Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✦◌⋅ ❝ XIII. Perfect ❞


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

1 października, piątek
Rudy

Nazajutrz przyszedłem do pracy również na godzinę dziewiątą.
Na szczęście jednak nie zaspałem, wręcz przeciwnie - pierwszorzędnie się wyspałem, no i jeszcze zjadłem sute śniadanie i poudawałem przed lustrem, że jestem w edicie.
W dobrym humorze dotarłem do drzwi restauracji, które otworzyłem.
Najpierw oczywiście podtrzymałem je zupełnie jak prawdziwy dżentelmen, aby Monia mogła wejść pierwsza.
Ja zrobiłem to zaraz po niej, kierując się na zaplecze.

Tak jak wczoraj spotkałem na swojej drodze Zawadzkiego, tyle że teraz już nie był ponury.
Nie odstręczał emanującym od niego chłodem, dzisiaj kąciki jego warg były nieznacznie uniesione do góry, a w oczach skrzyły się delikatne iskierki.

- Serwus, Janek. - Przywitał się, przeczesując swoje gęste, szatynowe włosy dłonią.
Miał na sobie prostą, ale schludną, białą koszulę, na wierzchu szarą marynarkę, która tak bardzo mu pasowała.
Chociaż w sumie... jak dla mnie, to wyglądałby dobrze także w zwykłym dresie czy nawet w łachmanach, albo bez nich.
Boże nie, to nie tak miało zabrzmieć, zmieszałem się przez te myśli. Nawet nie wiem, skąd się wzięły.

- Hej! - Uśmiechnąłem się szeroko, machając mu pomimo tego, że stał dosłownie przede mną.
- Mam nadzieję, że tym razem zjadłeś śniadanie. Wolałbym nie przenosić cię ponownie na kanapę, bo całkiem ciężki jesteś, księżniczko - podjął. jego jasno-błękitne oczy były teraz mniej chłodne niż zazwyczaj, co mnie ucieszyło.
Pamiętałem, jaki wczoraj był troskliwy w stosunku do mnie, kiedy zasłabłem. Zawadzki był osobą, która lubiła mnie zaskakiwać - niby taki dumny, wyniosły i zimny jak piękna, marmurowa rzeźba, a jednak miał swoją drugą, cieplejszą stronę.
Pierwszy raz przekonałem się o tym, jeszcze kiedy nasze stosunki nie należały do najlepszych.
Wspominałem jego łagodny, stonowany głos i stanowczy, lecz delikatny dotyk chłodnej dłoni na moim nadgarstku, kiedy z precyzją opatrywał moją ranę od noża.
Wczoraj też się o tym przekonałem. Przypomniały mi się jego silne ręce, w których objęciach mnie podniósł, jego duże, ciepłe i pachnące wodą kolońską ramiona, oddech muskający moją wrażliwą szyję i wypisujący na niej słowa, czy też przystojną twarz będącą oddaloną od mojej o zaledwie kilka centymetrów.

Tak, tylko kilka centymetrów dzieliło mnie od jego oczu błyszczących niby odłamki lodu, prostego nosa i kształtnych, miękkich warg oraz łabędziej szyi.
Zadziwiające było to, że uroda Zośki była delikatnie kobieca, jak i męska jednocześnie. Gładkość i delikatność łączyła się z pociągłością i ostrością, co było takie pociągające...
Jezu, nie. Boże, wybacz mi, to nie tak! Tadeusz to mój drugi najlepszy przyjaciel! Może i jest cholernie przystojny, ale to jednak mój druh. Oczywiście że nie myślę o nim w ten sposób. Zresztą mężczyźni nawet mnie nie pociągają, pomyślałem stanowczo.

Mimo tego, gdzieś z tyłu głowy miałem wizję wczoraj: Tadeusz leży na mnie, obejmuje mnie swoim szczupłym, ale silnym ramieniem. Twarz wtula w moją szyję. Czuję jego ciepło i charakterystyczny, jabłkowy zapach włosów, a kiedy podnosi swoją głowę, jego usta i nos ocierają się o moją szyję, przez co przechodzi mnie niespodziewana, ale przyjemna fala dreszczy.

Stop. Mam przecież cudowną, kochającą dziewczynę. Całe szczęście, kiedy myślę o mojej ślicznej Moni, dziwne myśli odchodzą w kąt, bo Przecież jestem hetero.

- Oczywiście, choć takiego smacznego tościka to bym zjadł ponownie, mój drogi Tadi - wyszczerzyłem się, poprawiając kołnierzyk mojej czarnej koszuli.

Tymczasem Monia zerkała to na mnie, to na Tadeusza, z coraz bardziej zdezorientowaną i nieufną miną.
- Czy mogę spytać, o co w tym wszystkim chodzi? - Zapytała oschle. Tadeusz zaśmiał się jedynie krótko i dźwięcznie, oparł swój bark o ścianę i zaczął mówić:
- Ach nic, po prostu twój kochany chłopak zasłabł wczoraj, bo nikt nie zatroszczył się o to, czy zjadł cokolwiek rano - wyjaśnił, spoglądając na Marynę znacząco, ona w odpowiedzi jedynie zacisnęła usta w wąską kreskę. - Ale spokojna głowa, ja się nim zająłem i przyrządziłem mu późne śniadanko. Nie masz się o co martwić, spodobało mu się. Co prawda zaniepokoiłem się, kiedy tak upadł mi prosto w ramiona, ale szybko go odratowałem - mówił powoli, przeciągając każdą sylabę, na końcu zaś przygryzł wargę i skwitował wypowiedź nonszalanckim uśmieszkiem skierowanym do Moni.

Ja już nic tu nie rozumiałem. Najpierw unikał mojej dziewczyny jak ognia, a teraz wręcz ją prowokuje uśmiechem i gadką o moim omdleniu. O co mu chodziło z tą relacją, w której zasłabłem? Mówił to tak, jakby chciał się pochwalić, czy coś.

- Sama wiem, jak mogę zająć się moim chłopakiem - syknęła Maryna, była dziwnie zirytowana. Czułem, że atmosfera staje się napięta, więc postanowiłem zainterweniować.
- Dobra dobra, spokojnie kochani. - Trzcińska wyglądała na zdziwioną tym, że i do niej, i do Tadeusza powiedziałem per "kochani". No co, przecież do Alka też tak mówię i nie ma spin. - Tak jakoś nieprzyjemnie się zrobiło, wystarczy już - powiedziałem zarówno jak i do chłopaka, i do dziewczyny.
- Nawet nie wiem z resztą, o co wam chodzi - napomknąłem jeszcze, unosząc brew.

Zawadzki i Marynia spojrzeli na mnie jedynie z dziwną miną, wydawało mi, się jakby mówiła ona: "Co do kurwy, on naprawdę jest takim debilem czy po prostu udaje?"
Następnie oczywiście spojrzeli po sobie z wrogością, choć Tadeusz patrzył na nią bardziej szyderczo i z kpiną.
- No co - wymamrotałem jedynie ze zmieszaniem, drapiąc się po karku.

Wtedy zaczęło mi coś świtać. Zaraz, czy Monia jest o mnie zazdrosna? Zrozumiałem po chwili. Przecież nie było ku temu żadnych powodów, co ona ma do Tadeusza?

Po chwili owa konfrontacja zakończyła się, Zawadzki poszedł do swojego mieszkania, ja zaś skierowałem się do kuchni.

A tam - niespodzianka.
Spostrzegłem nowego pracownika naszej restauracji, o którym mi ostatnio napomknęła Anka (tyle, że z moją pamięcią Złotej Rybki zdążyłem już o tym zapomnieć).
Podchodzę bliżej, nieznajomy jest naprawdę wysoki, pewnie o dobre pięć centymetrów wyższy od Tadeusza, czyli że wyglądam przy nim jak krasnal ogrodowy (w sumie tak samo jak przy Alku).

Oprócz sporego wzrostu ma także atletyczną i wysportowaną sylwetkę. Miał na sobie koszulę z krótkim rękawkiem, więc jego bicepsy wielkości kajzerek były doskonale widoczne. Mężczyzna miał roztrzepane włosy o barwie złotego blondu, szaro-zielone oczy, które przyglądały mi się bez żadnych emocji i wydatną, kwadratową szczękę, która dodatkowo podkreślała ostre, wydatne rysy. Ogólnie to był przystojny i wyglądał na takiego typka, na którego chmarami lecą wszystkie laski.

- Cześć, jestem Jan Bytnar. Możesz mi mówić Janek - przedstawiłem się. Było mi tak trochę głupio stać przed takim wielkoludem i zadzierać głowę, ale od czegoś trzeba przecież zacząć. Nieznajomy otaksowywał mnie przez moment zielonym spojrzeniem swoich oczu. Nie wiedząc czemu, poczułem się nieco spięty. Dziwne, zwykle nie mam problemów z nawiązywaniem nowych znajomości, a ten gość mnie nieco onieśmiela.

- Patryk Jaśkiewicz - przedstawił się krótko, następnie zaś głos zabrała moja dziewczyna, która dotąd pochłaniała nowego pracownika wzrokiem.
- Maryna Trzcińska, inaczej Monia. - Uśmiechnęła się, a o dziwo mężczyzna odpowiedział jej tym samym. Wymienili między sobą długie, znaczące spojrzenie.

Pomiędzy nimi nie było niepewności, raczej pewien rodzaj swobody, jakby wiedzieli na jakim stoją gruncie, albo... jakby się już znali.
Nie, od razu mogę to wykluczyć, przecież dopiero co sobie się przedstawili. Dopowiadam sobie to, czego nie ma, aby wypełnić luki w moim ciągu myślowym. Lecz to wcale nie jest dobre spoiwo, lepiej nie zakładać niektórych rzeczy z góry.

Założyłem na siebie swój restauracyjny fartuch, po czym byłem gotowy do wydawania instrukcji.
- Okej Patryk, poobieraj ziemniaki, a potem pokrój je jak na frytki, proszę - proszę uprzejmie, a on stoi i tak gapi się na mnie.
- Nie. - To jedyne, co wychodzi z jego ust, za to ja się prawie zachłystuję powietrzem.
- Przykro mi, ale jako pomocnik kucharza jesteś zobligowany do wypełniania poleceń - wyjaśniam spokojnie, podpierając swój bok.

- Przykro mi, ale ja jestem kucharzem - odpowiada z uśmieszkiem, który mnie irytuje.
No i oczywiście ponownie prawie się zachłystuję. Że on kucharzem? Przykro mi, ale ty się chyba nadajesz tylko do podnoszenia ciężarków, bitch. I tak jakoś poczułem się, jakby moja pozycja była zagrożona. Jeśli chodzi o kuchenną hierarchię to najpierw jest, Anka potem ja, Hala i Monia. Teraz wychodzi na to, że po Hali jest ten typ.
No, jestem wielce ciekaw, co ten mięśniak potrafi.

- Nic nie szkodzi, jako nowy pracownik powinieneś się słuchać innych, bardziej doświadczonych osób, aby poznać zasady tu panujące - poinformowałem typa, wciąż utrzymując nerwy na wodzy. On zaś tak stoi i gapi się na mnie.
No wtf, czy ty potrzebujesz pomocy? Wszystko w porządku? A może ty jakiś specjalny jesteś? 

- Ojej, a może ty po prostu po polsku nie rozumiesz? Spokojnie, znam jeszcze angielski, niemiecki, trochę też coś po rosyjsku kumkam. Ty mene ponimajesz? - Mój głos był przesłodzony, uśmiechem zakrywałem frustrację, która się we mnie gotowała. Na szczęście ta uwaga poskutkowała i Jaśkiewicz z marsową miną zabrał się do obierania kartofli.
Pierwszy dzień i już go nie lubię.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Zośka

Po tej jakże śmiesznej konfrontacji z Trzcińską poszedłem do mojego mieszkania. Choć nie, śmieszna to była sama ona. Albo nie, przepraszam, chyba raczej żałosna. Kiedy robiła te swoje pseudo groźne miny, wyglądała jak jakiś gremlin z kanalizacji.

Od wczoraj mój nastrój polepszył się jakoś, mam poczucie, że w kwestii Janka może jeszcze nie wszystko stracone. Ta pizdowata margaryna nie przeszkodzi moim planom.

Przespacerowałem się przez długi korytarz i salon po to, aby wejść po schodach prowadzących na górne piętro. Znajdowały się tam łazienka, pokój Anki, sypialnia ojca oraz jego gabinet, a także mój pokój, do którego zmierzałem.
Jednak jedna rzecz przykuła moją uwagę - drzwi do pokoju mojego ojca były otwarte i ze środka dochodził głos - to znaczy, że jest już w domu.
Fakt ten był zadziwiający, gdyż starszy Zawadzki bardzo rzadko tu przebywał. Właściwie odkąd sięga moja pamięć, to zawsze gdzieś wyjeżdżał. Mnie i Ankę wychowywała więc głównie mama, ojciec pojawiał się w weekendy, rzadziej w pozostałe dni tygodnia. Tłumaczył się tym, że musi rozwijać karierę, że ma szkolenia, spotkania i srutututu. Można się więc domyśleć że nie figurował zbyt często w moim życiu.

Na początku próbowałem mu się przymilać, robić wszystko, o co prosił, dawać siebie wszystko, a to po to, aby mieć z jego strony jak najwięcej atencji, której i tak prawie nie dostawałem. Początkowo sądziłem że to ze mną jest coś nie tak, że ojciec się mną nie interesował. Oczywiście, spełniał różne moje zachcianki, ale nie czułem z jego strony żadnego wsparcia ani zbytniej miłości.
Miałem wrażenie, jakbym miał tylko jednego rodzica, tak był nieobecny. A jak już był, to zazwyczaj odpoczywał lub robił coś w swoim gabinecie.
W końcu stwierdziłem, że mam na to wyjebane.

Jak dla mnie, to mógłby sobie pójść po mleko już dawno. Ja i Anka mielibyśmy wtedy mieszkanie na całkowitą wyłączność. No ale staruszek przekazuje sporo pieniędzy na restaurację, a hajs to przecież podstawa.

Podchodzę bliżej uchylonych drzwi, moje kroki są bezszelestne. W końcu słychać rozmowę. Wiem, że to nieetyczne tak podsłuchiwać, ale ciekawość mnie wręcz zżera od środka.
- Tylko ubierz coś ładnego. Pamiętaj, że lubię koronki, moja tygrysico. - Matko, aż mnie wykręca z żenady na wszystkie strony tego świata. Nie wiem właściwie, co robić. Że mój stary ojciec się z kimś spotyka?! Przecież ząb czasu nieco go nadgryzł, czasy dawnej atrakcyjności i świetności ma już za sobą. Nie wspominając, że wyrósł mu piwny bęben. Niby taki mądry i poważany, a nie wie że laski lecą tylko na jego kasę.

Słyszę głos, który mu odpowiada, jednak jest on bardzo cichy i zniekształcony. Mimo to można wywnioskować, że należy on do jakiejś młodej kobiety.

Po chwili w moich myślach pojawia się mama. Przed jej śmiercią zaczął wyjeżdżać jeszcze częściej. Bał się odpowiedzialności? Jego własna żona przestała go interesować, czy jak? A może właśnie wtedy już się oglądał za jakimiś dupami, nie przejmując się jej stanem zdrowia?
Wściekłość we mnie wzbiera, pieni się jak niespokojne, morskie fale. Czyli że kiedy ona cierpiała, on się zabawiał. Zaciskam dłonie w pięści, mój dobry humor gdzieś uleciał.

- Tak tak, na dwudziestą pierwszą. Zdążysz akurat zrobić coś pysznego na kolację, pamiętaj też o dobrym winku. No i z resztą wiesz przecież, że mam do dostarczenia pewien... towar. Wiesz, o co mi chodzi - Rozlega się jego cichy głos.

Towar? Myślę sobie, Pewnie coś z jego pracy.
Józef Zawadzki był znanym szefem firmy zajmującej się wyrobem różnych chemikaliów ale i lekarstw. Oprócz tego prowadził także drugi biznes, jednak tak właściwie to nie wiedziałem, na czym on polega. Wiele razy dopytywaliśmy o niego, lecz jak tylko zaczynaliśmy ten temat, od razu ucinał rozmowę, mówiąc że to nic takiego i że nie powinno nas to interesować. W końcu daliśmy za wygraną i przestało nas to ciekawić. Jeśli zarabia w ten sposób pieniądze, to jest okej.

Po chwili Zawadzki żegna się z ową kobietą, wstaje z łóżka i kieruję się do drzwi. Ja jednak nie zamierzam ani drgnąć. Stoję jak słup soli i czekam, aż wyjrzy zza drzwi.
Kiedy mnie widzi, podskakuje lekko z zaskoczenia.
- Co ty tu robisz? - Odzywa się nerwowym głosem, poprawiając okulary zsuwające się z jego nosa.

- Ah, nic. Może nie będę ci już przeszkadzać, w końcu musisz się przygotować na zabawę u jakiejś ślicznotki. Pewnie się długo już znacie, w końcu kolacyjka i te sprawy. - Odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
- O czym ty mówisz? - Burczy podniesionym głosem, widzę że się stresuje. - Dlaczego mnie do cholery podsłuchujesz, nie za dobrze ci? Ile słyszałeś z tej rozmowy? - Wzburza się.

- Chociażby tyle, że spotykasz się ze swoją tygrysicą - mówię pogardliwie.
Nie wiem czemu, ale mam wrażenie jakby lekko mu ulżyło. Czyżby wcześniej rozmawiał o czymś ważnym i teraz cieszy się, że nie dane mi było tego słyszeć? - Tak szybko pozbierałeś się po śmierci mamy że szukasz jakichś młodych lasek? A może jeszcze kiedy żyła ją zdradzałeś? - Wlepiam w nienawistne spojrzenie zimnych, nieczułych oczu. Pozwalam, aby cała złość znalazła ujście w moich lodowatych, ostrych słowach.

- Przestań, nawet nie wiesz, co mówisz. - Broni się.
- Wiem - ucinam. - Pewnie ci nawet było na rękę, kiedy umarła. Co z ciebie za mąż i ojciec, hę? - Prycham. - Nawet nie chciało ci się nią zaopiekować. Potrzebowała ciebie.
- Miała doskonałą opiekę! - zaprzecza gwałtownie, choć jąka się przy tym lekko.
- W dupie to mam. Żałuję, że nie miałem lepszego ojca - odpowiadam jedynie. Chcę wylać cały swój żal, wysyczeć mu, że przez całe życie tak mnie zaniedbywał, ale duszę to w sobie, z resztą jak zawsze. Nie ma to już sensu, po co płakać nad rozlanym mlekiem? Teraz i tak by mi się na nic przydał, jestem już dorosły.

Wygląda, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale ja znikam mu sprzed nosa, zamykając się w swoim pokoju.
Próbując się uspokoić puszczam głośno muzykę i zaczynam twerkować do piosenki Britney Spears.
Nie mogę mieć znowu zjebanego humoru, muszę slayować.

Janek Gimme, gimme more, gimme more, gimme, gimme.

Ruszam się jak kocica (KICI KICI TU KOCICA), właśnie odprawiając przed lustrem przepiękne tańce godowe.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Załatwiłem już w pracy wszystkie formalności, więc mogłem się oddać błogości nicnierobienia.
Aż wtedy, w leniuchowaniu i wlepianiu wzroku w telewizor przeszkodził mi odgłos powiadomienia z telefonu. Zgarnąłem go z szafki i odblokowałem. To Anka do mnie pisała. Śmiesznie, pomimo tego, że przebywamy w tym samym domu, to jej nie chce się nawet wstać i powiedzieć, czego chce.
Moim oczom ukazała się taka wiadomość:

Impreza? Nie byłem pewien, czy chciałbym coś takiego. Męczę się w obszerniejszym towarzystwie, zwłaszcza, że don traktuję jak azyl, do którego nieliczni mają wstęp. Oczywiście nie miałbym nic przeciwko obecności Alka i Baśki, w końcu ich lubię, może nawet mógłbym ich nazywać swoimi przyjaciółmi.
Alek jest moim przeciwieństwem, to człowiek żywiołowy i towarzyski, ale i lojalny.
Można na nim polegać. Baśka jest już bardziej podobna do mnie; w porównaniu z Alkiem ona to spokojne, morskie wybrzeże, a on jest stworzony na podobieństwo niespokojnych bałwanów fal, którymi targa niespokojna chęć przeżycia kolejnej przygody i czegoś nowego. Oprócz tego dziewczyna Macieja jest także życzliwa i inteligentna, zawsze można z nią porozmawiać na poważniejszy temat.

Tak, ich towarzystwo by mi pasowało. Jednak taki Patryk... na przykład prawie wcale go nie znam, dopiero co zaczyna pracę. Nie mówiąc już o Trzcińskiej; nie chciałbym, aby ta kobieta postawiła swoją nogę w progu mojej ostoi. Napisałem więc siostrze co o tym sądzę, nie rozwodząc się zbytnio.


W końcu uległem namowom siostry, z tym, że warunek jest jeden - jak tak bardzo chce, to niech sama wszystko przygotowuje, ja umywam rączki. Następnie postanowiłem, że wyślę krótką wiadomość do moich przyjaciół, aby ich zaprosić. Tak oto Pawełek, Hala, Alek i Basia zostali poinformowani, że jutro szykuje się domówka. Teraz pozostało tylko napisać do Janka. Namyślilem się.

Owszem, nie chciałem tego szmatławca w moim domu, ale chcąc nie chcąc, Bytnar ją kocha i pewnie chciałby spędzić miło czas nie tylko ze mną, ale i z nią. Wychodzi na to, że zgadzam się na to, aby Trzcińska zawitała u mnie. Cóż za iście masochistyczne posunięcie z mej strony.
Piszę więc do mojego przyszłego i z całą pewnością niedoszłego:


Myślę sobie, że to bardzo miłe z jego strony, że zaoferował własnoręcznie robione przekąski. Może to przyjęcie nie będzie skazane na całkowitą porażkę.
Zamierzam już wyjść z Messengera, kiedy Janek wysyła kolejną wiadomość:


Jakieś miłe, nieznane ciepło rozlewa się w moim sercu. Pomyślał o mnie, był gotów nie zabierać swojej ukochanej, abym ja czuł się dobrze. Zagryzam wargę i uśmiecham się do telefonu w sposób, jakiego by się nie powstydził jakiś zbieg ze szpitala psychiatrycznego.
Jak dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

No i nadszedł kolejny dzień, a potem oczekiwany przez wszystkich sobotni wieczór. Anka poważnie podeszła do roli gospodarza tego przyjęcia, gdyż uprzątnęła mieszkanie (znaczy nie tylko ona, korzystamy także z usług sprzątających) i przygotowała wymyślne zakąski, a co najważniejsze - kupiła alkohol. Dla niej każda impreza bez chlania to nie prawdziwa impreza.

Pierwsza, bo pięć minut przed dwudziestą zjawiła się Hala. Ubrana była w czarną, prostą ale ładną sukienkę, a także rajstopy.
Przywitałem się z nią szybkiemu uściskiem, zaś w objęciach swojej najlepszej przyjaciółki, Anki pozostała o moment dłużej.
Nie trzeba było długo czekać na resztę, gdyż dokładnie dziewięć minut po dwudziestej pojawiła się gromadka - Alek idący pod rękę z Basią, Pawełek dzierżący pod pachą butelkę musującego szampana, a także Rudy, trzymający w dłoniach torebkę, zapewne z przekąskami. Podobnie jak w przypadku Hali z sypmatyzmem wszystkich objąłem, choć nie mogłem ukryć przed samym sobą, że w ramionach Rudego pozostałem dłużej niż w przypadku reszty gości.

Cóż tu więcej rzec o przebiegu tejże domówki?
Po ciepłym przywitaniu oczywiście zjedliśmy pierwszą partię przekąskę głównie, tych od Rudego, a potem spożytkowaliśmy prezent od Pawełka - szampan, rozlewając go każdej osobie do smukłych kieliszków, następnie zaś wznieśliśmy toast, życząc dalszego szczęścia w prowadzeniu "U Zawadzkich".

No i nad czym się tu rozwodzić? Potem rozmawialiśmy sobie miło, sącząc powoli wino oraz drink przygotowany przez Ankę - bimber z colą i sokiem z limonki, który po wypiciu większej ilości mógł zwalić człowieka z nóg.

- Nie pij tyle. - Skarciła Alka Baśka, bijąc go po dłoniach, kiedy ten próbował dolać sobie Ankowego specjału.
- Nie zamierzam cię nieść do domu, z resztą nie dałabym rady unieść takiego wielkoluda - dodała z przekąsem.
- No weeeź, to już ostatni - Aleksy próbował ubłagać swoją narzeczoną.
- Nie, wystarczy. Jeszcze trochę, a zaczniesz śpiewać Martyniuka i udawać, że jesteś w teledysku.

Uśmiechnąłem się lekko, słysząc tą wymianę zdań. Szczerze mówiąc, to chyba jestem w stanie zmienić swoje przekonanie co do imprez. Odkryłem, że całkiem mi się to podoba, no i jeszcze przyjemnej atmosfery dopełniały zgaszone światła, oraz muzyka sącząca się z głośników w kącie salonu.
Stałem sobie oparty o ścianę.
Zabawne, że nawet na własnej imprezie podpieram ściany. Ale odpowiada mi to - podoba mi się patrzenie na dwie tańczące pary - Alka z Basią i Rudego z Pawełkiem, kołyszących się w rytm piosenki "Ruda tańczy jak szalona". Nie ma to jak przebój prosto z gimnazjalnej dyskoteki.
I tak jakoś się tematycznie dopasowało do mojego wybranka serca, który właśnie uśmiecha się szeroko z tego powodu.

Wtedy nagle podeszła do mnie Hala, która najwidoczniej też biernie obserwowała bawiących się.

- No, jak tam sprawy? - Zagadnęła, a ja miałem wrażenie, że to pytanie pokroju: "Ładna dziś pogoda, prawda?". Mimo tego, miałem nastrój na rozmowę.
- W sumie to jak zwykle, ale muszę przyznać, że Anka się postarała.
- Um, nie o to mi chodzi. Miałam na myśli twoje sprawy... sercowe - wyjaśniła. - Oczywiście, jeśli chcesz poruszać ten temat! - Dodała ostrożnie, podnosząc dłonie w obronnym geście.

Spiąłem się lekko, jednak nie dałem po sobie poznać tego, że się lekko zmieszałem. Dziwnie byłoby rozmawiać o moich uczuciach do innej osoby z kimś, kto mnie kocha/kochał.
Jednakże dziewczyna sama chciała, abyśmy się przyjaźnili, więc jeśli mnie o to pyta to chyba nie ma żadnego problemu.
Na początku, kiedy zabieram głos jest mi trochę ciężko, w końcu nie przywykłem do aż tak wielkiego otwierania się przed innymi, czyli rozmowy o moich uczuciach.
Z pewnym rodzajem ulgi zauważam jednak, że z każdym słowem się rozluźniam.

- No, ten ktoś nadal jest w związku. Ale wziąłem sobie twoje rady do serca i się nie poddaję. Może też nie jestem jeszcze na straconej pozycji - uśmiecham się nieznacznie i rumienię w kolorze zupy pomidorowej.
- To nie takie złe wieści! - Zaklaskała w dłonie. - A wiesz, że w jednym fanfiku...
Nie dokończyła, gdyż przerwał nam Paweł.
- Witaj, piękna pani Halu. Miałaby pani ochotę na taniec? - Wyszczerzył się okularnik. - Rudy poszedł chlać - wyjaśnił szeptem.
- Muszę cię niestety przeprosić, Tadeuszu, ale takiej okazji przegapić nie mogę - zażartowała z uśmiechem Hala.
- Zrozumiałe. - Skwitowałem, patrząc jak dziewczyna zostaje prowadzona na parkiet przez przyjaciela.

Coś nakazało mi obrócić się w drugą stronę, tak też zrobiłem, po czym moim oczom ukazała się Anka, garbiąca się przy stole, pogryzająca dorodnego, kiszonego ogórasa i popijająca z kielona podejrzenie wysokoprocentowy napój.
Ale jedno przykuło moją uwagę - wpatrywała się we mnie i pewnie wcześniej Halę swoim pustym, takim jakby smutnym wzrokiem. Ona? Anka? Przecież tak się cieszyła na to przyjęcie. Wyjątkowo tym zaskoczony, podszedłem do mojej siostry.

- A ty co tak smutasz?
Nagle ocknęła się z dziwnego transu i przeniosła wzrok na mnie.
- Ach, nic takiego - burknęła, z powrotem uciekając gdzieś spojrzeniem, które spoczęło na tańczących parach. Szybko połączyłem fakty.
-Martwisz się o Halę? - Spytałem łagodnie. - Nie martw się, między mną a nią wszystko w porządku. Zostaliśmy w przyjacielskich stosunkach i wszystko się układa -zapewniałem ją. Wiedziałem, że Glińska to najlepsza przyjaciółka mojej siostry, i że Anka się o nią troszczy. W końcu takiego kosza, którego jej dałem można ciężko przeżyć.

Zmarszczyła brwi a potem je uniosła, nie wiedząc co powiedzieć.
- Ale nadal cię kocha - zauważyła po chwili. To trochę mnie zbiło z tropu, gdyż faktycznie mogło tak być.
- Przegadaliśmy to, wydaje mi się, że jest już wszystko dobrze - zacząłem niepewnie. Moja siostra burknęła coś i wzruszyła ramionami, popijając Soplicę. Mickiewicz byłby dumny, zwłaszcza że na obiad był pyszny bigos.
- No weź, przestań. Nie przejmuj się tak. - Trzepnąłem dziewczynę w bark. - Idź się bawić. Mam ochotę zadzwonić po opiekę społeczną, kiedy cię widzę w takim stanie.
Uśmiechnęła się lekko i ruszyła do kołyszących się par. Wodząc za nią wzrokiem spostrzegłem, że dołącza do Hali i Pawełka, i teraz razem tańczą we trójkę.

Kieruję się na kanapę, na którą też ciężko opadam. Nie jest mi jednak dane na niej długo posiedzieć, gdyż po krótkiej chwili czuję szturchnięcie w bark - to Rudy właśnie znalazł się przede mną i uśmiecha się do mnie szeroko.

- Mogę prosić pana do tańca? - Proponuje, wyciągając ku mnie swą dłoń. Uzmysławiam sobie, że właśnie zaczęła się nowa piosenka - "Perfect" Eda Sheerana - kolejny przebój rodem ze szkolnej dyskoteki, lecz kojarzący mi się dobrze.
- Nie umiem tańczyć - oponuję. No ba, chciałabym z nim zatańczyć, jednak mój brak umiejętności chyba prędzej zdenerwuje Janka niż sprawi mu przyjemność.

- Nie przeszkadza mi to odparł z wesołością, wzruszając niedbale ramionami. - Obiecuję, że jeśli podepczesz mi buty, to nie będziesz musiał ich potem czyścić - dodał żartobliwie, szczerząc się. Jego uśmiech jest zaraźliwy, udziela mi się.
Łapię jego dłoń, zaciskam na niej palce. Prowadzi mnie tam, gdzie jest najwięcej miejsca, następnie swoją rękę kładzie na moich plecach. Ja moją oplatam jego szyję, tak mi podpowiada instynkt.

On wykonuje krok do przodu, stąpam więc do tyłu. Na początku wygląda to dość niezdarnie i nieporadnie, ale po chwili odnajdujemy wspólny rytm. Nadepnąłem na stopę Janka tylko jeden raz!
Po chwili czujemy się już pewnie i kołyszemy się swoich objęciach niczym splątane łodygi kwiatów na wietrze. Mój partner w tańcu rzuca mi rozpromienione spojrzenie. Dołeczki, które tak bardzo kocham pojawiają się na jego policzkach. Nasze spojrzenia krzyżują się z taką intensywnością, że pomiędzy nami mogłyby sypać się iskry. Jego oczy pod wpływem braku mocniejszego światła są bardziej szare niż zwykle, mimo tego pobłyskują w nich wesołe, rozmigotane ogniki. Policzki ma zarumione jak pąsowa róża. Jest taki piękny, nawet po ciemku - uśmiech i jego naturalny urok rozświetlają jego twarz.

Po chwili ściska moje plecy mocniej i znienacka gwałtownie odchyla mnie do tyłu, trzymając mnie przy tym mocno.
- Nie rób tak! - Piszczę, kiedy wiszę nad ziemią, od której spotkania powstrzymują mnie jedynie ramiona Bytnara. Pomimo mojego pełnego sprzeciwu okrzyku, moja uwaga nie zostaje wzięta na poważnie, gdyż szczerzę się do chłopaka jak głupi. Nic nie jest w stanie opisać mojego szczęścia w tej chwili.
A jeszcze wszystko przede mną.

Kiedy ciągnie mnie z powrotem do pionu, obejmuje mnie jeszcze mocniej niż przedtem. Jesteśmy teraz tak blisko siebie, że nasze klatki piersiowe praktycznie się stykają. Pomimo muzyki słyszę i czuję na sobie bicie jego serca.

But darling just kiss me slow, Your heart is all I own, And in your eyes, you're holding mine...

Chłopak wbija we mnie błyszczące spojrzenie swoich oczu, na którym ja zawieszam moje.
Nachyla się do mnie powoli i już myślę, że pocałuje mnie jak w piosence, ale zamiast tego robi coś innego.
Ponieważ jest niższy ode mnie, znajduje się więc na idealnej wysokości. Opiera się czołem o mój bark. Nie żebym był zawiedziony oczywiście, taka pozycja mi odpowiada.

Baby I, dancing in the dark, with you between my arms, barefoot on the grass, listening to our favourite song...

W moim wnętrzu panuje burza. Jego twarz przesuwa się bliżej mojej szyi i wyraźnie czuję, jak jego nos i ciepłe usta ocierają się o mą skórę.
Uderza we mnie elektryzująca fala, niczym piorun w drzewo. Po chwili drewno zajmuje się ogniem, tak jak ja w tej chwili - wszystko we mnie płonie, obejmują mnie tabuny ciepła, na bladych wcześniej policzkach pojawiają się różane rumieńce, które pieką niemiłosiernie.
Jeszcze żaden dotyk przed tym Jankowym nie wywoływał u mnie czegoś takiego. Tylko ten chłopak o rozwianej, kasztanowy czuprynie i szelmowskim uśmiechu potrafi wywrzeć na mnie taki wpływ.

When you said you look like mess, I whispered underneath my breath, But you heard it...

Opieram swój podbródek na głowie wtulonego we mnie Janka, zatapiam twarz w miękkich włosach. Wdycham jego słodki, korzenny zapach zmieszany z wonią bimbru. Jego ciepło otula mnie jak puchowa kołderka. Kątem oka zauważam, że jakaś osoba zatrzymuje się i patrzy na nas, najpewniej ze zdziwieniem, ale nie przejmuję się tym. Teraz ma dla mnie znaczenie tylko Janek. Reszta niech się wali.

Darling you look perfect, tonight, wypowiadam bezgłośnie te słowa, wargami muskając jego włosy.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Gawiedź tańczy jeszcze przez jakiś czas, w końcu wszyscy zgodnie idziemy odpoczywać przy stole w jadalni, racząc się różnorakimi trunkami.
Jak się okazało, niektórzy wręcz z nimi lekko przesadzili. Tymi osobami są Anka i Pawełek, którzy wręcz się zataczają.
No i jest jeszcze Rudy, temu to nie brakuje zbyt wiele, aby dorównać stanowi dwójki wyżej wymienionych. Biedaczysko ma zbyt słabą głowę do wysokoprocentowych napojów.

- Patrzcie, jak zacnie wyszedłem na tej fotce - szczerzy się Alek i pokazuje wszystkim zdjęcie, na którym wykrzywia twarz jak jakiś niedorozwinięty osioł i trzyma w dłoniach butelkę szampana.
- Noo, jesteś taki piękny - prycham, sącząc drink przez słomkę.
- Tylko się nie zakochaj. - Chichocze, na co Baśka wzdycha ciężko i pociera skroń.

- GgŁąĄąBiEeEe... Zosieńka się w kim innym zabujał. - Sprzeciwia się siedząca obok mnie Anka. Jest już naprawdę pijana; ciekawe ile ma procent krwi w alkoholu. Czuję, jak moje ciało spina się po słowach siostry.
- W kim? - Pyta z czujnością ważki Dawidowski.
Zimny pot cieknie mi po plecach.
- No przecież każdy wie, że Tadek kocha...

Nie kończy swych słów, gdyż ze zwinnością lamparta podrywam się z krzesła z takim łoskotem, że Hala aż podskakuje, po czym zasłaniam mojej siostrze usta.
Na policzki występują mi rumieńce, toczę nerwowym, błyszczącym spojrzeniem po wszystkich.
- Mpmph! - Jęczy Anka spod mojej dłoni.
- Nie słuchajcie, jej schlała się jak jakiś żul Mietek - wypaliłem. - Jest już bardzo zmęczona i wygaduje bzdury.
Wzrok moich przyjaciół jest jeszcze mniej pewny od mojego głosu.
- No już, Aniu, pora spać. Idziemy. - Śmieję się nerwowo, po czym staram się zaprowadzić zataczającą się dziewczynę do jej pokoju. Tymczasem wszyscy spoglądają podejrzliwie to na mnie, to na Ankę, to na siebie.
Janek patrzy na moją osobę swoim bombastycznym, bocznym okiem.

- Ale ale, nie tak prędko, Zawadzki - woła Alek. - Jak dziewczyna ma coś do powiedzenia, to niech mówi. - Podnosi się ze swojego krzesła i podąża za mną, jak i zaciekawiony i wstawiony Pawełek.
- Ona sama nie wie, co plecie - burczę, pchając Ankę, aby weszła po schodach. Jednocześnie wciąż zasłaniam jej usta dłonią, na co ona piszczy co jakiś czas.

- On kocha Janka!! - Wyrywa jej się ze śmiechem, kiedy przypadkowo zwalniam uścisk.
Mam wrażenie, jakby moja dusza opuściła moje ciało, zrobiła potrójne salto i spoliczkowała mnie. Żywię szczerą, rozpaczliwą nadzieję, że muzyka, jak i odległości od salonu zagłuszyła te słowa. Inaczej powieszę się tu i teraz na własnych skarpetach i pasku do spodni.

- No chyba jej nie... - Przerywa mi okrzyk Alka. - EBE EBE. Pierdol pierdol, ja posłucham - prycha, po czym skacze w miejscu i wygląda, jakby miał napad padaczki.
- No, Paweł. Dawaj mi te pięć dych - krzyczy do chłopaka, który z wielkimi oczami i ustami wygiętymi w uśmiechu (który zaraz zniknął, kiedy usłyszał wołanie Dawidowskiego) przyglądał się temu wszystkiemu.
- No nie - jęknął cierpiętniczo okularnik, zataczając się po korytarzu.
Tymczasem ja przez moment musiałem sobie przypominać, jak się mówi.

- CO.
Tylko tyle zdołałem wykrztusić na początku. - Założyłeś się z Pawłem o to, czy kocham Rudego?! - Zachłystuję się powietrzem, mój głos staje się piskliwy.
- Oo, czyli już nie zaprzeczasz istnienia swoich uczuć? - Alek błyska zębami, jednocześnie sprawdzając, jak Pawłowskiemu idzie proces szukania gotówki w kieszeniach swojej kurtki.
- To wcale nie tak, jak...
- Ah, weź już przestań. - Macha niedbale ręką, przewracając oczami. - Typie, ja to widzę na kilometr. Gapisz się na niego jak Makłowicz na paprykę - mówi z czystym przekonaniem.

Znowu braknie mi języka w gębie. Czyżby moje uczucia do Janka były aż tak widoczne?
Nie, to niemożliwe. Ja się z tym przecież kryję ( w tym momencie odsuwam od siebie wspomnienie mnie, wtulonego w Bytnara w trakcie naszego tańca). No i Paweł przegrał ten idiotyczny zakład, a to przecież oznacza, że pewnie nie wierzył w moje uczucia do Rudego, czy coś.

-Jeśli komukolwiek powiesz o tym, to... - W jednej chwili przypieram Maćka do ściany. - Zrobię z ciebie całkiem pyszną lazanię.
- Spokojnie, nie pisnę ani słowa. Paweł też. - Momentalnie poważnieje. Rozluźniam się, bo wiem, że mogę mu ufać. Dawidowski to człowiek, który potrafi dochować tajemnicy.
- Swoją drogą, to o wiele bardziej wolałbym, aby Janek był z tobą, a nie z Maryną. Nie lubię jej.

Oho, widocznie nie jestem sam, jeśli chodzi o niechęć do Trzcińskiej. Moglibyśmy założyć razem hatepage Moni.

- Ale jeśli kiedykolwiek skrzywdzisz jakoś Janka, to będziesz się liczyć ze mną. - W jednej chwili zamieniamy się pozycjami, teraz to on przypiera mnie do ściany, i to mocno (jest tak samo silny jak wysoki).
- Aleksy. Ja go przecież, no wiesz... - "Kocham" to takie zwykłe słowo, a jednak nie chce mi teraz przejść przez kartań. - Jak mógłbym mu cokolwiek zrobić?

Łagodnieje; odsuwa się ode mnie i klepie lekko po plecach.
- Przepraszam, stary. Pamiętaj, że jestem po twojej stronie.

Tą braterską scenę przerywa nam Anka.
- Chyba będę rzygać. - Oznajmia solidarnie.
Widzę, jak zielenieje na twarzy. A wtedy po schodach wchodzi Hala.
W tej chwili jest dla nas aniołem zesłanym z Nieba, kąpiącym się w blasku swej chwały. Patrzy na nas z zaniepokojeniem, w końcu spojrzenie przenosi na Ankę. W ostatniej chwili łapie ją za ramię i obie biegną do łazienki (Anka jest raczej ciągnięta, niż biegnie).
Kiedy zawartość żołądka mojej siostry ląduje w toalecie, Hala cierpliwie i z oddaniem trzyma ją za włosy. Uznaję to za niezaprzeczalny dowód prawdziwej przyjaźni.
W końcu prawdziwi przyjaciele są jak diamenty w kupie gówna.

Przyjęcie raczej nie trwa już długo.
Alek wychodzi, prowadzony pod ramię przez Basię. Hala nocuje w pokoju Anki, a Pawełek upił się tak bardzo, że też zostaje - będzie spać na kanapie.
Jak się okazało, Rudy znajduje się w stanie naprawdę silnego rauszu. Postanawiam więc, że też może, a wręcz musi przenocować u mnie. Nie wypuszczę go w takim stanie samego.

Tylko jak tu skombinować miejsce, gdzie mógłby spać? Anka i Hala śpią razem w jej pokoju, a Pawełek zajmuje kanapę.
Na fotelu spać przecież się nie da.
Pokój mojego ojca odpada, nie mogę tam wpraszać nikogo. No i bardzo możliwe, że on wróci tu jakoś nad ranem.
Został tylko mój pokój. Postanawiam, że poświęcę się - Janek będzie spać na łóżku, a ja w śpiworze.
Mówię więc o moim planie.

- Po co? Śpijmy razem. - Stwierdza, wzruszając ramionami tak, jakbym był niewiarygodnym debilem, proponując spanie oddzielnie.
- Na pewno tak chcesz? - Pytam niepewnie. Może po prostu tak się upił, że nie rozumie, co do niego mówię.
Mówi po raz kolejny, że nie ma żadnego problemu, więc idę pościelić łóżko.
Janek nie ma ze sobą żadnej piżamy, więc daję mu jedną z moich i ręcznik, jeśli by miał chęć się umyć.

Już w nieco za dużych ubraniach, ale z zadowolonym wyrazem twarzy wślizguje się pod kołdrę i kładzie centralnie na środku.
Patrzę się tak na niego na chwilę, po czym kładę się na skraju połowy, którą w myślach oznaczyłem jako moją. Chcę zachować chociaż minimum dystansu, bo chłopak pewnie potrzebuje prywatności.

Kiedy tylko kładę na łóżku i wygodnie moszczę, Janek przysuwa się do mnie, wręcz przylegając do mojego ciała i wtula się twarzą w moją pierś.
Zastygam jakbym był kamienną rzeźbą z Wyspy Wielkanocnej.
Ciało mi wariuje - policzki płoną żywym ogniem, w żołądku tłuką się motyle a serce bije jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się z mojej piersi i popełnić akt defenestracji.
Próbuję sobie wmówić, że umysł płata mi figle, że to nie dzieje się naprawdę. Ale nie, to prawda. Ciepło Bytnara jest prawdziwe, prawdziwsze niż wszystko inne. Jego dotyk na moim obojczyku także.

Przecież on się upił, nie myśli racjonalnie, myślę sobie.
Ale czyny pijanego to myśli trzeźwego, chichocze cichy głosik w tyle mojej głowy.

- Czemu twoje serce bije tak szybko? - Mruczy Janek, od jego słów przechodzi mnie dreszcz.
- Ja... Mam zawał - Wypaliłem. Poruszył się lekko i wbił we mnie sceptyczne spojrzenie. Nawet jeśli był pijany, myślał choć trochę logicznie.
- To znaczy... Ach nic. - Burknąłem. - Idź już spać, Jełopie.
- To mnie przytul - powiedział słodkim głosikiem.

Jak mógłbym odmówić wypełnienia takiego czynu? Obejmuję go swoim ramieniem, on z powrotem tuli się do mojej piersi.
Jesteśmy blisko siebie. Bardzo.
Janek, jesteś przecież moim przyjacielem! Zobacz, co ty wyczyniasz! Mam ochotę się wydrzeć, a jednocześnie go pocałować.

Zamiast tego jedynie biernie wpatruję się w jego spokojne oblicze. Kontempluję ten widok, spoglądając na delikatnie uśmiechnięte wargi, czarne rzęsy, łagodny łuk brwi i kasztanowe włosy rozsypane na poduszce.
Nie wiem nawet, ile czasu tak spędzam. Słyszę po chwili miarowy oddech chłopaka, który pewnie zasnął.
Kierując się nagłym impulsem, który porusza moimi mięśniami nachylam się i składam delikatny pocałunek na czole Janka.
Odsuwam się, kiedy ten mruczy coś przez sen.
A może tak naprawdę wcale nie spał...?

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

5796 słów!

Cześć hociaki kociaki!!!
Teskniliscie?-

Przepraszam, że przez cały miesiąc nie było rozdziału, ale przez ten czas pracowałam nad nową książka - pewnie większość z was już ją widziała, ale jeśli nie, to spadajcie koniecznie!!

Nosi tytuł "Nic innego się nie liczy" i piszę ją razem z bardzo slay osobnikiem - Mafiaa14 <3
Jest już prolog i cztery rozdziały, więc macie co czytać B3

Co do tego rozdziału, to znowu się okropnie rozpisalam, ten rozdział jest jeszcze dłuższy niż poprzedni, a obiecywałam, że będzie krótki XDD
No ale chyba nie macie nic przeciwko temu? 😏

I standardowe pytanie: jak wam się podobało???

Ale...
Zanim już stąd wyjdziecie, jest coś jeszcze.

Czy wy to widzicie?!? 😭

Jestem wam tak ogromnie wdzięczna za te cztery tysiące wyświetleń! Pamiętam czasy, w których ta książka miała ich jedynie pięćset i nie myślałam nawet, że ludzie będą tak lubili czytać moje wypociny 🥺
Dziękuję wam jeszcze raz <33

~ Wasza Mint

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro