Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✧.* ❝ XVIII. Koniec❞


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

9 stycznia

Zośka

W nocy ponownie nie mogłem zasnąć. Ale nie z powodu dręczącej mnie bezsilności czy koszmarów. Przeciwnie - determinacja ogarnęła całe me jestestwo. Za wszelką cenę pragnąłem wyrwać mojego Janeczka ze szponów oprawcy, którym był nie kto inny, jak Patryk.

Wiadomość ta wstrząsnęła mną niewyobrażalnie; z trudem mogłem pojąć, że przez cały ten czas zatrudniałem u siebie tak groźnego człowieka, który tak naprawdę wżerał się w moją rodzinę i nasze życia, by zdobyć jak najwięcej informacji, które mogłyby nas zniszczyć.

A skąd się o tym dowiedziałem?
Trzeba zacząć od początku.
Wieczorem skontaktowałem się z pewnym starym przyjacielem, który byłby w stanie mi pomóc. Był to Arek, młody policjant.
Poznaliśmy się kilka lat temu w barze dla gejów, oprócz przyjaźni jednak nic z tego nie wynikło.
Całe szczęście, Arek zgodził się, by mi pomóc, za co będę mu chyba dozgonnie wdzięczny.

Ale zaczynając od początku:
Przed północą zadzwoniłem na nieznany numer, a mój tajemniczy rozmówca podał mi adres po czym dodał, że mam czas do godziny dwunastej rano, oraz oczywiście że jakakolwiek interwencja policji poskutkuje śmiercią mnie i moich bliskich.
Zgodziłem się ale zażądałem, by był ze mną przyjaciel - właśnie Arek (oby nie rozpoznali w nim śledczego...), na co osoba po drugiej stronie słuchawki przystała.
Jako że posiadaliśmy adres, Arek poszukał informacji o owej lokalizacji i okazało się, że ów dom należy do Patryka Jaśkiewicza (swoją drogą pewnie jest to jego fałszywa tożsamość, a nie prawdziwe imię i nazwisko).
Następnie zaś pojechał ze swoją ekipą na zwiady, żeby zaznajomić się z terenem, a wcześniej udało mu się zdobyć nawet plan budowniczy domu!

Nad ranem zebrałem w moim mieszkaniu skołowanych przyjaciół: Arka, Alka, Basię, Halę, Pawełka i rzecz jasna Anię.
Wszyscy zauważyli zniknięcie Janka, jednak jednak oprócz Anki i Arka nikt nie wiedział, co było tego przyczyną. Z pewnym ciężarem na sercu (bo przecież ojciec mnie prosił, aby nikt o tym nie wiedział), ale jednak opowiedziałem im pokrótce tą absurdalną historię, od początku do końca.
Wszyscy rzecz jasna przerazili się i nie mogli uwierzyć w to, co mówię. Nie dziwiłem się im: sam zresztą odnosiłem wrażenie, że wydarzenia minionych dni to długi, dziwny i straszny sen.
Pomimo ogólnego niedowierzania i strachu zaglądającego w nasze szeroko otwarte oczy nie było nawet mowy o tym, by zostawić Janka samego na pastwę losu.
Choć istniało ryzyko niebezpieczeństwa czuliśmy że trzeba je podjąć, że trzeba coś zrobić, nie pozwolić sobie na bezczynność.

Kiedy pierwsza fala szoku minęła, zaczęliśmy głowic się, jak odbić Janka.
Po długich ustaleniach tworzących się przy kieliszku wódki dla odwagi i pokrzepienia, nasz plan coraz bardziej nabierał kształtu, choć zdarzały się pewne niedociągnięcia i chwile wahania.

— Gdyby tylko można było się jakoś włamać do tego przeklętego domu bez ryzyka, że w środku ktoś nas złapie... — Wyraziłem swe dość trudne do zrealizowania życzenie.

— Mógłbym załatwić granaty z gazem nasennym — Arkadiusz potrząsnął swą blond czupryną. — Po tym, jak my dwaj wejdziemy tam, ktoś wrzucił granaty przez okno. Janek wraz z tymi typami będzie w piwnicy, która powinna być zamknięta. Wtedy będą w potrzasku: Primo, nie będą mogli wezwać posiłków, bo wszyscy mieszkańcy willi będą słodko spali. Secundo, kiedy spróbują wyjść z piwnicy, uśpi ich środek nasennych. Będą więc tkwić z nami dwoma, nie będą mieli innego wyjścia. A potem wkroczy calutki oddział policyjny, a wtedy po kłopocie. Rozbroimy ich — mówił z rosnącą pasją i podekscytowaniem do mnie.

— Arek, ty szczwana bestio! Wykrzyknąłem, pełen uznania dla młodego śledczego; uśmiech zawitał na mojej twarzy po raz drugi w ciągu tych kilku dni przepełnionych trwogą (pierwszy raz uśmiechnąłem się wtedy, kiedy Arek zgodził się mi pomóc).

— Wydaje mi się, że wy dwaj potrzebujecie mieć przy sobie... broń. Takim ludziom jak ten Patryk nie można ufać, trzeba być przygotowanym na wszystko — nachmurzył się Alek.

— Naturalnie — Arek pokiwał głową. — Możliwe, że będą chcieli nas przeszukać, ale mimo wszystko musimy wziąć ze sobą broń — blondyn przeniósł na mnie poważne spojrzenie.

A ja nawet nie musiałem go o nią prosić: w szafie ojca oprócz pokaźnej sumy pieniędzy było coś jeszcze - mały, niepozorny pistolet wraz z nabojami.
Czyżby mój ojciec przeczuwał z grubsza grożące mi i innym niebezpieczeństwo, i przezornie postawił go właśnie tam, bym w odpowiedniej chwili mógł się nim posłużyć?

— Dobrze, ale nie wejdziemy tam bez konkretnego planu — mówiąc, stałem, opierając się dłoni o stół i spoglądając na każdego — zrobimy tak...
Wszyscy uważnie słuchali.
Po skończonej naradzie został już tylko Arek.

— Jestem ci bardzo, ale to bardzo wdzięczny za twoją pomoc — podziękowałem mężczyźnie. — Gdyby nie ty, nic nie moglibyśmy zrobić. Wszystko byłoby skazane na porażkę.

— Trochę więcej wiary w siebie — blondyn uśmiechnął się krzepiąco — zresztą, jak mógłbym się nie zgodzić? Sam wiem jak to jest, kiedy ukochana osoba jest w niebezpieczeństwie. Desperacja jest wtedy tak wielka, że można by poruszyć gwiazdy i góry.

— Skąd... skąd wiesz, że go kocham? — Zatkało mnie. Naprawdę wyglądam na aż tak zakochanego?

— To się po prostu czuje. Ja na przykład mam bardzo wyczulony gejradar. A patrząc na zdjęcia tego Janka byłem prawie pewny, że on też nie jest w stu procentach hetero, więc masz szansę, chłopie — zaśmiał się, przy jego zielonych oczach wytworzyły się kurze łapki.
Byłem mu wdzięczny temu chłopakowi też za to, że jego wesoły humor udzielił mi się choć na chwilę. To błogosławieństwo po tylu dniach napięcia i udręki.

— No i tak jakoś... twój Janek przypomina mi trochę mojego Roberta... — westchnął po chwili, a jego spojrzenie zamgliło się od czułości, gdy wspominał swojego partnera, Roberta Mrozowskiego - również śledczego.

Mój wzrok przesuwa się od góry do dołu Arkowej postaci, po jego roztrzepanej, złotej czuprynie, zielonych oczach, prostym nosie i szczupłej, proporcjonalnej sylwetce. Może i jest nawet w moim typie (chociaż co ja mówię, w moim typie są szaroocy mężczyźni o kasztanowych, jedwabistych, ciemno kasztanowych włosach i pięknym, rozgrzewającym serce uśmiechu), jednak cieszę się, że mam w nim tylko przyjaciela.
On jest szczęśliwy ze swoim partnerem, a może po tym wszystkim ja będę też szczęśliwy z Jankiem?
To znaczy, chyba jako para przyjaciół... Raczej nie mogę marzyć o czymś więcej, zresztą najpierw musimy wszystko sobie wyjaśnić, ostatnio nie było przecież między nami najlepiej...

Ale zaraz, nie powinienem tak wybiegać w przyszłość. Nie wiadomo, co będzie jutro, może być nawet tak, że któryś z nas tego jutra nie dożyje.
Najpierw muszę skupić się na uwolnieniu Janka, potem będzie czas na myślenie o nas.
A teraz muszę dobrze przygotować się do tej akcji, bowiem to już zaraz - za chwilę pojadę pod ową willę i będę walczył o życie Rudego.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Rudy

— Zaraz będziesz miał gościa. — Że stanu braku przytomności, spowodowanego mocnym uderzeniem w głowę w czasie brutalnego przesłuchania, wytrącił mnie tak samo pogardliwy i jadowity głos Patryka, co zawsze.

Mój Boże, czy to Maryna ma znowu do mnie przyjść? Wysłuchiwanie jej słodziutkiego głosiku byłoby torturą samą w sobie.
Tadeusz jest od niej o niebo lepszy, żałuję tylko, że zrozumiałem to tak późno.
Znaczy się-
Maryna była moją dziewczyną, a Tadeusz przyjacielem. Trochę dziwnie jest zestawiać ich razem...

Nieważne, zresztą możliwe, że już nigdy nie ujrzę Tadeusza na oczy. Myśl ta jest bardzo smutna, jednak ja o dziwo przyjmuję ją ze spokojem.
Zupełnie jak skazaniec prowadzony na szafot który wreszcie pojął, że zaraz pożegna się ze swoim życiem, pozostając jednocześnie dumnym i obojętnym.
Ten skazaniec to ja.
Nie polegam już na nadziei, nie mogę na nikogo liczyć.
Czuję, jak każdy nerw mojego ciała krzyczy z bólu, jednak do mojej świadomości dochodzi jedynie słabe echo tego krzyku.
Jestem zbyt osłabiony by w pełni odczuwać nawet ból. Czy tak wygląda proces zwany umieraniem?
A może po prostu umieram Ja, moja życiową esencja, która napędza ciało do działania? Ono ginie, bo wola walki i życia została mi odebrana.

Po chwili drzwi się otwierają; słyszę tupot wielu stóp, które na pewno nie należały tylko do tych dwóch oprychów.
Drzwi zamknęły się że szczękiem.

— Co wy mu zrobiliście? — Słyszę głos który sprawia, że moje półmartwe serce zaczyna bić szybciej i odżywa dzięki najprawdziwszym prawodom wszechświata - nadziei i miłości.
Odwracam głowę tak, by zobaczyć, uwierzyć drugi raz.

— Ta-de-usz... — chrypię, prawie bezgłośnie. On stoi, a w jego oczach widzę tak wiele: wzruszenie, radość, strach, smutek, złość. Nigdy wcześniej nie myślałem, że można czuć tyle emocji na raz, co on.

— Januś... — Jego usta bezgłośnie wypowiadają to piękne zdrobnienie mego imienia.

On... przyszedł po mnie.
Mimo wszystko wciąż jestem dla niego ważny pomimo tego, jak brutalnie zakończyłem naszą przyjaźń.
Nawet z jego podkrążonymi oczami i bladą jak płótno ze zmęczenia twarzą wydał mi się piękny niczym gwiazda jaśniejąca wysoko na nieboskłonie.

— Oh, jakie to wzruszające — westchnął z pogardą Patryk — jednak nie zapominaj, że odbicie twojej słodkiej Biedroneczki coś kosztuje.

— Tylko ja mogę go tak nazywać — odrzekł chłodno Zośka. Kiedy jego wzrok odwrócił się ode mnie i spoczął na Jaśkiewiczu, współczucie i żal natychmiast przekształciły się w lodowato stalowy gniew. Spojrzenie Tadeusza stało się tak twarde, że mógłby nim zamieniać wszystko co żyje w kamień.

— Jeszcze chwila a pomyślę, że jesteś pedałem — zaśmiał się szyderczo Patryk.
Tadeusz w odpowiedzi jedynie poruszył bezgłośnie wargami, odniosłem wrażenie jakby mówił: "A żebyś, kurwa, wiedział."

— No nic. Ty dajesz hajs i informację o miejscu pobytu twojego tatuśka, a ja oddam ci twoje ukochane truchełko. Taka była umowa.
Po Tadeuszu widziałem, że nie spodobało mu się to, jak Jaśkiewicz mnie nazwał. Mimo tego milczał; zdawał sobie sprawę z tego, że znajduje się teraz na łasce i niełasce Patryka, musi więc grać na jego zasadach.

— Tu masz pieniądze — odezwał się blondyn, który wcześniej milczał, stojąc przy Tadeuszu. Dotychczas nie zwracałem na niego uwagi gdyż myślałem, że należy on do popleczników Patryka. Dobrze, że Zośka nie przyszedł tu sam.
Blondyn podał Jaśkiewiczowi walizeczkę. Ten otworzył ją by zobaczyć, czy suma aby na pewno się zgadza; aż zalśniły mu się oczy na widok pieniędzy.
Asekurowali go dwaj opryszkowie na wypadek, gdyby Tadeuszowi i temu blondynki uderzył do głowy pomysł, by zaatakować mafiozę zaabsorbowanego pieniędzmi.

— Doskonale. Jeszcze tylko informacja, a będziecie wolni — oblicze Patryka wyglądało pozornie dobrotliwie, ale wiadomym było, że to tylko maska.

— Nie rób tego... — wychrypiałem cicho do Tadeusza. On jedynie spojrzał na mnie i przyłożył palec do ust.

— Znajduje się on w Sosnowcu, przy ulicy Papieżowej 21, mieszkanie numer 37 — rzekł ze szczerością Zawadzki.

— Znakomicie. Możecie zabrać z
sobie Bytnara i się wynosić — odparł zadowolony Patryk, posyłając Tadziowi uśmiech.

— To cudownie — uśmiech Zośki był równie sztuczny, co ten Patryka — tylko pamiętaj, żadnych przekrętów... — powiedział, kiedy już kucnął przy mnie.

— Calutki dom został zagazowany środkiem nasennym, nic nie wskórasz — dokończył radośnie towarzyszący mu blondyn.

W twarzy Patryka coś się zmieniło.
— Łżecie...! — Syknął; dobrze jednak było widać strach w jego oczach i uciekającą pewność siebie.

Jak na komendę posypał się na nas grad pocisków.
Czyli i tak muszę pożegnać się z życiem... Dobrze jest jednak umrzeć przy kimś, kogo się kocha.
Ale zaraz... Zośka nie może umrzeć przeze mnie...Powinien żyć!
Tą rozpaczliwą myśl przerwała rozlewająca się przed moimi oczami czerń; zatraciłem się w braku świadomości.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Zośka

To koniec. Patrząc na płytę nagrobną i biały, brzozowy krzyż skąpany w blasku słońca nie mogę uwierzyć, że jego już ze mną nie ma. Nie ma i nie będzie.

Już któryś raz z rzędu czytam z otępieniem wyryty napis na grobie: "Jan Roman Bytnar, 1997-2022, Mając dwadzieścia cztery lata zginął, porwany i zakatowany przez członków zorganizowanej grupy przestępczej. Kochający syn, brat i przyjaciel.".

Dla mnie to tylko puste słowa nie oddające pełni wspaniałości, jaką odznaczał się Janek. Litery wykute w marmurze są pełne zimna, odpychają swoją obcością.

Siedzę na soczystozielonej trawie, wrogo patrząc na zieleniącą się przyrodę wokół, która budzi się do życia pod promieniami wczesno wiosennego słońca.
Jestem zły, że życie toczy się dalej, że wszystko jest takie radosne.
Przecież on umarł! Nie ma go... Jest martwym, rozkładającym się ciałem, skrytym kilka metrów pod warstwą ziemi. To takie podłe...

Czuję tyle goryczy, tyle pretensji i głębokiego smutku, że cały drżę. Oczy zachodzą mi łzami. Z cichym szlochem opadam na nagrobek, obejmując go ramionami. Ale przecież ta głupia płyta to nie on! Nie przytuli mnie; jest zimna, sztywna, martwa. Jak on teraz.
A przecież mój Janeczek był kiedyś taki piękny, radosny, roztaczał wokół siebie aurę ciepła i przyjaźni.
Dlaczego taka cudowna osoba musiała umrzeć?

Teraz jedynie będę mógł spotkać go w sennych majakach. Mój sen będzie wypełniony koszmarami, w których widzę skatowaną, zakrwawioną twarz Janka, którego pierś rozrywa kula.

Moje łzy spadają z głuchym pluskiem na płytę.
Nie.
Nie mogę tak dłużej żyć.
Nie bez niego.

Drżącymi dłońmi wyjmuję z kieszeni płaszcza pistolet.
Przystawiał lufę do skroni, naciskam spust.
Huk.
Szkarłatna krew barwi nagrobek na czerwono.
Witaj, niebycie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro