Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟏. kruche



— 𝐈 𝐂𝐎 𝐒Ą𝐃𝐙𝐈𝐒𝐙, (Imię)?

— Banda skończonych idiotów.

Dziewczyna miała przed sobą grupę chłopaków, których znała od najmłodszych lat. Jej brat znajdował się na ich czele, mając przyklejony do twarzy ten charakterystyczny, wielkoduszny uśmiech. Wyraz tak niewinny, iż nawet najgorszy, najokrutniejszy grzesznik pożałowały by go w momencie jego okrutnego zdzierania. W oczach zaś - ni cienia strachu.

Miała przed sobą bandę chłopców, którzy bawili się w mężczyzn, przywdziewając jednakowe ubiory i stylizując pierwszy raz w życiu na żel swoje wymyślne fryzury. Bawiąc się w dorosłych, zapomnieli jednak ubrać się w odpowiedzialność, zmęczenie czy ogrom trudów codzienności, przez które każdy pełnoletni człowiek musiał nieuchronnie przebrnąć. Nie wiedziała wszakże czy wynikało to z ich niewinności, rażącej ślepoty, czy nadzwyczajnej głupoty, z której nadzwyczaj słynęli. Wypinali przed siebie dumnie piersi, podczas gdy pozbawione zmarszczek twarze nosiły głupkowate uśmiechy. Byli czystym symbolem niewinności. (Imię) pokręciła głową z politowaniem.

W rezultacie przed jej (kolor) tęczówkami malował się obraz gromady nieodpowiedzialnych idiotów, których szczerze kochała i w tym samym czasie doszczętnie pochłonęło ją przeświadczenie, jakoby ani trochę nie widzieli w co się pakowali. Porywali się z przeraźliwie ostrą motyką na bezludne pole. Dziewczyna miała wrażenie, że zanim by w ogóle dotarli na miejsce, skończyliby nabici na ów narzędzie. Bynajmniej, drogi czytelniku - nikt by w ową zasadzkę okrutnie nie pchnął. Śmiertelnym składnikiem okazałaby się zaledwie niezdarność.

— Hę?! — całe ugrupowanie wydawało się zszokowane krytycznym spojrzeniem (Imię), zupełnie jakby spodziewali się usłyszeć od niej gorące słowa pełne pochwały, może nawet podziwu. To jakby pogłaskać szczeniaka po główce, chwaląc go tym samym za posłuszne przyniesienie patyka. Tyle że ani jeden z nich bynajmniej czworonogiem nie był, zaś owy patyk okazał się najgorszym pomysłem, na jaki tylko ich beznadziejne, nędzne, młodociane umysły mogły wpaść. Według (Imię) absolutnie nie zasługiwali na pochwałę głupoty. Należało ją za wszelką cenę z ich głów wytępić.

— Nie patrzcie tak — domniemana winowajczyni uniosła ręce w niewinnym geście, na twarzy nie okazując ani grama skruchy. Cechowała ją śmiertelną powaga. — To szczera opinia, której nie zamierzam zmienić nawet, jeśli w dalszym ciągu wszyscy będziecie wpatrywali się we mnie wzrokiem zranionego szczeniaczka.

Każdy z nich, jakby spłoszony, będąc złapany na gorącym uczynku, odwrócił od niej wzrok.

(Kolor)włosa raz jeszcze z westchnieniem zawiesiła swoje spojrzenie na samozwańczym, młodocianym gangu. Była absolutnie przeciwna jego powstaniu, głównie ze względu na to, że się o nich martwiła. Ot co, zwykła, siostrzana potrzeba chronienia tych chłopaków przed całym złem świata, zgromadzonym w jednym, kulminacyjnym punkcie. Niemalże jądrze wynaturzonej ciemności. Nawet jeżeli sama o nim niewiele wiedziała, będąc w tym samym wieku co oni. Mimo to, uparcie trwała przy swoim postanowieniu.

I nagle do głowy nasunęła jej się skrajna myśl.

Co jeśli oni potrzebowali tych doświadczeń, żeby faktycznie wydorośleć?


— A nie mówiłam? Banda skończonych gamoni! Kto was tak urządził?!

Gdy jednakże pewnego dni wrócili do szkoły cali poobijani, widok ten skutecznie wybił jej tamtą absurdalną myśl z głowy.

— Nie martw się, (Imię)-chan! Winowajcy wyglądają gorzej! — Yamagishi, który wysunął się na spośród grupy pozostałych, odezwał się do niej pierwszy, wygłaszając niemal dumnie owy komunikat, w rezultacie dostając jedynie kuksańca w bok od dziwnie pochmurnego Takemichi'ego.

— A więc było ich kilku? Czy to kolejny gang? — dziewczyna nie zamierzała dać za wygraną, dzięki wstępnej dedukcji kreując sobie w głowie wizję całej brutalnej sytuacji, w której paczka jej brata się znalazł. — Jeśli mi nie powiecie, to sama się dowiem.

Jednak w odpowiedzi uzyskała zaledwie wymowne milczenie. Jej brat posłał jej zbolałe spojrzenie, godne najdzielniejszego weterana wojskowego, a przecież wówczas miał zaledwie czternaście lat. Czyż nie?


(Imię) Hanagaki z pewnością nie należała do osób, które otwierały ówcześnie rozpoczętą książkę na półkę. Co więcej, mimowolnie zaczęła odczuwać potrzebę dociekania w tejże sprawie, która nie dawała jej wewnętrznie spokoju. Jej ego niewytłumaczalnie i niewyobrażalnie zostało uszkodzone niedokończoną sprawą, która błąkała się po umyśle niczym żądna krwi bestia.

Kilka dni po incydencie w rezultacie stało się dla niej nieznośnym wyczekiwaniem, podczas którego w jej głowie jedynie piętrzyła i nawarstwiała się lawina pytań pozbawionych odpowiedzi. Miliona znaków zapytania.

— Oi! Ziemia do (Imię)! — dziewczyna przeniosła zamyślony wzrok z zapisanej przez nauczyciela historii tablicy na swoją koleżankę z ławki - Hinatę Tachibanę - machającą jej energicznie dłonią przed twarzą, wybudząc ją z letargu głośnym szeptem. — Wszystko w porządku? Od kilku dni jesteś jakaś nieswoja. Taka... niewyraźna. Nad czym tak gorączkowo rozmyślasz?

Oczywiście, że była nieswoja! W końcu kto normalny nie przetwarzał by na okrągło w swoim umyśle dręczącej ich sytuacji, doszukując się odpowiedzi? Czy tym nieznośnym idiotom tak trudno było po prostu od razu je wyjawić? To przecież nie była jakaś fikcyjna rzeczywistość, w której przeciągało się istnienie pytań, nie zawierających sensownych odpowiedzi!

Z innej perspektywy - zrobiło jej się trochę przykro ze względu na wyraz twarzy dziewczyny, który wykazywał na jej dogłębne zmartwienie. (Kolor)oka postanowiła nakreślić jej swój problem i już miała się do tego zabrać, gdyby nie donośne hałasy miotanych przedmiotów i krzyków, dobiegających zza drzwi ich klasy. Dotąd sprawnie prowadzona lekcja została momentalnie przerwana, a każdy w pomieszczeniu zaczął mimowolnie drżeć w obawie przed nieznanym prowodyrem całego zamieszania. Strzelaniny szkolne nie były przecież powszechnym zjawiskiem.

Zaledwie po jednym z trzasków spanikowany nauczyciel wypuścił bezwładnie trzymaną w prawej dłoni kredę. Wystarczył zarówno pierwszy z serii przeraźliwych odgłosów, aby uczniów zgromadzonych w klasie ogarnął natychmiastowy paraliż, mający podnóże w strachu o własne życie. Strachu przed nieznanym. Ludzi, wbrew wszystkiemu, łatwo było przestraszyć, doprowadzając jednocześnie do paranoi. Podczas gdy ciało stawało się nieruchome, umysł pędził przed siebie w zawrotnym tempie, snując coraz to wymyślniejsze, fikcyjne scenariusze. Robienie wielkich z przestrachu oczu, niestety nie chodziło w parze z wykonywaniem wówczas wielkich, jak i one, czynów. Czy tak trudno było przymusić dolne kończyny do ruchu i przekonać się samemu?

Strach lubił owijać się wokół umysłu niczym najbardziej jadowita odmiana węża. Tym samym sączył stopniowo swój jad w umysł nieszczęśnika, podszeptując mu agresywnie, nawet natrętnie, do ucha równie trujące słowa. Jeśli już przywołało się owego gada, haczyk tkwił w tym, iż nie sposób było go wygnać. Istniały też cudowne wyjątki od reguły. Jeden z nich miał (kolor) włosy, (kolor) oczy i niezdrowe skłonności do skrajnej agresji wobec swoich bliskich. Oczywiście, podszyte szczerą miłością i troską wobec nich. Aczkolwiek tego ubliżającego szczegółu już nikt wiedzieć nie musiał.

(Imię) Hanagaki zmarszczyła brwi w niemym zamyśleniu. Szczerze gardziła bezmyślną niewiedzą. Bezczynnością.

Po ogarniętej przerażająca ciszą klasie rozniósł się skrzypliwy odgłos odsuwanego krzesła. Chwilę później dało się usłyszeć miarowe, lekkie kroki i odsuwane zacinające się ze starości, drewniane drzwi.

Jej twarz, opatrzona w zasłonę pod postacią burzy (kolor) kosmyków, wychyliła się ostrożnie na jasny korytarz, chcąc poznać źródło zamieszania. (Kolor) tęczówki zatrzymały się na trzech sylwetkach, z których zaledwie po sekundzie rozpoznała jedną. Trudno było nie rozpoznać postury, którą z niesmakiem widuje się każdego dnia w swoim nastoletnim życiu.

Dziewczyna praktycznie czuła jak szczęka opada jej do samej podłogi, gdy bezproblemowo dostrzegła własnego brata w towarzystwie dwóch blondynów, urządzających sobie frywolny, wykonywany skocznym krokiem, spacer po ludziach. Patrzyła z cichym obrzydzeniem i niechęcią, jak stawiali swoje ciężkie kroki na stosie złożonym z ludzi, których niektóre twarze ze zgrozą obserwowała. Zmieszany Takemichi był jedynie wisienką na torcie obłędu, malującego się przed nią.

Kiedy cała trójka znalazła się przy wyjściu ze szkoły, tłumy ludzi poczęły wypełzać niezbyt pospiesznie z pomieszczeń szkolnych. W tym również i jej klasa. Tłoczyli się na korytarzu, niczym stado mrówek, nadal jakby obawiając się, że aroganccy napastnicy powrócą, aby ich dobić. Zalać mrowisko wodą, posyłając jego mieszkańców na pewną zgubę. (Imię) przewróciła oczami. Znowu.

Również wyszła z wcześniejszego pomieszczenia, szybkim krokiem zmierzając ku centrum mrocznego cyklonu. Coś podświadomie jej mówiło, że tym razem musiała osobiście wziąć udział w tej maskaradzie i ocalić zidiociałego za młodu brata. Zdziwił ją jedynie widok Hinaty, która w równie szybkim tempie dotrzymywała jej prędkości. Zdawało się wręcz, iż zmierzały w tym samym kierunku.

Blond napastnicy z Takemichi'm przystanęli, prowadząc zapewne zawiłą i pełną gróźb wymianę zdań. (Imię) mogła praktycznie się założyć, że chłopak umierał ze strachu. Dosłownie „srał po gaciach" przed ów groźnie wyglądająca dwójką. Albo przynajmniej tym wyższym, opatrzonym w fascynujący tatuaż smoka na skroni. Czego nie zrobiłaby bohaterska siostra dla swojego tchórzewskiego brata? Widziała to przerażenie w jego niebieskich tęczówkach. I wiedziała, że to była jej szansa.

Tachibana, idąca z nią w krok, zatrzymała się nagle, dostrzegając, że prawdopodobnie miały podobne zamiary i zwróciła się do dziewczyny twarzą, zapewne chcąc z nią porozmawiać. Ona jednak nie przystanęła nawet na sekundę, prąc dzielnie na przód i torując sobie drogę do niższego z blondynów, którego obrała na cel.

Stuk. Stuk. Stuk. Plask!

Z odmiennej perspektywy, Ken Ryuguji kilka sekund wcześniej w całkowitym szoku dostrzegł zmierzająca w ich kroku dwójkę dziewczyn, z których jedna zatrzymała się zaledwie kilka kroków od nich. Druga zaś nie była na tyle rozsądna. W niespodziewanej odmianie odrętwienia patrzył jak ta niepozorna (kolor)włosa dziewczyna z zaciętym wyrazem twarzy, energicznym krokiem podchodzi do Mikey'ego i z jakąś nadludzką siłą składa na jego twarzy siarczysty policzek, od którego dźwięku sam się paskudnie skrzywił. Kto wie, może w innych okolicznościach nawet pokiwałby głową z uznaniem?

Głowa Manjiro bezwiednie odleciała nieco w bok. Przestał się również leniwie uśmiechać. Draken, na owy gest ze strony swojego przyjaciela, zmarszczył brwi.

Towarzyszącemu im Takemichi'emu wyraźnie odpłynęła z twarzy cała krew. Dwie błękitne kule wyglądały dość ciekawie w akompaniamencie białej niczym kartka papieru skóry chłopaka.

Jeśli wcześniej w klasach zapanowała przeszywającą cisza, w tej chwili na dodatek każdy obserwator czuł, jakby zostało mu zachłannie wyssane powietrze z płuc. Wszyscy wstrzymywali mimowolnie oddech, przerażoni losem (kolor)okiej, która z niesłychaną zaciętością oraz wrogością spoglądała na swoją ofiarę. Obserwatorzy nie potrafili stwierdzić, czy bardziej podziwiali jej odwagę, czy potępiali głupotę.

W tym samym czasie (Imię) złapała za ramię swojego nieruchomego brata, wręcz wbijając mu chude palce w skórę. Zamierzała prawdopodobnie odejść z pola walki bez zbędnych słów. W jakim celu wygrany miał pozostawać na arenie śmierci? I zapewne by odeszła, gdyby nie przeszkodził jej w tym śmiech, stanowiący jedyny dźwięk w budynku. Śmiech, o dziwo, pełen wesołości, potęgujący rozwścieczenie młodej Hanagaki. Powróciła wzrokiem do swojej wcześniejszej ofiary. Miała nadzieję, że każdy metaforyczny sztylet, który właśnie w niego wbijała, trafiał go w najczulsze punkty.

— Ken-chin, to był najlepszy plaskacz, jakiego dostałem w życiu! Jesteś pewien, że w Toman nie przyda nam się dziewczyna?! Możemy ją przyjąć? Proszę, proszę, proszę.

Manjiro Sano w tamtym momencie przypominał podekscytowanego dzieciaka, który za wszelką cenę pragnął wybłagać u swojego rodzica przygarnięcie jakiegoś zwierzaka. Tylko że (Imię) nie była żadnym zwierzątkiem. A jeśli nawet, to bardzo agresywnym. Zapewne z postępującą wścieklizną.

Ale czy wielkie miłości nie zaczynały się od nienawistnych spojrzeń i zabójczo dobrych plaskaczy?





𝗧𝗬𝗠𝗖𝗭𝗔𝗦𝗘𝗠 𝟰 𝗟𝗜𝗣𝗖𝗔 𝟮𝟬𝟭𝟳 𝗥𝗢𝗞𝗨

Następne wiadomości. Narastający spór w gangu Tokio Manji pochłonął niewinne ofiary. Sześć osób zostało rannych. Jedna osoba trafiła do szpitala, gdzie aktualnie walczy o życie.

Takemichi Hanagaki jak to zwykle miewał w zwyczaju po skończonej pracy, wylegiwał się w swoim niewielkim mieszkaniu przed telewizorem w towarzystwie paczki czipsów. Dotąd bezmyślnie wgapiał się w urządzenie bez najmniejszego skupienia, zmieniło się to w momencie, w którym do jego uszu dotarła wiadomość o wypadku.

Potwierdzono tożsamość osób, które zginęły. Tachibana Naoto z Shibuyi, 25 lat.

Hanagaki'ego ogarnęła dziwna świadomość, iż już gdzieś słyszał to imię i nazwisko. Spowodowało to, że jeszcze bardziej wytężył zmysły.

Kolejne dwie ofiary również pochodzą z Shibuyi, starsza siostra Tachibany, Tachibana Hinata, 26 lat. Następną ofiarą śmiertelną jest Hanagaki (Imię), 26 lat.

Takemichi po usłyszeniu własnego nazwiska w połączeniu z tym konkretnym imieniem, zerwał się na równe nogi, błądząc przerażonym wzrokiem po płaskim ekranie telewizora.

— Cholera, co ty tam robiłaś, (Imię)?

no właśnie, reader - co ty tam robiłaś?
jak tam pierwsze odczucia, kochani?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro