Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✦◌⋅ ❝ III. Masne ziemniaki ❞

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Następnego dnia przyszykowałem się i wyszedłem z domu, o 15:35, aby dojść do pracy. Byłem strasznie podekscytowany perspektywą nowego działu w moim życiu, więc szedłem z bananem na ryju.

Znajdowałem się już przy restauracji, więc otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
Przemaszerowałem kawałek i znalazłem się przy barku, zza którego nie wyglądała tym razem uśmiechnięta dziewczyna z warkoczem, lecz Tadeusz Zawadzki.
Miał na sobie podobny do wczorajszego szary garnitur i ułożone, szatynowe włosy. Wyglądał zbyt elegancko jak na kogoś, kto parzył kawę, robił drinki czy przyjmował zamówienia.

- Dzień Dobry - przywitałem się uprzejmie.
Odpowiedział mi tym samym, po czym podał mi jakieś zawiniątko. Przez przypadek musnąłem jego gładką, chłodną skórę na dłoni.

Rozłożyłem zawiniątko i ukazał mi się fartuch koloru ceglanego, który właściwie pasował do wystroju restauracji.
Yayyy, nawet fartuch do mnie pasuje!

- Dzięki - podziękowałem, zakładając okrycie.
- A teraz chodź, pokażę ci miejsce pracy. - Poszedłem za nim. Otworzył drzwi, znajdujące się za barkiem i weszliśmy do środka.

Moim oczom ukazała się kuchnia - całkiem przestronna i pomalowana na biało. Był tam duży, podwójny blat kuchenny wraz ze zlewem, piekarnikiem i takimi innymi w kształcie litery U, a przy ścianach lodówki i różne szafki.
Całkiem spoko.

Już chciałem podejść i pooglądać sobie piekarnik, kiedy Zawadzki mnie zawołał:
- To na razie nie jest twoja praca, chodź dalej. - nic nie rozumiejąc przeszedłem kawałek dalej. Jak to ''nie moja''?

- Tu, przy ścianie jest składzik. Masz tu mopa i inne środki do czyszczenia. A tam - wskazał palcem na jakieś wiadro - Są ziemniaki do obrania. Jak już obierzesz, to umyj podłogę w całej kuchni i pójdź do mnie lub do Anny.

Uniosłem wyżej brwi.
- A-ale jak to? Ja nie miałem...gotować? - wyjąkałem zdumiony. A już się nastawiłem na gotowanie i zabawę w Magdę Gessler (no jak już to raczej nie rzucałbym talerzami, to nie skończyłoby się zbyt dobrze...)

- Nie nie, jesteś przecież pomocnikiem kucharza. A jako, że mamy obecnie mało pracowników, to masz dodatkowe obowiązki - wyjaśnił, a ja odniosłem wrażenie, jakby patrzył się na mnie nieco szyderczo.
Właściwie to nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc on po prostu poszedł sobie.

Popatrzyłem tępo to na ziemniaki, to na mopa i trybiki normalnie obracały się w moim mózgu.
To trochę nie fair - pomyślałem. Powinienem wiedzieć o tym wcześniej, no ale praca to praca...

Już miałem zacząć obierać masne kilka kilogramów kartofli, kiedy do kuchni weszły dwie dziewczyny.
Owa uśmiechnięta szatynka oraz pewna nieznana mi dziewczyna, w czarnych włosach spiętych w kok podeszły do mnie.

- Cześć! Ty jesteś ten nowy o którym opowiadał Zoś- pan Zawadzki, tak? - spytała się mnie czarnowłosa.
- Tak! Wygląda na to, że będziemy razem pracować. - podniosłem się.
- Jan Bytnar, lecz mówcie mi Janek - podałem najpierw rękę szatynce, a potem jej towarzyszce.

- Anna Zawadzka - uśmiechnęła się dziewczyna z warkoczem. Oho, czyżby była jakoś spokrewniona z szefem?
- Halina Glińska, lecz mów mi Hala - podała mi delikatną dłoń czarnowłosa. Wszyscy troje wymieniliśmy uśmiechy. Całkiem dobry zespół mam.

- Czyżbyś była siostrą Zawadzkiego? - zwróciłem się do Ani.
- Taa, ten denerwujący osobnik to mój braciszek, we własnej osobie - przewróciła teatralnie oczami.
- Ale kiedy się go bliżej pozna, to jest naprawdę okej - wtrąciła szybko Hala.

- Ma na jego punkcie obsesję - wyszeptała Ania chichocząc, na co czarnowłosa rzuciła jej piorunujące spojrzenie.

Wtedy też do kuchni wszedł ktoś nowy - jakiś niewysoki, uśmiechnięty chłopak o okrągłej twarzy i czarnych okularach. Serio, jakby chciał to z pewnością dostałby rolę Harry'ego Pottera w jakimś teatrzyku.

- Witam witam piękne panie! - zaczął, ale wtedy zauważył mnie.
- No i... piękny panie nieznajomy! - dodał.

- Witaj, jestem Janek, Jan Bytnar - przedstawiłem się, parskając ze śmiechu.
- Kazimierz, ale posługuję się pseudonimem Pawełek. - ukłonił mi się.

- W każdym razie, co masz teraz do roboty? - wtrąciła się Ania, spoglądając ku mnie.
- Bruh. Muszę obrać te potężne ziemniaki oraz umyć podłogę w całej kuchni. A potem twój brat coś dla mnie znajdzie.

- Nie martw się, jest wymagający dla każdego nowego pracownika. Po prostu każdy twój poprzednik nie pracował tu dłużej niż dwa tygodnie... mamy strasznie mało klientów, jak i pracowników , zwłaszcza przez tą pandemię... - westchnęła nieco smutno.

- Głowa do góry, ja to jestem magnes na ludzi. Nim się obejrzysz, to będą tu tłumy - wyszczerzyłem się, chcąc rozluźnić atmosferę.

Ania zaśmiała się, po czym spoważniała.
- Jezus Maria, zostawiłam murzynka w piekarniku! - razem z Halą pognała do piekarnika, chcąc ratować wypiek.
Pawełek także wyparował, gdyż musiał pracować jako kelner.

- No to siema ziemniaczki, zaraz się wami zajmę - westchnąłem, siadając na stołku i obierając kartofle, których było ze sześć kilo.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Po jakichś pięćdziesięciu minutach paprania się z ziemniakami wreszcie skończyłem.
Wstałem ze stołka i wyprostowałem się, ale jednocześnie poczułem okropny ból pleców. Od tego garbienia się nad kartoflami nabawię się chyba reumatyzmu.
Teraz rozumiem, dlaczego większość starszych ludzi nie ma chęci do życia.

No ale cóż, nie ma zmiłuj, trzeba brać się za tą podłogę...

Nalałem wody i płynu do wiaderka, po czym zacząłem zasuwać niczym jakaś pokojówka w fartuszku po kuchni.

W każdym razie poszło mi dobrze i umyłem wszystko (a przynajmniej tak mi się wydawało...), tak więc ruszyłem ku Zawadzkiemu.

Zapukałem do jego gabinetu.

''Otwarte'' - usłyszałem.
Otworzyłem drzwi, zobaczyłem jak siedzi i pisze coś w jakimś zeszycie.
- To ten, ja obrałem podłogę i umyłem ziemniaki. W sensie, obrałem ziemniaki i umyłem podłogę, o to mi chodziło, hah - Na jego widok język mi się dziwnie plątał.

Podniósł wzrok znad notesu.
- Umyłeś podłogę, tak? Chciałbym sprawdzić. - Podniósł się z fotelu.

O mamo, tego brakowało. Pewnie w najdrobniejszym zakamarku znajdzie się jakiś paproch.

Nieco niechętnie ruszyłem za nim do kuchni.
Niczym prawdziwy inspektor Zawadzki sprawdzał, czy dobrze wykonałem swoje zadanie.

Wtedy nagle doszedł do pewnego rogu w tym pomieszczeniu, a ja zdałem sobie sprawę, że zapomniałem umyć tylko tego miejsca. A był tam jednym słowem syf.

- Coś widzę, że chyba nie umiesz myć podłóg - zacmokał.
Zrobiłem taką minę, jak dziecko stojące przed matką po tym, jak coś przeskrobało.
- No... niechcący to przeoczyłem - mruknąłem, próbując patrzeć mu w oczy, co wcale nie było łatwe. Zawadzki był ode mnie wyższy o jakieś piętnaście centymetrów, a nawet więcej, tak więc musiałem nieco unieść głowę. Pieprzony wzrost.
- Niechcący to ty możesz teraz umyć łazienkę. Jest tam. - Wskazał ruchem głowy drzwi z napisem ''WC''.
- Tylko na błysk. - rzucił, zanim wrócił do swojego gabinetu.

Bezradnie zacisnąłem piąstki, po czym założyłem lateksowe rękawiczki i ruszyłem na podbój restauracyjnego kibla.

✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Cześć miętusy!
Dziś nieco krótszy rozdział, ale i tak mam nadzieję, że przypadł wam do gustu :3

pozdrowionka, mint <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro