Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐗𝐈𝐈


═════ஓ๑♡๑ஓ═════


Tadeusz

Był piątek i miałem dziś mało lekcji, które w dodatku zaczynały się późno, bo o trzynastej, a jako że wszystkie prace klasowe moich uczniów sprawdziłem w ciągu tygodnia na przerwach bądź wieczorami, to miałem odrobinę czasu wolnego. Właśnie skończyłem też planować jedną z nadchodzących akcji, toteż wstałem od biurka, by nieco rozprostować ciało. 
Poczułem rwący ból w lewym udzie — stara rana zawsze się odzywała, kiedy dłuższy czas pozostawałem w bezruchu, a potem próbowałem się nagle rozruszać.

Drzwi do pokoju mojej matki były uchylone, więc zajrzałem do środka. Leżała na łóżku przykryta kocem. Jej oczy były zamknięte, ale możliwe, że wcale nie spała, tylko próbowała się zrelaksować. 

Choć mieszkamy razem, to często nie mam dla niej czasu. A przecież musi się czuć taka samotna i opuszczona — straciła córkę i męża. W dodatku wciąż czuje się źle — niedawno miała udar, który cudem przeżyła. Ale mimo zwalczenia choroby była bardzo słabego zdrowia, z biegiem tygodni mizerniała w oczach. 

Poczułem wyrzuty sumienia, że poświęcam jej tak mało czasu i że zaniedbuję naszą relację. Kiedy byłem dzieckiem i coś mnie trapiło, mama zawsze znalazła chwilę, by mnie wysłuchać i pocieszyć, nawet jeśli była zmęczona i zabiegana. Czułem, że powinienem się jej odwdzięczyć i postanowiłem, że dopóki nie wyjdę do pracy, to spędzę z nią choć chwilę. 


Najpierw skierowałem się do kuchni, by zaparzyć herbatę. Gdy już zalałem susz wodą, do kubka mamy wrzuciłem plasterek imbiru — tak, jak lubiła. Trzymając w obu dłoniach nieco parzące mnie, parujące kubki, otworzyłem szerzej nogą drzwi do sypialni kobiety. 
Gdy z cichym stukotem odłożyłem filiżanki na komódce przy jej łóżku, otworzyła oczy. Widocznie nie myliłem się co do tego, że nie spała. No chyba, że ma problemy z zaśnięciem albo po prostu miała płytki sen. Wolałbym, aby raczej to była druga opcja. 

— Cześć, mamo. Przyniosłem ci herbatkę z imbirem. Taką, jaką lubisz — zagadałem i usiadłem na skraju łóżka. 

— Dziękuję, synku — uśmiechnęła się szczerze; przy jej oczach uwydatniły się kurze łapki. Choć jej twarz zmizerniała, a dawniej pulchne, rumiane policzki zapadły się i stały się bledsze, to wciąż było widać w niej ślady urody. W końcu to po niej odziedziczyłem bujne blond włosy (swego czasu mama miała gruby warkocz do pasa), lśniące czystym błękitem oczy i szczupłą, proporcjonalną sylwetkę. A zwłaszcza delikatne, wręcz dziewczęce rysy twarzy, które były u mnie szczególnie widoczne w czasach dzieciństwa i okresu nastoletniego, bo teraz utraciły one nieco swą miękkość. Nawiasem mówiąc, to stąd wziął się mój pseudonim — Zośka — wymyślony, gdy jeszcze byłem nastolatkiem, przez delikatnie podchichrujących się ze mnie kolegów.

— Co cię do mnie sprowadza, Tadziu? Czyżby coś się stało? — spytała po chwili, a w jej oczach ujrzałem troskę. Poczułem nieprzyjemne ukłucie w sercu — mama widocznie tak bardzo przyzwyczaiła się do samotności, że kiedy przyszedłem do niej z zamiarem spędzenia wspólnie czasu, to od razu pomyślała, że coś się stało.

— Absolutnie nic, mamo. Ja tylko...

— Jesteś głodny? Poczekaj, zaraz wstanę i zrobię coś dobrego...

— Nie, nie trzeba! Chciałem po prostu pobyć trochę z tobą, porozmawiać... Niczym się nie kłopocz, naprawdę. 

Choć moja matka wcale nie czuła się aż tak źle, by nie móc gotować, to i tak chciałem, by sobie odpoczęła. Gotowanie sprawia jej przyjemność i to najczęściej ona przygotowuje posiłki. Jedynie na sprzątanie nie ma często aż tylu sił, ale na szczęście od czasu do czasu robi to nasza sąsiadka i przyjaciółka mamy, pewna kobieta o złotym sercu. Ja zaś pomagam jak mogę i kiedy mogę. 

— Ostatnimi czasy myślę tylko o pracy lub o konspiracji, a tobie poświęcam mniej czasu, niż dawniej. Przepraszam cię za to — mówiąc to, ująłem jej drobną dłoń moją własną.

— Jesteś dorosły, Tadziu, a ja to rozumiem. Masz swoje życie i ważne sprawy na głowie. Tak po prostu jest... pisklę zrzuca swój puch, staje się dorosłym ptakiem, opuszcza gniazdo i rozpoczyna samodzielne życie. Ja też kiedyś byłam młoda i rodzice zeszli u mnie na dalszy plan, bo ten pierwszy zajął Józek, a potem Ania i ty... — zacisnęła mocniej ciepłe palce na mojej ręce, którą nimi delikatnie głaskała. 
Starałem się, by przez moją twarz nie przebijał żal — w końcu mama wspomniała w jednym tylko zdaniu o dwóch najważniejszych dla nas osobach, które straciliśmy w okrutny sposób.

— Zgadzam się z tym, ale mimo wszystko nie chcę, byś schodziła na dalszy plan. Nie zamierzam cię zaniedbywać — uśmiechnąłem się ciepło, a jej twarz rozpromieniła i wygładziła się.

— Właściwie dobrze, że przyszedłeś. Od jakiegoś czasu chciałam z tobą porozmawiać i coś ci dać... — podniosła się do siadu, podpierając się dłonią, drugą zaś otworzyła szufladkę w komódce, która lekko się zachwiała. Gdybym jej nie podtrzymał, gruby tom "Dzieł wybranych Juljusza Słowackiego" niechybnie spadłby na podłogę. 

Kobieta wyjęła z szufladki jakieś zawiniątko, po którego rozłożeniu ukazał się dobrze mi znany przedmiot. Chociażby dlatego, że niegdyś wiele razy widziałem, jak zdobił on dekolt mojej matki.
Był to otwierany medalik zawieszony na srebrnym łańcuszku, wysadzany dużym bursztynem barwy spadziowego miodu. 

Popatrzyłem na matkę ze zdziwieniem, niczego nie rozumiejąc. Przecież ten medalion podarował mojej babci mój dziadek, który potem przekazał go mojemu ojcu, a on z kolei dał go mamie...

— Zaraz wszystko ci wytłumaczę. Otóż wiesz już, że ten naszyjnik był przekazywany różnym członkom naszej rodziny. Kiedy twoja babcia zmarła, dziadek przekazał go twojemu ojcu polecając mu, by podarował go kobiecie, którą szczerze pokocha. I tak się stało... Przez prawie trzy dekady należał do mnie. Ale jeszcze przed śmiercią Józefa zgodnie postanowiliśmy, że pewnego dnia trafi on do ciebie. Przyznam, że nastąpiło to trochę zbyt późno... Ale chciałabym, byś przyjął ten medalion — wsunęła precjozę w moją dłoń. — Kiedy natrafisz na odpowiednią osobę, którą szczerze pokochasz, podaruj jej go zupełnie tak, jak to kiedyś uczynili twój dziadek i ojciec. 

Wpatrzyłem się tępo w orzechowo—złoty, błyszczący kamień. Gdyby tylko moja matka wiedziała, że już natrafiłem na swoją miłość...

Tyle że była ona krótka i jakby wiele osób to określiło: "niezgodna z naturą i Bogiem". Mimo tego, a także faktu, że mogliśmy się sobą nacieszyć jedynie przez dziewięć ciężkich miesięcy, to była to miłość piękna, wzniosła, budująca. Czułem, że mogę już nigdy nie mieć szansy na ponowne przeżycie czegoś takiego.

— Przepraszam cię, mamo, ale chyba nie spotkam żadnej kobiety odpowiedniej dla mnie. Jestem typem samotnika i nie marzą mi się domowe pielesze pełne dzieci, choć wiem, że chciałabyś mieć wnuki i—

— Słuchaj ze zrozumieniem. Powiedziałam "osobę", nie "kobietę".

Wlepiłem w Leonę wzrok, powoli mrugając. Następnie moja twarz wydłużyła się, a wargi zadrżały.

— Ty... ty wiesz? — dłonie, w których trzymałem medalion, zatrzęsły się lekko. Z tego, co właśnie powiedziała, mogło wynikać jedno: wiedziała o mojej "dewiacji". Od kiedy? Czy już od jakiegoś czasu gdy na mnie patrzyła, to myślała: "Oto mój syn — inny od wszystkich normalnych mężczyzn, bo kobiety nawet nie potrafi zainteresować się kobietami. Nie tak go wychowałam, dlaczego wyrósł z niego pedał, pederasta?" I co jeszcze mogła sobie pomyśleć? Tak bardzo, bardzo nie chciałem być dla własnej matki zawodem i wynaturzeniem...

— Nie rób takiej przerażonej miny! Domyślałam się... i choć opowiadałeś mi niewiele o tym Jacku, to czułam, że tak naprawdę łączyło was coś więcej. Taka matczyna intuicja—

Przerwał jej mój szloch. 

— Tadziu, dlaczego płaczesz? — zatroskała się, patrząc zmartwionymi oczami jak łza płynie po moim policzku. 

— Bo ja... nie chcę być dla ciebie rozczarowaniem, mamo — szybko otarłem oczy, zawstydzony moją nazbyt emocjonalną reakcją. Bardzo nie lubiłem obnażać mojej wrażliwej strony nawet przed bliskimi. Płacząc przy innych ludziach czułem się słaby, zależny od innych. — Nie tego ode mnie oczekiwałaś i pewnie tak naprawdę wstydzisz się  mnie za to, kim jestem... 

Kobieta natychmiast ujęła moje policzki w swoje dłonie i głęboko spojrzała mi w oczy. 
— Kochanie, nawet tak nie mów! Jestem z ciebie niesamowicie dumna! Jesteś moim ukochanym synem i nic nie zniszczy mojej miłości do ciebie, rozumiesz?

— To ty... nie jesteś na mnie zła? — wybąkałem cicho, zupełnie nie wierząc w to, co właśnie się dzieje. Mama nagle objęła mnie mocno, a swoimi rękoma głaskała mnie po głowie, dając mi odczucie, jakbym znów był małym chłopcem szukającym u niej pocieszenia i ukojenia. Odwzajemniłem uścisk i wtuliłem się w jej pachnący mydłem i starym papierem sweter. W jej objęciach czułem się niezwykle bezpiecznie. 

— Tadeuszku, nie mogłabym się na ciebie gniewać... Może i poniekąd taka miłość jest dla mnie... obca, ale to jednak jest miłość, a jej nie powinno się potępiać. To bardzo piękne i ważne uczucie, nie ważne, czy kochają się mężczyzna i kobieta, czy może dwie kobiety lub dwaj mężczyźni. A jeszcze ważniejsze jest to, że jesteś moim jedynym skarbem i chcę, byś był szczęśliwy.

— Dziękuję, mamo... — wyszeptałem cicho w jej ramię, zaciskając mocno powieki. W tej chwili nic nie mogło w pełni wyrazić mojej wdzięczności. Byłem niezwykle szczęśliwy, że moja matka akceptuje mnie takim, jaki jestem, ba, wciąż mnie mocno kocha i jest ze mnie dumna.

— Dzięki latom doświadczenia zrozumiałam, że nie liczy się to, z kim ktoś sypia i kogo kocha, a to, jakim jest człowiekiem. A ty jesteś wartościowy i masz naprawdę dobre serce. 


Spędziliśmy jeszcze kilka chwil, w trakcie których rozmawialiśmy miło, piliśmy herbatę a ja próbowałem dojść do siebie po moim lekkim załamaniu. W końcu mama przerwała:
— Jeśli się nie mylę, chyba powinieneś zaraz wychodzić do pracy.

Jak ona to robi, że potrafi zapamiętać nawet godziny, w czasie których pracuję? 

Pożegnałem się z nią, nałożyłem marynarkę, lakierki, szal (tym razem barwy chłodnego brązu, a nie błękitu pruskiego, bo tamten pozwoliłem wziąć Jankowi...jakoś tak wyszło) i mój ulubiony płaszcz. 
Po upewnieniu się, że wyglądam nieskazitelnie, wyszedłem do pracy.


═════ஓ๑♡๑ஓ═════


Mogło się zdawać, że po czułych słowach i zapewnieniach, które padły w moją stronę z ust matki, melancholia powinna mnie opuścić. Ale tak w ale nie było. Wciąż przeżywałem rozmowę z matką, to, jak przyznałem się do moich upodobań, i jeszcze wręczenie tego medaliku... który trzymałem teraz w dłoniach, siedząc na moim ulubionym miejscu przed fortepianem w składziku muzycznym. Wpatrywałem się w miodowo—złotą zastygniętą na wieki żywicę, słysząc w głowie dzwonienie słów "Kiedy trafisz na odpowiednią osobę, którą szczerze pokochasz, podaruj jej go...."


Nie znam nikogo, komu mógłbym go wręczyć. Co prawda jest taka jedna osoba, przez którą rytm mojego serca staje się niekontrolowanie szybszy, ale kiedy tylko jej imię pojawia się w moim umyśle, natychmiast staram się myśleć o czymkolwiek innym, ganiąc samego siebie za rażącą niedorzeczność. 


Z rozmyślań wytrąca mnie pukanie do drzwi.


— Broniu, mówiłem ci tyle razy, że nie musisz pukać do drzwi własnego zaplecza. Możesz wchodzić kiedy chcesz — zawołałem i schowałem medalik w kieszeni spodni.


Do środka weszła Bronia ubrana w zielony sweterek podkreślający jej oczy i długą spódnicę sięgającą do połowy zgrabnych łydek.


— Cześć, Tadziu — uśmiechnęła się szeroko, ukazując rządek białych zębów. — A coś ty taki przygnębiony? — zatroskała się, zauważając na mojej twarzy melancholię, której nie zdążyłem ukryć. 

Zastanawiałem się, co właściwie mogę jej odpowiedzieć, ale odezwała się ponownie:

— Rzecz jasna nie musisz mi niczego mówić, jeśli nie czujesz się z tym dobrze. Ja to rozumiem — uśmiechnęła się wyrozumiałe, na co moje kąciki ust także drgnęły ku górze. 


— Słuchaj... ile zostało ci jeszcze lekcji? — spytała nagle. 


— Jeszcze jedna. Z pierwszą gimnazjum. Nie wiem, jak wytrzymam ich hałaśliwy jazgot, jako jedyni są mi nieposłuszni... — mruknąłem ponuro.


— Oho, chyba nie jest tak źle, skoro masz siły narzekać na gimnazjalistów — zażartowała, a ja parsknąłem śmiechem. 


— Przechodząc do sedna: tak się składa, że mi także została tylko jedna lekcja. Co ty na to, byśmy poszli razem na spacer? Świeże powietrze dobrze ci zrobi i choć na chwilę odezwiesz się od tego, co cię trapi. Aż mi się żal robi, kiedy widzę cię takiego zasmuconego, powinieneś się więcej uśmiechać... O, tak, właśnie! Z uśmiechem ci zdecydowanie do twarzy — zaśmiała się, a ja wraz z nią. 


Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na to, że Niebiosa postawiły na mojej drodze taką kobietę! Bronisława jest naprawdę cudowna i potrafi niesamowicie szybko poprawić mi humor. Jest w niej tyle życia, tyle radości i charyzmy... 


Chyba ją kocham.


"Kiedy trafisz na odpowiednią osobę, którą szczerze pokochasz, podaruj jej medalion..."

Na samą myśl ów naszyjnik aż zaciążył w mojej kieszeni. 


Czułem jednak, że nie mogę dać go Broni. Owszem, kocham ją, ale tylko jako przyjaciółkę.

Nijak nie mogę zmusić serca, by pokochało ją w sposób romantyczny, na szczęście lub nieszczęście.


— Twoją poprawę nastroju uznaję jako zgodę. Tylko najpierw wejdziemy do mnie, mieszkam w końcu blisko, dobrze? Weźmiemy ze sobą Irenkę, niech też wyjdzie trochę na dwór. Ach, jak ona się za tobą stęskniła, Tadziu! 


Irenka to czteroletnia córka Bronisławy. Jej ojcem był były mąż Broni, Andrzej Kwiatkowski, który zginął rozstrzelany w ulicznej łapance w trzydziestym dziewiątym roku. 

Bronka też straciła kogoś bliskiego, kogo kochała, zupełnie jak ja....

Irenka niestety musi wychowywać się bez ojca, którego ostatni raz widział właściwie jako niemowlę. 

Bronia zaś mieszka sama z dzieckiem (nie licząc niani, która opiekuje się Irenką i pomaga w prowadzeniu domu) i musi bez niczyjej pomocy zarabiać na utrzymanie. 


— W porządku, Miętóweczko. Widzimy się za godzinę.



═════ஓ๑♡๑ஓ═════



Tak jak się umawialiśmy, po skończeniu pracy zajrzeliśmy do domu Bronki, by odebrać Irenkę i skosztować przy okazji przepysznych pierogów, które przygotowała Ewa, która opiekuje się Irenką ( to również wspaniała kobieta, widać też, że jest mocno zżyta z Bronią).


Kiedy tylko Irenka mnie ujrzała, natychmiast rzuciła mi się na szyję (oczywiście najpierw musiałem kucnąć, bo sięga mi do ud).


— Tadeuś! Tadeuś! — zawołała raźnie. Swoją drogą, ma lekkie problemy z wymową dwuznaku "sz", toteż nazywa mnie w ten uroczy sposób.


— Ależ ty urosłaś, moja panno! — zawołałem, na co jej zielone, zupełnie jak u jej matki oczy, zalśniły wesoło. Ogółem jest bardzo podobna do Broni, jedynie jej włosy upięte w dwa kucyki są blond, a nie ciemnobrązowe.


— Reniu, czas się ubierać! Wychodzimy z wujkiem Tadziem na spacer. Pożegnaj się z Ewunią! — poleciła córce Bronisława.


— Pa pa, mamo Ewo! — rzuciła dziewczynka i zaczęła mozolnie wkładać ciepłe buciki. — Mamusiu, sama, ja chcę sama! — zaprotestowała, kiedy Bronia chciała jej pomóc z założeniem czerwonego płaszczyka. 


Ubrani w ciepłe, zimowe płaszcze, ruszyliśmy do Łazienek Królewskich. Choć drzewa były zupełnie nagie, a w powietrzu wyczuwalny był chłód, i tak było tu bardzo przyjemnie. 

Bronisława miała rację — dzięki spacerowi i miłej rozmowie z nią zapomniałem o moich utrapieniach i poczułem się lepiej. 


Nagle z nieba zaczęły spadać małe, białe płatki.


— Zobacz, pierwszy śnieg! — zawołała Bronia do mnie i do córki. 


Dziewczynka pisnęła z uciechą, obserwując wirujące w powietrzu śnieżynki, które po chwili zaczęły tworzyć na wszelakich powierzchniach cienką, puchową warstewkę. 

Ja także byłem oczarowany, bo choć jestem dorosłym mężczyzną, obserwowanie spadającego śniegu sprawia mi taką samą radość, co dzieciom. 


— Tadeuś, ja chcę na barana! — poprosiła wyczekująco Irenka. 

Ostrożnie złapałem ją i usadziłem sobie na barkach, a ona zaczęła perliście się śmiać i wyciągać rączki ku górze, usiłując łapać śnieżne płatki. 


Wymieniłem z Bronią roześmiane spojrzenia.

Minęły nas dwie staruszki, które spojrzały na nas z rozczuleniem. "Co za urocza rodzina" — rzuciły w naszą stronę, gdy nas mijały. 


W tym magicznym momencie mogłem poczuć, jak by to było mieć żonę i dziecko, których ja nigdy nie będę miał.

 Chociaż właśnie teraz 

mogłem także poudawać przez chwilę, że jest to realne.


═════ஓ๑♡๑ஓ═════


2495 słów.


hej misie! pozdrawiam was z Grecji, a z racji tego rozdział nie pojawi się przez następny tydzień. liczę o zrozumienie!!

ale mimo to postaram się coś napisać, bo będę brała ze sobą zeszyt na plażę <33


jestem mile nastawiona do tego rozdziału, bo bałam się że totalnie nic nie napiszę, a tu elegancko 2,5k słów hahah


do następnego! dbajcie o siebie <3


25 czerwca 2024.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro