✦◌⋅ ❝ IX. Randka...?❞
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Tik, tak.
Tik, tak.
Zegar w kuchni wskazał godzinę dwudziestą pierwszą.
Czyli Janek kończy teraz pracę, przemknęło mi przez myśl.
Westchnąłem cicho, odrywając wzrok od papierów dotyczących restauracji. Miałem podpisać co nieco, obliczyć wydatki i dopełnić formalności. Mimo to coś ciągle odrywało mnie od pracy.
Nie chodziło zbytnio o to, że matematyki nie znoszę całym sercem. Bardziej o to, że pewna osoba coraz częściej wita w moich myślach.
Przymknąłem lekko błękitne oczy pod którymi widniały delikatne sińce od pracy. Kuchnia rodziny Zawadzkich rozpłynęła się, a ja ponownie dostrzegłem kasztanowe włosy, mieniące się rudawym refleksem w blasku sierpniowego słońca, czy też jego dołki w policzkach, kiedy obdarowywał mnie swoim śmiechem.
Nie należę do osób bujających w obłokach, czy też pogrązonych w marzeniach, ale ostatnimi czasy zdarza mi się to częściej.
Przez niego.
Jana Bytnara.
- Boże, to takie głupie - jęknąłem cicho z zawstydzeniem, odrywając się od zamyślań.
Co się w ogóle ze mną dzieje? Dlaczego w ogóle on... podoba mi się? Ukryłem twarz w dłoniach.
Trudno mi było nawet przyznać to przed sobą.
Miłość zdecydowanie nie była w moim życiu priorytetem.
Przekonałem się o tym raz w liceum i zdecydowanie odgarnąłem to na daleki plan.
Czemu więc zdradzam samego siebie?
Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Dobre sobie - zakochać się w swoim pracowniku. Dodatkowo chłopaku. I niezbyt zamożnym.
Gdyby tylko ojciec się dowiedział...
Westchnąłem ciężko.
Po śmierci mamy było nam wyjątkowo trudno.
W końcu to ona prowadziła restaurację. Leona Zawadzka znała się na kuchni jak nikt inny, a żadna osoba by temu nie zaprzeczyła.
Restauracja w czasach, kiedy żyła miała się wyjątkowo dobrze. Talent kulinarny matki przyciągał masę klientów.
Fakt, Leona prowadziła biznes razem z ojcem, choć on był odpowiedzialny za formalności.
Aż nagle wszystko zaczęło się sypać.
Dwa lata temu u mamy zdiagnozowano nadciśnienie. Chcieliśmy, aby ograniczyła pracę, lecz wciąż się upierała, po mimo tego że męczył ją ból głowy, krwotoki z nosa i duszności.
Wciąż pamiętam, jak w trakcie swojej zmiany wyszła po cichu na zaplecze.
Znalazłem ją leżącą na podłodze w całkowitej ciemności.
W moim umyśle zaczęły się rodzić najgorsze przeczucia, które niestety okazały się być prawdą.
Natychmiast zapaliłem światło i zobaczyłem, że mama jest półprzytomna. Doznałem takiego szoku, że wszystko pamiętam jak przez mgłę. Nie pamiętam nawet, kiedy drżącymi dłońmi zadzwoniłem po pogotowie. To działo się tak szybko.
Pamiętam ratowników medycznych zabierających mamę do karetki na noszach i szloch Anki wypłakującej się w moje ramię.
Tej nocy pojechałem do szpitala nie mrużąc nawet oka.
Nawet nie płakałem. Moja twarz była martwa, pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. A w sercu ziała pustka.
Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Mama zawsze była obecna w moim życiu. Do niej szedłem, kiedy nie powodziło mi się, kiedy potrzebowałem pomocnej dłoni albo potrzebowałem choć trochę czułości jako dziecko. Wciąż wspominam jej dobrotliwe oczy, wokół których tworzyły się zmarszczki za każdym razem, kiedy uśmiechała się.
Następnego dnia, kiedy wszyscy ledwo trzymali się na nogach podszedł do nas lekarz w białym kitlu, z niezbyt pogodną miną.
W głębi duszy wiedziałem, co to oznacza, ale nie dopuszczałem tej wiadomości do siebie.
Potrzebne mi były jego dosadne słowa jasno mówiące o śmierci matki i godzina czasu, abym wreszcie zrozumiał.
Powód śmierci - wylew. Nie mogłem się z tego otrząsnąć. Nie mogłem pojąć, czemu zabrano mi najważniejszą dla mnie osobę na świecie. Widok półprzytomnej matki prześladował mnie jeszcze przez kilka miesięcy. Na jej pogrzebie tępo wpatrywałem się w tabliczkę głoszącą, że zakończyła życie pierwszego grudnia dwa tysiące dwudziestego roku.
Ojciec o dziwo otrząsnął się szybciej po jej stracie. Ponieważ on sam jeden nie mógł utrzymać nas, zwłaszcza że zaczęła się pandemia, to musiał znaleźć drugą pracę.
Pytaliśmy go o nią wraz z Anką, lecz udzielał wymijającą odpowiedź lub denerwował się, tak więc zaprzestaliśmy tego.
Ojciec był rzadko obecny w restauracji, więc to ja z Anką musieliśmy przejąć stery rodzinnego biznesu.
Było ciężko. Popsuło się trochę u nas od śmierci Leony, a przez pandemię ledwo sobie radziliśmy...
Spojrzałem tępo na kuchnię.
Pomyśleć, że matka chodziła tutaj jeszcze rok temu...
Otrząsnąłem się z rozmyślań i wlepiłem wzrok w kartkę pokrytą drobnym, czarnym drukiem.
No i oczywiście znów nie mogłem się skupić, bo w moich myślach pojawił się Rudy. Przynajmniej myśli o nim były lepsze niż te o matce. Powodowały mniejszy ból.
Ciekawe czy czuje choć połowę z tego, co ja do niego. Miał wielu przyjaciół a ja byłem jednym z nich. To powinno było mi wystarczyć, ale wciąż mi czegoś brakowało.
Z resztą, na pewno nigdy bym się mu nie spodobał. Z całą pewnością woli dziewczyny.
Opowiadał mi kiedyś, jak w czasach licealnych każda dziewczyna marzyła aby z nim być.
Pochyliłem się na krześle, jedną dłonią podpierając czoło, a drugą bazgrząc coś na kartce od brudnopisu.
Niesforny kosmyk szatynowych włosów osunął mi się do oczu, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi.
Kartka zaczęła pokrywać się różnymi bazgrołami - listkami, zamalowanymi kratkami. Aż w końcu nawet serduszkami i kwiatkami. A towarzyszyło im imię i nazwisko Rudego zapisane ozdobną czcionką.
''Jan Bytnar'', ''Janek'' , ''Januś'', ''Rudy'', ''Jan Zawadzki''.
Po chwili ocknąłem się, bo usłyszałem głośny dźwięk.
To zupa pomidorowa, którą miałem za zadanie odgrzać dla mnie i dla Anki zaczęła wrzeć, przez co bulgotała teraz głośno.
- Cholera, co ja robię źle w życiu? - Wymamrotałem, podrywając się z krzesła i zostawiając kartkę na stole.
Teraz ważniejsza była zupa.
Westchnąłem porażony swoją nieodpowiedzialnością i odsunąłem garnek z potrawą, wyłączając także kuchenkę.
- Gdzie to żarcie, spocony skunksie? - Dobiegł mnie głos Anki, która wychodziła ze swojego pokoju.
- Teraz se poczekasz, ulany kaszalocie - prychnąłem z założonymi rękoma.
Spojrzałem na nią ze skrzywioną miną, a ona podeszła bliżej.
- Co tak stoisz jak widły w gnoju? - Parsknęła moja siostra.
- Zupę przegrzałem... - przyznałem wreszcie z westchnięciem.
- Życiowa pierdoła z ciebie. - Pokręciła głową. - To nabierz do misek, poczekamy aż wystygnie.
Zgodziłem sie z nią mruknięciem, a ona usiadła do stołu.
Czekaj, usiadła do stołu?
Moje serce zatrzymało się nagle w piersi.
Odwróciłem się do Anki ale było już za późno. Zawadzka właśnie wpatrywała sie w kartkę z brudnopisu z rozdziawioną buzią, po czym przeniosła niedowierzający wzrok na mnie.
Boże, chciałbym teraz umrzeć albo znaleźć się nagle na drugim końcu świata.
Teraz dla odmiany moje serce zaczęło bić jak oszalałe.
- Zosieńko kochana, ale że Janek? - Zaczęła powoli.
- Zamknij się, dobra? To nie tak jak myślisz - wycedziłem powoli przez zęby.
- Ależ nie! Jest właśnie tak, jak myślę ja! - Pisnęła nagle i wystrzeliła z krzesła. - Awww, to takie urocze, braciszku - zaszczebiotała, pokazując mi kartkę.
- Przestań - warknąłem, pokrywając się rumieńcem. Wyszarpnąłem kartkę z dłoni siostry, po czym wyrzuciłem ją do kosza uprzednio ją mnąc.
- Ale co ty robisz, pacanie? - Skrzywiła się Anka. Zaraz jednak ponownie się rozpromieniła. - Kochasz go, prawda?
- Ni... - Nie dokończyłem, bo siostra mi przerwała.
- Sklej pizdę, to było pytanie retoryczne - przewróciła oczami.
- Debil - burknąłem.
- Cześć Debil, jestem Anka. - Uśmiechnęła się ironicznie, udając że podaje mi dłoń.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, po czym odwróciłem się aby nalać zupy do misek. Przez cały czas czułem na swoim karku świdrujące spojrzenie Anny.
Udało mi się napełnić naczynia, choć ręką drżała mi jak oszalała po zastrzyku adrenaliny zafundowanym mi przez siostrę, więc troszkę się rozlało na blacie.
Z milczeniem postawiłem jedzenie na stole i usiadłem do stołu.
Anka stała tak przez chwilę i przypatrywała mi się, aż w końcu usiadła naprzeciwko mnie.
- Bylibyście świetną parą. Już to widzę. Wyglądacie przy sobie tak uroczo! - Podjęła w końcu z iskrami w oczach.
- Boże... - jęknąłem.
- Och, schlebiasz mi. Bogiem to ja jeszcze nie jestem - zażartowała.
Westchnąłem ciężko i schowałem twarz w dłoniach.
- Niczego nie rozumiesz - burknąłem cicho.
- A ten uparty jak zwykle. - Prychnęła.
- Matko, zrozum wreszcie że to nie ma sensu! Zakochałem się w chłopaku i to jeszcze takim, że ojciec by tego nie zaakceptował! A na dodatek on jest hetero, wyśmieje mnie tylko! Tak nie miało być, nie chciałem się zakochać! Nic dobrego z tego nie wyniknie - krzyknąłem na jednym oddechu.
Anka uniosła jedynie brew.
- Typie, masz dwadzieścia cztery lata i boisz się tego, co powie ojciec na temat osoby, z którą byś się spotykał? - Parsknęła, po czym spojrzała na mnie łagodniej. - Tadziu, to, że się zakochałeś nie jest niczym złym. To normalne uczucia, nie masz się czego wstydzić. - Wyciągnęła swoją dłoń i położyła na mojej.
Jej czuły dotyk uspokoił mnie nieco, choć nadal nie czułem się dobrze.
- Ale będę tylko przez to cierpieć, on mnie nie zrozumie - wymamrotałem cicho.
- Dlaczego niby masz cierpieć? Przecież zawsze możesz z nim spróbować. Kto wie, może wcale nie jest hetero? Mówił ci kiedyś, jakiej jest orientacji? - Spytała.
- Nie mówił... ale nawet jeśli mężczyźni też mu się podobają, to mogę coś zawalić. Nie chcę popsuć naszej przyjaźni. - W moim głosie brzmiał żal.
Czemu życie musi być tak skomplikowane?
- Niczego nie popsujesz, uspokój się. Nie obije ci mordy za to, że go kochasz. - Spojrzała na mnie tak, jakbym był niemądry.
- No może i tak... ale co ja mam teraz zrobić, aby cokolwiek wyszło? - Spytałem bezradnie. - I przypomnę ci tylko, że sama nie masz nikogo od dłuższego czasu.
- Cichnij, głuptasie. Znam się na takich rzeczach - uciszyła mnie.
Ciekawe skąd, z fanfików z wattpada?
Zachowałem jednak ten komentarz dla siebie. Może ona na serio może mi pomóc.
- Mam już pomysł na pierwszy krok. - Anka złożyła ręce w wieżyczkę i spojrzała na mnie z powagą. - Zaproś go jutro do siebie na kolację, to będzie jak...
- Randka...? - Przerwałem jej nagle.
- Tak, nie może być wiecznie przyjacielsko - prychnęła.
- A co jak się domyśli, jakie mam zamiary? - Spytałem marszcząc brwi.
- Daj spokój, to tylko kolacja. To normalne, że ludzie czasem spożywają posiłki razem. - Tłumaczyła jak małemu dziecku. - A nawet gdyby pojawił się u niego cień podejrzliwości to co? Świat się nie zawali. - Parsknęła, rozkładając ręce.
Zrobiłem taką minę, jakby właśnie miał się zawalić.
Chciałem znowu zrobić jej wywód, że mam nikłe szanse, że nie mam żadnego doświadczenia i że ten cały misterny plan może po prostu pójść w pizdu, ale zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem wdech.
Zaryzykuję.
Zrobię to.
Zaproszę go po pracy na kolację u mnie.
I postaram się tego nie zepsuć.
To tylko wspólny posiłek.
Ogarnął mnie dziwny spokój, taki jakbym był ze wszystkim pogodzony. Co się stanie, to będzie. Dostosuję się do tego, dam sobie radę.
Otworzyłem oczy i ujrzałem moją siostrę wpatrującą się we mnie z wyczekiwaniem.
- Wchodzę w to. Jeśli będzie miał czas, to jutro będziemy tu siedzieć i popijać wino - rzuciłem cicho do szatynki.
Ta zaklaskała głośno w ręce i rzuciła mi promienny uśmiech.
- Dobra, to ja może poszukam później jakiejś fajnej kiecki na wasz ślub - zachichotała moja starsza siostra.
- Anka... - Westchnąłem z cierpiętniczą miną. - Jedz już tą zupę, bo niedługo będzie zimna.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Wszedłem powoli do kuchni mojej restauracji. Zastałem Bytnara wycierającego zlew. Zaraz zapewne wejdzie na zaplecze, zdejmie fartuch i wyjdzie stąd, prosto na ciepłe, sierpniowe powietrze.
Chyba że bym do niego zagadał i zaproponował wspólną kolację. Wtedy spojrzałby na mnie swymi ciemnoniebieskimi oczyma, uśmiechnąłby się promiennie, tak jak miał to w zwyczaju i odpowiedziałby. Może by się zgodził...
Zdałem sobie sprawę z tego, że stoję w miejscu jak słup soli i wpatruję się w niego.
Wtedy też on zwrócił swe oblicze ku mnie.
Obserwowałem, jak jego wargi rozciągałem się w uśmiechu; tak, jak sądziłem.
- Cześć, Zosiu - rzucił wesoło.
Odchrząknąłem cicho, aby nie zabrzmieć przypadkiem jak zachrypnięty bażant w okresie godowym.
- Cześć, Janek. - Uśmiechnąłem się lekko, wpatrując się w jego oczy. Były piękne - jak ocean, którego tafla mieniła się delikatnie w świetle popołudniowego słońca.
- Coś... się stało, że przyszedłeś? - Jego głos wytrącił mnie z rozmyślań o jego osobie. Cholera, czy ja przez ten cały czas gapiłem się na niego jak jakiś chory psychicznie?
- A, tak... - Wymamrotałem, zerkając przelotnie na zegar naścienny. Za dwie minuty szesnasta. - Chciałem spytać...poprosić, znaczy się... - Czułem się, jakby uszło ze mnie całe powietrze. - Zaprosić cię na taką przyjacielską kolację. U mnie. W mieszkaniu. Tak właśnie. - Starałem się zachować spokojny ton, pomimo tego że wiedziałem, iż wypadłem jak debil. A tyle czasu powtarzałem ten tekst w głowie, cudownie.
Spojrzał na mnie zagadkowo. Na moment zapadła cisza, w trakcie której obawiałem się, że zrobiłem coś nie tak. Może to ''przyjacielską'' z podkreśleniem wypadło dziwnie?
- Och, pewnie! - Wyrzucił z siebie w końcu. Jego głos brzmiał radośnie, choć wyczułem w nim nutkę zaskoczenia. Urwał kawałek ręcznika papierowego i przetarł blat kuchenny. Po chwili uniósł na mnie wzrok. - To miło z twojej strony, z chęcią przyjdę - dodał ciepło.
Kącik moich ust uniósł się lekko do góry.
- Cieszę się. - Na prawdę się cieszyłem. Poczułem wręcz, jak mój żołądek robi fikołka z podniecenia, co dodatkowo potęgował fakt, że kiedy wychylał się, aby powycierać dalsze zakątki blatu, mięśnie pod jego białą koszulą napinały się. - Dwudziesta ci pasuje? Zejdę po ciebie i będę czekać przed restauracją - dodałem jeszcze.
Wyrzucił zużyty ręcznik do kosza i otrzepał się z niewidzialnego pyłku.
- A nie za późno trochę? - Wyraził zwątpienie. - Musimy jeszcze coś przygotować a to trochę zajmie, w takim razie jedlibyśmy o późnej porze.
Pokręciłem głową.
- Nie nie, Biedroneczko. J a będę tym razem gotować. - Rzuciłem z lekkim uśmieszkiem.
Jego brwi uniosły się nieco.
- Ale jak to? Bez urazy, ale nie jesteś jakoś specjalnie dobry w gastronomii. Sam mówiłeś, że umiesz tylko robić naleśniki, jajecznicę, ziemniaki i lody - wyliczył, a ja byłem zaskoczony faktem, że to pamiętał.
- No taak, ale dzięki twemu towarzystwu podszkoliłem się nieco w tej trudnej sztuce, jaką jest gotowanie. No i trochę wiary we mnie, nie zawalę przecież tego - rzuciłem z uśmiechem. Kolacji może i nie zepsuję, ale naszą relację być może tak.
- Wierzę w ciebie, Zosiu. - Uśmiechnął się z ciepłem wymalowanym na twarzy i szturchnął mnie lekko, spoglądając mi przy tym głęboko w oczy. Naprawdę miałem nadzieję, że nie wyglądałem teraz jakbym miał się rozpłynąć.
- To... fajnie - wymamrotałem, po czym otrząsnąłem się. - Widzimy się o dwudziestej. Do zobaczenia - dodałem odrobinę za szybko, po czym pomachałem mu ręką i wyszedłem z kuchni.
Może i moje nogi niosły mnie właśnie do mojego mieszkania, ale umysł był gdzie indziej.
- Tak! Tak! Ja pierdolę, udało mi się - westchnąłem, opierając się o zimną ścianę, kiedy już przekręciłem kluczyk i otworzyłem drzwi, wchodząc do środka.
Czas teraz wziąć sprawy w swoje ręce.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Za siedem minut dwudziesta.
Wyrobiłem się idealnie, stwierdziłem z zadowoleniem, kiedy wytarłem ręce o ścierkę i zerknąłem na zegar.
Na płytce kuchennej stała patelnia z sosem all'amatriciana. Makaron ugotuję już kiedy Bytnar przyjdzie.
Wyjąłem z piekarnika ciasteczka czekoladowe. Zerknąłem na nie krytycznym wzrokiem, ale uspokoiłem się bo wyglądały na prawdę dobrze. Oby smakowały tak samo, jak wyglądają.
Lekko parząc się w dłonie wyjąłem je do miseczki stojącej na stole.
Sprawdziłem też po raz enty tego wieczoru zastawę - czy aby wszystkie sztućce są obecne i czy nic nie leży krzywo. Można by pomyśleć, że mam bzika.
Na stole paliła się jedna świeca. Na początku chciałem aby było ich więcej, ale zdałem sobie sprawę że to wyglądałoby...jak romantyczna kolacja. Choć, paradoksalnie, właśnie miałem zaprosić na kolację osobę, która mi się podoba.
Skoczyłem szybko do mojej sypialni, aby przebrać się w jakieś ciuchy. Wybrałem zwykłe, czarne spodnie i granatową koszulę na długi rękaw. Nie jakoś odświętnie, ale i elegancko.
Za dwie minuty dwudziesta. Dobrze.
Wyszedłem do salonu, gdzie napotkałem Ankę.
- Cudownie, pięknie! - Zaklaskała w dłonie i uśmiechnęła się promiennie.
- An, miało cię tu nie być. - Rzuciłem z przekąsem.
- A ty co? Siostrę z domu chcesz wyrzucić na zbity pysk? - Prychnęła. - Nie bocz się, będę na górze - wskazała schody wiodące na drugie piętro, gdzie też był jej pokój i parę innych pomieszczeń. - Nie będę przeszkadzać w waszej randce, wyluzuj.
Już miałem coś odpowiedzieć, kiedy umknęła na piętro.
Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem po telefon, zerkając na ekran blokady.
Żadnych powiadomień, a zwłaszcza wiadomości od Rudego.
A wybiła już dwudziesta.
Wchodzę na instagrama i od niechcenia przeglądam jakieś posty, ot tak, dla zabicia czasu. Jednocześnie jestem gotowy na każdą wiadomość od mojego ukochanego.
Mija pięć minut.
Chyba się spóźni.
Nie wytrzymuję i wchodzę na czat z nim.
Żadnych nowych wiadomości, myślę sobie z ukłuciem rozczarowania.
Postanawiam napisać.
Dziwne, nawet nie wyświetlił. A aktywny był godzinę temu.
Wzdycham cicho i z powrotem wchodzę na instagrama, przeglądając jakieś durne memy.
Może zapomniał?
Albo... wystawił mnie?
Odrzucam tą myśl. Do Janeczka to nie pasuje.
Ale w takim razie, co mogło się wydarzyć?
Mija dziesięć minut.
Postanawiam napisać ponownie.
Nadal nie wyświetla.
Co jest grane?
Pomimo złego przeczucia postanowiłem nie wypisywać do niego. Może wypadło mu coś ważnego...
Tik, tak.
Tik, tak.
Za chwilę dwudziesta trzydzieści.
Zero odzewu ze strony Bytnara.
I zero jego obecności.
Sos do makaronu zdążył już ostygnąć.
Tak samo, jak mój zapał i radość z tej niby randki.
Poczułem gorzki smak rozczarowania.
No tak, co ja sobie myślałem? Że przyjdzie na jakąś dziwną kolację, że będzie wszystko cacy sracy jak na tacy?
No tak, oczywiście. Musiałem jak zwykle wierzyć w coś, co się nie uda. Co nigdy nie będzie miało miejsca.
Czemu nie mogę pogodzić się z faktem, że Jan Bytnar nie jest mi przeznaczony? Że to uczucie to tylko głupi figiel ze strony mojego pokrętnego serca?
Odsunąłem od siebie telefon agresywnym ruchem, odchylając się lekko na krześle.
Sam zjem makaron. Odgrzeję sos i tyle. Będzie więcej dla mnie.
Nie potrzebuję nikogo w moim życiu. Sam sobie świetnie daję radę, a moje własne towarzystwo mi wystarczy, powtarzałem w kółko w myślach jak mantrę, choć żal i tak wrzerał się wgłąb mojego serca, zupełnie tak, jak wylew rzeki pochłania brzeg.
Wtem usłyszałem energiczne i nerwowe pukanie w moje drzwi.
Syknąłem coś pod nosem, o idiotach którzy o tej porze czegoś ode mnie chcą.
Wstałem z krzesła, ociągając się. Moim krokom wzdłuż korytarza towarzyszyło pukanie, które zaraz ustało.
Przekręciłem kluczyk, spodziewając się zobaczyć jakiegoś sąsiada, albo i nawet jakiegoś pracownika, który potrzebował czegoś od swojego szefa.
Zamiast tego, zobaczyłem go.
Jego rozwiane, ciemno kasztanowe włosy, szeroko otwarte, szaro-niebieskie oczy i nerwową,niepewną minę, której nigdy u niego nie widywałem.
- Janek?
Tylko tyle udało mi się wykrztusić. Myślałem, że po prostu nie chciało mu się przyjść. Że wystawił mnie tak po prostu.
W tej chwili nawet nie wiedziałem, co czuję. Wzrok zdominował moje myśli, bo właśnie pochłaniałem mojego przyjaciela, łamane na ukochanego moimi błękitnymi oczami.
- Zosiu, przepraszam cię najmocniej! - Wydyszał szybko. Oddychając bardzo ciężko i głośno spojrzał na mnie wyczekująco i nagląco.
Biegł tu do mnie...?
Miałem wrażenie, jakby ciężka gula utknęła mi w gardle, tym samym nie pozwalając się wysłowić.
- Zgubiłem kluczyki gdzieś w mieszkaniu i szukałem ich przez cały czas, dlatego się spóźniłem - Uśmiechnął się krzywo, nadal będąc lekko podenerwowanym.
- ...Dureń. - Odrzekłem z litością w oczach.
Parsknąłem śmiechem, a po chwili dołączył do mnie Janek. Cały przedpokój wypełnił dźwięk naszego śmiechu.
- Wybaczysz mi? - Zapytał brunet, kiedy już się uspokoiliśmy.
- Wybaczam.
Naprawdę nie mogłem gniewać się dłużej pod naporem jego blagalnego spojrzenia i słodkiego uśmiechu.
- Chodź, rozgość się, Biedroneczko. Ugotuję makaron i podgrzeję sos, bo już wystygł. - Dodałem.
On za to obdarzył mnie uśmiechem jasnym i pięknym, jak promyk wiosennego słońca.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
- Pyszne było, Zosiu. Nie sądziłem, że tak się postarasz - pochwalił mnie Janek, kiedy już skończyliśmy jeść makaron, a kasztanowowłosy skubał moje ciasteczko.
- Dziękuję. - Obdarzyłem chłopaka uśmiechem, na który większość ludzi nie zasługiwała.
Odwzajemnił uśmiech, a w jego policzkach pojawiły się dwa maleńkie dołeczki. Kochałem je. Kochałem całego Janka.
Po chwili zapadła cisza. Bytnar wpatrywał się we mnie swoimi szarobłękitnymi oczętami, a ja nie wiedząc co uczynić, także zawiesiłem na nim swój wzrok. Cisza przeciągała się w najlepsze, a ja poczułem ciepło wpełzające leniwie na moje policzki. Już rozchylałem wargi, aby powiedzieć coś, kiedy Janek mnie uprzedził.
- Tadeusz... ty mnie naprawdę... - Urwał na chwilę, a moje serce zrobiło salto. Przysięgam. - Lubisz?
Rozchyliłem nieco szerzej powieki.
- Janku, jak możesz pytać o coś takiego?
Brunet otworzył i zamknął usta, wyglądał na nieco niepewnego.
- Oczywiście, że cię lubię. Nigdy bym tak nie pomyślał po naszym pierwszym spotkaniu...ale teraz tak właśnie jest. - Odrzekłem łagodnie.
Bytnar posłał mi tak piękny uśmiech, ze moje serce rozpłynęło się jak lody w letnie popołudnie.
To przerażające, że taka osóbka może wywrzeć na mnie taki wpływ.
Rzucaliśmy sobie wesołe spojrzenia, kiedy wzrok Bytnara powędrował do zegara - wybiła już dwudziesta druga.
- Ja już chyba będę lecieć - uśmiechnął się ze smutkiem szarooki.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że - Nie dokończyłem, gdyż Rudy nagle wstał z krzesła i objął mnie w mocnym uścisku.
Westchnąłem cicho i odwzajemnienie uścisk, kładąc głowę na jego ramieniu. Był taki ciepły i pachniał...słodko.
Poczułem, jak jego kciuk delikatnie ociera się o moją łopatkę i zaznacza kółko.
Moje zakończenia nerwowe chyba oszalały, bo poczułem dreszcz pełzający po moich plecach i unoszący moje włoski na rękach.
Uśmiechnąłem się lekko znad jego ramienia.
- Dzięki za kolację, Zosiu. Była pyszna - Wyszeptał koło mojego ucha. Poczułem jego ciepły oddech pachnący czekoladowymi ciasteczkami na mojej kości policzkowej.
Mruknąłem cicho zarówno jak i na podziękowanie jak i z przyjemności.
W jego ciepłych i miękkich objęciach było mi tak dobrze... Czułem się tak bezpiecznie jak nigdy ostatnio.
Ale wszystko, co dobre musi się niestety skończyć.
Oderwał się ode mnie i spojrzał z błyskiem w oku, po czym skierował się do korytarza, aby ubrać buty.
I pójść.
Zostawić mnie samego, z myślami krążacymi po jego uśmiechu, oczach i kasztanowych włosach.
- Do zobaczenia - rzekłem tylko i uśmiechnąłem się smutno.
Odpowiedział mi tym samym i wyszedł.
Odwróciłem się, chcąc skierować się do salonu, kiedy spostrzegłem jakąś postać.
- Założę się, że nie jest hetero. - Odezwała się moja siostra, stojąc na schodach prowadzących na górne piętro.
- Podglądałaś? - Warknąłem cicho.
- Niee... W każdym razie, chłopie, masz szansę. - Poklepała mnie po ramieniu i weszła do swojego pokoju, zostawiając mnie.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
3523 słowa
O MATKO oo, wreszcie napisałam ten nieszczęsny rozdział!
Przepraszam że to tak długo zajęło...możecie mnie bić, tylko nie mocno, pliska :((
Mam ostatnio mega mało czasu jak i weny.
Mam nadzieję, że wynagrodziłam wam to przynajmniej długością rozdziału :')
Do zobaczenia!!
Czekam na komentarze <33
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro