Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐕𝐈𝐈


═════ஓ๑♡๑ஓ═════


Janek

Bardzo spieszyłem się na pierwszą lekcję, którą miała być fizyka, czyli moje rozszerzenie. Ale najpierw musiałem wydostać się z plątaniny szafek i korytarzy, jakim była szatnia. Wzrok miałem wbity w błyszczącą podłogę, podczas gdy moje nogi niestrudzenie posuwały mnie naprzód, dalej, z coraz szybszym tempem. 


Aż nagle, kiedy brałem zakręt, ktoś, kto miał podobny zamiar, tyle że zmierzał w stronę przeciwną od mojej, wyłonił się zza ściany, prawie się ze mną zderzając. Na szczęście ja i ów jegomość w porę się zatrzymaliśmy, bo przez rozpędzenie, jakie obaj przybraliśmy, niechybnie uderzylibyśmy w siebie jak dwa magnesy o przeciwnych ładunkach. A przez to, że ten ktoś był ode mnie wyższy, prawie bym przytulał się właśnie twarzą do jego torsu. 
Początkowo nie przyszło mi na myśl, by unieść wzrok do góry. Patrzyłem na wypastowane, błyszczące półbuty i eleganckie, ciemnoszare spodnie od garnituru. Mój wzrok powędrował ociupinkę wyżej, do linii zaznaczającej białą koszulę zaprawioną w spodnie.
I dopiero wtedy pomyślałem, by spojrzeć na twarz tego jegomościa, który wciąż stał w miejscu, jak gdyby cierpliwie czekał na ten ruch. 

A był to nie kto inny, jak profesor Zawadzki, który lustrował mnie bacznie błękitnymi oczyma. No tak, mogłem się domyśleć wcześniej. Przyjrzałem się jego pozornie beznamiętnej twarzy, choć w oczach widziałem błysk zainteresowania. Przebiegłem wzrokiem po jego równych łukach brwi, prostym nosie i idealnie zarysowanej linii szczęki, aż po szyję, gdzie różowiła się jego tajemnicza blizna. 

— Uważaj, prawie byłaby powtórka z rozrywki. — Zanim zdążyłem wydusić z siebie jakiekolwiek przeprosiny, on odezwał się pierwszy, nawiązując do tego wrześniowego wydarzenia, kiedy na siebie wpadliśmy.

— Proszę o wybaczenie — wymamrotałem, usilnie walcząc z samym sobą, by nie spuścić oczu w dół. Lodowy błękit tęczówek Tadeusza, tak blisko moich, wwiercał się w głąb mojej duszy, przez co moja pewność siebie w tym momencie topiła się jak lody w upalny dzień.

— Ależ nie musisz mnie o nic prosić, zwłaszcza o wybaczenie — zaśmiał się cicho, jego głos był delikatny i ciepły, naprawdę bardzo ujmujący. Podniosłem nieco wyżej głowę na ten dźwięk; rzadko widziałem go kiedy tak się śmiał. Przy jego oczach wytworzyły się mile wyglądające zmarszczki. Usta też miał zdecydowanie przyjemne, idealnie wykrojone w swej malinowej barwie, które przy tej okazji jeszcze mocniej się rozciągnęły - wpatrywałem się w nie z ukrytym zachwytem. — Wystarczy tylko, byś na przyszłość uważał na zakrętach i nie chodził z głową w chmurach.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wpatruję się w niego z rozchylonymi ustami. Nie wiedziałem co powiedzieć, a może nie mogłem, więc tylko pokiwałem gorliwie głową. 

— No, leć już na lekcję.
Przez niego zapomniałem o bożym świecie, a zwłaszcza o fizyce, na którą niechybnie się spóźnię. 

— Tak, już idę — zapewniłem, a on przesunął się, robiąc mi przejście. Kiedy już się odwróciłem i zacząłem iść w swoją stronę, usłyszałem ponownie jego głos.

— Powodzenia na fizyce, Janek.

Wymamrotałem jakieś słowa podziękowania i czmychnąłem przed siebie. Dopiero wtedy sobie coś uświadomiłem: skąd on wiedział, że właśnie teraz mam fizykę? Czyżby nauczył się na pamięć planu lekcji mojej klasy? Tylko po co miałby to robić...?
Po pokonaniu schodów i korytarza znalazłem się przed salą fizyczną. Było pusto, więc wszyscy weszli już do środka. Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie spóźniłem się zanadto. 

Na lekcji nauczyciel opowiadał coś o bardzo ważnym temacie, ale ja w głowie miałem nie elektrostatykę, a lodowy błękit tęczówek Tadeusza i jego uroczy uśmiech. Chwila, uroczy?!

— Co z tobą, stary? — Alek szturchnął mnie łokciem kiedy zauważył, że od paru długich chwil wpatruję się w bezruchu w jakiś losowy punkt na ścianie, nie mrugając nawet oczami i zupełnie nie kontaktując ze światem.

— Nie wiem — mamroczę — chyba się nie wyspałem.


═════ஓ๑♡๑ஓ═════



Następnego dnia po lekcjach odbywało się kółko chemiczne. Wczoraj nie było mnie na lekcji chemii, więc czując wyrzuty sumienia zdecydowałem się na nie wybrać.
To wcale nie tak, że mi się nie chciało, ja tylko poszedłem rozbijać szyby witryn niemieckich fotografów.
No dobra, TROCHĘ mi się nie chciało, więc poszedłem wagarować. Ale to były wagary w słusznym celu, bo naprawdę rozbijałem te szyby! 

Na dzisiejszym kółku odbywało się omówienie sprawdzianu z moli, który pisaliśmy jakiś czas temu. Oprócz tego przygotowywaliśmy się do poprawy, jeśli ktoś chciał ją pisać. Osobiście czułem się dość pewnie, gdyż dostałem z niego dwójkę. Zdałem! A kiedy Tadeusz dał mi mój sprawdzian do wglądu, zobaczyłem, że napisałem go na 55%. To więcej niż połowa! Mam więc co świętować. 
No ale dobrze, może nie powinienem się jeszcze przedwcześnie cieszyć, bo mam na koncie już dwie jedynki, a ta dwója niestety nie sprawi, że zaliczę semestr. Według moich obliczeń żeby zdać, muszę dostać jeszcze trójkę. A ponieważ Tadeusz planuje nam wstawić jeszcze co najmniej dwie oceny, to muszę się postarać i nie pozwolić sobie na żadną ocenę niedostateczną.

Czas mijał mi dosyć szybko, ale i tak przyjąłem z zadowoleniem wieść o końcu zajęć. Marzył mi się ciepły obiad i wygodne łóżko. Ale kiedy zmierzałem do wyjścia z sali, usłyszałem głos Zawadzkiego:
— Zostań proszę na chwilę — przywoływał mnie swoim spojrzeniem. Stał z rękoma założonymi na piersi, opierając się biodrem o katedrę nauczycielską. 
Co takiego może mieć mi do powiedzenia? Chce mi przekazać jakąś wiadomość na temat konspiracji, czy ma być to coś zgoła innego?

Podszedłem bliżej mężczyzny, a kiedy lustrowałem jego twarz w oczekiwaniu tego, co ma mi powiedzieć, przypomniało mi się, jak wczoraj prawie się ze sobą zderzyliśmy. Na wspomnienie jego uśmiechu, lśniących oczu i bycia tak blisko siebie, poczułem falę ciepła oblewającą moje policzki. 
— Tak, proszę pana? 

— Możesz mi powiedzieć, czemu wczoraj nie było cię na mojej lekcji? Bo pamiętam, że tego dnia byłeś w szkole. Pamiętam aż za dobrze — spojrzał na mnie wymownie. Tak... ja też to dobrze odnotowałem w pamięci. 

— No cóż... ja tylko... — poczułem się nieswojo pod wpływem tego ukrytego wyrzutu i wzroku Zawadzkiego. — Poszedłem wtedy rozbijać szyby niemieckich fotografów.

W jego spojrzeniu kryła się wątpliwość. 
— Mówię prawdę! Przysięgam! — zapewniłem, obrzucając go głębokim, płomiennym spojrzeniem, by dał wiarę w moje słowa.

— W porządku, wierzę ci — zapewnił, na co odczułem delikatną ulgę. — Przez tą wspaniałą wymówkę jest mi teraz ciężej  skrytykować twoje poczynania, bo robiłeś w tym czasie coś bardzo pożytecznego. Ale na przyszłość proszę cię, byś więcej nie opuszczał lekcji chemii, zwłaszcza z twoją sytuacją ocenową. Rozbijanie witryn może poczekać, nie ucieknie ci.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że mówił z sensem i nie po to, by mi dopiec. Ale było minęło, zresztą małe wagary jeszcze nikomu nie zaszkodziły!

— No dobrze, to już się więcej nie powtórzy — zaszurałem butami. — Ale muszę przyznać, że dźwięk tych rozbijanych szyb jest prawie tak piękny, co utwory Fryderyka Chopina. 

Spojrzał na mnie z błyskiem w oku. 
— Lubisz grę na fortepianie?

— Sam nie gram, ale kocham słuchać muzyki. Niestety, przez wojnę dawno nie byłem na żadnym przyzwoitym koncercie — westchnąłem nieco smutno.

Uśmiechnął się zagadkowo, po czym rzucił:
— Pozwól, że coś ci pokażę. Chodź za mną.
Stanąłem jak słup, patrząc na mężczyznę ze skołowaniem.

— Ale gdzie? I po co?
Przewrócił oczami.


— Do mojej piwnicy, pokazać ci małe kotki.
Powiedział to z taką powagą w głosie, że przez chwilę myślałem, że mówi prawdę.

— Przecież nic ci nie zrobię, Bytnar. No chodźże, albo wracaj do domu. 
Zastanowiłem się szybko. No, w sumie mimo tej jego uprzejmości, to mógłby mi coś zrobić. Na przykład zamordować mnie i wykorzystać moje ciało do eksperymentów chemicznych. DOBRA, STOP. Chyba ciutkę się zagalopowałem, nawet jeśli taki scenariusz teoretycznie jest możliwy. Zdecydowałem się jednak na pójście za Tadeuszem, zanim totalnie zgłupieję, bo ciekawość mnie zżerała.


Mężczyzna w roztargnieniu złapał mnie za nadgarstek. Poczułem, jak jego chłodne palce delikatnie zaciskają się na mojej ręce. Zaraz jednak oprzytomniał i szybko mnie puścił, chowając za siebie dłoń z dziwną miną.
"Ha, i kto tu teraz kogo łapie za rękę? Czyżby rewanż?" miałem na końcu języka.

Zawadzki poprowadził mnie w stronę drzwi, ale nie tych do wyjścia z sali. Domyślałem się, że pewnie prowadzą one do składzika. Okazało się, że mam rację. Pomieszczenie było bardzo małe, przesycone drażniącymi chemicznymi woniami, i w szczególności ciemne. Odczynniki chemiczne i najróżniejsze sprzęty sprawiały, że czułem się jak w laboratorium szalonego naukowca-chemika. Było mi trochę nieswojo. Matko boska, po co on mnie tu prowadzi? Co chce ze mną zrobić?!

— Em... proszę pana? Co my niby mamy tu robić? — spytałem niepewnie Zawadzkiego, który szperał w jednej z szafek.


— Schrupię cię — odezwał się aksamitnym głosem, typowym albo dla Don Juana, albo dla psychopaty. Odwrócił się do mnie, a w dłoni trzymał zapaloną latarkę, która oświetlała ostrym światłem jego złowieszczo uśmiechniętą twarz. Chyba pisnąłem i odskoczyłem do tyłu, bo mężczyzna zgasił latarkę i zaśmiał się serdecznie.

— Ha, ha, ha — wykrzywiłem się na widok jego rozbawienia. — Powinien pan przestać przyprawiać mnie o zawały serca, to doprawdy niedorzeczne-

— Zrywasz plakaty, rozbijasz szyby i drukujesz ulotki, a boisz się mnie? — podszedł bliżej z szelmowskim uśmiechem. Doprawdy, to był naprawdę dziwny kontrast: poważny i surowy profesor, a jednocześnie taki zawadiaka. Ale jeszcze dziwniejsze było to, że nigdy nie widziałem go w tak dobrym humorze, kiedy rozmawiał z innymi uczniami lub nauczycielami.


— Wcale się pana nie boję! — obruszyłem się, unosząc głowę do góry i patrząc mu prosto w oczy.

— Niech ci będzie. Chodź już — zgarnął coś, co pewnie było kluczykiem, bo zaraz otworzył kolejne drzwi, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Wszedłem za Zawadzkim, nieco zdziwiony, ale i zaciekawiony do pomieszczenia. Moim oczom ukazał się pokój, w którym składowane były w większości najróżniejsze instrumenty, w tym czarny fortepian stojący pod jedną ze ścian. Wnętrze było zdecydowanie jaśniejsze, przestronniejsze i przyjemniejsze od poprzedniego. Ale czegoś tu nie rozumiałem: czemu z zaplecza sali chemicznej znaleźliśmy się w jakimś "muzycznym składziku"?

— Sala chemiczna i muzyczna znajdują się obok siebie, a ich zaplecza do siebie przylegają, będąc jednocześnie połączone przejściem. A to, że mam do niej klucze, to już inna sprawa. Ma się znajomości — rozwiał moje wątpliwości, gdy tylko zauważył moją skonsternowaną minę. 
Mężczyzna usiadł na krześle przy fortepianie,  wzrokiem zapraszając mnie, bym ulokował się obok.

— Powiedziałeś, że dawno nie byłeś na żadnym koncercie. Za to ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz dla kogoś grałem.
On... będzie grać? Tylko dla mnie? Ta myśl dziwnie poruszyła mnie za serce, sprawiając, że zabiło szybciej. 

— Oh... to bardzo miło z pana strony — wykrztusiłem z trudem, starając się sprawiać pozory normalności. Szybko jednak rozwiały się, bo kiedy spojrzałem Zawadzkiemu prosto w jego lodowato-błękitne oczy, szybko uciekłem wzrokiem w bok, a moje policzki oblało gorąco.
Co. Się. Ze. Mną. Dzieje.

— Chyba, że nie chcesz. Właściwie to głupio postąpiłem, bo nawet nie spytałem cię o to, czy masz w ogóle chęć. Może lepiej wracaj już do domu, zaraz szesnasta. — wyraził swe wątpliwości, wlepiając  oczy w swoje dłonie. 
Nie, źle odczytałeś moje zachowanie! O ile da się je w ogóle odczytać w jakikolwiek racjonalny sposób...

— Nie, naprawdę z chęcią posłucham pańskiej gry! — zaprzeczyłem gwałtownie. Może aż nazbyt gwałtownie. Bo po co ma widzieć u mnie taki entuzjazm? I skąd, u licha, on się wziął?

Wypuścił powietrze z płuc, spojrzał na mnie przelotnie i położył swe dłonie na klawiszach, które które zaczął delikatnie naciskać, jakby dotykał ciała ukochanej osoby, chcąc sprawić jej jak największą rozkosz. A rozkosz dla zmysłów i duszy wypływała z cichej melodii fragmentu II koncertu Chopina, op.21, skrystalizowana w swym pięknie. 
Długie, jasne jak porcelana palce Tadeusza gładko poruszały się, a wręcz płynęły po monochromatycznej zebrze klawiszy. Z zapartym tchem i rozchylonymi ustami wpatrywałem się to w pracę utalentowanych dłoni Tadeusza, to w jego spokojną, zastygłą w wyrazie czystego skupienia twarz. Jasne światło późnego popołudnia sączyło się zza okien, rozświetlając złotymi promieniami jego włosy, tym samym nadając mu niebiański wygląd,  przez co w tej chwili nazywałem go aniołem. Bo tylko anioły potrafią czynić coś tak cudownego, jak ta gra. Po chwili jego palce zatrzymały się, melodia umilkła, a on przeniósł spojrzenie z instrumentu wprost na mnie.

— Jest coś, co chciałbyś, bym dla ciebie zagrał?
Utwór z dedykacją specjalnie dla mnie... Pomyślałem chwilę. Zaraz wiedziałem, jaki utwór chciałbym usłyszeć w jego wykonaniu.

— Może nokturn op.9 No.2?
Kiedy tylko usłyszał ten tytuł, zesztywniał lekko, a w jego oczach dostrzegłem coś dziwnego: zaskoczenie i żal. Jakbym przypomniał mu tymi słowy o czymś, co sprawiło mu ból w przeszłości. Zmartwiony już chciałem powiedzieć, że przecież może zagrać coś innego, ale wtedy on ułożył dłonie do gry. Choć cicha muzyka zaczęła rozbrzmiewać, to jego palce drżały, naciskając klawisze z widocznym trudem. W porównaniu ze spokojem, jaki towarzyszył mu jeszcze parę chwil temu, teraz był delikatnie roztrzęsiony. 
Szybko jednak się opanował i zacisnął szczęki. 

Jeszcze nigdy nie słyszałem tak pięknej symfonii dźwięków, co ta, którą grał dla mnie teraz Zawadzki. Melancholia pobrzmiewająca w tym utworze, jego piękno, jak i samego Tadeusza sprawiały, że w moich piersiach, nie mogących uwolnić z siebie oddechu, formowała się fala głębokiego wzruszenia. To było cudowne, uduchowiające, uwznioślające przeżycie. Czułem się, jakbym w tej chwili nie należał do tego świata. Jakbyśmy wraz z Tadeuszem byli wyższymi bytami z innego wszechświata, zamkniętymi w kuli ze ślicznego weneckiego szkła, jaką było piękno tej melodii.

A wtedy mężczyzna zaczął szybciej mrugać oczami, jego długie rzęsy prawie muskały policzki. Palce zadrżały, pomyliły się, sfałszowały dźwięk.
Z oka poleciała łza, zostawiając srebrzysty szlak na marmurowej, smutnej twarzy. 
Szybkim ruchem, jak gdyby zły na samego siebie za okazywanie uczuć, starł szorstkim ruchem łzę z policzka.
Przypatrywałem się mężczyźnie w niemym zaskoczeniu, jednocześnie czując przejmujące współczucie.

— Proszę pana... co się stało? Jeśli to ja w czymś zawiniłem, to najmocniej przepraszam — szepnąłem ostrożnie, bojąc się, że uraziłem, bądź urażę go w jakiś sposób.
Opanował drżenie rąk, uspokoił oddech i nadał swojej twarzy normalny wyraz.

— Za nic nie musisz przepraszać — zapewnił. — Ten utwór... — zamilkł, jakby nie umiał znaleźć słów, ale tylko przez chwilę — ...jest dla mnie bardzo ważny, ale przywołuje bolesne wspomnienia. Ja... zagrałem go dziś po raz pierwszy od dwóch lat. Wcześniej nie umiałem się na to zdobyć...
Utkwił wzrok we własnych dłoniach, jakby nie wierzył w to, co one były zdolne uczynić.

— Naprawdę panu współczuję — rzekłem cicho, czując przypływ empatii do mężczyzny. Choć umiał panować nad emocjami, to nic nie zasłoniłoby bólu widocznego w jego oczach, który ranił także i mnie. — Czy... chce pan o tym porozmawiać? Może to zrobi panu dobrze? — wiedziony nagłym impulsem wyciągnąłem do niego dłoń, by chwycić tą jego w geście wsparcia. On jednak nagle cofnął swoją rękę, unikając dotyku. 

— Myślę, że najlepiej będzie, jak już pójdziesz do domu. Zaczyna się robić późno, a ja mam sporo pracy. Żegnam. — chcąc opanować drżący głos, nadał mu chłodne brzmienie. Spojrzał na mnie stalowo-błękitnym wzrokiem, w którym widniał nakaz. 

Speszony i zażenowany swoim nagłym przypływem współczucia, które w efekcie zraziło do mnie nauczyciela, opuściłem pośpiesznie obydwa zaplecza, a potem salę chemiczną. Zimno płynące od Tadeusza wciąż mnie prześladowało, nie pozwalając mi zapomnieć o swojej porażce.

Zepsułem całą sympatię, jaka zaczynała między nami rosnąć. 


═════ஓ๑♡๑ஓ═════


hej misie!
udało mi się napisać kolejny rozdział, a muszę przyznać, że pisało mi się go naprawdę dobrze.
standardowo: co sądzicie o tym rozdziale? 
pamiętajcie także, że czytanie waszych komentarzy jest dla mnie najwyższą przyjemnością! <3

24 kwietnia 2024.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro