♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐗𝐗𝐈𝐕
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Janek
Nastał kolejny ważny dla mnie dzień, z dwóch powodów: jest 6 maja, czyli moje urodziny, a w dodatku jutro rozpoczynają się matury. Niestety, nie mogłem odczuwać pełnej radości z racji tego, że kończę osiemnaście lat, a to dlatego, bo zbytnio przejmowałem się ważnymi egzaminami do których miałem przysiąść, poczynając od dnia jutrzejszego.
Matka i siostra specjalnie dla mnie spiekły cudowne ciasto, wykonane z trudnodostępnych składników, a wieczorem ma się odbyć kolacja spędzona z rodziną i znajomymi. Boję się, że nie będę mógł w pełni korzystać z tego szczęścia i być tu i teraz, gdyż moje myśli pochłonie lęk o to, czy wszystko pamiętam, czy dobrze się nauczyłem (zapewne nie. Powinienem był uczyć się więcej!), a wreszcie, czy zdam i jaka będzie moja przyszłość.
Ze stresu zbierało mi się już na mdłości i byłem w stanie jedynie krążyć w kółko po pokoju, łapiąc się za głowę. A gdy ktoś pytał mnie o samopoczucie, ja odpowiadałem szybko, że czuję się dobrze, bo nie chciałem popsuć humoru rodzinie. To śmieszne, że w moje urodziny nie chcę zepsuć dnia domownikom, kiedy sam go sobie psuję.
Ale w tym wszystkim jest jakieś światełko rozświetlające mrok... Onegdaj umówiłem się z Tadeuszem przez telefon, że spotkamy się o dwunastej w Parku Krasińskich. Co prawda na krótko, bo muszę jeszcze popowtarzać trochę, a wieczór mam zajęty, ale Tadeuszowi to wystarczy, gdyż bardzo chce się ze mną spotkać. Mówił, że ma coś dla mnie...
I dlatego teraz w nieco lepszym humorze niż rano, nasuwam na stopy buty, pozwalając sobie nawet na uśmiech. Wiem, że przy Tadeuszu zapomnę o wszelkich troskach. I może nawet skradnę całusa z jego ust, jeśli będziemy sami...
— Gdzie idziesz, syneczku? — W przedpokoju stanęła moja matka, z fartuchem zawiązanym wokół talii. W jednej dłoni trzymała mocno garnek, w którym mieszała zawartość drewnianą łychą.
Jej troskliwy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zazwyczaj miałem swobodę i rodzice nie wypytywali mnie, gdzie i z kim idę. Jednak tego razu wiedziałem, co powodowało zmartwienie mojej mamy. Pewnie martwiła się, że znowu idę malować kotwice i żółwie, albo rozlepiać ulotki. Chciałaby, bym chociaż w dzień swych urodzin był bezpieczny.
— Do Parku Krasińskich by spotkać się z przyjacielem, mateńko — odparłem zgodnie z prawdą.
— Z Alusiem? — przekrzywiła głowę, a w jej głosie zadźwięczało coś na kształt nadziei. Moja mama jest bardzo oczarowana osobą Aleksego i uważa, że to bardzo dobry i odpowiedzialny chłopak; lubi go chyba najbardziej spośród wszystkich moich znajomych.
— Nie... — odparłem cicho po chwili zawahania. Jestem nauczony szczerości i nigdy nie skłamałbym własnej matce, toteż prawda sama wydobyła się z moich ust. — Spotykam się z panem Tadeuszem Zawadzkim.
Kobieta na moment przestała mieszać w garnku i popatrzyła się na mnie z mieszaniną zaciekawienia i zdziwienia.
— Z tym twoim byłym nauczycielem chemii? Aż tak się lubicie, że nie przestaliście się widywać po skończeniu przez ciebie szkoły?
Postać Tadeusza była w tym domu znana, bo zdarzało mi się wspominać, że Zawadzki świetnie uczy, że go lubię, albo że późno wróciłem do domu ze szkoły, bo z nim rozmawiałem.
— Przyjaźnimy się, mamo...
— A ile on ma lat? — zaciekawiła się.
— Dwadzieścia sześć — odparłem zgodnie z prawdą. Zaczynałem czuć niepokój co było absurdalne, bo matka przecież nigdy w życiu by nie mogła przypuszczać, że mam z nim romans! Nawet przyśnić by się jej to nie mogło, a mimo to czułem się niepewnie.
— Ach, to nie taka duża różnica wieku! Nic dziwnego, że dobrze się dogadujecie. W końcu większość nauczycieli w twojej szkole była dosyć starsza, prawda?
Może i to nie tak wiele dla przyjaciół, ale jeśli chodzi o pierwszą, młodzieńczą miłość, to sprawia przedstawia się nieco inaczej...
Potaknąłem, a kobieta zamyśliła się na moment. Jej następne słowa sprawiły, że aż drgnąłem.
— A może zaprosiłbyś pana Zawadzkiego do nas na obiad?
— C-co? Ale po co? — wykrztusiłem, a uczucie niepokoju spotęgowało się.
— Ja i ojciec chętnie poznamy tego pana. Wydaje się być ciekawą osobistością, no i każdy twój przyjaciel jest tu bardzo mile widziany, a zwłaszcza taki wykształcony człowiek — uśmiechnęła się.
— Ale że zaprosić... tak na dzisiaj? — wybąkałem.
— No tak! Po co masz wychodzić z domu, kiedy możesz zaprosić pana Zawadzkiego do nas na obiad? Nie wiem, czy znasz jego numer, ale jeżeli tak, to zadzwoń do niego.
— Może nie odebrać... albo nie będzie chciał przyjść — próbowałem się jakoś wymigać.
— Jak nie odbierze to trudno, przyjdzie innym razem! No, Jasieńku, spróbuj chociaż! — zachęcała mnie matka.
Z dziwną miną poczłapałem do telefonu i wykręciłem numer Tadeusza, który znałem na pamięć. Gdy centrala przekierowywała mnie do Tadeusza, sam nie wiedziałem, czego chcę.
Chciałbym, by przyszedł do mnie, zobaczył, jak żyję i by spędził tu ze mną w miłej atmosferze czas, a jednocześnie wydało mi się to takie dziwne — on tu, jedzący jak gdyby nigdy nic obiad z moją matką, ojcem i siostrą. Gdzieś w morzu moich myśli pływała na wierzchu, niby lodowa tafla, obawa, że nasza relacja się wyda. Wystarczy jakieś pytanie, słówko, które nieopatrznie wymsknęło się z ust...Naprawdę nie wiedziałem czy wolę, by Tadeusz odebrał, czy jednak nie.
Odebrał. I zgodził się przyjść na obiad.
Mama, która wciąż stała i mieszała coś (rety, cóż ona tam szykuje?), uśmiechnęła się. A ja zaakceptowałem wizję wspólnego obiadu z Tadeuszem i rodziną.
Oczekując przybycia mojej drugiej połówki jabłka, kręciłem się po domu i dokonywałem różnych "poprawek" — choć dom był czysty, ja i tak machinalnie strzepywałem odrobinki kurzu, czy poprawiałem przedmioty, które stały według mnie krzywo. Zawsze miałem tak przed wizytą ważnego gościa.
W końcu przyszedł. Stresowałem się jak nigdy dotąd: matury, osiemnastka, i jeszcze to. Tadeusz wyglądał jak zawsze zbyt dobrze i schludnie. Twarz przyozdobił powściągliwym, ale przyjemnym uśmiechem, a w dłoni trzymał bukiet tulipanów który wręczył rozpromienionej dzięki temu gestowi mojej matce. Skubany, wie, jak się ustawić. Po powitaniu (wydało mi się, że zrobił dobre pierwsze wrażenie na moich rodzicach: uśmiechali się i byli zaciekawieni jego osobą) zyskaliśmy króciutką chwilę sam na sam w łazience, gdyż poszliśmy myć ręce przed przystąpieniem do posiłku.
— Też bym chciał takie kwiatki — szepnąłem, wspinając się na palce, by dać mu buziaka w policzek. Odwzajemnił go, tyle że ułożył swoje usta bliżej mojego kącika ust i odparł:
— Po obiedzie dostaniesz coś lepszego. Sam zobaczysz — odparł zagadkowo (brzmi interesująco) i cmoknął mnie szybko w usta. — Wszystkiego najlepszego, skarbie. —
Chyba się rozpłynąłem. Przytuliliśmy się jeszcze i skierowaliśmy się do jadalni, siadając za stołem, by nasze posiedzenie w łazience nie wydało się podejrzanie zbyt długie.
Mama przygotowała pieczonego kurczaka, który pachniał cudownie i apetycznie. Naturalnie, rozpoczęła się konwersacja. Moi rodzice chcieli poznać mojego chłop— tego nieco nietypowego gościa: młodego, wykurwiście gorącego nauczyciela chemii, który lizał się z ich synem, znaczy się był "przyjacielem" ich syna. Pytali się go o zainteresowania (ja byłem jego głównym zainteresowaniem, ale tego nie powiedział na głos), życie, pracę w szkole (pracę to miał ze mną). Tadeusz odpowiadał bystro i z dozą poczucia humoru, czym zaskarbił sobie ich sympatię. Moja siostra pewnie musiała się trochę dziwnie czuć z faktem, że jej nauczyciel chemii (bo chodziliśmy do tej samej placówki, tyle że ona dopiero zaczyna liceum, wcześniej była w gimnazjum) je z nią obiad w jej rodzinnym domu, ale towarzystwo Tadeusza zdawało się jej odpowiadać; słuchała go z zaciekawieniem.
Ja i Tadeusz nie wydaliśmy w żaden sposób swej tajemnicy; czułem się już rozluźniony. Czasem posyłaliśmy sobie ukradkowe, ale głębokie spojrzenia czy uśmiechy, raz mój papuć natrafił na jego nogę; postawił ją lekko na mojej, okazując tym swoją dominację [kurwa kurwne zaraz smiechem odpierdala mi za bardzo XDDD]. Ale kto by o tym wiedział? [Jehowa.]
Kiedy wreszcie skończyliśmy posiłek, wstaliśmy od stołu, a ja zaprowadziłem Tadeusza do mojego pokoju, zamykając za nami drzwi. — Z góry przepraszam za bałagan — rzuciłem, mając na myśli biurko, na którym walały się zeszyty, repetytoria, otwarte książki, przedmioty do pisania i kubki po herbacie. Kącik maturzysty.
— Och, tak się stresuję... To już jutro — jęknąłem. Sam widok mojego biurka przypominał mi o nadchodzącym egzaminie, co znowu popsuło mi humor.
— Nie martw się... wszystko będzie dobrze — próbował mnie uspokoić Tadeusz.
— Boję się, że czegoś zapomnę... i że źle się nauczyłem... I że nie zdam...! — westchnąłem, spuszczając głowę. Tadeusz podszedł do mnie od tyłu i zaczął masować mnie po plecach, bym się odstresował. Dopiero teraz zauważyłem, jaki spięty jestem. Unikał mojego boku — rana po marcowym postrzale zagoiła się, pozostawiając po sobie różową bliznę, ale Tadeusz wolał nie naruszać tego delikatnego miejsca.
— To normalne, że się boisz. Ale wiedz jedno: jesteś tak sprytnym i mądrym chłopcem, że na pewno sobie poradzisz. Wierzę w ciebie. Już widzę, jak przybiegasz do mnie cały w skowronkach i krzyczysz: "zdałem!"Pod wpływem jego kojącego głosu i masujących mnie dłoni, poczułem wreszcie odprężenie. Dałem sobie popłynąć na fali tego przyjemnego uczucia, gdy mężczyzna szepnął wprost do mojego ucha, muskając je ciepłym oddechem:
— Janku... mam ci coś ważnego do przekazania.
Zaciekawiony, odwróciłem się, by spojrzeć mu w twarz. Tadeusz wyjął z kieszeni spodni małe pudełeczko.
— Oświadczyć mi się chcesz? — spytałem z rozbawieniem.
Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale wciąż wyglądał uroczyście. Uniósł wieczko pudełeczka, ukazując złoty medalion wysadzany bursztynem. Kamień lśnił miodowym blaskiem w świetle słońca.
— Ten medalion to pamiątka rodzinna. Mój dziadek dał go mojej babci, a potem dostał go mój ojciec, który z kolei podarował go mojej mamie. Teraz jest mój... a za chwilę będzie należeć do ciebie.
Moje oczy rozszerzyły się, a tęczówki biegały to w górę, to w dół, patrząc na Tadeusza i naszyjnik. Naprawdę chce podarować mi coś tak cennego? Coś, co ma tak ogromną wartość dla niego i jego rodziny...? Czułem, że nie jestem godzien.
— Tradycja mojej rodziny mówi, że posiadacz medalionu ma podarować go osobie, która jest jego bratnią duszą, z którą chciałby spędzić każdy kolejny dzień, który mu pozostał. To osoba, którą... kocha. Ja... powinienem był ci to powiedzieć już dawno, ale niepotrzebnie wahałem się, lub zwyczajnie nie mogłem się na to zdobyć. Chciałbym, byś wraz z tym medalionem przyjął moje wyznanie. Janku, pragnę byś wiedział, że... kocham cię — spojrzał na mnie z bolesną wręcz miłością i oddaniem. To spojrzenie, jego dłonie ujmujące moje i podniosłość tej sytuacji sprawiły, że moje oczy spowiła szklana tafla.
Włożył do mojej ręki pudełeczko i przypatrzył mi się z oczekiwaniem.
Czułem szczęście rozrastające się w moim wnętrzu, co mogłem porównać z przebiśniegami przeciskającymi się przez śnieg, zwiastując ciepło i miłość wiosny. Choć uczucie między mną a Tadeuszem było silne i widoczne, jeszcze nigdy nie padły tak poważne słowa: "Kocham cię...". Brzmią jak zobowiązanie, jak obietnica. Obietnica, której nigdy nie złamię.
— Jakiż ty jesteś poważny — uśmiechnąłem się, wspinając się na palce. Zawiesiłem wzrok na jego oczach, wpatrzonych we mnie z wyczekiwaniem. — Ja także cię kocham — wyszeptałem w końcu prosto w jego usta, które zaraz złączyłem z moimi.
Pocałunek był słodki i ciepły, jak świeżo upieczone ciasteczka, których nigdy nie ma się dość. Wtuliłem moje ciało w jego ciało, a kiedy nasze wargi rozłączyły się, byśmy mogli zaczerpnąć tchu, Tadeusz wyjął z pudełeczka medalion, który zapiął na mojej szyi. Dotknąłem połyskującego miodowym blaskiem kamienia i uśmiechnąłem się. Otworzyłem medalik, usłyszałem ciche kliknięcie.
— "Na znak mojej miłości. Będę cię kochać przez wieczność i jeden dzień dłużej" — przeczytałem malutkie słowa wygrawerowane w środku. — Dziękuję. Jest piękny. Ten gest znaczy dla mnie bardzo wiele — szepnąłem z ckliwością do Tadeusza, uśmiechając się ze wzruszeniem. Zacisnąłem w dłoni kamyk, który teraz miał stać się moim talizmanem, przypominającym mi o moim ukochanym.
A potem obaj utonęliśmy w morzu słodkich i czułych pocałunków.
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
1900 slow.
MALAM OPUBLIKOWAC JUTRO LUB POJUTRZE, ALE ZA BARDZO MNIE KORCI XDDDDD
kolejny krotki, ale wazny dla fabuly ksiazki (na koncu zrozumiecie hehe). jesli ktos jest ciekawy, to szykuje jeszcze 8 rozdzialow tej ksiazki.
szczerze nie wiem, kiedy uda mi sie ja skonczyc, bo szkola, ale bede robic co w mojej mocy zeby kazdego dnia napisac chocby ze 3 zdania (tak, writers block i brak czasu az tak dokuczaja)
ale jeszcze jedno wazne pytanie: chcielbyscie zebym kiedys napisala (jak juz mnie wena dosiegnie i nie bede miala burdelu w terminarzu) oneshota, taki bonus do tej ksiazki, ktory by opowadal o historii milosci broni i ewy? czyli bronia x ewa. brewa? browa? BREW? BROWAR? no, ale dajcie znac, czy chcecie. zrobie jeszcze ankiete na moim ig, m1nt_syrup.watt
do nastepnego!
13.10.24
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro