy włączyli do tego osobliwego chórku swoje głosy, w tym i ja. — Wszystko trwa, dopóki sam, tego chcesz. Wszystko trwa, sam dobrze wiesz, że upadamy wtedy gdy, nasze życie przestaje być, codziennym zdumieniem!
Można stwierdzić, że w pewnym stopniu utożsamiałem się z tą piosenką. Gdyby nie te "codzienne zdumienia", które w gruncie rzeczy zaczęły się od przybycia Janka na szare miraże mojego losu, to właściwie nie byłoby to życie. Byłbym zwykłym, skrycie smutnym i niezadowolonym z życia Tadeuszem, który użera się z papierkową robotą w restauracji, zamiast być na wymarzonej posadzie prawnika. Faktycznie, Rudy wprowadził do mojej codzienności wiele zamętu, ale poniekąd jestem mu za to wdzięczny.
Ale jest jeszcze jedna piosenka tego zespołu, z którą mnie coś łączyło. Ze mną i z Jankiem.
"Dla ciebie, mógłbym zrobić wszystko, co zechcesz powiedz tylko. Naprawdę na dużo mnie stać... Dla ciebie, mógłbym wszystko zmienić, mógłbym nawet uwierzyć, bo naprawdę na dużo mnie stać ...". Tylko czy muszę być jak podmiot liryczny i zmagać się z nieodwzajemnioną miłością? Chciałbym, aby tak nie było.
Później dziewczyny przestały śpiewać, gdyż zaczęły coś między sobą szeptać. Ja skupiłem się na drodze, a Janek umilkł, oglądając widoki za oknem. Jedynie Alek i Paweł co jakiś czas zdzierali głosy, kiedy leciała jakaś znana przez nich piosenka.
— Pewnie już się nie możesz doczekać, co? Masz mi pewnie sporo miejsc do pokazania — odezwałem się do Janka, nie odrywając wzroku od jezdni i spokojnej zieleni lasu, która rozpościerała na jej skrajach.
Nie usłyszałem jednak odpowiedzi.
— Janek? — Spojrzałem na niego. A wtedy jego głowa osunęła się wprost na moje ramię. Oczy miał zamknięte, a pierś powoli unosiła się i opadała w rytmie spokojnego oddechu.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc ten uroczy widok Janka śpiącego na moim barku.
Ale oczywiście Alek wraz z Pawłem nic sobie z tego nie robili, albo i nie zwrócili uwagi, gdyż dalej wyli do radia.
— POCIĄGA MNIE TWE CIAŁO I WCIĄŻ MI GO ZA MAŁO, POCIĄGA MNIE TWE CIAŁO I WCIĄŻ MI JEST GO BRAK!1!!
— Sklejcie pizdy, bo was do bagażnika powsadzam — syknąłem, odwracając się do nich. — Nie widzicie, że Janek zasnął? Obudzicie go, kretyni.
— Aaa, no tak. W porządku. Zapomniałem, że ty taki caring boyfriend jesteś — Pawełek uśmiechnął się głupkowato.
Zacząłem mordować go wzrokiem, bo to była jasna aluzja dotycząca moich uczuć do Janka. Nawet Hala i Basia jakoś tak zamilkły i nadstawiły ucha. Świetnie; nie chciałem, aby kolejne osoby wiedziały o mojej słabości do przyjaciela.
Odwróciłem się i tylko lekko poprawiłem zsuwającą się z mojego ramienia głowę śpiącego Janka, i dalej wpatrywałem się w krajobraz majaczący przede mną.
Reszta podróży minęła już spokojnie.
Po jakimś czasie zatrzymałem samochód w miejscu, do którego zaprowadziła mnie nawigacja. Był to sam skraj wioski; przed nami stał prosty, ale ładny dom otoczony drzewami, za nim zaś rozpościerała się łąka a w oddali widać było las.
— Budzimy się — łagodnie potrząsnąłem Jankiem w najlepsze drzemiącym sobie na moim ramieniu.
— Jesteśmy już na miejscu, pora wstawać — zanurzyłem dłoń w jego kasztanowej czuprynie, bawiąc się włosami.
— KONIEC TEGO DOBREGO KOLEGO! PODNOŚ DUPĘ I ZAPIERDALAJ DO DOMU BO GŁODNY JESTEM. — Alek zobaczywszy, że moja łagodna metoda nie skutkuje, wrzasnął Rudemu wprost do ucha.
Ten od razu podskoczył, ale zanim wybudził się na dobre, wymamrotał coś pod nosem:
— No juuuż przecież gotuje nam romantyczną kolację czego chcesz...— Po chwili jednak gwałtownie otworzył swoje oczy, którymi nieprzytomnie rozglądał się dookoła.
— Co. — Wykrztusiłem. Co mu się śniło w ogóle? A raczej kto??
— Co? — Wysapał Janek jeszcze sennym głosem.
— Chciałbym wiedzieć — wtrącił się Alek z miną detektywa.
— Dobra, wystarczy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni po podróży, trzeba się wykąpać i coś zjeść — burknąłem. To wcale nie tak, że podróż trwała tylko cztery godziny, w trakcie których wszyscy się znakomicie bawili. — No już, raz raz! Wysiadać z samochodu. Musimy się rozpakować — klasnąłem w dłonie, opuszczając auto. Nie wiem, czemu senny mamrot Janka tak na mnie wpłynął. Przecież to mógł być tylko głupi sen. A jeśli nie? To kto w takim razie mu się podoba?
Zganiłem się za doszukiwanie szczegółów, które tak naprawdę mogły nie istnieć. Przyjechałem tu aby wypocząć, a nie dalej się zamartwiać.
Przeszliśmy się kawałek udeptaną w trawie ścieżką i zniknęliśmy za furtką.
Kiedy Janek otworzył nam drzwi, przekroczyliśmy próg ciągnąc za sobą bagaże. Rozejrzałem się.
Był to "typowy" domek, który można było spotkać na wsi lub w mniejszym miasteczku.
Na drewnianym parkiecie ścieliły się kolorowe dywany, a na ścianach wisiały różne obrazki - stare zdjęcia, pejzaże, a także podobizna papieża (mm jeszcze jak). Okna kryły się za frymuśnymi, białymi firankami, a szafki pewnie pamiętały lata osiemdziesiąte.
Spostrzegłem, jak Janek z lekkim rozrzewnieniem rozgląda się po domu. Nic dziwnego - w końcu tu się urodził i mieszkał jako mały chłopiec, zanim jeszcze przeprowadził się do Warszawy.
Potem co prawda przyjeżdżał tu tylko głównie na wakacje, ale i tak to miejsce odgrywało w jego życiu ważną rolę. Tu jako dziecko nawiązywał pierwsze przyjaźnie, oddawał się uciechom zabaw i odkrywał świat.
— Trochę to wszystko zakurzone jest, ale nie martwcie się, potem to ogarnę. Zaraz was oprowadzę, abyście wiedzieli, co gdzie się znajduje. A tymczasem rozgośćcie się i czujcie jak u siebie w domu.
Niedługo po jego słowach obejrzeliśmy niemalże cały dom. Po tym, jak wdrapaliśmy się po trzeszczących, drewnianych schodach ukazało nam się piętro. Był to korytarzyk, z którego rozchodziły się pokoje i druga łazienka (pierwsza była na parterze). Na końcu korytarza zaś można było znaleźć wnękę i podstawioną drabinę - to było wejście na strych.
Choć w różnych miejscach znajdowała się warstewka kurzu świadcząca o tymczasowej nieobecności, domostwo sprawiało schludne wrażenie.
— W porządku, trzeba teraz przydzielić was do pokojów. Ostrzegam tylko, że może być mały problem z łóżkami i niektórzy będą musieli spać razem — powiedział Janek. — W sypialni moich rodziców jest podwójne łóżko więc domyślam się, że zajmą ją Alek i Basia.
Młode małżeństwo (tak, małżeństwo! Niedawno wzięli ślub) bez wahania się zgodziło.
— W pokoju mojej siostry łóżko nie jest szczególnie duże, ale ...
— Nie szkodzi, my z Halą je zajmiemy — Anka i Halina spojrzały po sobie z uśmiechem.
— W porządku. W mojej sypialni znajduje się rozkładane łóżko. Zośka, śpimy razem. — Zwrócił się do mnie, a ja naprawdę starałem się nie zarumienić ani nie uśmiechnąć się głupkowato, przez co wyglądałem jakbym miał jakiś paraliż twarzy.
Sposób, w jaki to oznajmił był taki... nie znoszący sprzeciwu.
— Zostaje jeszcze pokój gościnny. Pawełku, masz cały pokój wyłącznie dla siebie. — Na jego słowa okularnik się uśmiechnął z zadowoleniem
Potem nastąpił podział prac - Rudy, jako ten, który zna okolice, oraz Alek, który już miał kiedyś przyjemność tu być, poszli do pobliskiego sklepiku po coś do jedzenia, bo wszyscy zgłodnieliśmy.
Ja zostałem wraz z resztą, aby uprzątnąć nieco dom.
Kiedy chłopaki wróciły z wyprawy po jedzenie, pomogłem Rudemu przyrządzić kanapki i zaparzyłem herbatę.
Po kolacji, która przeciągnęła się aż do dwudziestej pierwszej z racji tego, że sporo rozmawialiśmy, zaczęliśmy się schodzić do łazienek a potem i swoich pokojów. Ekscytacja opadła, zostając zastąpiona przez senność i zmęczenie.
Kiedy wziąłem szybki prysznic, umyłem zęby i przebrałem się w piżamę składającą się z podkoszulka i spodenek, bo było naprawdę gorąco (z Rudym obok będzie jeszcze goręcej...), skierowałem się do mojego i Janka pokoju. On już tam był i ścielił dla nas łóżko.
Rozejrzałem się dookoła, bo wcześniej nie miałem okazji na dokładniejsze oględziny.
Widać było, że Rudy pomimo nieczęstego wizytowania tutaj, starał się uczynić ten pokój swoim, chcąc w jakiś sposób wyrazić siebie. Kiedy przyglądałem się dokładniej jego czterem kątom mogłem dostrzec ślady różnych okresów życia Janka. Na półce siedział sfatygowany pluszak w towarzystwie plastikowych żołnierzyków i innych zabawek. Do ściany poprzyklejane były różne plakaty zespołów z Polski i zagranicy oraz wycinki z czasopism. Gdzieś na regale upchnięte książki, głównie licealne, spozierały na nas z dołu.
— Fajnie się tu urządziłeś — zwróciłem się do chłopaka.
— Może i przyjeżdżałem tu zazwyczaj na wakacje, ale i tak chciałem, aby to miejsce było bardziej... swoje — uśmiechnął się. — Ale dobrze, pogadamy jutro. Trzeba wcześniej wstać. Nie myśl, że będziemy tu leniuchować. Co to, to nie! Jutro wymęczę cię nad jeziorem — uśmiechnął się złowieszczo.
— Je-jeziorem? — Zająknąłen się — jest tylko taki problem, mianowicie nie umiem pływać.
Od zawsze miałem jakiś wstręt do wody. Może to dlatego, że kiedy byłem mały ojciec chciał mnie nauczyć tej sztuki, poprzez wrzucanie do jeziora właśnie? Nad morzem też raczej nie wchodziłem głębiej, niż to było konieczne.
A kiedy tylko zdobywałem się na odwagę i próbowałem popłynąć, zaczynałem panicznie machać rękoma bojąc się, że utonę.
— No to cię nauczę — uśmiechnął się promiennie rozgarniając kołdrę, by ułożyć się i nią przykryć.
— No nie wiem, czy to taki dobry pomysł... — mruknąłem pod nosem gasząc światło i kładąc się obok Bytnara.
— Dobranoc. — Poczułem na swoim torsie ciepło jego pleców.
— Dobranoc — odparłem, ale pewna myśl nie dawała mi spokoju. Kiedy już przeszła mi przez usta, minęło trochę czasu. — Umieściłeś mnie w twoim pokoju tylko po to, aby nie wprowadzić zamętu z miejscami, czy dlatego że po prostu chciałeś?
— A co, chciałbyś spać na strychu z nietoperzami? — Zaśmiał się.
— Nie. Cieszę się, że... śpimy tu razem — wyrwało mi się z trudem przez ściśnięte gardło.
Nie odpowiedział, tylko przysunął się bliżej mnie. Co za mała przylepa.
Objąłem go ramionami w pasie, przytulając go na łyżeczkę. Podobało mi się, że to właśnie ja byłem dużą łyżeczką. Kryjąc go w swych ramionach, czułem się z nim nierozerwalnie związany.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Tak jak Janek obiecał, obudził mnie dość wcześnie, o siódmej trzydzieści.
Następnie urządził pobudkę naszym przyjaciołom i popędził do kuchni, aby przyrządzić dla wszystkich jajecznicę z jajek, które wczoraj kupił z Alkiem.
Miał chyba silnik w rękach, gdyż długo nie trzeba było czekać na nęcącą woń, która zwabiła wszystkich do stołu.
Nałożył każdemu solidną porcję jajecznicy z boczkiem, którą okrasił szczypiorkiem. Następnie sam usiadł przy stole lecz nie jadł, mglistym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt na stole.
— Oho — odezwał się Pawełek po przeżuciu pierwszego kęsa — przesolone. Czyżby nasz kucharz się zakochał? — Uśmiechnął się znacząco do Janka.
Ten natychmiast otrząsnął się z rozmyśleń, bo dał Pawłowskiemu kuksańca pod żebro.
— Weź przestań — burknął. — Zamyśliłem się i posoliłem dwa razy, to tyle.
— No ale ciekawe o czym tak myślałeś że tobie, szefowi kuchni zdarzyła się taka kraksa — Alek przyszedł w sukurs z zagadkowym uśmiechem.
Wziąłem widelec do ust i faktycznie - potrawa była zbyt słona, jak na ogólne standardy.
Rudy spuścił wzrok zawiedziony samym sobą, że zepsuł coś tak prostego.
— Nie martw się — poklepała go po plecach Ania — wiesz przecież,że ja zjem wszystko, co tylko nadaje się do spożycia.
Nie uczestniczyłem w dalszych rozmowach. Co innego zaprzątało moją głowę.
To, że ktoś, kto przesolił jedzenie jest zakochany, to tylko głupie powiedzonko, ale ja czułem niepokój.
Janek wydawał się być jakiś taki zamyślony. I jeszcze tamto senne gadanie... Ciekawe kto podoba się mojemu "raczej-na-pewno-hetero przyjacielowi".
Ah, głupi jestem! Niepotrzebnie się zadręczam. Powinienem przestać się nakręcać.
Miejsca przy stole zaczęły pustoszeć, bo wszyscy chcieli przygotować się do wycieczki nad jezioro.
Chciałem pójść do łazienki na parterze, ale ta już była zajęta, dlatego też skierowałem się do tej na piętrze. Też zajęta, po prostu cudownie.
Czekałem pięć minut, potem dziesięć.
To pewnie Alek tam siedzi, bo Rudy zmywa, Paweł poszedł do łazienki na dole a Basia pakuje torbę plażową.
— MACIEJ DO CHOLERY JASNEJ, WYŁAŹ WRESZCIE, NO ILEŻ MOŻNA TAM SIEDZIEĆ? DO GÓWNA SIĘ MODLISZ CZY UTOPIŁEŚ SIĘ W TYM KIBLU?! — Tak tylko delikatnie go upomniałem.
— Już z-zaraz! — Usłyszałem podwójny, rozgorączkowany kobiecy pisk. Czyli to jednak Hala i Anka się tam zamknęły.
— Sorkiii. — Eh, nigdy nie zrozumiem dziewczyn. Czemu zawsze razem chodzą do kibla?
Kiedy moja siostra i jej przyjaciółka wyszły z łazienki, szybko (nie to, co one) ogarnąłem się, myjąc zęby i zakładając pod spód kąpielówki.
Wpadłem jeszcze do pokoju by zabrać ze sobą potrzebne rzeczy, takie jak okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem, wodę i parę innych drobiazgów, które spakowałem do plecaka.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Rudy
Wystarczyło poczekać tylko na niektórych, i już znaleźliśmy się samochodzie Zośki jadąc nad jezioro, a dokładniej w miejsce nieopodal Pałacu Tyszkiewiczów - dwudziestowiecznego pałacyku, teraz już niezamieszkanego.
To właśnie przy nim rozciągało się owo jeziorko, otoczone z jednej strony laskiem, a z drugiej trawiastą łączką.
Miejsce to, jeśli nie liczyć leśnej gęstwiny, znałem bardzo dobrze, choćby z dzieciństwa.
Jako chłopiec wypoczywałem wraz z z rodziną nad jeziorem, a czasem, jak to mały urwis, plątałem się po opuszczonym domu, pewnej półruinie znajdującej się blisko pałacu.
Pogoda dopisywała: na przestworzach nieba sunęły jedynie pojedyncze, rozwiane kłębki chmur, samotne swą bielą wskroś głębokiego błękitu. Słońce, niczym nie zasłonione, ukazywało swe oblicze w pełnej okazałości; nie panował upał, lecz promienie słoneczne i tak należały do tych zdradzieckich - nie wiesz kiedy, a już jesteś czerwony na ciele i masz mroczki przed oczami.
Ulokowaliśmy się na małej, piaszczysto-żwirowej plaży, o ile tym określeniem można było nazwać wąski pas szutru pomiędzy wodami jeziora a kępami nadwodnych roślin i trawy.
Wyjęliśmy i rozścieliliśmy na piasku ręczniki, które miały nam służyć jako posłanie, zarówno mogąc się nimi wytrzeć po wyjściu z chłodnej wody.
Rzecz jasna wszyscy zaczęli się rozbierać, ale ja zostałem w koszulce. Nie chciałem, aby inni zobaczyli moje blizny, po oparzeniach i cięciach. Wspomnieniach tortur.
Nie żebym się nich wstydził, bynajmniej należały one do rzeczy z niepisanej listy tabu, która powstała w mojej głowie.
Może po prostu nie chciałem, aby moi przyjaciele przez nie przypomnieli sobie o tych mrocznych, styczniowych dniach?
Pragnąłem też, abym nie smucił ich ani nie wzbudzał w nich zakłopotania moją osobą. Jestem przecież znowu tym zwyczajnym, pogodnym Jankiem, prawda? Nie martwcie się już o mnie, proszę. Nie chcę, byście byli przeze mnie nieszczęśliwi.
A może byłem jak małe dziecko myślące, że jeśli czegoś nie widzi, to to nie istnieje? Działałem podobnie - nie dostrzegam moich blizn, więc ich nie ma.
Kiedy Tadeusz zauważył, że nie zamierzam ściągnąć z siebie ubrania, spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
— Nie zdejmuję koszulki, bo nie chcę sobie spalić ramion i pleców. Taka ochrona przed słońcem— wyjaśniłem, siląc się na uśmiech.
— Ah, rozumiem — powiedział, lecz w jego oczach kryło się co innego. Wiedział, że nie chodzi tylko o to, bym nie nabawił się oparzeń słonecznych. Nie był głupi. — Ale ja nie jestem taki przezorny, co ty. Wobec tego chyba musisz mi posmarować plecy kremem, bo sam nie dam sobie rady — uśmiecha się do mnie i podsuwa mi tubkę kremu. Mój wzrok z jego oczu zjeżdża na szczupłą i lekko umięśnioną klatkę piersiową i tors, które mogłyby służyć jako referencja dla greckiej rzeźby.
— Hm? Wszystko w porządku? — Dopiero ponownie słysząc głos Tadeusza zdałem sobie sprawę z tego, że cały czas w bezruchu wpatrywałem się w jego tors.
Boże, co się ze mną dzieje??
Starałem się zapanować nad chęcią przyłożenia dłoni do policzka, który właśnie rozpalił się rumieńcem.
— Ależ oczywiście. Siadaj, to cię posmaruję. — Jak powiedziałem, tak i zrobił.
— Masz jakieś piętnaście minut, aby krem się wchłonął — powiedziałem, rozsmarowując filtr na jego skórze. Była jasna i gładka, słowem: piękna i przyjemna — bo potem będę uczyć cię pływać. Nie zamierzam ciebie szczędzić.
— Poważnie? — Poruszył się niespokojnie.
— Oczywiście. Nie myśl sobie, że żartowałem wczoraj wieczorem.
Powróciłem myślami do ów wczorajszego wieczoru. Byłem wtulony w ciało Tadka, a jego ramiona obejmowały mnie. Błogość, jaką wtedy czułem wciąż powraca do mnie w postaci delikatnego dreszczu, ilekroć tylko ją wspomnę.
I powiedział wtedy coś w rodzaju: "Cieszę się, że... śpimy tu razem."
Naprawdę tak uważał...?
Ah, tylko czemu ja tak o tym myślę?
Doprawdy, ostatnio w moich myślach pojawia się głównie on - Tadeusz.
I za każdym razem, kiedy on tuli mnie do siebie, łapie za dłonie i uśmiecha się szczerze w ten sposób, który tak bardzo kocham, czuję miłe ciepło, a wręcz ścisk w brzuchu.
Rzecz jasna zawsze lubiłem jego gesty, ale dopiero od jakiegoś czasu tak na nie reaguję.
Czy to znaczy, że...?
— Ale ja nie umieem... — jęknął, marudząc. Perspektywa moczenia się po szyję w wodzie chyba do niego nie przemawiała.
— Przecież mówię że cię nauczę, głuptasie — parsknąłem, tuląc go od tyłu i wieszając się na jego szyi tak, że byłem w stanie spojrzeć na jego twarz.
— No niech ci będzie — mruknął, ustępując mi. Odwrócił lekko twarz w moją stronę, przez co prawie musnąłem jego policzek wargami. Spojrzał na mnie kątem oka, a ja na niego, trwając w bardzo małej odległości od niego i... jego ust. Tych pięknych, kształtnych malinowych ust. Po raz kolejny nie mogłem nadziwić się nad urodą Tadeusza. Taki męski, o wysokich kościach policzkowych, idealnie zarysowanej szczęce i prostym nosie, i jednocześnie rysach łączących w sobie ostrość i delikatność, równych i delikatnych łukach brwiowych, idealnie wykrojonych, zaróżowionych wargach i hipnotyzujących, błękitnych jak najszlachetniejsze akwamaryny oczach skrytych pod długimi, czarnymi rzęsami.
Nie, nie jestem gejem.
Po prostu zachwycam się urodą mojego przyjaciela.
Chyba.
Czekaj, co-?
Patrzymy sobie tak w oczy, a śmiechy naszych przyjaciół i plusk wody nagle przestają istnieć.
Jesteśmy tak blisko siebie, że nasze oddechy muskają skórę tego drugiego.
Gdybym chciał, z łatwością mógłbym złożyć pocałunek na jego ustach lub szyi.
Tylko czemu pomyślałem właśnie o tym? Czemu to, co chciałbym zrobić z Tadeuszem znacznie wykracza za granicę platonizmu?
Chyba lepiej będzie, jeśli na razie odetnę się od tych dziwnych myśli i skupię na czym innym.
Kąciki ust Tadeusza podnoszą się lekko do góry, a wraz z nimi i moje. Na nasze twarze wpełzają uśmiechy, aż po chwili śmiejemy się radośnie w głos.
— Ale nawet nie myśl, że mnie przekupisz tym uśmiechem! W tej chwili idziemy do wody. — Łapię go za rękę i ciągnę za sobą w stronę jeziora.
— Z-zimna — mamrocze Zośka, spinając się na całym ciele.
— Przyzwyczaisz się — odpowiadam dziarsko, z każdym kroczkiem wchodząc coraz głębiej.
— Czekaj trochę — burknął, drżąc stojawszy w wodzie sięgającej mu po kolana.
— Nie ma takiej potrzeby — uśmiechnąłem się wrednie, po czym ochlapałem go chłodną wodą.
Zupełnie się tego nie spodziewał, więc wydał z siebie pisk, który niezmiernie mnie rozbawił.
— Z czego się tak cieszysz? Zaraz już ci nie będzie do śmiechu! — Krzyknął na pozór groźnie, po czym za jego sprawą poleciał na mnie wielki chlust wody.
Mimo to wywarło to na mnie nieszczególne wrażenie, gdyż miałem na sobie koszulkę.
— Namoczysz się sam, czy mam ci w tym pomóc? — Spytałem zadziornie gotów, by ponownie go ochlapać.
— No już, już — burknął, ostrożnie rozprowadzając wodę po rozgrzanym na słońcu brzuchu i przedramionach.
Kiedy już to zrobił, złapałem go za rękę i poprowadziłem wgłąb jeziora.
Faktycznie, woda była zimna, lecz po niedługiej chwili nie odczuwałem jej temperatury aż tak dotkliwie, gdyż mój organizm się przyzwyczaił.
Zośka nieco się wzdrygał, ale nie wyszedł na brzeg.
— A teraz pokaż mi, co potrafisz.
— Żartujesz sobie? — Oburzył się Tadeusz. — Co najwyżej mogę się przejść po dnie ale z moim talentem pewnie potknę się o jakiś kamień, stracę równowagę i pójdę na dno.
— Nie pójdziesz, bo woda cię utrzyma. Zobacz: spróbuj położyć się na wodzie. Spostrzeżesz wtedy, że będziesz się unosić.
— No jak to? Wątpię, aby to się udało. Wcześniej kiedy sam próbowałem, to zaczynałem się topić. — Tadka wciąż nękały obawy.
— Dlatego, że się bałeś i w wyniku tego panikowałeś, machając gorączkowo rękoma i nogami. Teraz spróbuj się uspokoić, a ja dodatkowo cię podtrzymam. Naprawdę: będę stał tuż obok i przytrzymam cię za brzuch — zachęciłem go.
— No dobra... — Już przymierzał się do tego, by położyć się do tafli wody, ale nagle zaniechał swej czynności — Boję się — skrzywił się i spojrzał na mnie przepraszająco.
— Nie ma czego. Będę cię asekurował, naprawdę nic ci się nie stanie — uśmiechnąłem się i położyłem dłoń na jego ramieniu w uspakajającym geście.
— W porządku — westchnął głośno, po czym przechylił się i oderwał stopy od dna.
Natychmiast utrzymałem go w pozycji poziomej, jedną rękę kładąc pod jego brzuch, a jedną na plecy. Czy mi się zdawało, ale czy zadrżał pod wpływem mojego dotyku?
Zośka czując, że wcale nie idzie na dno wybałuszył oczy.
— Widzisz? To nie takie straszne. Teraz spróbuj machać rękoma i nogami.
— No nie wiem... — mruknął niechętnie , ale mimo to zaczął poruszać kończynami. Tyle że ruchy te były nerwowe, chaotyczne i nieskoordynowane.
— Spokojnie, Zosiu, spokojnie! Pomału. Jeśli będziesz tak machać to oczywiste, że się utopisz. Spokojnie, trzymam cię, nic ci nie grozi. Machaj powoli, rytmicznie. Raz, dwa. Raz, dwa...
Zastosował się do mojego polecenia i kiedy symulował pływanie, ja szedłem po dnie dając mu wrażenie, jakby pływał.
— Widzisz? Właśnie tak, dobrze — pochwaliłem go — teraz jeśli chcesz możemy zrobić przerwę i zobaczysz sobie, jak ja pływam.
— Nie. Puść mnie — poprosił z determinacją w oczach.
— Jesteś pewien...? — Zmieszałem się. Nie chciałem, aby coś sobie zrobił i tym samym do końca zraził się do pływania.
— Tak. Chcę się nauczyć. — Musiałem przyznać, że jestem pełen podziwu dla jego zaparcia i ambicji.
— Ostrożnie, puszczam cię. Na trzy, dwa, jeden...
Tadeusz początkowo machał rękoma i nogami zbyt szybko i niepewnie, ale prędko złapał rytm i nabrał pewności. Zupełnie sam przepłynął małą odległość, która z każdą chwilą się zwiększała.
— Brawo, Tadziu! Jesteś świetny! — Krzyknąłem, będąc dumnym z chłopaka. Ten w odpowiedzi wyszczerzył się do mnie i wydał z siebie triumfalny okrzyk.
Kręgi na wodzie spowodowane wymachami jego rąk robiły się coraz większe i bliższe, ponieważ Zośka zawrócił i przybliżył się do mnie.
— A nauczysz mnie nurkować? — Spytał z błyskiem w oku.
— Idzie ci naprawdę dobrze, ale czy jesteś pewien, że chcesz nauczyć się nurkować? — Upewniłem się.
— Tak, oczywiście! — Przytaknął.
— Dobrze więc. Na początek możesz po prostu zatkać sobie nos i się zanurzyć. O tak — Rzekłem, po czym moja głowa zniknęła pod taflą wody.
Szybko wynurzyłem się, a woda ściekała mi z włosów po twarzy.
Zośka zawahał się, ale nie trwało to długo. Szybko nabrał powietrza do płuc i poszedł w moje ślady.
— To jest świetne! — Krzyknął, oddychając szybko i przecierając twarz kiedy już się wynurzył.
— Widzisz? Wiedziałem, że nauka ciebie będzie świetnym pomysłem — uśmiechnąłem się radośnie. — Dawaj, popływamy sobie teraz razem. Potem nauczę cię, jak nurkować bez zatykania nosa — zachęciłem go machnięciem ręką i zacząłem płynąć wzdłuż brzegu.
Wdzięcznie i rytmicznie prułem wodę, aż postanowiłem zatrzymać się w miejscu i sprawdzić, czy Tadeusz za mną nadąża i czy aby nie potrzebuje pomocy.
Rozejrzałem się, ale Tadeusza nigdzie nie było. Moje serce zabiło szybciej.
Czy on...?
Ponownie zacząłem rozglądać się na boki. Głębiej nie widziałem jego głowy, a dalej przecież nie mógł odpłynąć, bo to zajęłoby mu zbyt dużo czasu. W płyciźnie siedziała Hala wraz z Anią i moczyła nogi, opalając się.
Na brzegu Pawełek leżał plackiem na ręczniku, a Alek smarował leżącej Baśce plecy olejkiem do opalania.
Nigdzie ani śladu Zośki.
Boże, ale ja byłem głupi! Jak mogłem mu pozwolić płynąć samemu, nie nadzorując go?
Przecież on... on... chyba utonął...
Nie, nie! Co ja zrobiłem?!
— Zośka! Zośkaa! Tadeusz, gdzie jesteś!? — Krzyczałem, nie panując nad drżeniem głosu.
W panice zacząłem przetrząsać jezioro, machając rękoma na oślep pod wodą z nadzieją, że wyczuję jego ciało. Niestety woda była zbyt mętna, więc musiałem polegać jedynie na zmyśle dotyku.
— Nie... Nie... — Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że łzy lecą po moich policzkach.
— Hejka — usłyszałem za sobą roześmiany głos. Jego głos.
Tadeusz jak jakaś barbie syrenka wynurzył się z wody niedaleko mnie.
Kiedy zobaczył moją minę i zaczerwienione od płaczu oczy jego mina nieco zrzedła.
— TY... TY... TY KRETYNIE! CO TY SOBIE MYŚLAŁEŚ? MYŚLAŁEM ŻE SIĘ UTOPIŁEŚ, A TY NAGLE SIĘ SOBIE WYNURZASZ JAK... JAK JAKAŚ PIERDOLONA RUSAŁKA Z KANALIZACJI I CHICHOCZESZ SOBIE JAK MAKŁOWICZ NA POLU KOPERKU ! — Nie wytrzymuję i daje upust swojej złości poprzez krzyk i bicie Tadeusza w jego pierś; po chwili także rozbryzguję, czy też wręcz walę rękoma w taflę wody, która ochlapuje chłopaka.
On dzielnie wytrzymuje ciosy a kiedy już milczę, chwyta mnie nagle za podbródek, bym spojrzał mu w oczy.
— Przepraszam, chciałem cię tylko lekko nastraszyć. Nie sądziłem, że...
— LeKkO nAsTrAsZyĆ! — Burczę pod nosem, przedrzeźniając go.
Tadeusz nagle przybliża się, a drugą dłoń kładzie na moim policzku, który delikatnie gładzi. Choć wciąż jestem na niego zły, na chwilę tracę dech w piersiach.
— ... Tak szybko się zorientujesz, że mnie nie ma, a ja dość długo wytrzymałem pod wodą i straciłem rachubę. Wiem, że to było głupie...
— Bardzo głupie — mamroczę.
— ... I chcę cię bardzo przeprosić. Nie gniewaj się już na mnie, proszę.
— No dobra — daję za wygraną, przewracając oczami.
Tadeusz na chwilę milknie, by po chwili uśmiechnąć się pod nosem. — Pierdolona rusałka z kanalizacji... Jesteś taki śmieszny, kiedy się złościsz.
— Cicho bądź, albo zaraz naprawdę się utopisz. A ja będę miał do tego duży wkład.
— No już, nie gniewaj się, ty uroczy złośniku. — Jego dłoń zsuwa się z mojego podbródka i kończy swą wędrówkę na mojej talii. Przygarnia nią mnie bliżej siebie, aż lekko stykamy się brzuchami. Jest blisko. Bardzo blisko.
Nie potrafię zebrać myśli, bo myślę o wszystkim i niczym jednocześnie, strasznie się gorączkując. Co się właśnie ze mną dzieje?
— Chcesz jeszcze popływać, czy wychodzimy na brzeg? — Pyta, patrząc mi prosto w oczy.
Jestem tak zmieszany, otępiały i odurzony dotykiem, że nie rozumiem nawet, o co mnie pyta.
— Tak — chrypię jedynie, właściwie nie wiedząc, co mówię.
— Em... — dziwi się — może już wyjdźmy z tej wody i wygrzejmy się trochę na słońcu — proponuje, a ja spełniam jego propozycję.
Mijamy Alka, który pluska się na płyciźnie, machając dziwnie złączonymi nogami.
— H2O POMÓŻCIE MI! — Krzyczy z emfazą.
— On coś brał przed wyjściem? — Dziwi się Zośka.
— Spokooojnie. Jeśli zachowuje się, jakby coś brał, to wszystko z nim w porządku. To jego normalny stan.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Na plaży spędziliśmy calusieńki dzień.
Wtedy czułem, że naprawdę odpoczywam. To nie było tylko leżenie w łóżku, jak w szpitalu, tylko czysta przyjemność i relaks. Czułem się niezwykle odprężony i szczęśliwy, zwłaszcza dzięki gronu moich ukochanych przyjaciół.
Wieczorem, niedługo przed tym, jak mieliśmy wracać do domu, rozpaliliśmy ognisko.
Blask tańczących jęzorów ognia ubarwiał nasze opowieści i stwarzał atmosferę swojskości i pogody.
Było już późno, jedynie tląca się wciąż płomienna, falująca delikatnie na wietrze grzywa rozjaśniała mrok zmierzchu.
Wszyscy stali się bardziej cisi niż zwykle: Pawełek walczył z opadającymi powiekami, Hala drzemała z głową na ramieniu Anki, a Alek i Baśka tulili się do siebie, szepcząc coś cicho.
Zaraz wszystko posprzątamy i pojedziemy do domu. Zaraz...
Uniosłem oczy znad piasku pod moimi stopami, i napotkałem wzrok Tadeusza, który wpatrywał się wprost we mnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a wtedy ja nagle uciekłem swym wzrokiem w dół. Co się stało? Dlaczego nie umiałem utrzymać zwykłego kontaktu wzrokowego?
Zły na siebie, podniosłem na niego mój wzrok, a on w tej samej chwili zrobił to samo.
Uśmiechnął się, a ja do niego.
Patrząc w głębię jego oczu, rozświetlonych blaskiem ogniska czułem, jak gdzieś głęboko w mym wnętrzu tworzy się jakieś uczucie.
Nie do końca byłem pewien, jak się nazywa, ale naprawdę mi się ono spodobało.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
5164 słów 😻
czesc skarby!!!
witam w kolejnym rozrziale, jak widac rudy wreszcie zaczyna widzieć na oczy 😼😼
traktujcie ten rozdział jako przedłużenie walentynek lub pocieche na dzień singla :33
od razu mowie ze jak to pisalam to byłam przymulona (albo pisakam w nocy albo bylam po lekach jakichs wiec no XD)
do następnego!!!
~ wasza roskowa bogini
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro