Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐮𝐧𝐮𝐬.


𝐖 𝐓𝐘𝐌 𝐏𝐎𝐍𝐔𝐑𝐘𝐌 Ś𝐖𝐈𝐄𝐂𝐈𝐄 istniały rzeczy oczywiste i oczywistsze. Tydzień liczył sobie siedem dni. Dobra trwała równo dwadzieścia cztery godziny. A notoryczne randkowanie świeżo po zerwaniu prawie zawsze kończyło się solidnym, groteskowym fiaskiem. Kolejnym z kolei zawodem gatunkiem ludzkim z kretesem.

Nieumyślnym poszukiwaniu pośród żywych następnej ofiary, obiektu ulokowania uczuć, podczas gdy w umyśle znajdowało się świeże, melancholijne truchło pochowanej domniemanie na wieki, byłej, bratniej połówki. Wizja tak trwale zakorzeniona, iż błądząc mętnym spojrzeniem po twarzach innych ludzi dostrzegało się co rusz nieco zsiniałe lico owego diabelskiego nieboszczyka. Był wszędzie i nigdzie. Był wszystkim, kiedy siarczyście nakazywało mu się przybrać postać dokładnie nicości. Wraz z uczuciami żywionym do podobnej osoby musiała również odejść jej wyidealizowana wizja oraz wysnuta wspólna przyszłość. Perfekcja minionych dni i zbliżeń o nieprawdopodobnych porach doby, gdy w czarze pomieszczeń ku przestworzom unosiła się woń zawieszonych w czasie, niewypowiedzianych przyrzeczeń i wyrzeczeń.

Tylko wówczas byłoby nam dane ruszyć dalej, niezdrowo nie pokładając uczuć do trupa w tych stąpających jeszcze po odpowiedniej stronie świata. Chociaż jego czcigodna, mroczna mość - iści pan Hades zdążył w rozpędzie zakasać podarte rękawy swych szat, licząc na obie duszyczki w prostym pakiecie.

Nawet jeżeli owa osoba odeszła bez żadnego słowa, równie niespodziewanie się też pojawiając w jej życiu. No, może nie licząc kilku brakujących, całkiem wartościowych dóbr, które zniknęły wraz z nim z jej domowych zasobów. Całkiem, jakby razem z nim rozpłynęły się w rześkim powietrzu tamtego poranka.

Egoiści chyba najzwyczajniej w tym szarym przylądku martwych fantazji nie powinni kochać. Nikt tak po krótce nie dociekał czy w ogóle byli w stanie. Bo opierając się na teorii, jakoby uczucie miłowania opierało się na ukazywaniu drugiej osobie jak wiele byliśmy w stanie dla niej poświęcić, ile gorszących wnętrza wyrzeczeń popełnić. Cóż, gdzież w tym wszystkim miejsce miały jednostki egoistyczne? Miłość została przeznaczona dla altruistów. Była portretem ludzi wielkich, tak cnotliwych i szarmanckich, iż prawie nierealnych, gdyż takich zdolnych do mówienia „tak" i „nie" z całą dozą tej orzeźwiającej odwagi oraz stanowczego zdecydowania. Z odmiennej perspektywy - prawdopodobnie z tego również powodu tak niebezpiecznie łatwo było przekroczyć miarę relacji zdrowych - w pewnym momencie oddając albo zbyt mało, lub zbyt wiele. Działając w sposób iście destrukcyjny na drugą osobę czy też samego siebie. Krojąc siebie na malutkie kawałeczki, które oddawaliśmy w darze licząc naiwnie, z duchem na ramieniu i jeszcze bijącym sercem na talerzu, na odwzajemnienie gestu. Czy kiedykolwiek miało nastąpić?

Z kolei biorąc pod uwagę fakt, że ludzkość z natury składała się z samych egoistów, szanse na odnalezienie tej legendarnej drugiej połowy nikły stale żałośnie w oczach.

Jednak uparta (Imię) absolutnie nie zważała na banalne oczywistości. Od zawsze była bowiem tym typem osoby, która brała co chciała i kiedy sobie tego zażyczyła. I doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego zepsucia, które trawiło ją od najmłodszych lat. Ba, wręcz się onym szczyciła, zadzierając głowę ku niebiosom, które zapewne nigdy wprawdzie nie miały być jej przeznaczone. A skoro już miała przez całe życie stąpać po brudnej ziemi, w końcu jeszcze głębiej się do niej zapadając, postanowiła spożytkować owy pozostały czas jak najgorzej. Tak, aby pozostawić po sobie jak najgłębszą szramę w jej posadach. Najgorsze wrażenie i zgorszenie u bliźnich. Tańcząc podczas stworzonej samodzielnie burzy niepojętego chaosu i zasypiając skrajnie nieodpowiedzialnie w popiele. Nie ponosząc konsekwencji. Nie wyciągając wniosków. Rezultat nie mógł okazać okazać się radykalnie lepszy.

(Imię) była paskudnym wewnętrznie człowiekiem i absolutnie nie uważała, iż był to powód do wstydu. Tym bardziej do idiotycznego nawrócenia się. Desperacko chwytała się stwierdzenia, że pieniądze może i faktycznie same w sobie szczęścia nie dawały, jednak bez nich nie dałoby się przetrwać na tym okrutnym świecie byle dnia.

Aczkolwiek nie przewidziała, że nieudana randka tamtego wieczora już bardzo niedługo miała stanowić jej najmniejsze zmartwienie.

Uwerturę tejże gwieździstej nocy zapamiętała jako wyjątkowo chłodną. Panował zwyczajnie wszechobecny ziąb, zaś przez cienkie odzienie nie minęła chwila a dziewczyna zaczęła szczękać miarowo zębami. Co, swoją drogą, zdawało jej się strasznie upokarzające. I jak wielu artystów - w czarnym niczym smoła, rozświetlonym tylko i wyłącznie maleńkimi drobinami nocnym nieboskłonie nie dostrzegała czegoś arcy niebanalnego. Powodu do głębszych przemyśleń. Inspiracji do kolejnego osobliwego dzieła nawracającego zagubione owieczki na nienaturalnie proste tory. Ponieważ nawet nieodłączna życiowemu cyklowi pogoda potrafiła przybrać doszczętnie złośliwe lico; bowiem bez chmurne niebo już w praktyce stanowiło zwiastun zimnej nocy. Z kolei (Nazwisko) po prostu chciała trafić do cieplejszego pomieszczenia, nie zawracając uwagi na głupie drobiazgi. Być może ostatecznie - do samych czeluści piekielnych, ażeby rozgrzały jej rozdygotane ciało i poranioną niematerialną powłokę do samej czerwoności.

Wobec tego czy winę za dalszy, niefortunny bieg jej życia mogła w całości zwalić na naturalne siły? Nie znosiła wprawdzie przyznawać się do niej osobiście pragnąc zachować kolor śnieżnobiałej, pozbawionej skaz kartki papieru. Jeżeli zadziornie, zamaszystymi ruchami siała burzę, to później wszelką siłą zapierała się przed konsekwentnym zbieraniu wiatru.

Największym błędem (Imię) (Nazwisko) okazało się wybranie skrótu. Banalnej, krótszej drogi do swojego miejsca zamieszkania, ażeby tylko jak najkrócej być wystawionym na niesprzyjające dodatniej temperaturze jej ciała przeciwieństwo w tym, co panowało na zewnątrz. Cały swój dotychczasowy byt oparła na idei chodzenia krótszymi, wymagającymi zdecydowanie mniejszego wysiłku ścieżkami. Dlaczego i w tym przypadku miałaby postąpić odmiennie?

Człowiek jako istota stała nie nawykł do sympatii wobec gwałtownych zmian.

I kiedy tak szła sztywno przed siebie owijając wokół swojej sylwetki górne kończyny w marnej próbie dostarczenia choć nieznacznej dawki ciepła, jej najbardziej feralnym błędem było podniesienie (kolor) tęczówek znad burej kostki brukowej na dźwięk jakiegoś przesuwania. Ponieważ najsroższą pomyłką (Imię) (Nazwisko) było spostrzeżenie tamtej gwieździstej nocy Hisoki Morowa odzianego w biały, zakrwawiony fartuch, wkładającego do jakiejś ciężarówki bliżej niezidentyfikowanych kawałków mięsa w plastikowych skrzynkach.

Mimowolnie poczuła, jak jej nogi odmawiają posłuszeństwa uginając się pod ciężarem własnego ciała. Nie było to jednak spowodowane przemarznięciem, a odruchowym zniechęceniem widokiem, który odmalowywał się przed nią. Obrzydzeniem, spowodowanym metalicznym, charakterystycznym zapachem krwi, który dotarł do jej nozdrzy z lekkim powiewem wiatru w ciemnej alejce. Jako osoba nie spożywająca mięsa była to dla niej jak najbardziej prawidłowa reakcja. Zresztą prawdopodobnie odpowiednia dla każdego przedstawiciela ludzkiej rasy, posiadającego równocześnie wszystkie pięć klepek.

Jak na zawołanie, gdy lekkie kroki dziewczyny raptem ucichły, trzymający w dłoniach plastik czerwonowłosy momentalnie, czując się wyraźnie obserowany, uniósł spojrzenie swoich niepospolitych oczu na osobę znajdująca się zaledwie kilka kroków od niego. I omal nie wypuścił owej skrzyni orientując się w jakiej sytuacji tak naprawdę go przyłapała. W tamtej chwili nie liczyły się nawet jej domysły czy fakt posiadania, lub też nie, świadomości odnośnie jego czynów. Musiał działać szybko i sprawnie. Dążyć do jak najmniejszych szkód oraz jak najmniejszej linii oporu.

Chociaż... co, gdyby wyciągnął z tego jeszcze dodatkowo niewielką korzyść wyłącznie dla siebie?

[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐌𝐨𝐭𝐡𝐞𝐫 𝐌𝐨𝐭𝐡𝐞𝐫 - 𝐕𝐞𝐫𝐛𝐚𝐭𝐢𝐦]

Stwierdził tak po uprzednim zeskanowaniu uważnym spojrzeniem sylwetki (kolor)włosej od góry do dołu. Bez absolutnie żadnych pominięć czy skrupułów. Bez grama zawstydzenia, którego definicja nie pasowała w jego iście egocentrycznym słowniku. Nieznacznie przesunął swoim długim językiem po spierzchniętych, wąskich wargach, czując w ustach rdzawy posmak pozostały po rozbryzganej na jego twarzy zawczasu posoce.

— Mogę w czymś służyć pomocną dłonią? — jego bezbarwne pytanie zawierajace drugie dno raptownie przecięło niespotykaną chwilę ciszy. Stanowiło bezwzględną strzałę, swym specjalnie zaostrzonym grotem rozszarpując bezwzględnie niematerialne ciało ofiary.

Hisoka jednak mimo wyuczonej obojętności, zręcznie krył zaskakująco wiele. Zaciekawione, natarczywe spojrzenie, które od kilku minut, nawet gdy tak jakby nigdy nic odkładał podejrzany pakunek, którego ni chwili nie oderwał od (Nazwisko). W końcu jaka inna młoda kobieta z własnej, nieprzymuszonej woli i rozsądku wybrałaby się w podobne rejony? Ciemne, niepewne, nieprzystępne. Zwyczajnie - logicznie niebezpieczne. Nie uważał jej przez to za żałosną bądź banalnie bezmyślną - wręcz przeciwnie - minimalnie fascynującą. Jednocześnie nie spełniało to dostatecznie jego wymogów.

— Hm? — wykrztusiła z siebie jakiś rozkojarzony pomruk, nie odrywając jednocześnie spojrzenia od ziemi.

Nie trzęsła się z przerażenia przed prawdopodobnym niebezpieczeństwem. Nie zrywała beznadziejnie, instynktownie do maniakalnego biegu o własne życie. Nic z tych jak najbardziej prawdopodobnych, zrozumiałych rzeczy. Od tak stała tam wlepiając oczy w chodnik, ponieważ brzydziło ją to, co robił. Morow mógłby się nawet zaśmiać w innych okolicznościach. Teraz jednak - nie chciał jej odstraszyć.

— Pytam, czy mogę w czymś pomóc — grzecznie powtórzył, przypadkowo wkładając sobie pokrytą dłoń z zaostrzonymi u końców, długimi paznokciami we włosy. Skrzywił się nieznacznie wyłapując owy niesprzyjający fakt, aczkolwiek ostatecznie wzruszył na niego tylko szerokimi ramionami.

Przemawiały za tym następujące czynniki - po pierwsze: była noc i niewiele można było spostrzec w tych egipskich ciemnościach. A po drugie - przecież jego fryzura odznaczała się równie podobnymi odcieniami czerwieni. Tak więc, przeszedł do bardziej interesującej dywersji, uśmiechając się lekko do dziewczyny i odwracając w jej kierunku, wcześniej niewinnie splatając pokryte szkarłatem dłonie za plecami. Jego prowizoryczny plan wymagał od niego jak najlepszej prezencji. Nawet w tak niesprzyjającej chwili, kiedy dałby słowo, że pod paznokciami wyczuwa lepką, tworzącą skrzepy substancję. Może nawet nieco go to podniecało? Takie ukrywanie. Udawanie. Doskonała gra aktorska, którą miał przyjemność stale dopracowywać latami.

— Nie, raczej nie. Wybacz, już sobie idę — w tonie jej głosu nie wykrył pobrzmiewania niepewności. To nie była delikatna sugestia, a twarde postanowienie. Naciągane niewzruszenie dziewczyny potwierdził dodatkowo kontakt wzrokowy, który po chwili zawahania z nim nawiązała.

Zwężył jeszcze bardziej swoje ślepia, zaciskając w ekscytacji dłonie za obszernymi plecami. Przy czym kompletnie nie przejął się faktem, iż zaostrzone czubki jego paznokci nieznacznie wbiły się w skórę jego dłoni. Przez dosłownie sekundy pokazała mu więcej, niż jakakolwiek inna ofiara, którą napotkał do tego momentu na swojej drodze. Nie była wybrakowanym przypadkiem, zaś najprawdziwszym unikatem. To już zdecydowanie go napędzało.

Nie potrafił powstrzymać się od natychmiastowego zawrócenia jej, kiedy bez żadnych ogródek obróciła się na pięcie, chcąc powrócić do tej drogi, którą tam przybyła. Wiedział, że zawróci. Musiała zawrócić.

— Jesteś tego pewna?

— Co? — jedno słowo mieściło w sobie nadmiar brzydkiej pogardy. Mężczyźnie niemal wydawało się, że ją czymś obraził patrząc na to, jak obracała się ku niemu niczym najeżony, maleńki kot. Nie chciał jej prowokować, nawet jeżeli wyglądała komicznie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Stukot jego obcasów stanowił jedyny dźwięk odgradzający ich od ogromu ciszy martwego zaułka.

— Nie uważasz, że to trochę niegrzeczne? Najpierw przeszkadzasz mi w pracy, a potem zamierzasz odejść nie podając nawet swojego imienia, którym mógłbym cię serdecznie pożegnać? — stwierdził zuchwale, zatrzymując się w odpowiedniej odległości, aby nieco wywrzeć na (kolor)włosej wrażenie, aczkolwiek tym samym jej nie przestraszyć. Miał świadomość, że sama jego muskulatura, jak i nieprzeciętny wzrost sprawiały odpowiedni odbiór. Śmieszne niziołki umykały przed nim w popłochu niczym mrówki przed strumieniem wody zalewającym ich królestwo, co nakazywał im praktycznie instynkt przetrwania.

Przekraczając jego najśmielsze oczekiwania - (Imię) zawadiacko wygięła usta w złośliwym uśmieszku. Opatuliła się trochę szczelniej wierzchnim okryciem, unosząc jego kołnierz i owijając raz jeszcze szał wokół szyi.

— Gówno obchodzą mnie uprzejmości. Jest strasznie zimno i mi się spieszy, a ty przeszkadzasz — jej głos ani trochę nie współgrał z tym, co nosiła na zarumienionym od chłodu licu. Nieznoszenie sprzeciwu wraz z dobijającą szczerością okazały się mieszanką wystarczającą, by przeszedł go niespodziewanie dreszcz. Sprawiała wrażenie chłodnej oraz treściwej jak i ta pogoda. — Nazywam się (Imię). Tyle informacji ci w zupełności wystarczy.

— (Imię), hmm... — zachowywał się, jakby wręcz konsumował nowo nabyte dane. Nie patrzył przy tym na nic konkretnego, prócz nieboskłonu nad nimi. — Podoba mi się. Nawet — stwierdził głośno i wyraźnie, mimo, że było go sprzeczne z jego prawdziwymi odczuciami. Kłamał bez konkretnego powodu tak notorycznie, że nie miało to już żadnego znaczenia. Ale to i tak było bardziej niż nieistotne. Mógł zwyczajnie wymyślić jej później jakąś bardziej oryginalną ksywkę, która by pasowała. Coś złośliwego. Obecnie musiał gładko zgrywać pozory. — (Imię). Co powiesz na moją prośbę o podanie swojego numeru? — zapytał znienacka, przechylając głowę w tył, chcąc jeszcze bardziej skierować złociste tęczówki w stronę wszystkiego, co znajdowało się wzwyż. Zdawało się na wyciągnięcie ręki i jednocześnie irytowało, ponieważ ostatecznie nie mógł tego posiąść, jeżeli tylko taka naszłaby go czysto egoistyczna ochota. Czy Hisoka Morow byłby zdolny nawet do wyzwania samego nieba do pojedynku?

Niektórzy ludzie nie zważają na wiele. Gdy posiada się pieniądze, a co za tym idzie - dostateczne, nawet wykraczające znacznie poza stan życie, żywot zaczyna przeobrażać się w bezczynną katorgę. Duszną rutynę, egzystując ażeby nie egzystować. Z tego też tytułu takie osoby nieustannie poszukują pikanterii w tym dennym mirażu pozbawienia smaku. Imają się adrenalinowego uzależnienia. Używek. Sięgają rękami po najwyżej położone struktury absurdu, zachłannie wodząc palcami po ich skomplikowanej strukturze. Potem wyrywają kawałek i go próbują. (Imię) postanowiła zakosztować i tej anomalii codzienności.

Pomiędzy nimi, w szaleńczym obrocie absorbującej ruchy wszelkich ciał pułapki powietrza, zawirował cud niefortunnego absurdu.

— Totalnie nieznajomemu w zakrwawionym fartuchu? Jasne. Aż tak nisko jeszcze nie upadłam — ostatnie sformułowanie (Nazwisko) ociekało przesadną ironią, skwitowaną wymuszonym, perlistym śmiechem, kiedy tak zaczęła energicznie pocierać dłońmi swoje ramiona z pragnieniem ogrzania. Zachowywała się niczym nadąsana damulka, próbująca mu pokazać, iż stoi ponad nim.

Zamiast na Hisoce, zawiesiła na krótką chwilę spojrzenie na malutkim obłoczku pary wodnej, która wydobyła się spomiędzy jej warg. Robiło się coraz zimniej, a ona stała tam przed nim, niczym ostatnia idiotka. Czekając - właściwie na co takiego? Zacisnęła usta w wąską linię.

— Nazywam się Hisoka Morow. Jestem nieśmiały. Pracuję w najbliższej rzeźni i właśnie przyłapałaś mnie na transporcie towaru — zdezorientowana (Imię) nie była przygotowana na to, że zacznie zasypywać ją osobistymi informacjami, niczym pociskami z karabinu maszynowego. Tylko, że gdyby rzeczywiście byłaby to owa broń - zapewne skończyłaby na nieczystym podłożu pod postacią łudząco podobną do gąbki lub sera szwajcarskiego. Natomiast sam Morow miał w tym wyczynie pewną strategię. Mianowicie - zasypując ją oczywistą mieszanką prawdy z fałszem i ogromem danych na raz miał prawie pewność, że nie będzie wypytywała go w przyszłym czasie. Ludzie albo nie przepadali za gadułami, albo bazując na pierwszej, początkowej prezencji owej natury, nabierali pewności, że podobna osoba jest w stanie wyznać im swój cały życiorys na jednym oddechu. A więc (kolor)oka nie powinna dociekać do momentu, w którym to zajdzie dalej. Kto wie? Może nawet sam Hisoka na to pozwoli? — Dobrze płatna, aczkolwiek dosyć radykalna posada. Okropna zbrodnia, ta cała próba ustatkowania, nieprawdaż? — dopytywał, przybierając zręcznie pseudo zranioną tonację. — Ta dam! Teraz już nie możesz nazywać mnie nieznajomym. Co z tym numerem? — przeniósł większość ciężaru swojego smukłego ciała na prawą nogę, lewą owijając wokół drugiej. Posłał jej wyczekujące spojrzenie, lekko się przy tym uśmiechając. Dziwnie ale zachęcająco.

(Imię) przyjrzała mu się raz jeszcze krytycznie, słysząc jeszcze szumiące echem w jej głowie „dobrze płatna".

— Cóż, może mnie to nie przekonało, ale było pomysłowe, więc powiedzmy, że walkowerem wygrałeś. Więc zaczyna się...

Hisoka Morow był najprawdziwszym, dzikim Jokerem w talii każdej ze swoich przeszłych, jak i niedoszłych ofiar. Skazującym na klęskę, diabelskim urozmaiceniem. Sprawiał, że swoim pojawieniem potrafił zmienić los każdej karty, gdyż wprawdzie to on trzymał w bezdusznej garści każdą z nich.

Jak długo miała potrwać tym razem rozgrywka z najnowszym znaleziskiem? Ile brakowało do całkowitego upadku (Imię) (Nazwisko)? Zależało to wyłącznie od niego.

No, może jeszcze od siły przypadku i humoru, w którym akurat był.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro