♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐗𝐗𝐈
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Janek
Parę godzin później na lekcji chemii, zupełnie nie mogłem się skupić. Wcale nie dlatego, że na poprzedniej lekcji miałem wychowanie fizyczne, ani dlatego, że materiał mnie nudził.
To wszystko przez Tadeusza. Obraz jego i Broni, tak roześmianych, stojących blisko siebie; on trzymający ją za dłoń; widoczna z daleka głębia ich spojrzeń, skupionych na sobie...
Czułem się zdradzony. Naprawdę zdradzony. Przecież mówił, że to tylko przyjaciółka... A zdaje się być inaczej. Wydają się być ze sobą bardzo zżyci, przepełnieni wzajemną sympatią i zrozumieniem...
Uświadamiam sobie, że właściwie nie mogę mieć wielkich pretensji. Przecież z ust Tadeusza nie padły żadne poważne deklaracje i wyznania gorących uczuć. Nie mogę rościć sobie do niego praw. A jednak... zżera mnie zazdrość, kiedy myślę o tym, że mógłby się kochać w kimś innym, niż we mnie. A jednocześnie rodzi się we mnie naprawdę niemiła myśl, że brałem to wszystko, co między nami jest zbyt na poważnie, że on może uważać to tylko za przelotną miłostkę, za szybką igraszkę, albo za parę przytulanek i dziecięcą zabawę z małolatem.
W skupieniu się na lekcji przeszkadzało mi także to, że przez cały czas czułem na sobie spojrzenie Tadeusza. Gdy mówił i opowiadał, patrzył się na mnie. Nie wiem, co chciał przez to osiągnąć.
Kiedy lekcja się skończyła, szybko spakowałem się, myśląc już tylko o wyjściu na przerwę. Przez tą poranną sytuację nie miałem na razie ochoty na konfrontację z Tadeuszem; chciałem przemyśleć sobie to wszystko, zdystansować się na trochę i ochłonąć, może dojdę do nowych wniosków.
Ale Tadeusz miał inne plany. Gdy uczniowie wychodzili z sali, a ja miałem zamiar zrobić to samo, on, uprzednio rozglądawszy się nerwowo, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął lekko ku sobie.
— Musimy porozmawiać — powiedział.
Ostentacyjnie wyrwałem się z jego uścisku i kiedy wszyscy już wyszli z sali, odparłem:
— Myślałem, że spieszysz się do swojej Broni.
Wiem, że wypadło to cierpko i dziecinnie, ale przez moje rozgoryczenie nie mogłem się powstrzymać.
— O czym ty mówisz? — dziwi się.
— Proszę cię, nie rób ani z siebie, ani ze mnie idioty. Przecież obaj doskonale wiemy, jak jest naprawdę. Mimo twych zaprzeczeń, coś jednak łączy ciebie i Bronisławę...
— To nie tak, jak myślisz!
— Daj spokój, każdy, kto powtarza ten tekst, ma coś na sumieniu — prycham.
— Janek, daj mi dojść do głosu, bym mógł się wytłumaczyć — prosi ze spokojem.
— Proszę. Skoro taka jest twoja wola, to mów.
On rozgląda się nerwowo i spogląda na drzwi, jakby ktoś zaraz miał wejść do środka. Po chwili jednak zabiera głos:
— Owszem, jest coś, co łączy mnie z Bronisławą. I jest to tylko i wyłącznie szczera przyjaźń...
— Przyjaźń? Kiedy wy wyglądacie na zakochanych, zachowywaliście się, jakbyście ze sobą kokietowali! A gdy się zbliżyłem, ona, nie wiem, pewnie z zazdrości, odciągnęła mnie od ciebie. A ty jeszcze nie raczyłeś nawet na mnie spojrzeć!
— Nie przerywaj mi — mówi spokojnie. — Właśnie miałem do tego dojść. Otóż, nie będę owijał w bawełnę: grozi nam niebezpieczeństwo.
Widząc, jak marszczę brwi, dodał: — Na pewno znasz Kraise, prawda?
— Oczywiście, że znam — parskam. — Uczy nas tego paskudnego języka, od którego jest jeszcze bardziej paskudna.... I ogółem, wyżej sra, niż dupę ma. Nie znam nikogo, kto by ją lubił.
— I to właśnie ona jest zagrożeniem. Wtedy, w piątek, gdyśmy się spotkali w szatni, ona była w boksie obok i nas podsłuchiwała — wyjawił z powagą, a ja otworzyłem szeroko oczy. — Gdyby nie to, że darzy mnie jakąś tam sympatią, to już dawno byśmy byli u gestapo. Postawiła więc warunek: nie zgłosi nas, jeżeli już więcej nie będziemy utrzymywać ze sobą stosunków.
Otworzyłem usta, zamknąłem je, a po chwili znowu otworzyłem. Wydało mi się to straszne, to nie może być prawda...!
— Jak to... I... I co teraz? — szepnąłem zduszonym głosem. — Czyli że już więcej nie chcesz mnie znać...?
— Nie, nie! Nie mógłbym ot tak z ciebie zrezygnować — moje skute lodem trosk serce nieco się ociepliło. — I dlatego podjąłem środki ostrożności: po pierwsze, flirtowałem z Bronią, ale tylko na niby, aby Kraise przekonała się, że pociągają mnie kobiety. Zresztą, Bronia wie o wszystkim, jest po naszej stronie i zobowiązała nam się pomagać. Po drugie, specjalnie, choć nie czułem się z tym dobrze, unikałem cię wtedy. Zrobiłem to po to, by Kraise, która akurat wtedy była na korytarzu nie myślała, że dalej łączy nas jakaś zażyłość.
Nagle wszystko zaczęło rozjaśniać się w mojej głowie, a wcześniejsze oskarżenia i wątpliwości wydawać się śmieszne i krzywdzące.
— O Boże, Tadziu, tak bardzo cię przepraszam — jęknąłem i przylgnąłem twarzą do jego torsu, tuląc się do niego. — Przepraszam, że wątpiłem, że myślałem, że jesteś wobec mnie szczery i mnie zdradzasz... Naprawdę nie wiem teraz, jak mogłem wcześniej pomyśleć o tobie tak źle, Tadziu. Tak strasznie mi głupio... — gorąco go przepraszałem, a on głaskał mnie uspokajającymi ruchami po głowie.
— Spokojnie, wybaczam ci. Rozumiem, co mogłeś sobie pomyśleć, widząc to wszystko.
Z policzkiem przytulonym do jego piersi wyczuwałem wibracje, kiedy mówił. Wdychałem kojący zapach jego koszuli.
— Przepraszam także za moją lekkomyślność. Gdybym usłyszał wtedy, że Kraise mnie śledzi, to wszystko by się nie wydarzyło i bylibyśmy bezpieczni. A tak... przeze mnie mamy problem... Mea culpa, mea maxima culpa...
— Proszę cię, nie obwiniaj się, ani nie przepraszaj. Nie mogłeś wiedzieć, że ona tam się zakradła — jego uspokajający głos i palce bawiące się moimi włosami, stłumiły w końcu poczucie winy. — Naprawdę za nic cię nie obwiniam i niczego nie żałuję.
— Tadziu... — szepczę po chwili ciszy. — A co teraz z nami będzie? — pytam cichutko, niepewnie.
Tadeusz milczy przez moment.
— Powinniśmy uważać. Nie możemy pokazywać się razem, a spotkania powinny odbywać się tylko i wyłącznie w schowku muzycznym. Kraise przychodzi czasem do tej sali, także powinieneś zaraz pójść, ale na zapleczu nas nie znajdzie.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem.
— I... będzie dobrze. Przetrwamy to, nie ważne, co by się działo.
— Wierzę w to — szepnąłem. Poczułem, jak głaszcze mnie jedną dłonią po głowie, a drugą po plecach.
— Janek?
— Hm?
— Jesteś dla mnie najważniejszy.
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Parę dni później, w piątek, kończyliśmy szkolny dzień lekcją chemii. Zazwyczaj nie był to dla mnie powód do zadowolenia (nie licząc tego, że mogłem bezkarnie pogapić się na Tadzia), ale tego razu było zupełnie inaczej — dziś czułem się jak ryba w wodzie.
A to dlatego, bo odkryłem, że jednak istnieją należące do dziedziny chemii tematy, które rozumiem bardzo dobrze. A jednym z nich były reakcje zobojętnienia.
Choć był to z reguły prosty temat i raczej większość go rozumiała, to jednak ja przodowałem w klasie moim poziomem wiedzy.
— Kto mi powie, jak wygląda ogólne równanie reakcji zobojętniania? — odezwał się Tadeusz, a ja momentalnie podniosłem rękę i wykrzyknąłem odpowiedź.
— Wodór plus grupa OH równa się woda!
To wszystko jest przecież takie łatwe i schematyczne! Znałem odpowiedź na chyba każde pytanie, jakie zadawał później Tadeusz. Najchętniej podchodziłbym do tablicy i rozwiązywał wszystkie zadania, ale Tadeusz musiał dawać szansę na wykazanie się także innym uczniom. Jednak kiedy usłyszałem, jak mówi "Czy ktoś jest chętny do zapisania równania reakcji zobojętniania kwasu siarkowego (V) za pomocą wodorotlenku potasu?", moja ręka poszybowała do góry.
— No proszę, jak się Janek rwie do tablicy. Chodź. Jeśli zapiszesz poprawnie te równania, postawię ci piątkę za aktywność. Uważam, że na nią zasługujesz.
Pokraśniałem jeszcze bardziej i podszedłem do tablicy. Ale wtedy rozległy się szepty. Nagle ktoś odezwał się nieco głośniej, tak, że każdy mógł go usłyszeć:
— Pupilek nauczyciela.
Powiedziała to Hala, a po chwili zawtórował jej jakiś chłopak:
— Właśnie! W dodatku jakoś często zostaje z profesorem Zawadzkim po lekcjach.
Poczułem, jak oblewa mnie fala gorąca.
— Czyli, że zazdrościcie Jankowi zostawania po lekcjach w szkole? — spytał Tadeusz, mierząc stalowym spojrzeniem dwójkę uczniów. — Proszę was w takim razie, byście zostali po lekcji, to dla mnie żaden problem. Przepytam was z ostatniego tematu i sprawdzę waszą wiedzę.
— Nie... nie trzeba, naprawdę — pisnął nerwowo chłopak, a Hala spuściła w milczeniu głowę.
Tadeusz rzucił im ostatnie ostatnie spojrzenie, które przeniósł po chwili na mnie, dając mi znak, że mogę zacząć rozwiązywać zadanie.
Omiotłem jeszcze przelotnie wzrokiem klasę wypełnioną uczniami, myśląc sobie z dziwną, perwersyjną satysfakcją: "Oni wszyscy nie wiedzą, że mam romans z nauczycielem"
Gdy ja i Tadeusz obróciliśmy się tyłem do klasy, a przodem do tablicy, uśmiechnąłem się do niego, a on puścił mi oczko i powiedział bezgłośnie: "Ciebie za to chcę widzieć po lekcji".
Odpowiedziałem mu zmysłowym muśnięciem jego dłoni, gdy przekazywał mi kawałek kredy.
Szybko uporałem się z zapisem cząsteczkowym: H₂SO₄ + 2KOH → K₂SO₄ + 2H₂O
Następnie przyszedł czas na pełny zapis jonowy: 2H⁺ + SO₄²⁻ + 2K⁺ → 2K⁺ + SO₄²⁻
— Zapomniałeś o grupie OH po lewej stronie — upomniał mnie Tadeusz. No tak, z roztargnienia zapomniałem.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem, po czym przybliżyłem się do niego i szepnąłem cicho:
— "OH" będzie, kiedy przyjdę do ciebie na zapleczu po lekcji". Kiedy już nasyciłem się satysfakcją płynącą z patrzenia na jego zaróżowione policzki, poprawiłem równanie:
2H⁺ + SO₄²⁻ + 2K⁺ + 2OH⁻ → 2K⁺ + SO₄²⁻ + 2H₂O
— Bardzo dobrze — pochwalił mnie Tadeusz. — A teraz skróć — powiedział, choć jego słowa były niepotrzebne, gdyż już zapisywałem skróconą wersję:
2H⁺ + 2OH⁻ → 2H₂O
Potem skróciłem jeszcze raz, by otrzymać istotę reakcji zobojętniania:
H⁺ + OH⁻ → H₂O
Tadeusz zbliżył się do mnie by sprawdzić, czy dobrze wszystko zapisałem. Ale był to tylko pretekst do tego, by znaleźć się obok mnie, oraz by nasze ramiona się o siebie ocierały. Poczułem, jak przechodzi mnie przyjemny prąd.
No i dostałem tą piątkę, z czego jestem wprost przeszczęśliwy!
Gdy lekcja się skończyła, specjalnie przeciągałem pakowanie się jak najbardziej, jak to tylko możliwe, by w tym czasie wszyscy wyszli z sali. Potem Tadeusz złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do schowka muzycznego, zamykając za sobą drzwi.
— Dziękuję za tą piątkę — odezwałem się po tym, jak już zajęliśmy swoje miejsca przy starym fortepianie.
— To tylko i wyłącznie twoja zasługa. Nie faworyzuję cię, każdego ucznia traktuję tak samo.
— Mm... mi się jednak wydaje, że oprócz tego mnie po prostu lubisz — droczyłem się z nim, uśmiechając się filuternie.
— Niech ci będzie, masz rację. A ponieważ bardzo cię lubię, zagram ci teraz mój ulubiony utwór Fryderyka Chopina: Waltz No.19.
— To także mój ulubiony — rozradowałem się.
— Połączenie dusz — zaśmiał się cicho.
Taak, połączenie dusz. Bez siebie jesteśmy niekompletni.
Tadeusz zaczął grę i chyba nie muszę mówić, jak piękna ona była. Ilekroć go słucham, tylekroć towarzyszą mi te same emocje i wzruszenie, podziw, uznanie... Myślę, że nawet gdybym słuchał jego gry każdego dnia, aż do końca mojego życia, to nigdy by mi się ona nie znudziła...
A gdy kończy grać, czuję niedosyt. Niedosyt tego rodzaju, że aż sam chciałbym zagrać, aby wypełnić pustkę.
— Nauczysz mnie gry na fortepianie? — pytam.
Patrzy na mnie uważnie.
— Wiesz... to nie takie proste, musiałbyś nauczyć się nut, skali i tych innych, muzycznych rzeczy... To by zajęło sporo czasu. Ale myślę, że mogę na razie nauczyć cię prostej melodii. Połóż ręce na klawiaturze.
Spełniam jego polecenie, spoglądając na niego z wyczekiwaniem. Przenosi moje dłonie na odpowiednie klawisze i naciska delikatnie niektóre moje palce, by z instrumentu wydobył się dźwięk. Kładzie potem swoje dłonie na moich, nakierowując je.
Obaj doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że dałbym sobie radę sam, po prostu powtarzając jego ruchy, a to wszystko jest po to, byśmy mogli cieszyć się swoim dotykiem. Takie chwile są na wagę złota.
Sprawia mi to przyjemność — słyszenie melodii tworzącej się pod moimi palcami i czucie miękkich, chłodnych dłoni Tadeusza na moich, czule je ujmujących i nakierowywujących.
W pewnej chwili nie skupiam się już na grze, a na wpatrywaniu się w Tadeusza, który odwzajemnia moje głębokie spojrzenie.
I nie wiem, kiedy jedna z moich rąk wymknęła się spod dłoni Tadeusza, oplatając go w pasie.
Nie wiem też, co skłoniło mnie do popchnięcia, a wręcz rzucenia się na Tadeusza, który niespodziewawszy się mojego nagłego ruchu, opadł pod moim naporem na fortepian, który wydał z siebie głuchy jęk protestu.
Podniosłem się z krzesła i górując nad Tadeuszem poczułem, jak oblewa mnie fala gorąca. Byłem niemniej od niego zaskoczony moim nagłym, niekontrolowanym przejawem dominacji.
Ale nawet speszenie nie przeszkodziło mi w zbliżaniu się powolnie do twarzy Tadeusza, podziwiając piękno jego szeroko rozwartych, gorejących oczu i rozchylonych warg, oraz wsłuchiwania się w jego przyspieszony oddech.
A kiedy już, już, miałem złączyć nasze usta, on wykonał nagły ruch, chwycił mnie i przetoczył, tak, że teraz to on był nade mną. Uderzyłem plecami o klawisze biednego fortepianu, które zafałszowały głośno.
Usiłowałem objąć go, ale on złapał mnie za nadgarstki i unieruchomił moje dłonie, przyciskając je, wciąż w jego uścisku, do klapy instrumentu. Przylgnął do mnie swoim torsem, a jego usta znalazły się tak blisko moich, że nie mogłem powstrzymać się od wykonania ruchu głową, by dotknąć ich moimi.
On jednak uwolnił jeden z moich nadgarstków, kładąc palec na moich wargach.
— Nie, jeszcze nie.
Przesuwa swój palec po moich ustach, gładzi je, sunąc powolutku to w lewo, to w prawo...
Jak on śmie tak mnie prowokować?
Pochylony i przygważdżający mnie do starego instrumentu, wygląda nieziemsko pięknie, zwłaszcza z tym rozognionym spojrzeniem, rozchylonymi ustami i luźnymi, opadającymi na czoło kosmykami włosów, które wysunęły się ze starannego uczesania.
— Poczekajmy z tym chociaż do zakończenia, tak, jak wcześniej mówiłem. Pamiętaj, że ja zawsze trzymam się swoich postanowień.
Wędruje dłonią po mojej twarzy, gładzi opuszkami palców linię mojej szczęki, policzek, czoło... Aż wzdrygam się leciutko przez przyjemność, którą dostarcza mi jego dotyk.
— Ale... dlaczego? — wyduszam z siebie.
Pochyla się tak bardzo, że jego usta muskają płatek mojego ucha, i mówi cicho:
— Bo gdybym zaczął, nie mógłbym przestać.
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
2229 slow.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA (tak sie czuje)
macie fluff! cieszycie sie??
w kazdym razie z przykroscia musze wam oznajmic, ze nastepny rozdzial dopiero we wrzesniu, bo za dwa dni wyjezdzam na tydzien. ale bede starala sie wtedy cos pisac!!!
do nastepnego <33
21 sierpnia 2024.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro