♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐗𝐗
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Janek
Był początek marca, widoki za szkolnymi oknami stały się nieco pogodniejsze, bo przyroda powoli budziła się do życia po mroźnej zimie. Ja także byłem radosny i pełen energii — właśnie wróciłem do szkoły po weekendzie, który straszliwie mi się dłużył, gdyż tęskno było mi do Tadeusza. Nadzieja na zobaczenie się z nim kiełkowała w moim sercu jak pierwiosnki przebijające się przez warstwę śniegu.
Mogłem poczekać na późniejszą lekcję chemii, ale nie chciało mi się — wolałem podejść do Tadeusza już teraz. Ale najpierw trzeba było go znaleźć. Postanowiłem, że poszukam go najpierw na korytarzach, dopiero później zajrzę do sali chemicznej.Na parterze — pustka. Na pierwszym piętrze — też. Na drugim — bingo, jest!
Stoi przy oknie, tuż obok pani Broni. Rozmawiają żywo, wesoło. Wtem, obydwoje śmieją się i przybliżają się. Stoją zbyt blisko siebie, jak na mój gust. Mówią coś, dystans między nimi zmniejsza się jeszcze bardziej.
Oblewa mnie fala gorąca.
Wstrząsa nimi kolejna salwa głośnego, serdecznego śmiechu. Tadeusz pochyla się i chwyta kobietę za dłoń; patrzą sobie w oczy, uśmiechają się szeroko.
Zwątpienie i cierpkie uczucie smutku napływają do mojego serca. Przecież Tadeusz mówił, że Bronia jest dla niego tylko i wyłącznie przyjaciółką... A przecież "tylko przyjaciele" się tak w stosunku do siebie nie zachowują, prawda? Nie rozumiem... Tadeusz by mnie przecież nie okłamał... chyba mu na mnie zależy?Czy w takim razie Bronisława jest dla niego kimś, kim dla mnie kiedyś była Monia — koleżanką, która jednak chce czegoś więcej i naprzykrza się swoimi zalotami?
Ale w takim razie to wytłumaczenie nie ma sensu, bo Tadeusz wygląda na szczęśliwego i rozluźnionego w jej towarzystwie.
Więc co jest, do cholery, grane?
Początkowo chcę się wycofać, odejść tam, skąd przyszedłem i nie przeszkadzać im, ale po chwili we znaki daje mi się piekąca zazdrość. A właśnie, że im przeszkodzę!
Tadeusz jest mój. Niech ta Bronisława się tego nauczy.
Zmierzam w ich stronę, a kiedy już dochodzę, oni zauważają mnie. Tadeusz wygląda na zestresowanego, a Bronia wyrywa się ku mnie. Odciąga mnie nieco na bok i próbuje zacząć rozmowę. Wygląda, jakby była zazdrosną kochanką usiłującą odgonić od swojego ukochanego wszelkich, potencjalnych zalotników, swoją wrogość ukrywając pod pięknym uśmiechem.
— Witaj, Janku. Słyszałam, że bardzo lubisz muzykę. Tak się składa, że prowadzę kółko muzyczne, na którym można między innymi nauczyć się gry na fortepianie, gitarze, trąbce, saksofonie, skrzypcach, flecie, a także śpiewu. Wiem, że jesteś maturzystą i możesz nie mieć czasu, ale zajęcia odbywają się także w wakacje, może...
— Nie, dziękuję. Nie jestem zainteresowany.
„Słyszałam, że bardzo lubisz muzykę"... Gdzie ta kobieta mogła coś takiego usłyszeć?
Przecież o mojej sympatii do słuchania muzyki powiedziałem tylko Tadeuszowi... A to zabrzmiało również tak, jakby Tadeusz opowiadał jej o „koncertach", które dla mnie urządzał.
Choć nie mogę uwierzyć, by on był do czegoś takiego zdolny, umysł podsuwa mi wizję, jak Tadeusz opowiada Bronisławie o głupiutkim, naiwnym gówniarzu, który poleciał na nauczyciela, który z łatwością uwiódł go dzięki grze na fortepianie...
Spoglądam na Tadeusza, ale on odwraca wzrok, jakby mnie tu wcale nie było.
Odchodzę bez słowa, czując pustkę.
Przecież obiecał mi, że mnie nie skrzywdzi, że nie będzie mnie więcej unikać, że znajdzie dla mnie więcej czasu...
Obiecał...
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Tadeusz
kilkanaście minut wcześniej
Stoję przy oknie na szkolnym korytarzu. Jest rześki poranek; do rozpoczęcia lekcji pozostało jeszcze trochę czasu.
Nagle uświadamiam sobie, że czuję na sobie czyjś wzrok.
Odwracam się lekko i widzę, że pod ścianą, po przeciwległej stronie korytarza, na ławie siedzi Kraise. Spogląda na mnie swymi złośliwymi, wszystkowidzącymi oczkami.
Na litość boską, czy to babsko naprawdę zamierza obserwować mnie teraz na każdym kroku? wzdycham w myślach. Janka przecież nawet nie ma w pobliżu...
Czuję niepokój i dyskomfort, czując się przez nią obserwowanym. Jednocześnie martwię się o moją relację z Jankiem i o niego. Jak ja mogę się z nim widywać ze świadomością, że ten babsztyl może w każdej chwili nas przyłapać, a następnie wydać w ręce gestapo...?
Całe szczęście, że otuchy dodaje mi Bronia, która właśnie podchodzi do mnie, by się przywitać.
— Serwus, Tadziu!
— Serwus, Broniu... — wzdycham. — Zobacz, kto mi się przypatruje z drugiej strony korytarza.
Bronia odwraca się w stronę Kraise, która przechwytuje jej spojrzenie. Kwiatkowska następnie uśmiecha się do niej i kiwa na powitanie głową. A potem zaczyna mówić, wciąż patrząc się na nią i uśmiechając się na pozór miło:
Pani Kraise chędożona
To szwabskiego chuja żona.
Pracowita jak ponoć mrówa,
Kiedy to zwyczajna kurwa.
Głośna, gruba — jak armata
Ona to prawdziwa szmata.
Co się gapisz stara, głupia niemro?
Przydaj się na coś — zostań ścierą.
Och ty dziwko, pierdolona
Jakoś mi ciebie nie szkoda.
Hejże, halo, lampucera!
Idź do swego oficera
Niech cię weźmie, daj mu dupy
Niech ci z nosa lecą gluty!
A po wszystkim, ty próżna szlaufico
Ty parszywa orangutanico
Jedź do Oświęcimia, jebana menelico
I zafunduj sobie prysznic miły—
Tego wszyscy ci życzymy.
Stojąca w oddali Kraise wykrzywia w lekkim uśmiechu krwistoczerwone, uszminkowane wargi; pewnie myśli, że Bronia mówi o niej do mnie same miłe słowa. Jak bardzo się myli...!
Z trudem powstrzymuję śmiech, właściwie gdybyśmy byli z Bronią tu sami, to chyba zacząłbym rżeć ze śmiechu, a niełatwo jest doprowadzić mnie do takiego stanu.
Muszę aż odwrócić się do okna, by Niemka nie zauważyła mojego rozbawienia.
Aj, Bronieczko... Jak ty to robisz, że zawsze umiesz poprawić mi humor?
— Brawo, brawo! — dyskretnie klaszczę w dłonie, wciąż dusząc się ze śmiechu. Bronia odwraca się do mnie, tyłem do Kraise, i z lubością na twarzy kłania mi się, raz po raz. — Skądże ty masz taką wprawę?
— Zapomniałeś chyba, mój drogi, że piszę piosenki. Dla dzieci, co prawda... No i wczoraj wieczorem zamiast sprawdzać kartkówki, to wzięło mnie na pisanie. I tak się złożyło, że sam zesłałeś mi wenę — wzdycha, uśmiechając się nonszalancko.
— Dla dzieci, powiadasz? — znowu się śmieję. — Faktycznie, to był bardzo milusi wierszyk, niosący wartość edukacyjną!
— No jasne! To chyba oczywiste! — chichocze wraz ze mną.
— Gdyby tego nauczano w szkole, to frekwencja na lekcjach wynosiłaby chyba ze sto procent.
— A właśnie, skoro już przy szkole i obecności jesteśmy, to widziałeś się już z Jankiem? — pyta nagle Bronia.
— Ah nie, nie. Tamto feralne spotkanie w szatni było ostatnie. I mam nadzieję, że nie będzie ostatnie już na zawsze... — wzdycham.
— Nie chcę zabrzmieć pesymistycznie, ale jeśli nie będziesz uważać, to twoje nadzieje będą płonne.
— Wiem, wiem. Będę się pilnować. A spotkania będą odbywać jedynie w twoim zapleczu, tam Kraise nas nie znajdzie... Zrobię wszystko, by nasza relacja przetrwała, a Janek był bezpieczny — powziąłem sobie z determinacją.
Bronia uśmiecha się.
— Musisz go naprawdę kochać.
— Choć trochę boję się tych uczuć, ich siły... To tak właśnie jest. Ten chłopak... pożarł mój mózg i moje serce — mamroczę.
— Widać. Chociażby po tym, jakie maślane oczy robisz, gdy o nim mówisz. Jeszcze nigdy nie widziałam cię takiego — chichocze. — Jak to w ogóle się zaczęło? Kiedy zrozumiałeś, że zakochałeś się w uczniu? — spytała po chwili.
Nie musiałem się długo zastanawiać — słowa same zaczęły ze mnie wypływać.
— Wiesz, na samym początku świadomie miałem go za zwykłego gówniarza, jakich jest pełno. Przeszkadzał mi już na pierwszej lekcji, czym wzbudził moją irytację i niechęć. Ale moja podświadomość miała inne zdanie... Ona chyba już od początku widziała w nim kogoś wyjątkowego. I choć oboje za sobą nie przepadaliśmy, to czułem niewytłumaczalną potrzebę bycia blisko niego, nawet, jeśli wmawiałem sobie, że go nie lubię — zaśmiałem się cicho. To takie dziwne, że od obopólnej niechęci, przeszliśmy do tak pięknego uczucia, które teraz nas łączyło... — Wydarzały się też śmieszne incydenty, raz źle mnie zrozumiał i zamiast kredy, podał mi swoją dłoń. Odjęło mi wtedy aż mowę! Innym razem zagapił się i na mnie wpadł. A kiedy chciał pozbierać moje papiery, które rozsypały się po korytarzu, zderzyliśmy się głowami. Guz nie schodził mi chyba przez tydzień — uśmiechałem się, mówiąc o tych wspomnieniach. Wciąż ciężko było mi uwierzyć w to, jak wyglądała nasza relacja na samym jej początku, a jak wygląda teraz.
— Miłość od pierwszego zderzenia — skomentowała Bronia ze śmiechem.
— W sumie, to się zgadza. Coś musiało mi się przestawić w głowie po tym uderzeniu, bo zacząłem łapać się na tym, że ciągnie mnie do tego chłopaka coraz mocniej. Zaczęły się spotkania w schowku po lekcjach i kółkach. A ja grałem dla niego i otwierałem się przed nim coraz bardziej. Ta jego empatia, umiejętność słuchania... Nie musiał nawet nic mówić, wystarczyło, by był przy mnie, a ja od razu czułem się lepiej.
— Oh, to takie urocze — rozczuliła się Bronia.
— A co do drugiego pytania, "kiedy zrozumiałem, że to miłość?" Paradoksalnie wtedy, gdy prawie go straciłem. Na początku długo nie znałem prawdziwej natury tych uczuć. A może tak naprawdę znałem ją, ale nie chciałem się do niej przyznać, nawet przed sobą? A kiedy zacząłem unikać go z myślą, że robię to dla jego dobra, zrozumiałem, że nie mogę bez niego żyć.
— Słodcy jesteście — stwierdziła Kwiatkowska. — A ten, a było coś takiego bardziej, wiesz... — poruszyła sugestywnie brwiami.
— No coś ty, nawet się nie całowaliśmy — żachnąłem się, a moja twarz przybrała nieco bardziej różowy odcień.
— No wiesz ty co? Wiedziałam, że z ciebie jest cnotka, ale że aż taka? — zaśmiała się z rozbawieniem.
— Mam swoje powody. Jest nieletni oraz jest moim uczniem. No i szkoda, że Kraise... — mruknąłem.
— Szkoda... — westchnęła ze smutkiem.
Po chwili obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że choć do Kraise dołączyła koleżanka, też jakaś niemra, to kobieta nadal na mnie zerka.
— Ej... Kraise wciąż na mnie gały swe wytrzeszcza, pewnie ma mnie za pedalskiego leszcza.
— Mm, chyba mamy tu następnego wieszcza. Niezły jesteś w te klocki, ty także masz talent oratorski. Cholera, nie czuję, kiedy rymuję. No żesz, znowu...
— Chyba raczej poetycki.
Bronia zastanawia się przez chwilę, chyba namyśla się, jaki dobrać rym.
— Bardzo lubię wszelkie cycki — wypala, wyraźnie zadowolona z siebie.
— Wygrałaś — parskam śmiechem, kręcąc głową.
Moment później Bronisława odwraca się i napotyka spojrzenie Kraise.
— Jezu, co za paskudna baba. Jeszcze się jej nie znudziło? — prycha z niesmakiem.
— To straszne. Myślałem, że jak porozmawiam z przedstawicielką płci żeńskiej, to uwierzy w moją heteroseksualność. A tu nici... — wzdycham teatralnie.
— Ej, mam pomysł — nagle mówi Bronia. Nadstawiam z zaciekawieniem ucha. Pomysły Broni albo są najbardziej zajebiste pod słońcem, albo sprawiają, że świat staje w płomieniach. — Mówmy do siebie cokolwiek, byleby wyglądało to tak, jakbyśmy ze sobą flirtowali. Może wtedy uwierzy.
— Hmm, to całkiem dobry pomysł — przyznaję. — Gdybym nie był tak oddany Sodomie, to już dawno poleciałbym na taką cudowną samicę, jak ty. Rawr — przybliżyłem się do przyjaciółki, spoglądając na nią z szelmowskim uśmiechem i poruszając dwuznacznie brwiami.
Bronka starała się opanować śmiech, po czym przyjęła kokieteryjną pozę i spojrzała na mnie zalotnie spod rzęs: — Wiesz, gdybyś był marchewką, to już dawno bym cię wyrwała — wyszeptała przerysowanie zmysłowym głosem.
Nie wytrzymałem i roześmiałem się. Wcześniej nie przypuszczałem, że podrywanie się wzajemnie z przyjaciółką dla żartów może być takie zabawne!
Przybliżyłem się do niej jeszcze bardziej. Wpatrując się głęboko w jej zielone oczy, ująłem jej dłoń i powiedziałem:
— Czy jesteś może piekarzem? Bo twój ojciec to niezłe ciasteczko... NIE, CZEKAJ—
I obydwoje wprost wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
— Mój... brzuch... — wysapała roześmiana Bronia.
— Mój... też... — zdołałem odrzec pomiędzy salwami śmiechu, który zgiął mnie w pół.
Sporo osób patrzyło się na nas teraz, jakbyśmy byli co najmniej niezrównoważeni psychicznie, ale było warto.
Powoli dochodziliśmy do siebie, kiedy Bronia nagle powiedziała z zamyśleniem:
— Słodziak z tego twojego Janka.
— Oczywiście, że tak. Nie mów tylko tak zbyt często, bo będę zazdrosny. I powiem Ewce — odparłem żartobliwie. — Tylko czemu tak nagle o tym mówisz? — dopytuję po chwili.
— Bo widzę, jak krąży po tym korytarzu, zapewne próbując cię znaleźć, geniuszu. O, chyba właśnie idzie w naszą stronę.
Zakłuł mnie strach; od razu odwróciłem się za siebie. Kraise wciąż siedzi na tej ławce, cholera jasna. Przecież nie może zobaczyć, że nadal utrzymuję stosunki z Jankiem.
— Nie, nie, Kraise nie może zobaczyć nas razem!
— Poczekaj, ja się tym zajmę — uspokoiła mnie dziarsko Bronia, biorąc sprawy we własne ręce.
Nim Janek zdołał się do nas zbliżyć, podeszła do niego i zagadała go. Wyglądał na zdziwionego i rozczarowanego... Widziałem, jak co chwilę na mnie zerkał nic nierozumiejącym, rozżalonym wzrokiem.
Czułem się źle z tym, że unikałem jego spojrzenia udając, że jego tu nie ma. Błagam, żeby tylko nie pomyślał sobie, że wróciłem do unikania go... Tak nie jest, robię to przecież dla jego dobra!
Bronia zagadała go tak, że widocznie stracił ochotę na dalsze interakcje. Zanim odszedł, spojrzał na mnie jeszcze raz, widocznie zraniony.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Nagle słychać dzwonek, zwiastujący początek lekcji. Spoglądam na Kraise. Czy mi się wydało, ale czy naprawdę przed wejściem do klasy popatrzyła się na mnie z triumfem? A triumfowała dlatego, bo dostrzegła zawód Janka i moją obojętność, albo dlatego, bo jej obecność popsuła nam próbę kontaktu.
Zanim wszedłem do sali chemicznej, jeszcze raz nawiedziły mnie smutne oczy Janka, jego zawód... Nie mogę pozwolić, by znów zaczął wątpić w moje dobre intencje i uczucia do niego. Muszę z nim porozmawiać.
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
2137 slow.
hej misiaki!!
ten rozdzial na poczatku mial byc ponad dwa razy dluzszy, ale stwierdzilam, ze podziele go na dwie czesci, by bardziej potrzymac was w niepewnosci :33
ale nie martwcie sie, nastepny rozdzial juz niedlugo.
btw, kto tez kocha bronie??? to moja zona.
19 sierpnia 2024.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro