𝟎𝟎𝟓. wypełniały
𝐓𝐎 𝐖𝐂𝐀𝐋𝐄 𝐍𝐈𝐄 𝐓𝐀𝐊, że (Imię) nie lubiła swojego brata. Po prostu czasem z czystej miłości chciała go związać, zakneblować i rzucić pod tory na pożarcie zbliżającemu się w zawrotnym tempie pociągowi. Zresztą - prawdopodobnie ze wzajemnością. Te same zapędy, podsycane nieustannym, zażyłym uczuciem siostrzanej miłości odczuwała, zabierając poobijanego blondyna następnego popołudnia ze szpitala. Miał szczęście, że niezbyt chciało jej się nagle zboczyć z trasy do domu i skręcić na najbliższy dworzec.
— Idiota — rzuciła niespodziewanie pod nosem wyraźnie obrażonym tonem. Szła pierwsza i dzielił ich odstęp kilku kroków, który dziewczyna uparcie, starannie doglądała. Jasne, że była na niego zła. Już nawet nie o rażący fakt, że był skończonym idiotą, tylko przez to, że naraził się na tyle, by trafić do szpitala. Nawet jeśli by umarł, (Imię) zamierzała zgłębić mroczne sztuki okultystyczne tylko w celu wskrzeszenia swojego brata i ponownego dokonania mordu na nim.
Jeżeli Takemichi usłyszał słowo wylatujące z jej ust, musiało być albo naprawdę cicho, albo też miał w sobie coś z nietoperza.
— Idiotka — odpowiedział znacznie głośniej od niej, przekręcając swoimi niebieskimi oczami. W duchu cieszył się, że dziewczyna nie była świadkiem owego uczynku.
— Poważnie, Takemichi? Tylko na tyle cię stać? Jesteś pewien, że mamy to samo DNA? — (kolor)włosa zwolniła nieco kroku, o dziwo, zrównując się z Takemichi'm. Chłopak musiał przełknąć nagromadzoną w gardle gulę, nie spodziewając się takiego posunięcia z jej strony. Nie mógł jednak pokazać po sobie przestraszonej reakcji, wiedząc, że zostanie okrutnie wyśmiany.
— Zamknij się. Dopiero się rozkręcam, okej?
— Jasne, zakało ludzkiej rasy — zaczęła rzucać w niego przelotnymi odpowiedziami-wyzwiskami, krytycznym okiem spoglądając wymownie wprost na swoje paznokcie. Były znacznie ciekawsze od obecnie jeszcze bardziej oszpeconej twarzy jej bliskiego krewnego.
— Pizdokleszcz.
— Ty mały- ! — (Imię) aż przyhamowała, gwałtownie odwracając głowę w jego stronę. Czyżby doprawdy się rozkręcał? Dziewczyna nie mogła pozwolić mu wygrać. Taki już był cichy, dotąd niespisany obowiązek starszych sióstr. Nawet jeśli o ów pierwszeństwo świadczyło ledwie kilka minut. — Obyś już zawsze spał na piekielnie gorącej stronie poduszki, pierdzie.
— I wzajemnie, zjebie.
— Ameba.
— Tak naprawdę lubisz Mikey'ego! — Hanagaki rozkręcił się na tyle, że nawet nie zauważył, kiedy jego usta wyrzuciły z siebie słowa, które prawdopodobnie w ciągu kilku sekund miały doprowadzić go bezpośrednio do grobu. Nie chciał już nawet patrzeć w (kolor) oczy swojej siostry, wyraźnie czując, jak jest nieprzerwanie przez nie mordowany. Gdyby tylko mógł się cofnąć o kilka sekund w czasie...
— NIE POWIEDZIAŁEŚ TEGO! — ryknęła, praktycznie rzucając się na niego z pięściami. Mało obchodziło ją, że chłopak dopiero co wyszedł ze szpitala. Nie mogła odpuścić mu takiej zniewagi, nawet zważając na owe okoliczności.
— A WŁAŚNIE, ŻE POWIEDZIAŁEM! — Takemichi nie usiłował się bronić, jedynie przechodząc do wzmożonego, samobójczego ataku. Może nie był faktycznie samurajem, piszącym się na seppuku, aczkolwiek było mu obecnie do tego właśnie miana niezwykle blisko. W jednej chwili wybudził drzemiącą w swojej siostrze bestię, podczas gdy on był zaledwie słabym człowiekiem.
— ODSZCZEKAJ TO, PSIE!
— Hau- Nie — w ostatniej chwili nie uległ jej woli, nagle robiąc niespotykanie poważną minę i odsuwając się od (kolor)okiej dziewczyny. Zachowywał się niczym opętany, więc i ona zaprzestała mordu, krzyżując ręce na klatce piersiowej i unosząc ponaglająco brew. To był tylko kolejny dowód na to, że jej brat został uprowadzony przez kosmitów i miała do czynienia z niedorobioną podróbą. Bardzo denerwującą, nieopatrznie skonstruowaną podróbką. — Po prostu się przyznaj. Ja to wiem, każdy to wie. Nawet pewnie sam Mikey o tym wie. To się robi męczące.
— Zaraz rozszczepie ci twarz na tak drobne kawałeczki, że nawet Hinata się nad tobą nie zlituje i skończysz jako wieczny singiel, pracując w jakimś żałosnym sklepie z płytami DVD, gdzie nie wespniesz się na ani jednym stopniu na drabinie hierarchii stanowisk. A potem cię z niego wyleją na zbity pysk! — groźba z jej strony mroziła krew w jego żyłach, aczkolwiek pozostał nieustępliwy. Miał w końcu dwadzieścia sześć lat! Nie wypadały mu bać się do tego stopnia czternastolatki! Nawet jeśli chodziło o jego agresywną siostrę.
— ...Wow. To było mocne, (Imię). Jesteś pewna, że nie potrafisz przewidywać przyszłości? Tak bardzo wjechałaś mi na ambicje. Brawo! — zaklaskał jej, wypowiadając się jednocześnie w ironicznym tonie.
— Tak, tak. Polecam się na przyszłość — (Imię) ukłoniła się teatralnie, wrednie się uśmiechając.
— A teraz daj mi spokój i idź bawić się w szaleńczy, nastoletni romans z twoim uroczym emo, bad boyem — dziewczyna nie poznawała własnego bliźniaka, który stosował określenia zdecydowanie wykraczające poza jego kompetencje. Takemichi ruszył w dalszą drogę. (Imię) nie pozostawała mu dłużna.
— Kij ci w oko — odpowiedziała przesadnie przesłodzonym tonem, wystawiając w jego stronę środkowy palec. Następnie zaczęła pogwizdywać sobie pod nosem, całkiem jakby moment temu nie była absurdalnie zdenerwowana i żądzą krwi swojego krewnego.
— A tobie w nos — blondyn próbował nieudolnie ukryć uśmiech, który znienacka ogarnął jego twarz, nosząca liczne plastry i opatrunki. Przypomniał sobie, że w tak odległej w tej chwili przyszłości, praktycznie całkowicie stracił z nią kontakt. Tęsknota robiła z ludźmi niesłychane rzeczy. — Ale wiesz, że cię kocham, prawda?
— Wiem, ja ciebie też. Bardzo — odpowiedziała, równie niespodziewanie odwzajemniając uśmiech.
Takemichi postanowił wówczas, że za wszelką cenę musi chronić zarówno ją, jak i ten wyraz cudownej wesołości na twarzy (kolor)okiej dziewczyny.
— TAKEMICHIII! Jajogłowy do ciebie! I weź już zostaw te puzzle, bo od nich i tak nie staniesz się mądrzejszy, ćwoku.
(Imię) podpierała się o jasną ścianę w korytarzu, mierząc zniechęconego Drakena rozweselonym spojrzeniem błyszczących, (kolor) tęczówek. Gdyby przyszło jej wymieniać kiedyś swoje hobby, na pierwszym miejscu w rankingu z całą pewnością znalazłoby się działanie ludziom na nerwy. A zwłaszcza przerośniętym, jajogłowym blondynom, którzy są od niej co najmniej trzy razy więksi i zadziwiająco łatwo dawali się zdenerwować.
— Nie mówiłem ci już przypadkiem, żebyś mnie tak nie nazywała, (Imię)?! — to był prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy blondyn podniósł na nią nieco bardziej głos. Dziewczyna od razu dostrzegła, że musiał być nie w humorze. Podniosła ręce w poddańczym geście, a jej uśmiech przybrał pseudo pokorną manierę. Oczywiście, że zaledwie pseudo - nie czuła wobec niego ani cna skruchy.
— Nie przypominam sobie — odpowiedziała, odbijając się od płaskiej powierzchni, o którą dotąd się opierała i zbliżyła bardziej do schodów. — Oi, Takemichi! Rusz się z tą swoją bandą, bo przyniósł arbuza! Jeśli go nie chcą, możesz zwyczajnie oddać go mi.
— Wykluczone. Pękniesz, jeżeli zjesz całego naraz sama — pouczył ją porażająco poważnie Ryuguji, odsuwając od niej i chowająca za plecami siatkę z owocem. Skąd wiedział, że zamierzała spróbować go po prostu ukraść?!
— Nie doceniasz mnie, blondasie! Mam to potraktować jako wyzwanie?! — dziewczyna przybrała jakąś dziwaczną obronną pozę, godną upośledzonego mistrza sztuk walki. Już jej groźne spojrzenie robiło na nim większe wrażenie, aczkolwiek sumując całokształt, który wtenczas sobą prezentowała - i tak zbierało mu się na porządny śmiech.
— Jesteś gorsza niż Mikey i Takemichi razem wzięci — stwierdził z formującym się na jego cienkich wargach małym, wrednym uśmieszkiem. (Imię) aż wewnętrznie się zagotowała, słysząc to ohydne, ubliżające jej wspaniałości porównanie.
— ...Spadaj do nich na górę, albo cię uduszę. No nie patrz się tak! Raz, raz — poganiała go, machając nonszalancko dłońmi w stronę schodów. Nagle jednak zaprzestała ów czynność, odwracając się w pełni w stronę Drakena. — Ah! Jeszcze coś! Mógłbyś zniszczyć zamiast mnie te przeklęte puzzle mojego brata?
— Niby dlaczego miałbym to zrobić? — zapytał, ponownie odwracając się do niej, będąc na pierwszym schodku.
— Bo ostatnio powiedział coś, czego nie powinien, a zemsta jest niesamowicie słodka? — zapytała ironicznie, drapiąc się po brodzie. — No weź, potraktował mnie okropnie. Mnie! Niewinną niewiastę!
— ...Niech ci będzie. Przemyślę to — (kolor)włosa wyłupiła oczy w szoku. Kompletnie nie spodziewała się, że Ken kiedykolwiek przystanie na któryś z jej szatańskich planów. Musiała jednak powrócić do trzeźwości zmysłów, przypominając sobie jeszcze jednej szczegół, o który chciała go przy okazji dopytać.
— Hej, Draken! Jeszcze coś.
— No?
— Dlaczego kazałeś mi porozmawiać z Mikey'm po zebraniu Toman? — to pytanie nie dawało jej spokoju już od jakiegoś czasu. Nie rozumiała zachowania obu z chłopaków, którzy kazali jej „porozmawiać z Mikey'm". Jasne, że nie chciała z nim rozmawiać! Dlaczego miałaby to robić, zważając na fakt, że budził w niej nagle jakieś dziwne, bardziej ludzkie odczucia?! Nie mogła tak ryzykować. Tak więc, wypytanie Drakena zdawało się o wiele wygodniejszą opcją. (Imię) była geniuszem!
— ...(Imię). Fakt, że jesteśmy skłóceni, nie oznacza, że nagle będę rozpowiadał jego tajemnice — większy chłopak zszedł z trzech drewnianych stopni, na które zdołał się wspiąć i z niepodobnym do siebie, szerokim uśmiechem na twarzy podszedł do dziewczyny, czochrając ją swoją dużą dłonią po głowie. Zmarszczyła nos, przypominając sobie, że wcześniej układała sobie włosy. — Ale będzie warto czekać, aż sam ci to wyjawi. Uwierz mi na słowo.
(Kolor)włosa uśmiechnęła się diabolicznie, słysząc nagle jakiś trzask i masę żałosnych jęków rozpaczy, pochodzących od jej brata. Wiedziała, że Draken spełnił swoją powinność. Czy rzeczywiście powinna mu się jakoś odwdzięczyć? W końcu była tylko białogłową w opresji, które zazwyczaj bez powodu się ratuje. Wzruszyła ramionami. Moment później z pokoju Takemichi'ego jak strzała wyleciał wysoki blondyn, zaś sam właściciel niezdarnie próbował go dogonić. Mimowolnie wyobraziła sobie, że podstawia mu nogę.
Kiedy oboje pognali prosto na zewnątrz, o mało nie wybuchnęła śmiechem, którym mógłby się poszczycić sam szatan. Było to uwarunkowane niską posturą Mikey'ego, którą przypadkowo dojrzała przez okno kuchenne. Szybkim krokiem udała się do balkonu w pokoju swojego brata, który dawał jej centralny widok na całą sytuację. Jeszcze po drodze szybko odgrzała sobie paczkę popcornu w mikrofali.
Docierając na miejsce, musiała niechętnie wcisnąć się pomiędzy przejętą bandę przyjaciół Takemichi'ego, która wydawała z siebie więcej ekscytacji, niż kibice na trybunach podczas jakiejś sportowej rozgrywki. Albo nawet igrzysk olimpijskich. Z nader poważną miną, bezceremonialnie wsadziła swój wskazujący palec prosto w zarumieniony policzek Akkuna, który stał zaraz obok niej. Odskoczył od barierki niczym prawdziwie poparzony.
— Uspokój się, dzieciaku. To tylko ja — pouczała go z ustami wypełnionymi po brzegi kukurydzianym przysmakiem.
— Ale, (Imię)! To jest najgorszy moment! — odpowiedział jej przejętym szeptem. Rozentuzjazmowany, w ogóle nie przejął się faktem, że dziewczyna nazwała go młodszym, o co zawsze okropnie się pieklił.
— Właśnie! Patrz, (Imię). Wszystko się pieprzy! — dopowiedział nerwowo Takuya, wytrzeszczając jeszcze bardziej oczy na widowisko pod nimi.
— Amatorzy. Już w dobranocce istnieją większe zwroty akcji — zarzuciła im zuchwale, biorąc kolejną garść popcornu do ust. Każdy z nich posłał jej urażone spojrzenie.
— Przyszedłem zobaczyć, co u Takemitchy'ego. I zabrać do siebie (Imię) — kipiący cichą furią, niebezpieczny ton dotarł do grupy na balkonie. Każdy zareagował inaczej - większość męska zacisnęła jeszcze bardziej palce na nieszczęsnej barierce, sprawiając, iż pobielały im knykcie. (Imię) zaś wypluła prosto na Akkuna całą zawartość swojej jamy ustnej. Miał pecha, zostając przypadkową ofiarą, ponieważ stał najbliżej. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na jego umęczone westchnięcie.
— Takemichi to mój przyjaciel. Kto cię tu zapraszał. Chyba nie (Imię), prawda? Dobrze mówię, Takemichi? Twoja siostra nigdy by tego nie zrobiła.
Oczywiście, że by to zrobiła, ale była w tamtej chwili zbyt zszokowana i pochłonięta ich rozmową, aby odpowiedzieć.
— Co-
— O czym ty mówisz? Jesteś moim przyjacielem, prawda, Takemichi? A (Imię) z przyjemnością by mnie tu zaprosiła.
— I to się nazywa, moi drodzy, trójkąt miłosny — dziewczyna pochwaliła się swoimi obserwacjami, wskazując palcem wskazującym prosto na dwójkę rywali i Takemichi'ego z wystawionymi rękami dokładnie pomiędzy nimi. Koledzy jej brata jedynie westchnęli przeciągle na jej sugestię, po chwili namysłu kiwając zgodnie głowami. Draken bez większego trudu złapał mniejszego od siebie blondyna za zielono-białą koszulkę, podciągając go do swojej twarzy. (Imię) momentalnie wzburzyła się na ów gest z jego strony, wychylając się trochę za barierkę.
— Oi, jajogłowy! Jeśli nie puścisz mojego cieniasa w przeciągu kilku sekund, to-
— Hej, (Imię)-chin! Ten rzut dedykuję dla ciebie! — jej wypowiedź przerwał nagle krzyk Manjiro, który patrzył na nią z przyklejonym do twarzy ogromnym uśmiechem i ukochanym, zielonym rowerem jej brata w obu rękach. Początkowo (Imię) miała zgrywać pozory obojętności, może nawet niechęci wobec blondyna, ale nie potrafiła pozostać obojętna w obliczu takiego cudownego, trafionego rzutu, który raz na zawsze miał zniszczyć Hayate Takemichi'ego.
Był to pierwszy raz, kiedy (kolor)włosa uśmiechnęła się promieniście w stronę Sano. Gdy to zrobiła, poczuł, jakby jakieś płynne szczęście roztopiło się bezpośrednio w jego środku i zalało całokształt tego, czym kiedykolwiek był.
— No dalej, Michael! — zachęcała go, ciskając swoje niewielkie pięści w powietrze i przymykając oczy w zadowoleniu. W tej chwili Mikey mógł rzucić nawet tysiącami podobnych rowerów, gdyby tylko tyle wynosiła cena tysięcy temu podobnych uśmiechów. Nawet, jeżeli każdy z nich należałby właśnie do młodego Hanagakiego, obecnie zwijającego się na ziemi w szczerej agonii.
Ale kto zwróciłby na niego uwagę, widząc uśmiech wart każdego grzechu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro