Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟓.



𝐎𝐃 𝐏𝐎𝐂𝐙Ą𝐓𝐊𝐔 spotkania gruźlików Sanzu wiedział, że coś jest z nim nie tak. Oczywiście, nie chodziło tutaj bynajmniej o jego stan psychiczny, który to od dawien dawna wołał cierpiętniczo o adekwatną pomstę do niebieskiego sklepienia. Rzecz imała się bardziej dziwnych objawów, których zaczął znikąd doświadczać.

Meeting grupy osób z gruźlików wydawał się wówczas ironicznie wręcz adekwatny, ponieważ w pewnym momencie Haruchiyo, znów siedząc na tym przeklętym plastikowym krzesełku, zaczął gorączkowo pokasływać. Z początku były to niewielkie napady od czasu do czasu. Przerywał co jakiś czas bardziej denną wypowiedź jakiegoś zrozpaczonego, rozgorączkowanego mówcy, zagłuszając w chusteczkę atak kaszlu. Swoją drogą używał w tym celu akurat wzorzystej paczki, którą podarowała mu pewnego razu ta wyjątkowa dziewczyna, już od jakiegoś czasu błądząca mu non stop w myślach. Zamieszkała i tam i w jego sercu na stałe, śmiejąc się za każdym razem, gdy oburzony przychodził ją wyeksmitować. Miał swego rodzaju pewność, iż było to niewykonalne. Takie rzeczy zwyczajnie iście nadnaturalnie się wiedziało.

Różowowłosy zaczął się jednak trochę denerwować, kiedy po co najmniej połowie spotkania, kaszel nie ustał ani odrobinę. Wzmagał się tylko do takiego stopnia, że już prawie nikt nie mógł przemawiać w spokoju bez ciągłego przerywania ze względu na stałe ataki mężczyzny. Czuł się, jakby przerywał jakieś wyznania w konfesjonale. A jako, że było to akurat spotkanie gruźlików, zgromadzeni tylko patrzyli na niego coraz to bardziej ohydnym, wypełnionym współczuciem i litością wzrokiem, nawet ośmielając się do tego żeby poklepywać go lekko po plecach. Sanzu chciał jak najszybciej poodcinać im te ręce, ale nie mógł, zmożony nieustannym pokasływaniem. Doszło nawet do takiego krytycznego punktu, że z jego ust zaczęła wydobywać się krew, połączona z flegmą. Z kolei błękitne oczy nieprzerwanie roniły łzy.

— Ja... pierdole — zdołał z siebie wyrzucić niemal u punktu kulminacyjnego, kiedy to spazmy stały się ciągłe i boleśnie brutalne. Każda z wydzielin zostawała wydalana na powierzchnię intensywniej. A wszystko tylko po to, by Haruchiyo w końcu wydobył z siebie ostateczny kaszel w akompaniamencie intensywnie błękitnych, jak i ironicznie jego tęczówki, garści płatków niezapominajki, które obklejone w osoczu, znalazły się na jego rozciągniętej, szczupłej dłoni. Zszokowany, przyglądał się oględnie paskudnie zmiętym częścią kwiatu, które wyleciały bezpośrednio z jego płuc.

[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐋𝐚𝐧𝐚 𝐃𝐞𝐥 𝐑𝐞𝐲 - 𝐅𝐮𝐜𝐤 𝐢𝐭 𝐈 𝐥𝐨𝐯𝐞 𝐲𝐨𝐮]

— O kurwa — było jedynym, co wydobyło się z jego wciąż jeszcze zakrwawionych warg, w towarzystwie nagłej świadomości, która zaatakowała jego umysł, włamując się brutalnie do środka.

Ale kwitnienie we wnętrzu jego płuc zostało już dawno zapoczątkowane. To wydarzenie stanowiło jedynie bolesną wizualizację hamartii, w którą od dawna coraz głębiej popadał. Drobna, niebieska niezapominajka powolnie, wręcz ociężale przeciągając cały nieznośny proces, zapuszczała swoje rozgałęzione, długie korzenie we wnętrzu jego płuc.

Centralna część układu oddechowego człowieka składało się z pary płuc, liczących sobie około osiemdziesięciu procent składowych wody. Jedno z nich - lewe, zawierało dwa, zaś prawe - trzy płaty intensywnie nawodnionej tkanki. Mimo istnienia pary - działanie płuc było perfekcyjnie, niczym w idealnie punktualnym zegarku, skoordynowane i służyło w większości słynnej wymianie gazowej, częściej znanej pod potocznym mianem „oddychania". W wyniku ów zawiłego procesu tlen został przetransportowany do wszystkich komórek ciała. Przyjmowało się również, iż ten wodny i jednocześnie wiecznie spragniony nawodnienia potwór wraz z oddychaniem pozbywał się aż około sześciuset mililitrów wody dziennie. Ze względu na wilgotne środowisko i stały dostęp do jednego z kluczowych mikroelementów - żelaza, czyli tutaj głównej składowej hemoglobiny, odpowiedzialnej za transport tlenu do tkanek organizmu - nic też dziwnego, że rośliny tak chętnie zagnieżdżały się w człowieczym sercu układu, za pomocą którego oddychaliśmy, a tym samym - byliśmy w stanie żyć. Niczym najprawdziwszy pasożyt, będąc w stanie przystosować się do braku zasadniczego do procesu ich powierzchniowego rozwoju nasłonecznienia.

Myosotis arvensis zdawała się łudząco piękna, na co zapewne składał się jej błękitny kolor, który ze względu na barwnik niezbyt często naturalnie występował w przyrodzie. Niepozorna i delikatna, w tym przypadku przynosząc ze sobą wyłącznie cierpienie w towarzystwie nieodłącznego zniszczenia, uwarunkowanego rozrostem pędów już u podstawy w układzie oddechowym. Drogą do serca, ukrytego pod szeregiem dokładnie dwunastu par żeber, należących do szkieletu osiowego w klatce piersiowej. Do zdradliwego mięśnia, które pokochało, gdy Haruchiyo najmniej się tego spodziewał. Uwielbiło, nie oczekując odwzajemnienia i jednocześnie faktycznie go nie otrzymując. Stając się przeklętym głupcem, który wyszedł na ulewny deszcz goły, z rozwartymi na oścież ramionami, dodatkowo padając wobec obojętnego żywioły na kolana. O pustym, czekającym na czyjąś obecność, sercu. O wyparciu nie było już najmniejszej mowy. W tak dalekiej fazie i ono wyglądało okropnie nieadekwatnie.

Jaka szkoda, że miłość, którą posiadł okazała się być jednostronna, skazując go na chorobę kwiecistych płuc. Jeszcze gorzej - oprócz niej, prowadziła w objęcia śmierci również i jego. Chociaż Sanzu Haruchiyo było to i tak już absolutnie obojętne. Może nawet cieszył się z własnego losu szczęśliwego pechowca? Jeżeli zguba miała stać się jedyną domeną, która postanowiła ich połączyć, Sanzu był gotowy stać się dla niej skrajnym idiotom, rozczapierzając po tysiąckroć własne ramiona na śmiercionośny deszcz.

Zaś ten miał spaść już lada moment.

myślę, że dialogi w tym rozdziale>>> 😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro