Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Konan upada po raz drugi.

 Człowiek jako istota czuła jest w stanie coś zaakceptować, niekoniecznie to pojmując. Ja byłam w stanie zaakceptować decyzję matki, ale nie mogłam jej zrozumieć. Pogodziłam się już z tym, że zostanę wydziedziczona, pogodziłam się z tym, że przestała dzwonić, a nawet z tym, że utrzymywała lepszy kontakt z Aśką niż z własną córką, ale za cholerę nie wyłapywałam tego, jak żyła z myślą, że mnie nie ma. Wszyscy zakładaliśmy, że po mojej ucieczce się opamięta, i nawet nie akceptując moich wyborów, spróbuje utrzymać ze mną kontakt, ale ona całkowicie się odcięła. Czy Artur naprawdę aż tak raził ją w oczy? Ona miała je przecież całkowicie zamknięte. Żyła z myślą, że Presto mnie zostawi i wrócę do domu z podkulonymi ogonem, błagając o wybaczenie. Tymczasem nam żyło się bardzo dobrze i ani myśleliśmy się rozstawać. Dogadywaliśmy się lepiej niż kiedykolwiek, rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim i byliśmy swoim wzajemnym oparciem, gdy niektórzy się od nas odwracali. To było niepodważalnym dowodem na to, że Presto nie ma niczego wspólnego z wykreowaną wizją mojej matki. Faktem było to, że maczał palce w sprawach, w których nie powinien, ale w żaden sposób nie przekładało się to na naszą spójną relację. Chyba powinnam była pogodzić się z tym niesmacznym faktem utraty jednego rodzica. W życiu różnie przecież bywa i niekiedy relacje rodzinne sypią się jak domki z kart, pozostawiając po sobie tylko zburzone wspomnienia. Pozytywną wiadomością było to, że ojciec ani myślał zostawiać mnie na lodzie, gdy go potrzebowałam. Stał za mną murem i nadal mnie wspierał, w tym czasie klepiąc po plecach Artura. Jako jedyny z bliskich nie odwrócił się ode mnie w tym najtrudniejszym momencie i to ceniłam w nim najbardziej.

Tymczasem mijały kolejne tygodnie i miesiące naszej wspólnej wędrówki przez życie. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że wszystko zostanie tak, jak jest. Nie wróciłam już do swojego mieszkania, które Presto wyremontował za swoje pieniądze. Wynajęłam je, by móc mieć z nich dodatkowy dochód, choć tak naprawdę wcale go nie potrzebowałam. Artur dawał mi wszystko czego potrzebowałam, ale i wpychał we mnie multum najróżniejszych prezentów, o które nawet nie prosiłam. Dał mi dom, dał mi nowy samochód i przede wszystkim siebie. Życie stało się cudowne, a wszystko wokół nas kolorowe i przyjazne, a to za sprawą tego, nad czym bardzo skrupulatnie pracowaliśmy — za sprawą naszej relacji. Pogodziłam się już z odejściem matki, a nawet machnęłam na nią ręką i nigdy więcej nie próbowałam z nią rozmawiać, nawet kiedy mijałyśmy się na ulicy, gdy szłyśmy w stronę swoich domów. Miała mi za złe to, że się do niej nie odzywam, że ją ignoruję, gdy mnie mija. Ja z kolei czułam, że jakakolwiek interakcja nie miałaby sensu. Aśka bywała u niej niemal codziennie. Widziałam, jak podjeżdżała pod blok i spędzała w mieszkaniu rodziców kilka godzin nim wróciła do siebie. To oznaczało, że matka była pod jej wpływem i jakakolwiek rozmowa zawsze kończyłaby się tak samo. To była jej decyzja, a ja ją zaakceptowałam, bo tak zachowywała się prawdziwa córka. Akceptowała wybory matki bez względu na to, jakie by one nie były.

— Jakoś nie mogę się do was przyzwyczaić… — Oznajmiła Kaśka, dolewając wódki do swojego kieliszka. — To już tyle czasu, a ja nadal nie wierzę.

— Dlaczego? — zapytałam ze spokojem w głosie.

— Presto cię nie lubił. Może dlatego. — Wtrącił się Konan.

— Aj tam. Od razu «nie lubił». Lubiłem, tylko nie chciałem tego okazywać. — Zaśmiał się.

Na zegarku pokazywała się druga, a impreza trwała w najlepsze. Nie wiedziałam, ile czasu goście Presto zamierzają jeszcze spędzić w domu, ale miałam ich już serdecznie dość. Przez niemal całe spotkanie siedziałam w kompletnej ciszy, bo nie miałam pojęcia o żadnym z poruszanych przez nich tematów. To jakby robotnik słuchał o kuchni. Nie miałam nic do powiedzenia. Dodatkowym minusem okazał się sam Artur, który walił w gaz bez opamiętania, śmiejąc się i coraz mocniej dociskając moje ciepłe ciało do siebie. Oplątał swoją rękę za moimi plecami i ani myślał puścić. Z każdą kolejną godziną był coraz bardziej pijany, a ja nie lubiłam, gdy nadużywał. Włączał mu się wtedy wariacki tryb, który ciężko było wyłączyć. Łaził po domu i męczył mi głowę rozmową o tematach, których normalnie nie poruszał; a to rodzina, a to może jakieś dziecko. Kto normalny myślałby w takiej chwili o robieniu sobie dzieci? Byliśmy ze sobą zaledwie rok, mieliśmy kupę problemów, on sam dużo pracy i zajęć. Ledwo wystarczało mu czasu, żeby wziąć kąpiel albo odebrać paczkę, a stał nade mną i pieprzył coś o dziecku. Rozumiałam pośpiech. Miał już trzydzieści trzy lata, coraz mniej energii i coraz chętniej mówił o tym, że wolałby zostać w domu niż lecieć do klubu, ale to niczego nie zmieniało. Nie rozumiał, że dziecko potrzebowało ogromu naszego czasu i uwagi, że całe jego życie diametralnie by się zmieniło, gdyby się na nie zdecydował. Tej nocy też poruszył ten temat we wspólnym gronie. Odpalił nagle przy wszystkich:

— Ja byłbym dobrym ojcem.

Minęła chwila nim reszta zorientowała się, że była to odpowiedź na zarzut Konana. Ten sugerował, że przy ich charakterach, trudno będzie o wychowanie dobrego dzieciaka. Sam o tym myślał i doszedł do wniosku, że chyba nie nadaje się na jakiegokolwiek opiekuna, a co mówiąc o własnym dziecku. Poruszył tym bardzo drażliwy temat, bo i Kaśka zamilkła na moment. Nadal go kochała i zapewne trochę ją to podminowało:

— Wątpię. Z twoim charakterem ciężko będzie o wychowanie dziecka.

— Możesz mi wierzyć na słowo… — Wtrąciłam. — Ma dziesięć razy lepszy charakter od ciebie. On naprawdę nadaje się na ojca.

Wtem Konan oderwał się od oparcia:

— Sam charakter tutaj nie wystarczy.

— Wiem, dlatego dodałam, że nadaje się na ojca. Przecież nie będę ci wymieniać wszystkich cech, które na to wskazują, prawda? — uśmiechnęłam się.

— Tutaj trzeba też drugiego rodzica, który się do tego nadaje. Póki co, to twój cnotliwy charakter mógłby to dziecko zniszczyć tak, jak zniszczył Aśkę. — Odbił piłeczkę i to był jego błąd.

Wiedziałam, że mnie nie lubił. Po naszym związku, po prostu mnie znienawidził do tego stopnia, że chyba tylko przy Arturze starał się mnie ignorować, by nie wbić mi noża w brzuch. Co rusz krzywo na mnie spoglądał, ale nie wiedzieliśmy, że on też opowie się po stronie Aśki. To jak mieszkanie pod jednym dachem z najgorszym wrogiem. Artur mu ufał. Zapraszał go do siebie i jeździł do niego, gdy ten, tak naprawdę kompletnie mnie nie tolerował. Nie czułam się zdradzona. Mogłam to przecież przewidzieć, ale za to Artur chyba poczuł, bo zerwał się z kanapy i chwycił Konana za czarną koszulkę, przerzucając go przez oparcie fotela wprost na podłogę. Ja nie próbowałam go powstrzymywać, bo Konan na to zasłużył, a i nikt z reszty nie wtrącał się specjalnie, gdy Presto podnosił go z podłogi, by za moment znów na nią rzucić. Może byli przyzwyczajeni do tego typu szarpanin z udziałem tych dwóch byków, a może też uważali, że przesadzał? Spoglądali na całą akcję z zaciekawieniem, zapewne obstawiając, kiedy Presto w końcu wyrzuci go za drzwi. Minęła chwila, gdy pod sam padł na podłogę i zadyszany powiedział:

— Zabieraj telefon i wypierdalaj.

A więc wstał z podłogi i wziął ten swój nieszczęsny telefon, który leżał na stole tuż obok jego kieliszka. Liczyłam na to, że obejdzie się bez dodatkowych dogryzek, i tak też było. W milczeniu założył na siebie kurtkę, po czym zebrał się i wyszedł. Jego okropne zachowanie niezwykle mnie rozdrażniło, bo nie sądziłam, że w ich oczach wyglądało to właśnie w ten sposób. Nadal żyłam z myślą, że na to zasłużyłam i zamiast odpierać atak ciągle od niego uciekałam. To właśnie dlatego byłam atakowana:

— Nie patrz tak. To u nich normalne. — Kaśka oderwała wzrok od podnoszącego się Presto. — Jutro już znowu będą kolegami.

— Nie sądzę. — Odpowiedział Artur. — Jeśli ktokolwiek jest przeciwko nam, nie może się z nami kolegować. Ja z wrogami pod rękę nie chodzę.

W pokoju zapanowała cisza dokładnie taka, jaką można było porównać do panującej w całkowitej próżni. Jedynie odgłos stąpania Presto i dźwięk skóry, która skrzypiła od usadzanego ciężaru jego ciała, przerywała tę mękę dla naszych uszu. Zrobiło się dość niezręcznie. Ani ja, ani reszta zebranych nie pisnęła słówka, gdy ten kipił ze złości. Przyzwyczaiłam się już do jego wybuchów, chociaż w dalszym ciągu nie potrafiłam ich zaakceptować. Zdarzało mu się to dość często, nie tylko po alkoholu, ale po nim był jeszcze gorszy. Nie potrafił nad sobą panować, a ja starałam się nie wchodzić mu w drogę i cierpliwie czekałam, aż się uspokoi, a potem przyjdzie mnie przytulić.

Przepraszał. Wielokrotnie. Twierdził, że nad tym nie da się panować, że taki ma charakter, a tego sobie przecież nie wybrał, niemniej ja namawiałam go, żeby spróbował coś z tym zrobić. Na dłuższą metę życie z człowiekiem, który rzuca wazonami po ścianach raczej nie może się udać. Na mnie nigdy nie krzyczał, nawet kiedy miał naprawdę zły dzień i kompletnie nic mu nie wychodziło, ale nie raz byłam świadkiem jego ataku agresji. Widziałam, jak bił innych, jak rzucał ochroniarzami i tłukł wszystkie nasze zastawy, bo coś mu nie wyszło. To był główny powód, dla którego namawiałam go na terapię:

— Jest zły. Nie ma co tego roztrząsać. — Powiedziałam, wklepując krem w twarz.

Okryta kołdrą, spoglądałam na Presto, który toczył się powoli do łóżka. Zdjął z siebie swoją czarną koszulkę i zsunął spodnie, szykując się już do spania:

— Wiecznie mnie tylko wkurwia. Ciągle coś odpierdala.

— No cóż… Taki jest. Nie da się go zmienić. — Wzruszyłam ramionami.

— Jak mu przypierdolę porządnie, to może jednak mi się uda. Jeszcze aż tak nie dostał, a już od dłuższego czasu mu się zbiera. — Ujął to z gorzkim akcentem.

— Nie będę się między was wtrącać. Interesujesz mnie tylko ty i to, żebyś nie narobił sobie problemów. I żebyś przestał w końcu bić ludzi.

Artur położył się wygodnie obok mnie i przykrył swoje ciało kołdrą. Był zmęczony. Powieki opadały mu na oczy, a alkohol te uczucie dodatkowo spotęgował. Byłam pewna, że lada moment zaśnie i będę mogła w spokoju zamknąć oczu, nie martwiąc się już o to, że znów zacznie jakąś paplaninę, trwającą nieprzerwanie przez kolejną godzinę, ale byłam w błędzie. Tradycji stało się więc zadość:

— Wiesz, że bardzo cię kocham? Nie mogę pozwolić, żeby Konan wytykał ci twoje wady. Przecież ten zjeb całe życie męczył się z ludźmi i nikt go nie lubił, a teraz przyłazi i wypomina ludziom… Chuj go to obchodzi?

— Ja rozumiem, ale może chodźmy już spać? — Zerknęłam na zegarek. — Już po trzeciej, a musisz wstać o dziesiątej.

— Pięć godzin snu wystarczy mi do tego, żebym odpoczął.

— Ostatnio też tak mówiłeś i nie mogłam cię dobudzić.

— Bo ostatnio nie spałem dwa dni pod rząd. Teraz jestem wypoczęty.

Ta jałowa dyskusja trwała kilka dobrych minut. On upierał się przy swoim, a ja przy swoim, aż w końcu zaczął temat, który nieco mnie poruszył:

— No mów, co chcesz mi powiedzieć? — zapytałam. — Jak już zacząłeś, to dokończ.

— Chciałbym mieć dziecko.

— Przecież już o tym rozmawialiśmy. — Westchnęłam ciężko. — Mamy na nie za mało czasu. Co to za sztuka spuścić się, a potem donosić, kiedy będziemy musieli zrezygnować z niemal wszystkiego na rzecz nieprzespanych nocy i płaczu Bóg wie z jakiego powodu?

— Ty nie chcesz? — zapytał.

— Jeszcze nie. Naprawdę. Daj nam nacieszyć się sobą i swoim spokojem. Za nami dopiero pierwszy rok, a pomyśl, ile jeszcze dobrego przed nami.

— Nie mogę o tym myśleć, kiedy jedynym dobrem jest dla mnie dziecko. Chcę być ojcem. — Spojrzał na mnie nieco wzruszony. — Jestem już stary i młodszy nie będę.

— A możemy dogadać się tak, że jeśli w ciągu pół roku ogarniemy swoje obowiązki i znajdziemy więcej czasu, to dopiero wtedy to przedyskutujemy?

— Ja nawet już znajdę na to czas. Ogarnę wszystko w ciągu miesiąca. Obiecuję…


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro