Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟒'✁



𝐑𝐃𝐙𝐀. 𝐌𝐄𝐓𝐀𝐋. 𝐋𝐔𝐃𝐙𝐊𝐀 𝐊𝐑𝐄𝐖.

Są na tym świecie aromaty ożywczo świeże, podobne li to do ciał dziecinnych. Niby to woń płomienna, a dźwięczne i jak gdyby to łąki zielone przywodzące na myśl; bogate i nieskalane zepsuciem; bogactwo tryumfu. Absolutyzmy tego absurdu były takie, które rozlewały się rozgrzanymi gniewem falami niesprawiedliwej zbrodni w światy idealne.

Piżma ambrozją zmysłów to oblekane, co nęcą bojami umęczoną głowę. Co ducha przenika spoje i wzajem ich u dróg spotkania tonie.

Zapachy pozyskiwaliśmy w hybrydach, rzadziej - ryzykownych liczbą nieparzystą i przesadnością trybrydach. Po zmieszaniu niektórych substancji nie dzieje się kompletnie nic. Inne zaś kontrastowo - niczym zapalniki reagują ze sobą po złączeniu. Czasem przypadkowym, innym razem celowym. Jednak w sednie sprawy - jeżeli zajdzie pomiędzy nimi synteza, to stają się tak trwale związane, iż nierozerwalne w żaden fizyczny sposób. Synteza jest zatem kreacją, zespalającą aż po nieskończoność czasu dwa tak niepasujące do siebie czynniki. To esencja miłości.

Mitsuya Takashi wykrywał podobną mieszankę w winie, jak i w obecnej sytuacji. Jego spostrzegawcze i dokładne oko cieszyło zmysł wzorku znakomitością wyszukanego odcienia czerwieni, zaś węch wyczuwał paryską ambrozję. Siedząc w swoim szczerze faworyzowanym, obitym ponownie i nieprzypadkowo szkarłatem krześle w swojej ulubionej knajpce oraz ze swoją obecnie najnowszą, wywyższoną ponad piedestał przeciętności osobą, pewnego rodzaju muzą, czułby się doprawdy szczęśliwy. Czułby się tak, gdyby jeszcze nie zapomniał, bądź znał definicję zawiłego od zawsze euforycznego szczęścia.

Lekko wprawił rozłożoną na szklanym naczyniu dłoń w ruch, równocześnie mieszając jego zawartością i wzdychając nawet nieco głośniej niż powinien, czy zamierzał. Ostatecznie nie zakosztował w winie, będąc pozbawionym apetytu. Nie mógł nic poradzić na minimalny brak zahamowań podczas konsumpcji ów połączenia. Żałował wyłącznie tego, że nie zakosztował jeszcze w daniu głównym, które własnoręcznie obrał sobie jako słowa siedzącej na wprost niego kobiety.

Ta dama milczała jednak na przekór niemu wyjątkowo bezdusznie.

Jego łokieć wraz z głową, którą policzkiem umieścił na rozłożonej wolnej dłoni wylądowały na stole z czystym, białym obrusem, który kontrastował boleśnie z odcieniem jego intencji.

Z drugiej strony przygotowanego tak wystawnie stołu (Imię) z nietęgą, niezadowoloną miną bębniła o blat okryty materiałem nerwowo palcami, co rusz niewidocznie dla reszty gości znajdujących się w knajpie to przejeżdżała językiem po zębach, to spuszczając wzrok na kolana bądź błądząc oczami, kierując spojrzenie w bok. Zupełnie jakby kogoś szukała. Jej wino pozostało nietknięte - czy to przez samą dłoń, czy również bordowe tego wieczoru usta. Jego specyficzna perfumeria raziła siarczyście jej nos i w pewnym momencie (Imię) miała wrażenie, iż owija się wokół jej gardła, podduszając. Mitsuya nawet nie musiał ruszać się z miejsca ażeby dokonać tak paskudnego czynu.

Walka na arenie, co prawda, jeszcze się nie rozpoczęła, jednak wiwat wygodnickiego tłumu ze swoich siedzeń na  trybunach tu jawił się jako zagłuszającą cisza, dopingującą serdecznie dwa ustawione już na ringu lwy. Był to moment, w którym zawrotne myśli zmieniły swoją trajektorię biegu, stając się pochodem po linie na nieznane dno oceanu.

— Wybacz za tak śmiałe, może nawet trochę grubiańskie stwierdzenie, ale wygląda mi pani na kogoś wyjątkowo pojętnego i elokwentnego. Masz ten błysk mądrości w oku, zupełnie jakby pieczę nad tobą sprawowała sama boska Atena — zwrócił jej uwagę, zabierając, spokojny, nieco kpiący głos.

W mgnieniu oka, wręcz odruchowo przeniosła wówczas wzrok na rozmówcę, co okazało się śmiertelną pułapką, z której nie było już odwrotu. Nie mogła już bowiem ponownie skierować spanikowanego spojrzenia ku tłumowi zgromadzonych. Takashi, prawdopodobnie zdając sobie z tego sprawę, uniósł leniwie kąciki ust ku górze.

Znienacka w tle, dodając niczym tej perfumeryjnej esencji klimatycznego wieczoru, jakiś uliczny grajek wyciągnął futerał z saksofonem, z którego natychmiast począł wydobywać majestatyczne dźwięki.

I (Imię) absolutnie nie przyznałaby tego na głos, bogdaj nawet rażona samymi czarcimi płomieniami z posad ziemskich, aczkolwiek Takashi Mitsuya wyglądał wówczas niewyobrażalnie dobrze. To nie biała koszula, która stanowiła niemalże wyłącznie jedyną różnicę w jego wyglądzie tego wieczoru przysparzała mu tak dosadnego wpływu na obserwatora. Mógł siedzieć i nie odzywać się wprawdzie ni wyszukanym, zawiłym słówkiem, a mimo to (Nazwisko) była praktycznie pełna pewności, że zaskarbił by sobie sympatię, względy oraz serca absolutu ludzkiego. Biła od niego ta beznadziejna, zapewne wrodzona charyzma, której to niepewny człowiek poszukiwał desperacko - czy to w drugiej osobie, jako potencjalnym druhu bądź u siebie. Wiedział co i kiedy uczynić by wdać się w czyjąś łaskę, a więc widoczny był również silnie wykształcony instynkt samozachowawczy.

(Nazwisko) mimowolnie podeszła do analizy przypadku usadzonego tak po królewsko prosto przed jej oczami.

Przeciętnie seryjnych morderców postrzegano jako odznaczających się wysoką inteligencją, cierpiących na deficyt emocjonalny, wręcz bezduszność, przykładnych obywateli, którzy jednak pod maską wyszukanego idealizmu skrywali „podwójne oblicze" nie do wykrycia przeciętniakowi. Spokojni i układani, nie sprawiający powierzchownie problemów, ani nie wchodzący w porachunki z służbami porządku bądź konflikty prawne. Jest to jednak wyłącznie pozorna opinia, ponieważ analizując dokładniej życiorys seryjnych czy też wielokrotnych morderców daje się dostrzec pewne wzorce zachowań, jakoby ów potencjalny sprawca często w przeszłości wchodził w niesnaski z otoczeniem i przejawiał impulsywne zachowania. Aczkolwiek podobne agresywne symptomy nie stawiają wprawdzie diagnozy ostatecznej pod postacią wyroku, bądź nie zapalają nam w głowach na tyle, o ironio, krwiście czerwonej lampki, ażeby być przekonanym o predyspozycjach podobnego delikwenta do dokonywania okrutnych zbrodni.

Co ciekawe, przeprowadzone badania empiryczne pokazują, że seryjni mordercy to w zdecydowanej większości osoby, u których stwierdzono występowanie jednego lub więcej zaburzeń osobowości. Z kolei ich rodzaj oraz stopień nasilenia u sprawcy może wpływać na jego sferę emocjonalną, odczuwanie strachu i przeżywanie wyrzutów sumienia. Różnice, które z tego wynikają wpływają na odmienne zachowania u sprawców w związku z nasileniem lub zanikiem odczuwania. Życie wewnętrzne takich przypadków nie może być zatem definiowane jako ubogie i prymitywne, jak twierdzi wielu autorów. Pomimo zubożałej empatii wobec bliźnich, są oni niezwykle wrażliwi na własną krzywdę i nie docenienie okazywane przez ich otoczenie. Uczucie to jest podsycane przez wynikającą z narcyzmu, nadmierną potrzebę uwielbienia dla własnej osoby.

Rozczarowania, które wynikają z tego subiektywnie odczuwanego poczucia krzywdy, rekompensowane są przez nienawiść do innych ludzi, których to sprawca z osobowością narcystyczną zwykle wytrwale eksploatuje.

W dużej mierze przebadanych przypadków dodatkowo rokuje się znaczny procent zaburzeń osobowości. Zazwyczaj jest to połączenie zaburzeń dyssocjalnych z narcyzmem. Pierwszy psychiatra, który podjął się opisu psychopatii w swojej klasyfikacji wyróżnił tak zwany „obłęd bez delirium", co poręcznie odnosiło się do osób ogólnie uznanych za obłąkanie, pomimo że ich wszystkie funkcje intelektualne pozostawały nietknięte.

Co zatem pod tym kloszem złudnego fałszu krył Takashi Mitsuya? Czego zaznał w przeszłości? I jaki czynnik łączył wszystkie jego ofiary w jakiś sposób?

— Może kiedyś byłam, jednak już mi przeszło. Z wiekiem nie przybieramy na umyślnie, Mitsuya — wtrąciła się nagle w przesadnie spoufalonym tonie, mącąc przyjemny gwar otoczenia — Nie mądrzejemy. Przeciwnie - wytracamy go, zaklinamy. Uczymy się jednak jak uniknąć pokuty w piekle, lub jak rozpętać je już na ziemi.

Fioletowowłosy mężczyzna przed jej spiętą niczym na świeczniku osobą milczał arogancko, w zamyśleniu, wyglądając łudząco bliźniaczo do marmurowej statuy, poza kilkoma wytuszowanymi grubo szczegółami. Otóż nie dało się odmówić mu w tamtym momencie wielkiego, lisiego, enigmatycznego niemalże uśmiechu, który skrywał nieudolnie pod nosem. Udawał nieporadność celowo - postawiła hardą diagnozę (Imię), nadal nie tykając wyłożonych przed nią potraw bądź wina. Zamiast tego spojrzała ku drugiemu nietypowemu punktowi w jego postawie. Bowiem Mitsuya również nie dobrał się do zamówionych przez siebie potraw z karty dań, lakonicznie obracając w wydłużonej niespotykanie dłoni, którą (Nazwisko) uznała za ulokowanie jego precyzyjnych zdolności, srebrzysty widelec. Owy sztuciec śmiało lśnił co rusz, odbijając czy to światło samej Luny bądź okolicznych, nastrojowych świateł, które zapalono gdy tylko zaczęło się późno, ponieważ letnio ściemniać.

Całe to główkowania zdawało się jednak w gruncie rzeczy nie warte nawet tej ani jednej, przysłowiowej świeczki, ponieważ wiedziała dlaczego trzymał w dłoni ten paskudny widelec. Wiedziała, że to dokładnie ją, nikogo innego, obrał sobie w tej uczcie za danie główne. Damę z kapryśną miną oraz wzmożoną na jego punkcie trzykrotnie czujnością. Czyż nie była to już pewnej rasy, urocza obsesja?

— To ci dopiero pomysł! Jednak szanuję twoje zdanie i popieram dodatkowo swoją tezę. Osobiście wybrałbym opcję numer dwa, chociaż preferuję zaklinanie rzeczywistości. I doskonale pamiętam piekło, które rozpętało się pewnego razu dawno, dawno temu w pewnym młodocianym gangu i poniosło niesłychanie krwawe żniwa — rzekł tajemniczo, spoglądając nagle w bok. Kiedy lawirowany od jakiegoś czasu widelec w jego dłoni nareszcie niemal z głuchym trzaskiem opadł na stół, (Imię) również postanowiła zwrócić się w stronę tego, czym mężczyzna był aż tak zaabsorbowany, mimowolnie wypuszczając wstrzymywany od  dawna oddech.

Jej oczom ukazał się pewien okoliczny malarz z upaćkanymi na pstrokato, różnorodnymi kolorami farb białymi spodniami, które widocznie widać było nawet po zmroku. Całkiem tak, jakby znudzony koncepcją czystości nadał im drugie życie. Stał się twórcą, spod którego doświadczonych rąk wyszła całkowicie świeża jeszcze kreacja.

(Kolor)włosa pomyślała wówczas okropnie głupiutko, że ten oto malarz praktycznie niczym nie różni się od tego tu obecnego Takashi'ego Mitsuyi. Mordercy baletnic.

Tylko, że tym razem centrum surrealistycznego obrazu owego magika pędzla padła dwójka fascynujących, dziwacznie i niespójnie dopełniających się ludzi w jakimś jeszcze bardziej niefrasobliwym znaczeniu tego słowa. Pary, która skrzętnie pod maskami skrywała swe kontrastowe zamiary. Ślepi acz świadomi. Bezduszni, jednak jednocześnie tak gorąco, namiętnie, francusko kochający. Byli winem płynącym w żyłach Paryża i kamienistym kruszcem budującym jego posady. Byli niedoszłymi, niejasne czy przyszłymi kochankami i nawet ten nieznajomy malarz jasno widział, iż każde z nich prędzej wyrzekłaby życzenie śmiertelne, aniżeli wyznanie miłowania.

Byli zatem harmonijnym dysonansem niezgody i właśnie w ten sposób artysta postanowił zatytułować swe dzieło. Któż to wie, czy pewnego dnia nie będzie mu dane zawisnąć w Luwrze i wprawiać w ckliwą zadumę bądź zachwyt umysły nieświadomych potomnych?

— Nie pogniewa się pani, jeśli przyznam, że odwdzięczyłem się i wyłącznie z powodu chorobliwej ciekawości, a nie zawodu, zebrałem na pani temat kilka ciekawostek. Doprawdy dosłownie umierałem przez panią... — jej rozmówca o lawendowych tęczówkach zawiesił się na moment w świetnie wykreowanej zadumie, teatralnie wręcz przykładając sobie przy tym palec pod brodę. — z ciekawości, rzecz jasna — zakończył na groteskowym akcencie sprawiając, że chciała przewrócić oczami.

Wiedziała, że pozwalała sobie stanowczo na za wiele swobody przy seryjnym mordercy, aczkolwiek z jego przypadkiem czuła się absurdalnie odmiennie, nie będąc praktycznie w stanie postąpić inaczej. Mimo, że popełnił wszystkie te potworne zbrodnie, a ona jako myśliwy miała za zadanie wykonać strzał do namierzonej na celowniku zwierzyny, nie potrafiła ruszyć palcem nawet o milimetr. Żyła na skraju światów, w którym jej emocje zderzały się pomiędzy uwielbieniem i podziwem oraz szczerą nienawiścią, co podpowiadało jej zarówno człowieczeństwo, zdrowy rozsądek ale i sumienie. Bo kiedy tak nieustannie podkradał się niczym włamywacz dobijając się w środku nocy do jej okna, w pewnym momencie rzeczywiście zmęczona hałasem zapomniała szczelnie je zaryglować.

Prawda była taka, że wtedy mimo, iż to ona dzierżyła w dłoni ciężar broni i pociągała za sznurki, to on robił z nią dosłownie co chciał. Mimo, że ludzie przy sąsiednich stolikach co rusz pałaszowali coś ze zgrzytem sztućców, jej ani przez myśl nie przemknęło ażeby wziąć cokolwiek do ust, a co dopiero przełknąć. Nie, gdy tak badawczo jej się przyglądał. Nie, kiedy zdawała się być pod ciągłą, milczącą obserwacją, nawet mimo wysypanych przez niego słowni niczym z rękawa. Przez to natychmiast straciła apetyt, a przed oczami wyobraźni ukazywał się obraz kolejnych kęsów, które spożyte przelatywały by jej przez gardło, klinując się gdzieś w okolicach żeber i z ciężkim trudem docierają do żołądka.

Tak więc wpuściła do środka kogoś, kto bez tchu przeprowadzał na niej pranie mózgu.

(Imię) znalazła się na tym krytycznym etapie zmęczenia, w którym wszystko stawało się obojętne, a tama emocji pękała w posadach. Zwłaszcza, że próbowała wybłagać sprawiedliwość dla Takashi'ego Mitsuyi tyle razy, że naturalnie już dawno pisane było jej utracić zdolność trzeźwego myślenia wraz z pozytywnymi chęciami.

— I czego takiego się konkretnie dowiedziałeś, Mitsuya? — zapytała wykrzesając z siebie resztki marnej ciekawości, czując centralne pęknięcie na ostatniej zaporze emocjonalnej. Z głębokim westchnieniem jej skrzyżowane wcześniej ciasno dłonie teraz opadły wiotko na kolana.

— Że łączy nas więcej, niż miałaby pani odwagę przyznać na głos. Przynajmniej taki wysnułem wniosek po obranym przez panią kierunku kształcenia, z którego, nie wiedzieć czemu, nagle pani zboczyła. Co zdarzyło się, swoją droga, wielokrotnie. Czyżby dopadło cię znudzenie? Przesyt doskonałości, którą pani osiągnęła w tych dziedzinach? Oboje zatem jesteśmy dość szczególni i szybko się nudzimy. Błyskawicznie wręcz — Mitsuya wyraźnie ożywił się zmianą jej postawy, namacalnie wręcz wbijając jej szpilę. Wykazał się właśnie większymi zasobami wiedzy niż jej rodzice, przyjaciele bądź nawet najlepszy pod słońcem stalker mógłby kiedykolwiek osiągnąć. (Nazwisko) zamrugała kilka razy, pozbywając się stopniowo zszokowania. — O zainteresowaniach. I tym, że pani również zdarzyło się popełnić parę radykalnych błędów, detektyw (Nazwisko).

— To bardzo wnikliwa analiza, przyznaję. Zwłaszcza na zwyczajną, pozorną fascynację kimś. Zadowoliło pana to? Ta zabawa w detektywa. Połączył pan wątki i zrozumiał cały sporządzony przez siebie portret osobowości? Brakuje wyłącznie oględzin miejsca zbrodni, aczkolwiek świeżego ciała brak. Jeszcze — ironizowała ciągiem, po raz pierwszy tego wieczora chwytając w dłoń naczynie z czerwonym winem. Nie upiła jednak ni łyku, czekając wytrwale na odpowiedź mężczyzny. Bardziej niż skosztować trunku, o wiele bardziej preferowała przechylenie z premedytacją naczynia z nim na jego koszulę.

— Odpowiadając w adekwatnej kolejności: niesłychanie. Z radością, choćby na moment, wszedłem w pani skórę. Mam jednak jedno, dość zasadnicze pytanie.

(Imię) aż drgnęła ożywczo na krześle, wyraźnie wykrywając targającą jej organizmem falę obrzydzenia. W mig przełożyła bowiem elastyczną metaforę językową Takashi'ego na rzeczywisty wymiar tych słów. Jednocześnie przełknęła palące jej gardło wino, ponownie otwierając usta.

— To znaczy?

— Jak czuła się pani celując, a następnie postrzegając omyłkowo żywego człowieka? Czy uznaje to pani za faktyczny błąd?

(Kolor)oka zamarła, tym razem już znacząco blednąc. Nie miała pojęcia, że zwykłemu cywilowi dane będzie dokopać się tak głęboko w jej wstydliwą przeszłość. I o tyle, o ile informacje dotyczące jej wykształcenia, a raczej - ciągłych parokrotnych zmian kierunku wydały jej się akceptowalne, tak grzechy lat przeszłych wolała pozostawić za sobą dokładnie tysiące kilometrów za jej plecami. Zakopać pod grudami czarnej, torfowej ziemi, nie wyprawiając ni pogrzebu bądź nie wystawiając ni marmurowego nagrobka. Lecz wówczas powstały na nowo grzecznym, umilonym tonem prosząc ją ażeby odwróciła się twarzą w tył i spojrzała prawdzie w te ogromne, cieniste ślepia.

Fioletowowłosy zeskanował dokładnie sylwetkę kobiety przed sobą, dokonując rozważnej analizy i ostatecznie dostrzegając jej znaczny strach połączony z wycofaniem. Nie podobało mu się, że nagle ponownie od niego uciekała. Nie teraz, gdy miał ją już na wyciągnięcie dłoni i nie, kiedy samodzielnie zaczęła się przed nim otwierać, ujawniając jeszcze bardziej interesujące, ubarwione poczuciem winy wnętrze. Wina trawiła ją od środka, niczym najwykwintniejsze wino drewnianą beczkę, w której dojrzewało.

Obecnie (Imię), którą znienacka obdarzył niesłychaną dozą szacunku w zamian za odnalezienie, jako jedyna z całej tej bandy policyjnych półgłówków, nie była widoczna w osobie, którą miał przed sobą.

— Oh? Spokojnie, przecież nie jestem z zawodu żadnym psychologiem. Tym bardziej psychiatrą, który bezczelnie by panią właśnie analizował. To wyłącznie czysto przyjacielska rozmowa bez zobowiązań, prawda? Nie musi pani przecież odpowiadać, ale, kto wie, wówczas może i ja również nieco bardziej się otworzę? — zachęcił ją zgrabnie, stosując jeden z tych najbanalniejszych sztuczek na wabik.

Gdy (Imię) w tłumionych nerwach założyła sobie pasmo włosów za ucho, zaś nadchodzący od jej strony wiatr sprowadził w jego stronę zapach jej perfum, nie mógł opanować się wystarczająco i odpuścić wybadanie ów specyficznej perfumerii. Cydr i przyprawy korzenne natychmiast wybiły się na pierwszy plan.

— Tak, popełniłam kardynalny błąd. I bardzo tego żałuję — wyznała mu już w pełni trzeźwości zmysłów. Pomimo tego, nadal nerwowo przebierała palcami, płacząc je między sobą w umieszczonych pod stołem na kolanach dłoniach. Oddałaby wiele, byleby móc stamtąd już uciec, wyzbywając się godności lub morałów.

— Doprawdy? Nawet jeżeli ten człowiek faktycznie okazał się ostatecznie winny? Nie poczuła pani ni grama satysfakcji, że go pani przejrzała? Rozgryzła umysł przebrzydłego zwyrodnialca, wcielając się w jego osobę? Powstrzymała rzeź? Każdy jest mordercą, gdy napotka na swojej drodze adekwatną ofiarę.

— Nie.

Oczywiście, że nie zamierzał jej odpuścić. Był przecież w gruncie rzeczy głęboko zakorzenionym sadystą, który trzymał na już haczyku swą wyśnioną zdobycz. Wyłącznie głupiec w takim momencie pozwoliłby jej odpłynąć.

— (Imię), już ci wspominałem przecież, że to niezobowiązująca pogawędka. Ale żeby tak znowu paskudnie kłamać? — Mitsuya był w tak szampańskim, podekscytowany czymś niejasnym dla dziewczyny humorze, iż faktycznie pozwalał sobie tego wieczoru na przekraczanie wszelkich granic powściągliwości, które, zdawać by się mogło, zgryźliwie praktykował w dni powszednie.

Utwierdziła w tym (Nazwisko) jego chuda, koścista wręcz dłoń, której palce znienacka zacisnęły się na jej odpowiedniczce. I poczuła arktyczny chłód, przez który przerażenie symultanicznie z dreszczami oddziaływało na przebieg dziwnie przyjemnego impulsu przez całości długości kręgosłupa. Odcinek po odcinku, kręgu po kręgu. Działo się to do momentu, w którym obrzydzona własną reakcją i świadomością człowieka, którego miała przed sobą czy krwi na tych śmiertelnie pięknych rękach, wyszarpała dłoń.

Niewzruszony, jakby spodziewający się jej ruchu Takashi kontynuował.

— Kogo, mnie? Nie, zaraz. Aha! Rozumiem. Usiłujesz okłamać samą siebie.

— ...Nie żałuję tego. To chciałeś usłyszeć, nie mylę się? — ton (Nazwisko) był niemalże już szeptem. Nie krzyczała, czego można było spodziewać się w tak adekwatnej sytuacji kumulacji intensywnych odczuć. W zamian czuła zbyt wielki wstyd samą sobą. Upokorzenie, ponieważ pozwoliła sobie na porażkę i błędy.

— Ja? Ależ skądże, (Imię). Mówisz to wyłącznie dla siebie. Dla siebie się przyznajesz. Czynisz rachunek sumienia, zaś ja tylko pomagam ci go uzyskać niezobowiązującym, nie narzuconymi radami. Zupełnie jak ksiądz w konfesjonale — mężczyzna o lawendowych tęczówkach to mówiąc, podniósł się z od dłuższego czasu zajmowanego siedzenia. Zaangażowana w dalsze obwinianie własnej osoby (Imię) wydawała się wręcz niezdolna do podniesienia na niego wzroku. — Tylko korzystniejszy dla oka.

W tymże samym czasie Takashi powolnie, nie chcąc zważać bądź przerazić swojej ofiary upragnionej skradał się do niej okrążając niewielki stół. Kroki stawiał miękko, czując presję ściągająca tych, towarzyszącym myśliwym na krańcowym schyłku polowania. Gdy pogoń właśnie się zakończyła sukcesem o należało już tylko oddać śmiertelnie celny strzał.

— Nie żałuję.

Zatrzymał się, hamując eskalującą w nim ekscytację.

— Podobało ci się?

— Słucham? — wymruczała pod nosem, nadal zawstydzona nie podnosząc wzroku.

Nie spodobało mu się to jednak i na jej nieszczęście był już na tyle blisko, aby jednym pewnym ruchem chwycić za jej podbródek, przytrzymując między tym szczupłym palcem wskazującym oraz kciukiem i bez zbędnych ceregieli nakierować na swoją beznamiętną twarz. Chłodne opuszki jego palców czynnie śledziły przy okazji fakturę skóry jej twarzy. Otrzymując jej atencję, mówił dalej.

— Czerpałaś przyjemność z zadawania temu człowiekowi bólu. I tylko przez ułamek sekundy, ale pomyślałaś o tym, co by się wydarzyło gdyby ta kula zamiast w lewe ramię wyładowała ciut niżej. Czysto hipotetycznie, a jednak. Podsumowując - podobało ci się to, (Imię).

To mówiąc, uśmiechnął się. I (Nazwisko) wiedziała, iż dla postronnego obserwatora owy wyraz wesołości okazałby się ciepłym akcentem ze strony rozmówcy, wyrażającym jego zadowolenie. Ale dla niej wydawał się pusty i wyrachowany. Idealnie odmierzany, stanowiąc mieszankę idealną, niezawodną przy mrocznych sztukach manipulacji, które szły za nim w krok. Została przez niego osaczona w chwili najmniej spodziewanej, ponieważ takiej, w której była bezbronna i najsłabsza.

Mitsuya zupełnie tak, jakby również ze swojej strony chciał potwierdzić jej bezsłowne przemyślenia przeniósł swoją lodowatą dłoń z jej podbródka, nieustannie równocześnie sunąc po kolejnych odcinkach jej skóry i przenosząc ją na włosy, których pukiel nieco zbyt brutalnie chwycił w pięść, pociągając do tyłu. Każdy z tych elementów jej budowy właśnie sobie przywłaszczył. Patrzyła na niego nieustannie. Na pasję, którą zdolny był przejawiać wyłącznie podziwiając swoje trofeum.

Przyglądała się bacznie, już gniewnie i poszukując zemsty, jak rozdzielał sprawnie jej (kolor) kosmyki na trzy większe części, z którym zaczął zaplatać niedbałego warkocza. Z gulą w gardle czuła wyraźnie dobijającą świadomość, iż lada marny moment i mógł przenieść swoją kończynę na jej szyję, zamykając ją w morderczym uścisku, którego spostrzec nawet w porę nie zdołaliby ludzie zgromadzeni w zakładzie. Nie była w stanie stwierdzić czy w tym momencie przeważała u niej bardziej nieodpowiednia ekscytacja, czy ludzki strach przed śmiercią. Jednocześnie nie protestowała, cierpliwie oczekując rozwoju.

— Jest tak, jak mówiłem. Łączy nas wiele. Więcej, niżli byłabyś w stanie wyznać na głos. Ale ja poczekam na twoje wyznanie ubrane w przepiękne słowa, bo jestem cierpliwy i pewny swego. Wiem, że już niedługo przybiegniesz do mnie sama, bo zbrodnia jest prawie tak bardzo uzależniająca jak francuskie pocałunki. Na dodatek wszystko, każdy twój czyn prześwietlany jest przez pryzmat pewnej perspektywy. Absolutyzm zależy zaledwie od tego, jaki akurat dobierzesz — wyznał pewny siebie z bliska, wprost do ucha, puszczając jednocześnie swój twór z włosów (Imię) wolno. Prowizoryczna fryzura opadając, rozpadła się całkowicie tak, iż już nawet ślad nie pozostał bo jej zaistnieniu kiedykolwiek. Sam również chwilę później oddalił się od niej, co dotkliwie niemalże odczuła pod postacią pustki i chłodu, panującego za jej plecami.

— To była miła, przyjacielska wymiana zdań, pani detektyw. Mam ogromną nadzieję, że pozostaniemy na takim gruncie. Inaczej obawiam się, że skończyłbym z przełamanym na wpół sercem.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro