Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✦◌⋅ ❝ XV. Mea culpa❞

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

7 stycznia 2022 r.

Jest już po szesnastej, więc przebrany już w zwykle ubrania pakuję swoje rzeczy i zmierzam do wyjścia.
Czuję na sobie wzrok Tadeusza który stoi za barkiem, jednak ignoruję go. Udaję, że nie istnieje, tak jak to robię od ponad dwóch tygodni.

To on powinien przeprosić mnie, a nie ja jego. Nie wiem więc, na co czeka. Jeśli nadal nie zamierza tego zrobić to widać, jak mu zależało na naszej przyjaźni.
Dobra, przyznam przed samym sobą, że trochę wtedy przesadziłem.
Ale to nie zmienia faktu, że Zawadzki niepotrzebnie wtrąca się w nieswoje sprawy.
Gdyby to było coś ważnego, to okej. Ale Monika rozmawiała po prostu ze znajomym z pracy. Nie mam pojęcia, czemu Tadeusz tak nienawidzi mojej dziewczyny i najwyraźniej chce, aby mój związek uległ rozpadowi. Prawdziwi przyjaciele tak nie postępują, nie mówiąc już o tym, że Zawadzki śledził moją dziewczynę i robił jej zdjęcia. Tak się nie robi.

Kiedy zamykam za sobą drzwi od restauracji, uderza we mnie fala zimnego, styczniowego powietrza. Pomimo tego, że jest ledwo po szesnastej, słońce zaszło dobre kilka minut temu, więc zaczyna się ściemniać, ot, uroki zimy.
Zaciskam dłonie w pięści aby te nieosłonięte części mojego ciała nie zmarzły na tym ziąbie.

Tym razem nie kieruję się do mojego domu, a na przystanek tramwajowy. Zamierzam złożyć mojej dziewczynie niespodziewaną, miłą wizytę u niej w  domu. Może i ostatnio spotykamy się nieco rzadziej niż dotychczas, ale wszystko się dobrze układa w naszym związku. Jesteśmy spełnieni na różnych płaszczyznach - emocjonalnej i seksualnej. Tadeusz serio myślał, że nabiorę się na tą jego "przestrogę"?

Przyjeżdża "mój" tramwaj linii 33. Wsiadam do niego i muszę pogodzić się z faktem, że jest on wypełniony ludźmi; zapewne większość z nich wraca do domu z pracy, jak ja, tyle że z tą drobną różnicą, że ja nie jadę do mojego domu.

Chcąc odsunąć moje myśli od ludzi napierających na mnie z każdej możliwej strony ostrożnie, by nikogo nie zdzielić z łokcia wyciągam słuchawki i podłączam je do telefonu. Po chwili rozluźniamy się, słysząc słowa i melodię piosenki "Brooklyn Baby" Lany del Rey płynące doouch uszu. Może i ta podróż będzie krótka, ale to jest właśnie to, czego potrzebuję.
Kiedy wysiadam z pojazdu wstępuję jeszcze do pobliskiej Żabki żeby kupić jakieś wino, aby to spotkanie było jeszcze przyjemniejsze.

Teraz pozostaje mi tylko wejść do bloku, w którym mieszka Maryna, wjechać windą i poczekać, aż dziewczyna mi otworzy.
Tak też czynię.
Pukam trzy razy kiedy już stoję przy właściwych drzwiach. Stoję w miejscu i czas dłuży mi się z sekund do minut. A może faktycznie Monia ociąga się z otwarciem mi ?
W końcu słyszę głośne "Chwileczkę!" dobiegające ze środka i kilka chwil później drzwi otwierają się i w progu staje Maryna.

— Janek? Co ty tu robisz? — Pyta się, jej głos jest jakby nerwowy. Ale nie tylko to mnie zaskakuje - koszulkę przypominającą podkoszulek ma założoną tył na przód, ramiączko stanika zsunięte, włosy potargane a szminkę na ustach lekko rozmazaną w kąciku warg.

— Chciałem ci tylko zrobić niespodziankę, Skarbie. Mogę wejść do środka? — Robię krok do przodu, ale kobieta się nie przesuwa.

— Um, może lepiej teraz nie wchodź? Robię gruntowne porządki, straszny u mnie syf i wszystko jest porozwalane — oponuje, przeczesując swoje blond potargane włosy dłonią.

— Kto to jest, kochanie? — Słyszę donośny, męski głos dobiegający z głębi mieszkania. Spoglądam na moją dziewczynę pytająco. W głębi duszy tworzy mi się dziwne, mgliste przeczucie, którego teraz jednak nie potrafię nazwać.

— Kto jest z tobą?
— Nikt. To... Mój tata mnie odwiedził, żeby pomóc w sprzątaniu. Wiesz, tyle z tym roboty... — Zachichotała, trzepocząc długimi rzęsami.

— Lubię kiedy mnie nazywasz tatusiem, mała. — Znowu słyszę ten głos. Wydaje się być znajomy.

— Ale... Przecież twój ojciec niedawno zmarł. — Przypomina mi się ten istotny fakt.

— Bo widzisz... To mój drugi ojciec.

— To znaczy że... Twój ojciec był gejem? Przecież on był za PiSem i w ogóle to był homofobem i... — Moje głośne myślenie przerywa pojawienie się w korytarzu za Moniką wysokiego blondyna ubranego jedynie w spodnie jeansowe, przez co jego godny podziwu, wyrzeźbiony tors był na widoku. Spojrzenie zielonych oczu miał kpiące, a wyraz twarzy beznamiętny.

— Ah, to tylko ty, Bytnar. — Patryk wymawia moje nazwisko tak, jakby to była najplugawsza rzecz pod słońcem. — Nie wiem, po co tu przyszedłeś, ale skoro już tu jesteś, to coś ci powiem — nachyla się konspiracyjnie do mnie — twoja dziewczyna nieźle robi loda — szepcze z drwiącym uśmiechem.

Tak bardzo nie chciałem, aby przeczucie, które narodziło się w chwili, gdy usłyszałem głos Patryka było nieprawdziwe. A jednak to czysta prawda. Maryna mnie zdradziła.

To było jak niespodziewany cios w brzuch - ale zamiast zgiąć się w pół, wpatrywałem się z niedowierzaniem to na Trzcińską, to na Jaśkiewicza, na co wargi tego drugiego krzywiły się w jeszcze szerszym, szyderczym uśmiechu zwycięzcy górującego nad przegranym.
Z powodu szoku właściwie nadal nie pojmowałem w pełni, co tu się właśnie stało. Byłem tak samo oszołomiony, jak osoba która właśnie dostała z pięści.

— Jak ty kurwa mogłaś — to jedyne, co mogę wydusić. Mówię tak, jakby brakowało mi powietrza.

— To nie tak, jak myślisz! — Maryna próbuje uratować sytuację, ale jest już na to za późno. Podchodzi o krok bliżej do mnie, ale ja się cofam.

— Nie, jest właśnie tak. Oszukałaś mnie już raz, więc nie rób tego ponownie. Chcę tylko wiedzieć, po co ci to było? Czego ci brak? Czego nie mogłem ci dać, że bierzesz to od tego kretyna? W czym on jest do kurwy nędzy lepszy ode mnie, co? — Szok mija, teraz pojawia się tylko złość, która wypala mnie od środka.

— W niczym, to już się nie powtórzy, obiecuję! — Piszczy dziewczyna.

— A właśnie, że nie. Pogódź się z tym, że Maryna zasługuje na kogoś lepszego niż ty. Prawda? — Mężczyzna wtrąca się i  spogląda znacząco na dziewczynę. Ta zgadza się z nim milczącym milczeniem, przygryzając wargę.

— Czyli taka jesteś, dobrze. Szkoda tylko, że dowiedziałem się o tym zbyt późno. Skoro bzykasz sobie na boku, to bzykaj dalej. Nic mi po takiej puszczalskiej dziewczynie co ty — cedzę przez zaciśnięte zęby.

— Powiedziałeś już co miałeś do powiedzenia? Jeśli tak, to spierdalaj. — Patryk podchodzi do mnie, w jego spojrzeniu widać ukrytą groźbę.

To sprawia, że czuję jeszcze większy gniew niż wcześniej.
— Wielki, napakowany kutas który myśli, że jest taki zajebisty nie będzie mi mówić, co mam robić — mówię, upuszczając torebkę z winem w środku na ziemię.

— Słuchaj no, najpierw byłeś całkiem śmieszny, ale teraz zaczynasz mnie wkurwiać. Albo wypierdalasz, albo skończysz z podbitym okiem, może ci jeszcze złamię ten nosek swoją pięścią. — Po jego tonie wiem, że mówi całkowicie poważnie. Wiem, że nie mam z nim szans, jeśli dojdzie do bójki. Jest wyższy i  lepiej zbudowany. Ale ja nie jestem typem człowieka, który posłusznie wypełnia czyjeś rozkazy. Nikt nie będzie mi mówić, co mam robić.

— Tą swoją jebaną pięść to możesz włożyć do dupy i zrobić sobie dobrze, a nie kraść cudze dziewczyny — wypluwam z siebie.

— Chciałeś, to masz, śmieciu. — Wyrywa się naprzód, ale jestem szybszy, byłem na to przygotowany. Moja pięść wystrzeliwuje prosto w jego twarz a kolano godzi mężczyznę prosto w krocze.
Zatacza się lekko i łapie za intymne miejsce; widać że nie spodziewał się tego. Z uczuciem satysfakcji zauważam, że siła mojego ciosu w twarz sprawiła, że warga Patryka pękła i zaczyna krwawić. Nie jestem taki słaby, jak on sobie wyobraża.

— Ty mały kurwiu — syczy, po czym wali mnie pięścią prosto w głowę. Na moment mnie to ogłusza, widzę czarne mroczki przed oczami. Jaśkiewicz korzysta z tego i łapie mnie za obie ręce, które zaczyna wykręcać w różne strony. Syczę z bólu, ale mogę go jedynie kopnąć w piszczel. Drży jedynie lekko, ale nie przestaje. W końcu w akcie desperacji przychodzi mi do głowy pomysł - nachylam się i z całej siły gryzę mężczyznę w szyję, czuję aż metaliczny posmak krwi.

— Idioci, przestańcie! — Słyszę krzyk Maryny, jednak żaden z nas nic sobie z tego nie robi.
Dzięki temu zabiegowi mężczyzna wydaje okrzyk bólu i puszcza mnie, więc uderzam go z łokcia w brzuch. Reaguje z  jeszcze większą agresją i wali mnie pięścią prosto w nos.
Jęczę z bólu; mam wrażenie, jakby nos miał mi zaraz odpaść. Nie chcę być Voldemortem!

— Przestańcie, kurwa mać! — Trzcińska przybiegła i stara się nas rozdzielić. Wpycha się między nas, co skutkuje. Wciąż jednak rzucamy sobie z Patrykiem nienawistne spojrzenia.

— Lepiej się nie wtrącaj, z resztą to tylko twoja wina. — Burczę, po czym odwracam się na pięcie i odchodzę, trzymając się za zakrwawiony nos.

Jestem tak oszołomiony, że wszystko robię mechanicznie i nawet nie zauważam, kiedy zjeżdżam windą na dół, opuszczam klatkę i wychodzę na mroźne powietrze.

Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie się stało.
Nie dopuszczałem tej myśli nawet w najgorszych snach i chwilach słabości.
Osoba, którą darzyłem taką miłością i oddaniem tak mi się odwdzięcza - zdradą i porzuceniem.
Może tak naprawdę przez ten cały czas nie liczyłem się dla niej?
Może kiedy ja starałem się jak mogłem, żeby wymyślić nowe sposoby na to, jak razem spędzić miło czas lub myślałem o niej, to ona wdzięczyła się u boku tego mężczyzny niczym kotka w rui?

Brzuch miałem ciężki niczym bęben pralki, tak samo wypełniony, tak samo ciężki, tak samo pulsujący w ponurym rytmie. Mieszały się w nim rozmaite uczucia, zmieniały miejsce, rozbrzmiewały kontrastowymi uczuciami. W tym zwartym tańcu żal, upokorzenie, ból, złość, niedowierzanie i odrętwienie były mokrym, ciężkim praniem, które wirowały w moich trzewiach.

Siatka, w której trzymam wino przeznaczone do wypicia w towarzystwie Moniki zaczyna mi ciążyć w dłoniach. Zatrzymuję się i opierając się o ścianę jednej z kamienic w spokojniejszych zaułku wyciągam butelkę, wyszarpuję z niej korek i pociągam duży łyk. Może alkohol pomoże mi choć na trochę zatrzymać meandry nieprzyjemnych myśli i złagodzić szok. Kwaśnawy smak rozpływa się na moim języku. Ten napitek może i nie smakuje mi zbytnio tak, jakbym tego pragnął, ale nawet nie zwracam w tej chwili uwagi na walory smakowe, umysł zaprzątam czym innym. Raczej liczę na to, że ten napój pomoże mi osiągnąć stan błogiego delirium, w którym nie będę pamiętać o feralnych wydarzeniach z minionej chwili, która dogłębnie zraniła moje serce.

Mój nos daje o sobie znać, kiedy próbuję otrzeć usta wierzchem dłoni, jednocześnie o niego zahaczając. Ból, który już dotychczas mi towarzyszył rozbrzmiewa teraz jeszcze większym echem, od którego oczy zaczynają mi łzawić. Wydaje mi się, że nie jest złamany, lecz ból, jaki odczuwam jest jednoznaczny do tego, jakby odcięto mi nos. Krew, która jeszcze przed chwilą swobodnie wypływała z moich nozdrzy i skapywała, brudząc mi nie tylko twarz, ale i ubranie zatkała częściowo dopływ powietrza, utrudniając mi oddychanie.
Czuję też, jak pod moim nosem zasycha owa posoka, która formuje się w skorupkę spowijającą moją skórę. Dobrze, że jest już ciemno. Może nikt nie będzie mi się przypatrywać i mój odstręczający, niegodny widok nie będzie rzucać się w oczy. Zresztą, ostatnim, czego potrzebuję w tej chwili są ciekawscy gapie, którzy rzucają się na ludzkie nieszczęście niczym sępy na padlinę.

Pociągam jeszcze kilka łyków trunku z butelki, w której odbijają się nikłe światła oddalonych latarni; wciąż czuję, niedosyt.

Tadeusz miał rację, myślę, wbijając pusty wzrok w chodnik brukowany dużymi, kwadratowymi płytkami. W dzieciństwie lubiłem chodzić po nich tak, aby moja stopa nie stawała na krawędzi każdej z płytek.

Miał rację, powtarzam sobie.
"Może lepiej przestań być taki naiwny, bo to cię kiedyś zniszczy", jego słowa rozbrzmiewają echem niczym samotny głos w otchłani pustej jaskini spowitej w bezbrzeżnym mroku.

Właśnie, Tadeusz! Mam wrażenie, jakbym otrząsnął się z jakiegoś transu, tym samym ożywiając się.
On tak naprawdę próbował mnie ostrzec, chciał dla mnie dobrze, a ja go oskarżyłem o kłamstwo i jeszcze tak potraktowałem... Jak mogłem być tak zaślepionym głupcem, ślepo wpatrującym się w obrazek mojej dziewczyny, która rzekomo była bez żadnej winy, wad, jakichkolwiek negatywnych cech i uczynków?

On nigdy nie chciał mi zaszkodzić. Byłem dla niego ważny, a on był ważny dla mnie. No właśnie, byłem. Przez mój idiotyzm nasza przyjaźń zawisła na włosku, może całkiem się urwała jak ślad skrzydlatego ptaka na śniegu. Gdybym posłuchał Tadeusza, nie miałbym dziewczyny, ale miałbym przyjaciela. Teraz nie mam i dziewczyny, i przyjaciela.

A to wszystko moja wina. Mea culpa. Moja bardzo wielka wina!
Oh, Tadeuszu... Nie wiem, czy mi wybaczysz, ale...

Odkładam pewnym ruchem w połowie pustą butelkę wina na chodnik. Może jakiś żul bądź pijaczyna będzie mieć dzięki niej lepszy wieczór, niż ja.
Podnoszę się do bardziej pionowej pozycji i ruszam, moje nogi wreszcie mają jakiś wyznaczony cel.
Taksówki nie ma sensu brać, a komunikacją miejską nie pojadę, bo nie chcę zwracać na siebie uwagi przez mój obszarpańczy widok i plamy zaschniętej krwi.
Może i droga potrwa jakiś czas, ale przynajmniej wszystko sobie poukładam w głowie i ułożę plan działania, który rozpoczyna się następująco: docieram pod wejście do restauracji (oglądam się przy tym w wielkim oknie. Jak dobrze, że moja kurtka jest śliska i nie wchłania żadnych cieczy, dzięki tej umiejętności nie będę musiał jej prać), która jest oczywiście otwarta, w końcu nie ma jeszcze nawet osiemnastej.

Szczęśliwym zrządzeniem losu klientelia jest w tej chwili nieliczna, choć i tak przykułem moją osobą kilka ciekawskich spojrzeń. Ja jednak pozostając niezrażony, pnę się w górę po schodach prowadzących na piętro mieszkalne. Tam staję pod jedynymi drzwiami, jakie tu są.
Wiem, że Tadeusz teraz już nie pracuje, więc powinien być w domu.

Kłamstwem byłoby stwierdzenie, jakoby się nie stresuję. Prawda jest taka, że dłonie mi się lekko trzęsą, w brzuchu czuję nieprzyjemny uścisk, a serce oddaje się rytmowi nerwowych palpitacji.
Mimo tego chcę przemóc strach i powoli wciskam przycisk dzwonka. Zastygam w bezruchu, nasłuchując. Mam wrażenie, że po chwili słychać tupot stóp. A może po prostu umysł płata mi figle? Wypiłem co prawda prawie pół butelki taniego wina, które okazało się być istną lurą, ale nie jestem pijany. Może jak już to lekko zamroczony. Pomimo tego prześladuje mnie nieodparte przeczucie, jakby Tadeusz stał właśnie za drzwiami i oglądał mnie przez Judasza.

Czując napływ pewności siebie pukam głośno trzy razy. Nie wiem, czy to alkohol dodał mi odwagi, czy to ja oszalałem.

— Otwórz mi! Wiem, że tam jesteś. — Wołam.
Cisza.
No, może z wyjątkiem odgłosu kroków.
Kurwa, poszedł sobie?

Wypuszczam powietrze przez zęby. Jednak nie poddaję się, ponownie stukam.
Brak reakcji.

— Musimy porozmawiać! — Krzyczę, lecz nikt mi nie odpowiada. No pewnie, dalej udawaj sobie obrażoną księżniczkę!
Mamroczę pod nosem wiązankę przekleństw.
Zaciskając szczękę wciskam, choć właściwie to raczej dźgam przycisk dzwonku, choć ze znikomym skutkiem.

Z cichym prychnięciem wyciągam z kieszeni telefon, wchodzę na Messenger i konwersację z Tadeuszem. Litery trochę rozmazują mi się przed oczami a palce drżą, ale jakoś daję sobie radę.



Do kurwy nędzy! Nie odpisał nawet słowem! Jedynie wszystko wyświetlił. Bawi go to? Może śmieje się teraz w duchu...

Dlaczego tak musi być? Staram się z nim porozmawiać, dojść do porozumienia, potem przeprosiłbym go. A on ma w dupie moje starania.
Mimo płynących z głębi mnie pretensji i żalu czuję, że to kara. On cierpiał z mojego powodu, teraz więc przyszła kolej na mnie.

Wydaję z siebie bliżej nieokreślony dźwięk: ni to szloch, ni to jęk, ni krzyk ani warknięcie.
Czuję w sobie tak niewyobrażalne pokłady złości i nieopisaną frustrację zżerające moje trzewia, że pod wpływem impulsu moja pięść wystrzeliwuje do przodu i uderza prosto w ścianę. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Walę, dopóki nie poczuję, że rozwaliłem sobie ręce, których wierzch teraz krwawi.

Opierając się o ścianę wyrzucam z siebie kolejną wiązankę bluźnierstw. Są to głównie obelgi kierowane do mnie, Tadeusza, Patryka, byłej dziewczyny, całego świata.

Nie mogę już tak dłużej. Czuję się okropnie. Wczoraj jakoś to było, ale dzisiejszy dzień, a raczej jego końcówka to jakiś koszmar. Nie wiem, czemu mnie to spotyka, ale jednocześnie czuję, że na to zasługuję. Chciałbym zacząć płakać, ale łzy nie chcą płynąć mi z oczu. Jedyne, co mogę zrobić, to jedynie oprzeć czoło o chłodną ścianę i powoli uspokoić oddech. Z każdym wdechem i wydechem złość mnie opuszcza, zastąpiona poczuciem beznadziei i żalu.

Rzucam ostatnie spojrzenie na drzwi mieszkania Zawadzkich, po czym naciągam kaptur kurtki na głowę i mozolnie schodzę po schodach w dół.
Nic tu po mnie.
Nie rozglądam się. Może ktoś znajomy - Anka lub Hala mnie zauważy, lecz nie obchodzi mnie to.

Otwieram drzwi restauracji i zamykam je za sobą, czując na sobie powiew mroźnego, rześkiego powietrza.
Obserwując, jak powietrze wypusczane z moich ust przekształca się w kłęby siwej pary, podążam powoli w stronę mojego domu.

Skręcam w stronę cichszego, słabo zaludnionego zaułka, chcąc pójść na skróty, aż nagle słyszę za sobą pisk opon, szybkie kroki i krzyk.

Zanim zdążę się obrócić, czuję uderzenie jakiegoś ciężkiego przedmiotu w moją potylicę.
Cios ogłusza mnie i sprawia, że świat wiruje i widzę czerń przed oczami.
Ostatnie, co pamiętam, to osunięcie się na ziemię i utrata przytomności.


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

2744 słowa.

Cześć skarby!!!

Wreszcie przychodzę z kolejnym rozdziałem. Miał być on nieco wcześniej, no ale chyba znacie moją tendencje do długich przerw między rozdziałami XD

Tradycyjnie: co sądzicie o tej części??
I jak myślicie, o co może chodzić z ostatnią sceną??

Z tym pytaniem was zostawię.

Ale, chwileczkę.


Jeśli chcecie zobaczyć więcej memów, to zapraszam was na mojego wattpadowego ig, m1nt_syrup.watt
Za niedługo pojawi się tam kolejna porcja memów c:

Przy okazji na relacji wstawiam różne info dotyczące rozdziałów, no i można ze mną popisać.

Bajo!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro