𝓢𝘸𝘢𝘯 𝘴𝘰𝘯𝘨
─── ・ 。゚: *.༺♰༻.* ゚:. ───
· °
✯ • *
☽ * ·
*
✯ ° °
☽ * · *
: : :
☆ : ☆
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐋𝐚𝐧𝐚 𝐃𝐞𝐥 𝐑𝐞𝐲 - 𝐒𝐰𝐚𝐧 𝐒𝐨𝐧𝐠]
𝐒𝐄𝐁𝐀𝐒𝐓𝐈𝐀𝐍 𝐌𝐈𝐂𝐇𝐀𝐄𝐋𝐈𝐒 się tego kompletnie nie spodziewał. A można określić podobnym stwierdzeniem niezwykle wąski zasób zjawisk lub przedmiotów na tym świecie. Ot co, jako istota ponad ludzka zwykł przypisywać miano wszechwiedzącego i doświadczonego. Z pewnością, bynajmniej, nie uważał się za swoistego bożyszcza, aczkolwiek zwykł zakładać, jakoby był w stanie takowemu dorównać wszechstronną wiedzą, może nawet mocą.
— Jesteś demonem, prawda?
Prze to, w calusieńkim absolucie swoich przekonań oraz założeń, nie potrafił przygotować się na moment czysto nieoczekiwany. Sebastian planował, przewidywał i zakładał - można nawet posunąć się do założenia, iż był szczerym perfekcjonistą, dopinają każdy, najdrobniejszy, pozornie nieistotny szczegół na ostatni, ciasno zebrany guzik. Ponieważ Sebastian Michaelis żył wcześniej ustalonym planem działania.
A co z tym się równie mocno wiąże, zupełnie jak i ten nieszczęsny guzik - niezbyt przepadał za chwilą, w której to owe plany waliły i paliły się niczym nieidealne, wadliwe w któryś punkcie pozornie perfekcyjnej konstrukcji domki z kart. Miał wówczas całkiem człowieczy zwyczaj mlaskać zirytowany, do szpiku swoich nienaturalnych kości zniesmaczony stworzeniem, którego dokonał. Jak miał przyznać się do spisanej na śnieżnobiałym papierze, obdarzonej kleksem wypowiedzi? Nie śmiałby. To pod żadnym pozorem nie leżało w jego demonicznej naturze.
Ale tak oto (Imię) (Nazwisko), w całej tej swojej nie perfekcji, zdając się szeregiem niepasujących do siebie elementów układanki, pojawiła się przed nim z nieznośnie obojętnym, nadzwyczajnie nieprzeniknionym wzrokiem i tlącym się papierosem w ozdobionym zaschniętą krwią dłoni. Sebastian mimowolnie skrzywił się, lecz nie przez dym używki bądź metaliczny odór, który był w stanie wyczuć ledwie wchodząc do budynku, czy fakt, że wypalała ją kobieta, co w tamtych czasach było niedopuszczalną wręcz praktyką. Przynajmniej publicznie.
Zaczęła mu latać nerwowo brew, ponieważ (Imię) była sobą. Niekorzystny wpływ na jego ironicznie anielską cierpliwość miał każdy szczegół jej całokształtu. I nagle okazało się, że wiedziała stanowczo za dużo.
Sebastian nie przepadał za zepsutymi zabawkami z jakimś nieszczęsnym defektem. Natomiast tę dodatkowo musiał bezceremonialnie naprawić i zmusić do zamilknięcia. Być może na wieki.
Złapał się na mostek swojego idealnie prostego nosa, czując na swojej idealnie jasnej skórze przyjemny materiał jednej z jego idealnie białych rękawiczek. Po chwili zrezygnował z tej postawy, przechodząc do czystej gry. Byleby mieć to już z nadmiernie obciążonej przez sprawowanie większości obowiązków w posiadłości Phantomhive'ów głowy.
— Cóż to za niepoprawne, godne wręcz surowej nagany domysły panienka snuje? — jego tęczówki o tak niespotykanym kolorze zalśniły złowrogo. (Imię) miała ochotę zaśmiać się bez grama rozbawienia, zważając na kontrast słów mężczyzny, a całą otoczkę nienaturalności, którą bez problemu zdołała przejrzeć. Odjęła od ust w większości wypalonego papierosa.
— Sebastian, prawda? Chyba mogę się tak do ciebie nader nieoficjalnie zwracać. Wybacz, zasłyszałam twoje imię, a oficjalności są nużące — oczywiście, że nie było jej z tego tytułu ani trochę głupio. Bezceremonialnie wykorzystała przydatną informację, patrząc mu bezpośrednio w oczy. Pokazywała, że nie robił na niej żadnego wrażenia. Że pozostała nieustraszona nawet wobec demona. Marny, obojętny człowiek, pokryty krwią bliźniego, kontra diabelska istota. — Drogi Sebastianie, czy mówił ci ktoś kiedyś, że absolutnie nie potrafisz ukrywać swoich intencji? To tak, jakby urzeczywistniły się tuż obok ciebie, pod postacią osobnego bytu.
— Oh? Cóż, dlaczego już sobie nie pozwolić na tak krnąbrny, skrajnie nieodpowiedni i bezpośredni ton, droga (Imię), skoro sama do niego pierwsza nawiązałaś — bez najmniejszego problemu udał momentalnie zamyśloną twarz, przykładając sobie dłoń, odzianą w rękawiczkę do mogącego ciąć papier podbródka. Posługiwał się barwnymi aluzjami, nawet słownie z gracją przeskakując nad poprzeczkami. Wymijał niekorzystne, gorszące słuchacza słownictwo i tony. Starał się nie brzmieć nachalnie, nie wyrażać zainteresowania, a tym bardziej - desperacji, do której prawie nigdy się nie skłaniał. Był piekielnie dobrym mistrzem manipulacji. — Skoro, jak jesteś i tym tak wybitnie przekonana, doskonale mnie przejrzałaś, to zapewne zdajesz sobie sprawę, że potrzebuję od ciebie tylko prostych odpowiedzi na równie proste pytania. Nic więcej. Niczego mniej. Co ty na to? — bez żadnego pytania zaczął zmierzać w jej stronę, snując za sobą całą otoczkę mroku i zepsucia, jaką naturalnie posiadał. Może z tego powodu coraz to bardziej spostrzegawczy byli w stanie go przejrzeć?
Czyżby (Imię) (Nazwisko) była piekielnie spostrzegawcza?
— A co z tego będę miała? — zaśmiała się dźwięcznie, na chwilę odwracając od niego twarz po wzięciu ostatniej dawki toksycznego oparu do swoich płuc, a następnie zwyczajnie rzucając niedopałek na podłoże, aby zaraz zniszczyć go ciemnym butem, obdarzonym w wysoki obcas. Kompletnie nie zwracając uwagi na zbliżającego się coraz bardziej demona, z bezwyrazowym licem przyglądała się procesowi niszczenia przedmiotu. Sebastian z jakiegoś powodu miał wrażenie, że nadawał jej obumarłemu całokształtowi chociaż cień życia. Gdyby był człowiekiem, wówczas zapewne przeszedł by go dreszcz. Ale nim nie był.
— Słucham? — zapytał widocznie znów trochę zdziwiony, przystając w niewielkiej odległości od (kolor)włosej kobiety.
— Dlaczego wyłącznie ty czerpiesz korzyść z tego małego rozejmu? Nie podoba mi się to. Ty masz pytania, ja odpowiedzi... tik-tak. Czas upływa. Zaproponuj coś — jej ton stał się monotonny. Jakby zniszczenie tamtego papierosa zabiło w niej resztki człowieczeństwa. Patrzyła na niego teraz jeszcze bardziej wyblakłe, podpierając swój niewielki podbródek na zabarwionej szkarłatem dłoni.
Ciemnowłosy zbliżył się jeszcze bardziej, bez zbędnego ostrzeżenia łapiąc za tenże sam podbródek, wcześniej pozbywając się zręcznie rękawiczki ze swojej szczupłej dłoni za pomocą zaostrzonego uzębienia.
— (Imię).
— Hm? — (kolor)oka zdawała mu się tak bezwyrazowa i mętna. Zmęczona i wyczerpana do granic możliwości. Była tak ogromnie zepsuta, iż mógłby bez żadnego większego wysiłku zniszczyć ją do końca zaledwie w kilku zręcznych ruchach. Dlaczego więc zwlekał?
— Czego pragniesz? — zapytał, a gdy chciała wyrwać się z jego uścisku na swojej twarzy, zacieśnił go jeszcze dobitniej. Jego kciuk spoczął na jej ustach, które otworzyła łaskawie udzielając mu odpowiedzi.
— Niczego na tym świecie nie pragnę bardziej, niż jak najszybszej eksmisji z niego — mężczyzna nie potrzebował większej ilości słów zapewnienia z jej strony. Pragnienie śmierci dało się ujrzeć w każdym jej ruchu, spojrzeniu cz wypowiedzianym tonie. Chciał jednak to od niej usłyszeć. Popatrzeć jak boleśnie ubiera ów potrzebę w słowa.
— A więc, czy zrozumiałem to poprawnie - pragniesz śmierci? Zguby? Tylko tego?
Michaelis był przekonany, że przynajmniej w tym momencie ją złamie.
— Bingo! Tylko tego i niczego więcej. Ani niczego mniej.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy pod jego nieuwagę (Imię) wyrwała się w końcu od jego zachłanniej dłoni, wybuchając nadmierną, paniczną wesołością.
Donośny, pusty stukot niósł się opustoszałymi korytarzami obskurnej, zapleśniałej kamienicy, gdzie odbywało się przesłuchanie jedynej podejrzanej w sprawie brutalnego morderstwa, dokonanego pod osłoną zeszłej nocy na jakimś arystokracie. Oczywiście, zbrodnia wykonana na mężczyźnie, będącym znaczącym, wpływowym członkiem wyższych sfer miała magiczne pierwszeństwo nad tysiącami, możne nawet milionami innych, znacznie istotniejszych i bardziej naglących spraw kryminalnych.
W ten sposób do granic zniesmaczony i zirytowany swoim otoczeniem, jak i nieciekawą sytuacją, w której znalazł się przymusowo ze względu na jakże zaszczytny tytuł psa królowej, Ciel Phantomhive znalazł się w jakiejś skończonej melinie, wybijając miarowy rytm swoim prawym butem o lekkim podwyższeniu o skrajnie niesterylną powierzchnię tamtejszej podłogi, mając wrażenie, iż nieustająca stałość prostego, przenoszonego echem dźwięku, stanowi jedyny czynnik, dzięki któremu jeszcze nie postradał zmysłów.
W tamtym momencie, jak jeszcze nigdy dotąd w swoim trzynastoletnim, niekorzystnym życiu, miał nadmierną nieprzyjemność przeklinać siarczyście, całkiem nie lekkim zasobem słownictwa niekompetentnych, krzątających się jeszcze tam i tu, pracowników Scotland Yardu. Gdyby tylko poradzili sobie tym razem samodzielnie nie musiałby zaraz po spożyciu ukochanej herbaty i spałaszowaniu do tego wyśmienitego słodycza rezygnować ze wszystkich stałych, zaplanowanych, naglących go obecnie planów, wybierając się do jakiejś okropnej, cuchnącej i obecnie zakrapianej szkarłatem krwi speluny, aby dać świadectwo swojej wierności wobec korony. Nieznośnego, dumnego obowiązku. Za to jakiego opłacalnego.
A więc, Ciel Phantomhive ponownie znalazł się gdzieś, gdzie kompletnie być nie chciał, raz jeszcze przejmując zakrwawioną pałeczkę od wspaniałych, niezmiernie rzetelnych organów ścigania.
Z drugiej strony młody hrabia musiał przyznać, że obecna sprawa, z jaką przyszło im się tym razem uporać sama w sobie zdawała się aż przesadnie specyficzna. Może policja miała zasadniczy powód, by tym razem nie podołać jej w pojedynkę?
Nie od dziś Ciel zdawał sobie sprawę, iż morderstwa dokonane na arystokracji traktowano przesadnie priorytetowo. Na takim miejscu zbrodni wszyscy tylko latali gorączkowo, zostając dodatkowo pospieszanymi przez równie zdesperowanych przełożonych, których z kolei poganiał jeszcze jakiś wyżej osadzony w hierarchii organ czy persona. Młody Phantomhive nie zapamiętał nawet nazwiska pechowego, ofiarnego jegomościa, mimo, że powtarzano je tutaj na każdym kroku. Był przecież tak szanowaną, wybitną jednostką. Dodatkowo w momencie zgonu - wybieloną z jakiegokolwiek śladu występku, grzechu. Bo przecież o martwych nie mówiło się w negatywach.
W zasadzie, to niebieskooki miał tylko styczność z jego zmasakrowanym ciałem, które już wyraźniej utrwaliło się w jego młodocianej pamięci. Istotnymi szczegółami były rany, jakie mężczyzna w średnim wieku odniósł - całkiem jednogłośnie stwierdzono, że zadano mu szereg dźgnięć ostrym narzędziem w plecy. Aczkolwiek nie od tego ostatecznie poniósł śmierć. Zakładano bowiem, że gdy już leżał na brudnej kostce brukowej, gdzie ostatecznie go odnaleziono, napastnik zadał mu decydujący cios - wąską, długą, poziomą ranę, biegnącą praktycznie przez całą przednią część szyi.
Ciel pamiętał, jak patrzył z pozorną beznamiętnością na obecnie pokryty morzem zaschniętego szkarłatu chodnik, nie mogąc pozbyć się jakiegoś niespotykanego wrażenia, że rozkładający się pod jego niewielkimi stopami jegomość zasłużył sobie na taki los. Jednak nie jemu było to oceniać. Ani też obrzydzonym widokiem tak krwawego czynu policjantów, którzy widocznie pozwalali sobie na podobną krytykę, wygłupiając ślepe na fakty oczy, blednąć, bądź całkiem skrajnie - kończąc na opróżnianiu zawartości swojego żołądka w najbliższym kącie rozpadającego się pomieszczenia.
Kolejnym zagadkowym segmentem sprawy był jedyny, domniemany świadek zdarzenia - niejaka panna (Nazwisko) (Imię). Co zaskakujące, największe podejrzenia młodego hrabiego budziła właśnie ona. Dziwaczna, zachowująca się jak osoba co najmniej niespełna zmysłów zdroworozsądkowych osoba, z jeszcze bardziej niepokojącą przeszłością. Czekała na miejscu zbrodni jakby nigdy nic, przysiadając sobie wygodnie zaraz obok zakrwawionych zwłok, samej nosząc na twarzy ślady ludzkiej posoki i powolnie, skrajnie niepoprawnie jak na kobietę w tamtych czasach, wypalając tytoniową używkę, której nie strząsana regularnie końcówka opadała jej na uda, zostawiając na materiale jej sukni nieskończoność szarych drobin.
Phantomhive nie wiedział co tak nieoczywistego tkwi w ów sprawie. Według niego była ona rozwiązana z momentem przybycia odpowiednich władz na miejsce. Jednakże - Scotland Yard zwlekał z wystawieniem ostatecznego, skazującego wyroku. Ciel nie mógł uwierzyć w ich głupotę, kręcąc przy tym dziecinnie nosem i wydymając nadal zaokrąglone, dziecięce policzki. Czasem przychodziło mu zachowywać się nader adekwatnie do jego wieku.
Za odwlekaniem skazania panny (Nazwisko) na odpowiedni wyrok, nieco wcześniej bezceremonialnie uznając ją za winną morderstwa, stała zapewne boleśnie ciekawa przeszłość (kolor)włosej kobiety. Bowiem rzeczona niewiasta w dość młodym wieku przywdziała habit, stając się jednocześnie boską służebnicą. Ciel znów nie mógł odpuścić sobie kpiącego prychnięcia. Załamywał ręce nad ogłupieniem religią, która według niego od zawsze zamydlała ludziom oczy. Chyba nic na tym świecie nie działało bardziej na jego nastoletnie nerwy. Jakby oddanie się dawniej w boską służbę mogło, nieproporcjonalnie ironicznie, wymazać wszelkie, nawet najbardziej krwawe grzechy. Zamienić oczywiste oczywistości w sprawy okrutnie niezrozumiałe i ciemne do takiego stopnia, iż człowiek mimowolnie przebywał wewnętrzną podróż przez ramy czasowe, stając gdzieś hen w zaciemnieniu, za granicą trąconego oświeceniowym, niemieckim Aufklärung czy Kartezjańskim hasłem epoką.
Czy wiedzieliście, że to mężczyźni stanowią znaczną, przeważającą grupę, jeżeli chodzi o ogólnikowe dokonywanie morderstw? Przodują nad kobietami, stanowiąc około dziewięćdziesiąt procent w porównaniu płciowym. Oprócz tego, płeć żeńska szczególnie wyróżnia się sposobnością dokonywania ów krwawych uczynków - często nie działając pod nagłym impulsem, noszącym swoje sedno w emocjonalnym podłożu, a wcześniej zaopatrująca się w adekwatny plan. Na dodatek kobiece zbrodnie zwykle wykonywane są na wskroś finezyjnie, wprowadzając poniekąd w owej dziedzinie swoiste novum. Nie jest to przypadkowo rozlana na płótnie farba, która w jakiś nadprzyrodzony sposób podciąga się pod współczesne dzieło sztuki, a kwintesencja precyzji z dokładnie co do centymetra ułożoną na czubku wisienką.
Co ciekawe, przyczyn popełniania zbrodni przez przedstawicielkę płci pięknej doszukiwano się nie na płaszczyźnie socjologicznej - jak to czyniono w przypadku mężczyzn, a niemal czysto biologicznie. Zaś głównym motywem popełniania zbrodni w tejże grupie, staje się permanentne poczucie krzywdy, które z kolei stanowi pretekst do zrodzenia się i stałego późniejszego nawarstwienia chęci zemsty, odwetu za wyrządzone cierpienie. W takim wypadku kluczowym członem przyczynowo-skutkowym, który popchnie kobietę do podjęcia tak istotnej decyzji, jaką jest odebranie życia drugiemu człowiekowi, będzie paląca, całkiem banalna potrzeba odreagowania negatywnych emocji nagromadzonych w stosunku do ofiary.
Najsłynniejsze morderczynię działały i żyły na przełomie dziewiętnastego oraz dwudziestego wieku, specjalizując się jako wybitne trucicielki. Dokonywały zbrodni najczęściej na tle majątkowym, mając za narzędzie zbrodni tylko niezawodny arszenik.
Ale skończmy już to iście wynaturzone wybieganie w przyszłość.
Hrabia przyspieszył wystukiwany rytm, nosząc w głowie myśl, jakoby w tej chwili mógł do reszty zatonąć w papierkowej robocie, gdyby tylko jakaś nadludzka, nadrzędna istota nie postanowiła wziąć sobie pod opiekę po stokroć przeklętej panny (Nazwisko). Z góry nie potrafił pałać do niej jakąkolwiek sympatią. Dziwne, lecz chyba ze wzajemnością, sądząc po karcącym, nieprzychylnym spojrzeniu (kolor) tęczówek, które zdawał mu się posyłać od początku.
Jednak nagle, jakby nabierając świadomości co do wcześniej piastowanego przez nią stanowiska zakonnicy i niepokojących skłonnościach wysłanego do niej Sebastiana, który już raz wykazał się bezczeszczeniem podobnej kobiecie, postanowił z wytrzeszczonymi, błękitnymi oczami sprawdzić, co takiego działo się tuż za jego drzwiami - w prowizorycznej sali przesłuchań.
Aczkolwiek zanim jeszcze zdołał złapać za zardzewiałą, noszącą ohydną warstwę narosłego nią kurzem klamkę, został zatrzymany przez biegnącego w jego stronę funkcjonariusza, który niemal potykał się niezdarnie o własne nogi. Chłopak nie mógł powstrzymać się od skwitowaniem umiejętności fizycznych jednostki policyjnej dosadnym przekręceniem błękitnych tęczówek.
— Hrabio! — dało się usłyszeć jego własny tytuł, niosący się głębokim głosem mężczyzny po brudnym korytarzu. Ciemnowłosy przystanął chwilę później przy młodszym od siebie człowieku, zginając się wpół i opierając górne kończyny na zgiętych kolanach, usiłując w ten sposób złapać oddech. Ciel z całych sił starał się nie ukazać zgorszenia.
— Tak?
— Na światło dziennie wyszły nowe informacje odnośnie sprawy. Pojawił się nowy świadek - młoda arystokratka, która twierdzi, że widziała całe zdarzenie. Według niej zamordowany mężczyzna zamierzał ją zaatakować, ale w ostatniej chwili rzuciła się na niego od tyłu jakaś (kolor)włosa kobieta. Nasz świadek nie chciał się początkowo przyznać, bo najwidoczniej w ten sposób napastniczka ocaliła jej życie.
Ciel Phantomhive nigdy nie słynął z okazywania emocji za pomocą skrajnych wyrazów swojej dziecięcej, stale ozdobionej chłodną, powstałą przez trudy, jakich doświadczył we wczesnych latach życia, zdegustowaną ekspresją twarzy. Wtenczas jednocześnie nie mógł postąpić inaczej. Mimowolnie poczuł jak jego niebieskawe brwi unoszą się ku górze, a powieki znacznie rozchylają w szoku. Ledwie powstrzymał rozwarcie warg, co w jego przypadku podchodziło już pod najczystszą esencję absurdu.
(Imię) (Nazwisko) już od początku zdawała mu się zwyczajnie niezwyczajna. Całkiem jak spadający z bezchmurnego, błękitnego nieboskłonu śnieg w samym środku upalnego, skwierczącego i wyciekającego z ludzkiej rady siódme poty lata. Jak wyraźnie dostrzegalne gwiazdy podczas, gdy swoje rządy sprawowało jeszcze słońce. Bezczelne i nieuznające panowania znacznie od siebie większej i gorętszej gwiazdy. Była prawdziwie nieprawdopodobna. Rzekłby - niebanalny, ludzki dysonans złożony z licznych układów, obdarzony w (kolor), skołtunione kosmyki włosów i nieprzerwanie obojętne od momentu jej ujrzenia, (kolor), puste tęczówki. Rozbryzgana na jej licu krew znacznie uplasowała bijące od niej poczucie grozy. Ach, któż by pomyślał, jednak na jej widok jakoś tak każdy włos na człowieczym ciele budził się, rozpoczynając własny, samodzielny żywot od uniesienia się pionowo, jak na zawołanie do góry. Prosto do niebios, jakby samemu wołając o rzeczoną pomstę bezpośrednio do błękitnego sklepienia. A gdyby tak od zawsze było wprawdzie niezamieszkane? Jednakże ową kwestię należy już pozostawić dziedzinom szczerze dwoistym, całkiem spirytualnym oraz metafizycznym aż po zaczątek do samego rdzenia sprawy.
Z wypowiedzią podminowanego, dziwnie podekscytowanego policjanta przed nim, wszelka, najbardziej nieprawdopodobna myśl o niewinności (kolor)okiej dziewczyny natychmiast została bezwarunkowo, brutalnie unicestwiona. Nie istniały już wygodne wytłumaczenia. Wszystko stało się boleśnie oczywiste. Wytłuszczone czarnymi, porażająco równymi literami na śnieżnobiałej, pięknie wykonanej kartce, które kłuły oczy.
W głowie Ciela jawiło się jednocześnie jeszcze jedno pytanie, okrutnie pozbawione odpowiedzi. Dlaczego (Imię) nie zabiła jedynego świadka swojej zbrodni? Dlaczego zwyczajnie nie unicestwiła tamtej kobiety, po prostu opuszczając później miejsce zbrodni?
Piekielnie dobry lokaj stał zniecierpliwiony nad uśmiechająca się do niego z kpiną, (kolor)oką kobietą, która swobodnie posunęła się nawet do skrzyżowania swoich nóg. Nie potrafił wyrzucić jednocześnie ze swojego perfekcyjnego, nie znoszącego porażek umysłu faktu, że jeśli nie uzyska tym razem swojego celu, stworzy to obrzydliwą, chociaż może i niewielką rysę na jego pokrytym szczerą czernią honorze. Czy był to już ten etap, na którym niepochlebnie mógł zwać się zdesperowanym?
— W porządku. Zawrzyjmy układ — wyrzucił z siebie w końcu bardzo niechętnie, zatrzymując się na środku niewielkiego pokoju, po którym wcześniej zawzięcie krążył z skrzyżowanymi za plecami górnymi kończynami.
— Układ byłej zakonnicy z demonem? Robi się ciekawie. Zamieniam się w słuch, Sebastianie — (Nazwisko) wychyliła się w przód na wielkiej, drewnianej skrzyni, na której zajmowała dotąd miejsce. Do złudzenia przypominała mu wrodzone za nos ciekawością dziecko. Przekrzywił głowę w bok.
— Jeżeli tylko przyznasz się do winy, skrócę natychmiast twoje cierpienia.
— Naprawdę byłbyś na tyle miły i łaskawy? Piekielna istota? Gdzie tkwi tutaj haczyk? — demon nie spodziewał się, że (kolor)oka w jednym, całkiem zgranym ruchu podniesie się z miejsca, ruszając na środek pomieszczenia. Aczkolwiek chyba tego należało się po niej spodziewać - absolutnie niespodziewanego.
— Nie istnieje. Chociaż myślisz nad wyraz racjonalnie, droga (Imię). Zdajesz się interesująca. Dlaczego miałbym nie sprawić sobie podobnej, chwilowej przyjemności? — obrócił się do niej twarzą, patrząc na uśmiechającą się niepokojąco błogo kobietę z góry. Oczywiście nie zrobiła sobie najmniejszego wrażenia na fakcie, iż Sebastian przewyższał ją wzrostem. Tym bardziej - że stał tak blisko, że w jednej chwili mógłby ją po prostu udusić.
Dlaczego miałaby się tym przejmować, kiedy mogła zwyczajnie uśmiechnąć się szerzej?
— Przyjemności? Mężczyźni są doprawdy przewidywali — po raz pierwszy miał wrażenie, że dosłyszał w jej głosie jakąkolwiek emocjonalność. Negatywne zgorszenie. Zaciekawiło go to.
— Dlatego zabiłaś tego szlachcica? Wbiłaś mu bez żadnych oporów nóż, który później ukryłaś za jedną z desek w tej przegniłej podłodze, w plecy? A jedynego świadka, kobietę, zostawiłaś przy życiu? — pytał, chociaż miał wrażenie, że doskonale już znał odpowiedź. W końcu rozgryzał ją boleśnie wolno, zupełnie tak, jak jej czyny, które spostrzegł od samego początku. Wyciągał z niej coraz więcej, jednakże był to długotrwały, wymagający od niego jakiegoś nakładu starań proces. I bardzo mu to przypadło do gustu.
— Powiedzmy, że tylko odwdzięczyłam się za to, co kiedyś uczyniono wobec mnie, drogi Sebastianie. Umowa stoi.
W jednym momencie, gdy tylko zakończyła swoją potwierdzającą jego jakiekolwiek domysły sentencję i zgadzając się na z góry fałszywy układ, do pomieszczenia wdarli się policjanci, za którymi stał dostrzeganie zaskoczony Ciel. Zwyczajny człowiek nie był w stanie tego wyłapać, ale jakiś czas temu drewniana płyta lekko się uchyliła, dając lepszy dostęp do zeznań kobiety odpowiednim służbom i paniczowi.
Ku jego kolejnemu zdziwieniu - (Imię) (Nazwisko) na taką paskudną zdradę z jego strony zareagowała wyłącznie wybuchem donośnego śmiechu, który jeszcze ma długo miał nieść się zarówno po najbliższej okolicy, jak i w głowach każdego ze zgromadzonych. Nawet samego Sebastiana Michaelisa. Zachowywała się tak, jakby znała przyszłość. Doskonale wiedziała, że zostanie zdradzona, spodziewając się z góry najgorszego. Dlaczego więc, gdy jej założenia rzeczywiście przeszły do realiów, nie miałaby wyrazić swojej wesołości?
Młody hrabia nie był do końca pewny swoich czynów, jednak będąc wiedzionym szczerą, jak najbardziej ludzką ciekawością, chwycił jeszcze za ramię kobiety, sprawiając, że wlekący jej ciało funkcjonariusze zatrzymali się na moment.
— (Imię), zgadza się? Odpowiedz mi jeszcze na jedno pytanie, proszę. Dlaczego zostawiłaś przy życiu tamtą kobietę? Przecież jeśli tylko byś ją zabiła, to mogłabyś pozostać niewykryta.
— To boleśnie proste, rozwydrzony dzieciaku. Gdy tak się trzęsła pod ohydnym spojrzeniem tamtego starego dziada, do złudzenia przypominała mi mnie. Poza tym, kto powiedział, że kiedykolwiek chciałam uciekać?
Bo (Imię) (Nazwisko) nosiła na wszechmiarze swojego jestestwa okropnie głębokie blizny, których niewypowiedzianą tajemnicę miała zabrać ze sobą prosto do grobu.
Kto wie, może niosący się kolejnego dnia wiatr byłby bardziej przychylny, wyjawiając je ciekawskim gapiom na ucho?
©yuiayashi-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro