✦◌⋅ ❝ IV. Pan Maruda ❞
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
W restauracji pracowałem już czwarty dzień.
Miałem swoje upadki, jak i wzloty - czasem pomagałem dziewczynom w gotowaniu, a raz sam zrobiłem wyśmienitą carbonarę. Ale ten nadziany emo wredny egoistyczny szef Tadeusz nawet nie docenił moich starań i kazał znowu pucować kibel!
Okej, czasem nie wytrzymywałem i zdarzały mi się jakieś niemiłe odzywki do niego, ale chciałbym tylko szacunku!
A on mnie traktuje jak pieprzony plebs, uśmiecha się ironicznie i wygłasza swoje cięte uwagi na mój temat.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Uspokój się, Janek.
W każdym razie, dziś także przyszedłem do pracy na godzinę dziewiątą.
Tym razem Tadeusz znowu siedział za barkiem, więc skrzywiłem się nieco, już myśląc o pracy, którą mi ten wysoki szczyl zada.
- Dzień Dobryy - wymamrotałem bez entuzjazmu, wywracając oczy do góry.
- Witaj. Jak na razie Anna ma dla ciebie zajęcie, potem musisz pozamiatać i wynieść śmieci - skwitował z ironicznym uśmieszkiem, gestem ręki zapraszając mnie do kuchni.
Ehh... może przynajmniej Anka ma dla mnie coś ciekawego.
Wmaszerowałem do środka, zakładając jednocześnie fartuch.
Moim oczom ukazały się Ania i Hala, pichcące coś przy blacie.
- Cześć, co robicie? Podobno mam wam pomóc - rzuciłem przyjaźniej, niż do Tadeusza.
- Hej - szatynka uśmiechnęła się - Chciałabym, abyś obrał jabłka. Potem pokrój je w kosteczkę i podduś lekko z cynamonem na patelni, jak do szarlotki. - Poinstruowała mnie, zagniatając kawał ciasta na stolnicy.
- Sie robi - mruknąłem zadowolony, zabierając się za obieranie owoców.
Szarlotka to moje ''duchowe ciasto'', jeśli można tak powiedzieć. Zawsze kiedy byłem mały, mama piekła ten wypiek, a ja jadłem je z trzęsącymi się uszami. Była także pierwszym ciastem, jakie samodzielnie upiekłem. Każdy kęs tego cudeńka przypomina mi dzieciństwo. Ale dobra dobra, bo zaraz chyba napiszę ''Odę do szarlotki''.
Kiedy już uporałem się z obieraniem, pokroiłem jabłka w kostkę. Na patelnię położyłem kawałek masła (w końcu tłuszcz to nośnik smaku...) i wysypałem wszystko, mieszając od czasu do czasu.
Całą kuchnię zaczął wypełniać cudowny zapach duszonych jabłek. Zmrużyłem z przyjemnością oczy.
Miło mi się tu pracowało - naprawdę, gotowanie jest bardzo fajne. Zwłaszcza, kiedy tego Zawadzkiego nie ma nad głową. Wydawał się być mocno irytującą, lecz, przyznam to - tajemniczą postacią.
Pod koniec podsmażania posypałem wszystko cynamonem i wyłożyłem do miseczki.
- Dobra robota - pochwaliła mnie Hala, wykładając jabłka na foremkę oblepioną ciastem.
A właśnie, czy przed chwilą przypadkiem nie wspominałem o Tadeuszu? Bo właśnie we własnej osobie wszedł do środka, dźwigając skrzynię pełną warzyw.
- To na zupę i do sałatki - oznajmił, i już miał wychodzić, kiedy Hala go zaczepiła.
- Tadeusz... bo... jutro są walentynki i chciałabym się spytać...Czy chciałbyś ze mną jutro wyjść do kina? - wypaliła nerwowo, rumieniąc się jak dojrzewające jabłko.
- Nie jestem zainteresowany - burknął, ewidentnie nie mając ochoty na spędzanie czasu z czarnowłosą. Auć, to było trochę bolesne.
Kiedy chodziłem do liceum, wiele dziewczyn się za mną uganiało, lecz ponieważ mam dobre serduszko to zawsze zgodziłem się gdzieś z nimi wyjść. Co mogę poradzić na to, że nie jestem wrednym bucem jak Tadeusz?
Hala z opuszczoną głową, ewidentnie ukrywając zażenowaną i jednocześnie zawiedzioną minę włożyła szarlotkę do piekarnika. Anka podeszła do niej i otuliła ją ramieniem, mamrocząc słowa pocieszenia.
Jako, że dziewczyny nie miały dla mnie więcej roboty, to zabrałem się za zamiatanie.
Pozamiatałem elegancko całą kuchnię, po czym poszedłem do części jadalnej.
Pod czujnym okiem Tadeusza (nie powiem, jak wpatrywał się tak na mnie non stop, to nie czułem się bezpiecznie i chciałem mu przyjebać) elegancko ogarnąłem wszystko, po czym grzecznie wyrzuciłem śmieci.
Poszedłem do zaplecza, które znajdowało się pomiędzy drzwiami do kuchni a WC i zacząłem wcinać kanapeczkę.
Lecz, o zgrozo, nie mogłem nawet w spokoju spożyć pokarmu, gdyż Pan Maruda (mm, nowe idealne przezwisko, teraz będę go tak nazywać) wparował do środka, ewidentnie chcąc zabrać coś stąd, lecz jego wzrok padł na mnie. Odruchowo odłożyłem kanapkę na stolik.
- Wyniosłeś śmieci? - spytał ze zmrużonymi oczami.
- Najwidoczniej nie, bo wciąż tu jesteś - wypaliłem, i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, co odjebałem.
Czasami żałowałem, że w niektórych momentach nie potrafię się zamknąć, oraz że mam takie zajebiste teksty na pocisk.
Teraz miałem ochotę ukryć usta w dłoniach i słaniać się ze śmiechu zmieszanego z łkaniem.
Mam nadzieję, że Pan Maruda nie da mi extra dodatkowej i wyjątkowo uciążliwej roboty.
- Możesz mi wytłumaczyć, co to miało być, Bytnar? - spytał się zimnym tonem i rzucił mi przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu, od których poczułem ciarki przebiegające po plecach.
- Ja... po prostu jesteś wrednym bucem, okej? Ciągle się mnie czepiać i... naprawdę, byłoby lepiej dla wszystkich, gdybyś był milszy! W końcu niezgoda rujnuje, a zgoda buduje! - rozłożyłem ręce, jakbym robił tęczę.
- Ładna przemowa, sam takie pisałem - prychnął rozbawiony.
- Okej, teraz to mam tego dosyć. Chcesz apap na ból głowy czy dupy? - zacisnąłem piąstki. Przebiegłem wzrokiem po jego kształtnych kościach policzkowych, równym nosie i błękitnych oczach, zatrzymując się na czole.
Podobno wpatrywanie się w czoło rozmówcy podczas kłótni sprawia, że ten się rozkojarza.
Postanowiłem wykorzystać ten trik, i tak mocno gapiłem się na jego głowę, że prawie zrobiłem zeza.
- Ciekawe, czy będzie cię na niego stać. Jesteś tak biedny, że kaczki rzucają ci chleb.
Aż się zapowietrzyłem. To było okropnie wredne! Co ten nadziany gnojek sobie myśli?
- Powiedział buc, co ma ego wyższe od Everestu. Wiesz co? Pójdź do sklepu, połóż głowę na wadze i wciśnij "burak" - krzyknąłem wkurwiony.
Już chciał mi odpowiedzieć swoim aksamitnym i zimnym jak lód głosem, kiedy drzwi do zaplecza się otworzyły i stanęła w nich zagniewana Anka.
- Co to ma znaczyć? Robota czeka, a wy wyzywacie się jak jakieś dzieci z podwórka! W tej chwili macie się pogodzić. A najlepiej, to podajcie sobie rączki, jak w przedszkolu - jeszcze nigdy nie widziałem Zawadzkiej tak wzburzonej.
Uznałem, że lepiej nie gniewać jej jeszcze bardziej, więc podałem Tadeuszowi rękę, choć z wyraźną niechęcią.
On z tym samym uczuciem wymalowanym na twarzy podał mi rękę, zaciskając smukłe i chłodne palce na moich.
- Przepraszam - wymamrotaliśmy, chowając dłonie.
- Tak lepiej. A teraz jako szefowa kuchni i współwłaścicielka restauracji rządam od was, abyście zabrali się do pracy. Mamy nowych klientów - mruknęła Ania.
- A... moja kanapka? - wskazałem na moje drugie śniadanie, owinięte w folię aluminiową.
Zawadzka rzuciła zaś spojrzenie nie znoszące sprzeciwu, tak więc z pustym brzuchem dowlokłem się do kuchni, podczas gdy Tadeusz zaszył się w swoim gabinecie.
1018 słów.
Cześć kochani!
Jak wam się podobał rozdział?
W każdym razie, chciałam poinformować , że w czwartek wyjeżdżam na tydzień, w związku z czym nie bedzie rozdziału.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro