Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✦◌⋅ ❝ XVII. Sam ❞


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧


8 stycznia 2022 roku


Rudy


Kiedy odzyskuję przytomność mam wrażenie, jakbym został obdarty ze skóry.

Kiedy próbuję choćby lekko poruszyć nogą, czuję nieopisany ból, jakby żrący kwas wżerał się w moją skórę.

Ubranie przylepiło się do mojego obolałego ciała. Właściwie to nawet dosłownie - tkanina klei się do ran po oparzeniach.


To się stało naprawdę.

Wylano na mnie czajnik pełen wrzącej wody.

To nie są żarty, naprawdę może stać mi się tu poważna krzywda. Już się stała.


Otwieram oczy.

Światła jest więcej niż wcześniej, przed utratą mojej przytomności, przez co wnioskuję, że nastał dzień.

Zdaję sobie sprawę z tego, że leżę na ziemi i nie jestem już przywiązany do krzesła.

Moi oprawcy widocznie stwierdzili, że skoro jestem znokautowany przez bolesne oparzenia, to nie będę chciał próbować ucieczki.

Niedoczekanie.

Pewnie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo uparty jestem, jak wielką wolę przetrwania posiadam.


Z karkołomnym wysiłkiem, godnym Syzyfa toczącego ogromny głaz pod górę, przewracam się na brzuch.

Mam ochotę krzyczeć z bólu; całe ciało gwałtownie protestuje przeciwko jakimkolwiek ruchom, które wywołują uczucie podobne do spłonięcia żywcem.

Przed oczami mam mroczki - czarne płaty wirują w tańcu, jakby pole mojego widzenia było balowym parkietem.


Powoli czołgam się w kierunku ciężkich drzwi. Nikt przy nich nie stoi. 

Ba, są u uchylone! Czyżby szczęście wreszcie się do mnie uśmiechnęło?

Z przypływem nowej nadziei odpycham się, poruszając się centymetr po centymetrze.

Cierpię, kiedy moje ciało szoruje po podłodze, lecz zaciskam zęby.

Jeszcze troszkę.

Ucieknę stąd. 


Dobrze, że oblaną wrzątkiem mam tylko dolną połowę ciała - brzuch i nogi.

Tors, głowa i ręce ocalały.

Gdyby nie to, chyba nie wytrzymałbym bólu.

A tak, mogę powoli czołgać się do wyjścia.



Pełznę po klepisku jak dżdżownica, która wyłoniła się z ziemi w czasie deszczu.

Z mozołem, ale jednak docieram blisko drzwi.


Tak!

Udało mi się!

Przekraczam próg, opuszczam piwnicę.

Muszę się na chwilę zatrzymać by odpocząć i rozejrzeć się.

Panuje tu ciemność, jednak dostrzegam przed sobą schody. Tylko nie to, jak ja się tam dostanę?

Musiałbym spróbować wstać. Czy moje poparzone ciało wytrzyma ten ból?


Po chwili, kiedy moje oczy przyzwyczajają się do mroku, spostrzegam jednak w oddali inne drzwi po drugiej stronie korytarza.

Czy to możliwe, że prowadzą one do wyjścia z tego domu?

Czy jednak mój wysiłek nie poszedł na marne?


Posuwam się kawałek do przodu; moje ciało żarliwe protestuje.

Jeszcze trochę. Jeszcze dziesięć metrów i stąd wyjdę.

Oczywiście jeśli będą otwarte, a mam taką nadzieję.


Dziewięć metrów.

Czuję przypływ sił.

Adrenalina dodaje mi animuszu.


Pięć metrów.

Oczy mam zamglone od bólu, ale wciąż pełznę przed siebie.

Dasz radę Janek, jeszcze troszeczkę.


Jeden metr.

Jeden metr dzieli mnie od potencjalnej wolności.


Słyszę głośne skrzypienie starych schodów, dźwięk jak z horroru.

Bo to jest horror.

Dźwięczne, miarowe odgłosy kroków przybierają na głośności.


— Dzień dobry. A któż to się obudził? — Rozpoznaję głos jednego z oprychów - tego, który wczoraj mnie kopał i bił. — Tak wcześnie a już na nogach... A nie, przepraszam — zaśmiał się. Był to śmiech nieprzyjemny, warkliwy i suchy.


Nic nie mówię.

Co mam powiedzieć?

Wszystko poszło na marne.

Cały ból, wysiłek, cierpienie.

Mimo to przyjmuję przegraną z niebywałym spokojem. Jak człowiek, który pogodził się ze swoim losem i jest na niego obojętny.


— No, Janeczku, może dziś będziesz miał nastrój na pogawędkę? Może wreszcie coś powiesz? — Kopie mnie ciężkim buciorem, przewracając na plecy.


Janeczku... Tadeusz tak czasem do mnie mówił.

Zośka, Tadek, Tadi. Mój drogi przyjaciel. Czy myśli o mnie? A może nie chce mnie już znać? Dowiodę, że jestem wart jego zaufania.


— Ojej, przepraszam — mówi przesłodzonym głosem, kiedy staje na palcach moich dłoni. Wydaję z siebie zachrypnięty krzyk, dźwięk ten brzmi w moich własnych ustach tak obco.


— To było niechcący. Wiesz, tak ciemno tu jest — zarechotał, kiedy jego glany spacerowały po moich dłoniach.

Nie wiem, ile krzyków wydałem. Wszystkie zlały się w jedną, przyprawiającą o dreszcze kakofonię.


Kiedy byłem mały i dentysta wyrywał mi zęba, moja mama powtarzała mi, bym myślał o czymś przyjemnym. Wtedy ból stanie się czymś odległym.

Gorączkowo poszukuję silnych, miłych wspomnień.


Tadeusz...

Pamiętam początek naszej przyjaźni, kiedy to w pracy zaciąłem się nożem, bo zsunął się po śliskiej skórce bakłażana, którego kroiłem. 

Nikt nie mógł mi pomóc, z rezygnacją więc przyszedłem do Tadeusza. Obawiałem się, że każe mnie odprawić, lecz on zaopiekował się mną.

W mojej pamięci nadal pozostał wyraźny obraz, jak ujął moją dłoń w nadgarstku i zabrał ręcznik papierowy, którym nieudolnie owinąłem krwawiącą ranę. Miał chłodne i gładkie palce, wciąż pamiętam ich dotyk.

Stał tak blisko mnie - słyszałem i czułem na sobie jego oddech.

Skropił obficie skaleczenie środkiem do dezynfekcji; zabolało, więc szarpnąłem dłonią. On natomiast delikatnie, lecz bardzo stanowczo złapał ją i oplótł palcami. 

— Spokojnie — wyszeptał zadziwiająco łagodnie, kładąc na moją rękę gazik i owijając ją bandażem. Dziwiło mnie wtedy, że potrafi być taki delikatny...

Do tej pory mam na dłoni bliznę.

A teraz po tej pamiątce depczą buciory, które zadają mi jeszcze więcej bólu niż tamta rana.


— Nadal nic? Jesteś tak zamknięty w sobie... Może to cię otworzy? — Chwycił mnie za włosy i zaczął wlec za sobą.

Zdziwiła mnie ta wyszukana, nietypowa tortura. Dopiero po chwili zrozumiałem, że on tak naprawdę chciał mnie tylko przenieść z powrotem do piwnicy.


Kiedy już tam się znalazłem, rzucił mną o twarde sklepienie, a w jego dłoniach pozostała zapewne garść moich kasztanowych, wyrwanych włosów.


Leżąc na brzuchu, dotykając policzkiem i skronią chłodnej posadzki, poczułem jak podsuwa moją koszulkę w górę, odsłaniając nagie plecy. Co on chce uczynić?


Kucnął przy mnie, zaglądając mi w oczy.

— Zleję cię tak mocno, że oszpetniesz — Syknął, a ja zauważyłem przedmiot trzymany przez niego w dłoniach. Był to skórzany bicz, który mógł być używany do popędzania zwierząt.

Przeniosłem wzrok z narzędzia na twarz mojego oprawcy. Była jajowata, włosów na głowie nie posiadał. Oczy miał mętne, wypukłe, przywodzące na myśl rybie. Uszy odstające, zęby żółte, twarz ziemistą.

Widziałem przede mną człowieka o brzydkim obliczu i brzydkiej duszy, który jednak posiadał władzę nade mną.

Nie zamierzałem jednak ugiąć się pod jej naporem.


— Ty za to nie potrzebujesz bicia, by być szpetnym. Wydaje mi się, że nawet matka odwraca na twój widok wzrok — świsnąłem cicho, starając się, by głos mi się nie załamywał.


Mężczyzna warknął coś niezrozumiałego po czym zdzielił mnie pięścią w żuchwę.

Nic nie mówiąc, z wyrazem wściekłości podniósł się z klęczków, uniósł bicz i z całej siły uderzył nim w moje plecy.

Czarny jęzor liznął moją nagą skórę, pozostawiając po sobie czerwony, krwawy ślad.


Ból był piorunujący, jakby skóra pękała mi, niby sucha ziemia w suszę.

Puls przyspieszył, ciało zaczęło się pocić. A ja mogłem jedynie zamknąć oczy i zacisnąć szczęki, bo byłem za słaby, by jakkolwiek się przeciwstawić.

Mogłem tylko krzyczeć ile sił w gardle, by dać upust bólowi.


Łzy cisnęły mi się do oczu, kiedy kolejne razy spadały na moje ciało, a ja powtarzałem w myślach mantrę: "Myśl o czymś przyjemnym, myśl o czymś przyjemnym..."


A pamiętasz ten zwariowany dzień twych urodzin?

Przypominam sobie łzy radości i wzruszenia, które lśniły w moich oczach, kiedy po przyjściu do pracy zastałem moich przyjaciół z tortem, butelką szampana i prezentami dla mnie.

Moi kochani przyjaciele...

A zwłaszcza Tadek. Ten jego fartuch z nadrukiem biedronki nadal zakładam, bo zdaje mi się, że wtedy potrawy gotowane przeze mnie są smaczniejsze. Tak, jakby pomagała mi ręka samego Zośki.


Później wszyscy spotkaliśmy się w jego domu.

Spędziliśmy razem dobry czas - na kolacji, rozmowach, piciu.

A potem zaczęliśmy grać w tą śmieszną, dziecinną grę, która jednak przydawała temu spotkaniu jeszcze większej zabawy, czyli butelkę.

Nie minęło wiele czasu, a już byłem pijany, trunek palił mnie w gardło.

A potem nastąpiła chwila, którą średnio pamiętam przez rausz, który wtedy mnie ogarnął, lecz mimo to i tak nigdy tego nie zapomnę.

Tadeusz mnie pocałował.

Wspomnienie to jest rozmyte i mgliste niby obraz wiosennego poranka, jednak pamiętam krótki, lecz znaczący dotyk jego warg na moich, który na zawsze odcisnął się w mej pamięci i schował się gdzieś w zakamarkach umysłu.

Był to niewinny, przyjacielski buziak o smaku alkoholu, który jednak powodował dziwne uczucia, których nie byłem w stanie pojąć, więc odrzucałem je.



Kolejne ciosy rozdzierają mi plecy, niby pług orzący rolną ziemię.

Krzyki wyrywały się z mych ust raz po raz, aż w końcu ucichłem. Nie miałem sił nawet na wrzaski.


Wspomnienia, wspomnienia....


Przypominam sobie wszystkie szkolne lata w towarzystwie Alka, nasze dziecięce zabawy, później pierwsze imprezy.

Alek, Basia, Ania, Hala... wszyscy przewijają się raz po raz w tym kalejdoskopie.

A zwłaszcza Zośka.


Z każdym następnym uderzeniem przywoływałem jego śmiech.

Zobaczenie go śmiejącego się było bardzo rzadkim widokiem. Właściwie szczerze śmiał się tylko w otoczeniu mnie, może czasem siostry i Alka.

Ale oh, co to był za śmiech... dźwięczny, czysty, szczery...

Czy dane mi będzie go jeszcze usłyszeć?


— Gęba ci się dalej nie otwiera? — Warknął wściekłe mój oprawca. Dyszał ciężki, musiał więc zmęczyć się biczowaniem.

Myślałem, że to już koniec, lecz wtedy poczułem kopnięcie w kark. Nie takie, by stała mi się realna krzywda a takie, bym poczuł ból. 

Przyszedł mi do głowy pewien pomysł - przy następnym uderzeniu nastawiłem głowę. Mój plan się powiódł - nastało omdlenie, które w tej chwili było dla mnie prawdziwą ulgą od bólu.



✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧


Zośka


W nocy prawie że nie zmrużyłem oczu.

Kiedy już udawało mi się zapaść w coś, co było prawie pół-snem, lecz wtedy poczucie winy wracało i zżerało mnie od środka.


Nie mogłem pogodzić się z myślą, że Jankowi grozi niebezpieczeństwo tylko przez moją głupotę. Miałem wrażenie, jakby to wszystko było moją winą... bo i było. Gdybym tylko nie zgrywał obrażonego i wpuścił go do środka, to nie stałaby mu się żadna krzywda. Byłby bezpieczny.

A teraz... nie chcę nawet myśleć o tym, co mu robią. Jeżeli istotnie to mafia go porwała, to dzieje mu się krzywda. 


Rano nie byłem w stanie zjeść nawet śniadania. Nie chciałem jeść, czułem obrzydzenie do jakiegokolwiek pokarmu.

Jedynie wypaliłem w ciągu ranka i popołudnia pół paczki papierosów, co dla mnie było niezwykle nienaturalnym zachowaniem. Zazwyczaj zdarzało mi się wypalić tylko jednego w sytuacjach stresowych, a teraz popielniczka była pełna petów, w mieszkaniu zaś czuć było charakterystyczny smród.


Popołudnie spędziłem, siedząc bez ruchu na kanapie w salonie. 

Z nieobecnym, pustym wzrokiem sprawiałem wrażenie, że nie widzę niczego przed sobą. Ekran włączonego telewizora rzucał na moją twarz na przemian światła i cienie, wszystko sztuczne, obojętne.


 Wyglądałem, jakbym wpatrywał się w jakiś rozległy widok, pejzaż nieruchomy i bezludny, wyniszczony tornadem, może w całe swoje życie, w cały stan ducha.




Byłem tym wszystkim cholernie wycieńczony, psychicznie, jak i fizycznie. 

Pod wpływem zmęczenia bardzo szczególnie postrzegałem rzeczywistość, wszystko było wyostrzone, powiększone, obłędne. Po głowie chodziły mi różne myśli, głosy mnożyły się w nieskończoność, wrzeszczały coraz bardziej w czasie tych godzin pustki i rozsypki. 



Próbowałem dumać o tym, jak pomóc Jankowi, lecz myśli nie chciały zebrać się w logiczną całość.

Jaki mam wybór? 


Mogę być posłuszny poprzez dostarczenie pieniędzy i liczenie, że ci bandyci zwrócą Janka. Ale czy przestępczym organizacjom można ufać...? Wmieszanie w to policji także niosło ze sobą spore niebezpieczeństwo. Zostałem przecież poinformowany, że jeśli tylko stróże prawa dowiedzą się o tej sprawie, to nie będzie dobrze. Z tymi ludźmi nie należy igrać, bo można zapłacić za to najwyższą cenę - życie własne i bliskich. A na to pozwolić nie mogę.


Chyba że... zrobię to wszystko sam.

Naprawię to, w czym namieszałem.


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧


Rudy


— Żarcie. — Ostry głos, jak i kopniak w brzuch mnie wybudzają. Słyszę brzęk tacy, zapewne z jedzeniem, uderzającej o piwniczną posadzkę. Po chwili któryś z mężczyzn wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi.


Odwracam powoli obolałą głowę. Nawet tak prosty ruch wywołuje u mnie ogromny, rwący ból. Powoli wyciągam rękę i dotykam nią twarzy. Jest w niektórych miejscach opuchnięta, w innych pobrużdżona zadrapaniami czy drobnymi oparzeniami. Przeczesuję dłonią (tą zdrowszą, mniej połamaną) włosy i napotykam opór, gdyż są posklejane w strąki od zaschniętej krwi. 


Po chwili daruję sobie ten bezsensowny wysiłek i spoglądam w kierunku tacki.

Posiłek nie należy do najpożywniejszych: to po prostu pajda chleba posmarowana masłem, a do popicia mam szklankę wody.


Potem już się nie ruszam. Nie mam sił ani chęci. Po co właściwie mi to jedzenie...?


Nagle myślę sobie: a co gdybym tak tu leżał, leżał i leżał, zagłodził się na śmierć, lub umarł z pragnienia?

Nie, już bardziej prawdopodobna byłaby śmierć z zakatowania.


Nawet nie wiem ile czasu spędzam na bezczynnym patrzeniu się w sufit i gdybaniu, jaki czeka mnie los. Musiało minąć go dostatecznie dużo, gdyż drzwi ponownie otwierają się i wchodzi jeden z mężczyzn. Ten większy.


Mierzy wzrokiem to mnie, to pełną tackę.

— A to co? Pokazujesz swoje nerwy? Myślisz, że kogokolwiek ruszysz, udając męczennika? Nie jedząc wpędzasz się w jeszcze większy kurwidołek, ty skurwysynku — wypluł z siebie.


— Ok — odpowiedziałem krótko, na co mężczyzna z wściekłością wylał na mnie szklankę wody (a właściwie to rzucił nią we mnie; odłamki rozprysły się, kalecząc gdzieniegdzie moją i tak już poranioną skórę), a kromkę chleba wtarł mi prosto w twarz i włosy, aż zacząłem się dusić i krztusić, tak mocno ją przyciskał.

W sumie to mu się nie dziwię. Moja rodzina i znajomi też nienawidzą, kiedy ciągle odpisuje im w konwersacjach "ok".


Bandzior chciał przystąpić do torturowania mnie, ale wtedy do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze.

A był to Patryk.


— No jak to tak? Zaraz czeka cię spotkanie z ważnym gościem, a ty tak wyglądasz? — Zacmokał z dezaprobatą. — No nic. Przyjdzie lada chwila, więc będziesz wyglądał, jak wyglądasz. Nic na to nie poradzę.


Gość? Co on może mieć na myśli? Czy to... Tadeusz? Lub ktoś znajomy?

Iskierka nadziei zatliła się w moim sercu. 


Jeden z moich oprawicieli wyszedł, by po chwili wprowadzić owego gościa.


— Janek...? — Słyszę bardzo dobrze mi znany głos.


Głos, którego już nie chcę pamiętać, gdyż należy do mojej byłej dziewczyny.


— Tak, to ja. Gość którego zdradziłaś dla jakiegoś psychopaty — potwierdziłem.


Kobieta przykucnęła obok mnie z oczami rozszerzonymi od przerażenia.

W sumie to było na co patrzeć. Twarz mam przyozdobioną krwawymi plamami, stłuczeniami i sińcami, dodatkowo wysmarowaną już niezbyt smakowitymi resztkami chleba z masłem. Cała reszta ciała zaś oprócz obić i złamań jest także potwornie poparzona. Ubrania, które mam na sobie przypominają zakrwawione, brudne łachmany. 


— To naprawdę musi tak wyglądać? Nie możecie go przesłuchiwać jakoś... lżej? — Zwróciła się do Jaśkiewicza.

Zdziwiły mnie jej słowa. Brzmiały tak, jakby doskonale wiedziała, że tu trafiłem i w jakiej sprawie. Jakby była tego częścią...


— I tak nie ma zamiaru nam niczego powiedzieć — prycha Patryk — niezłe z niego ziółko. Dlatego też jego tortury będą kontynuowane. Sam się w to pakuje.



 — Janek, po prostu powiedz mu wszystko i będzie po kłopocie! Czemu to sobie robisz? — Dziewczyna spogląda na mnie nagląco.


— Czemu TY mi to robisz? Co w ogóle cię łączy z tym wszystkim? — Poruszam spękanymi wargami.


— O właśnie. Z przyjemnością ci opowiemy — odezwał się Patryk, uśmiechnąwszy się wrednie.


Monika pod naporem spojrzenia Patryka zaczęła swoją opowieść.

— Jak wiesz, we wrześniu przyjechałam do Warszawy by znaleźć pracę. Tyle że tak naprawdę pracowałam już z Patrykiem, a to, że znalazłam się wtedy w tej restauracji nie było przypadkiem. Musiałam zdobyć informatora. Nie wiedziałam tylko, że znajdę tak ciebie. Początkowo miałam za zadanie uwieść Tadeusza, ale skoro ty tam byłeś i dodatkowo byłeś jego bliskim przyjacielem...



Zastygłem. Czyli że tak naprawdę ona nic do mnie nie czuła? Byłem tylko pionkiem w ich grze?

Potrzebowali mnie tylko po, aby wyrządzić komuś innemu krzywdę? Tak naprawdę wcale się dla niej nie liczyłem... A myślałem, że to jakieś przychylne zrządzenie losu, że wtedy, we wrześniu stanęła na mojej drodze, bym miał kogoś, kto mnie pokocha...

Myliłem się. Bo byłem tylko jej narzędziem które miało jej pomóc stać się bardziej przychylną w oczach Patryka. Była dla mnie tylko dla pieniędzy i przywilejów.


— Świetnie. Bawiłaś się moimi uczuciami tylko po to, aby zdobyć pieniądze i skrzywdzić kogoś innego. Chyba nie muszę mówić, co o tobie uważam. — Mój głos był cichy, ale twardy.


— Proszę, wybacz mi! I tak staram się, aby przesłuchania były delikatniejsze — pisnęła, usilnie próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.


— O gówno się starasz. Zejdź z moich oczu — zbyłem ją chłodno. 

Zdradziła mnie. I to dwa razy. Nie zasługuje na moje wybaczenie.


— Januś... wymyślę coś, zobaczysz — popatrzyła na mnie błagalnie, ale ja zamknąłem oczy.


— Wypierdalaj — powiedziałem krótko — i nie nazywaj mnie tak.


Spod półotwartych powiek spostrzegłem, że jej twarz pokrył grymas upokorzenia i złości. Podniosła się z ziemi i skierowała swoje kroki w stronę wyjścia.


— Wymyśleć to może coś Tadeusz. On jako jedyny mnie nie zdradzi — wyraziłem swoją nadzieję. Bo może istnieje szansa, że wciąż dla niego się liczę?


— Tadeusz? Nie bądź śmieszny — zarechotał Patryk. — Przecież dzwoniłem już do niego niedługo po tym, jak cię pojmaliśmy. Wie, gdzie się znajdujesz. A mimo to nadal go nie ma. Chyba jednak nie jest aż tak drogim przyjacielem, jak ci się zdawało. To takie przykre, że wszyscy wokół odwracają się od ciebie — westchnął teatralnie; w jego oczach widniała pogarda. 


Nie... Proszę, niech to nie będzie prawdą... Nie chcę stracić kolejnej bliskiej mi osoby.


— Więc cóż, chyba nic dobrego cię tu nie czeka. Chyba, że wyjawisz informacje, to może wrócisz do swojego Tadzia. O ile on jeszcze będzie chciał cię widzieć — uśmiechnął się drwiąco. — Taka sytuacja.. I dziewczyna, i przyjaciel... i dla reszty pewnie też się nie liczysz, skoro nikt o ciebie teraz nie dba.



Patryk... On miał rację.

Dla nikogo nie jestem już ważny. 

A może Alek...? Może dla niego wciąż się liczę? Ale on nie jest zamieszany w to wszystko. Pewnie nawet nie wie, gdzie jestem.


A Tadeusz?

Dostałem za swoje. On nie chce mnie już znać.

Pewnie nawet nie zadzwonił na policję...

A zresztą, czemu by miał to robić? Zamieszanie w to policji sprawiłoby, że jego ojciec byłby zagrożony.

Muszę pogodzić się z tym, że nie jestem już ważny. Nie mogę go nazwać moim przyjacielem.

A to przeze mnie.



Jestem w stanie to zrozumieć.

Ale Boże, świadomość, że wszyscy się ode mnie odwrócili boli tak bardzo.

Nie mam już nikogo. Zostałem tu sam, na pastwę losu.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧


2838 słów.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro