☆ ⋆ ❸ ❝Wina trenera!❞
──── ✧《✩》✧ ────
Nastał kolejny szkolny dzień, a historia jakby zatoczyła koło. Znowu byłem w moim kochanku (to nie brzmi za dobrze...), a następnie w budynku szkoły, na korytarzu, a potem za ławką.
Jak się okazało, Tadek Nieradek znowu przy mnie usiadł, tak, jakby lepszego miejsca nie mógł znaleźć.
Ten podejrzany got próbuje coś uzyskać, czy to zwyczajny przypadek?
Nie wiedziałem. Ale jedno było pewne - był tak samo irytujący jak wczoraj, tyle że dziś założył czarną koszulę, czarny, skórzany gorset i długi, prawie sięgający ziemi płaszcz tegoż koloru.
No i znowu przyszedł do szkoły bez prawie żadnego wyposażenia.
— Pożyczysz długopiiis? — W jego uśmiechu był coś rozbrajającego, więc zacisnąłem szczęki tak, że aż zęby mnie rozbolały i wyciągnąłem dla niego długopis. Już nawet chciałem mu powiedzieć, że może go sobie wziąć, skoro nie ma tak rzadkiego i cennego przedmiotu w domu.
— Szkoła zabija ludzi — podjął z miną zamyślonego filozofa, wbijając wzrok w nieokreślony punkt w zapyziałej klasie — przychodzę tu tylko dla obowiązku. Ten popieprzony cyrk nie przyda mi się do kariery aktora.
Taa, chciałem powiedzieć, na pewno umiejętność liczenia czy paru rozdanych rzeczy, których się tu nauczyłeś, nie przyda ci się w życiu, ale nie odpowiedziałem.
Zamiast tego wlepiłem tylko w niego moje oczy.
To zdarzało mi się coraz częściej - wpatrywałem się w niego z taką samą ilością irytacji, co zafascynowania.
Wydawał mi się dziwny, ekscentryczny i niepokojący, a jednocześnie zbyt intrygujący i... przystojny.
Nie mogłem się nadziwić nad urodą tego dziwaka.
Pragnąłem go wyszargać za ten jego głupi, koronkowy żabot, a jednocześnie, by nadepnął na mnie tym swoim wielkim, czarnym buciorem.
Kiedy tylko spoglądał na mnie swoimi niesamowicie błękitnymi oczami skrytymi pod przydymionymi powiekami i uśmiechał się w ten charakterystyczny, zadziorny sposób natychmiast odwracałem wzrok, zaciskając usta w wąską kreskę i płonąc od gorąca rozlewającego się po mojej twarzy.
Głupi, szatański pomiot.
I tak minął ten dzień, i nastał kolejny.
Na moje nieszczęście osoby, która nie przepadała za sportem i od grania w piłkę znacznie wolała posiedzieć pod kocykiem i poczytać książkę, mieliśmy dziś dwa wuefy pod rząd.
Dwa. Wuefy. Pod. Rząd.
Nie miałem żadnej wymówki, więc musiałem ćwiczyć.
Gdyby jeszcze to były jakieś ćwiczenia, ale nie... panu trenerowi zachciało się urządzić mecz piłki nożnej.
— Miło mi się popatrzy na was, grających na boisku. Wiecie, gdyby nie ta kontuzja w pięćdziesiątym ósmym, to bym teraz uśmiechał się do was z gazet o reprezentacji Polski w piłce nożnej — oczy łysiejącego, grubawego trenera zakryły się mgiełką nostalgii.
Mi nie będzie miło.
Znając życie, wystawię się na pośmiewisko, dostanę piłką w mordę i będę miał dość życia (to opis każdej lekcji wychowania fizycznego).
Szybko przebraliśmy się w śmierdzącej, zatęchłej szatni, a ja nie mogłem nie zwrócić uwagi na Tadeusza, który powoli, bez pośpiechu odpinał zwinnymi palcami guziki koszulki, którą z siebie ściągnął. Jego sylwetka była szczupła, przypominająca trójkąt - szerokie, wyrzeźbione ramiona i wąska talia. Skórę miał jasną jak blask księżyca w pełni na nocnym niebie.
Oh. Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że zamiast się przebierać, gapię się na półnagiego chłopaka.
Natychmiast spuściłem wzrok i szybko naciągnąłem na siebie białą koszulkę i czarne getry.
Grupa chłopaków wyszła na boisko, gdzie ustawiła się w szeregu, a wraz z nimi i ja.
— Bytnar.
— O-obecny.
— Dawidowski.
— Jestem.
— Zawadzk- Co to ma znaczyć?
Wychyliłem się lekko zza Alka by zobaczyć, co też takiego znowu odwalił ten nowy.
Wydawać by się mogło, że nic.
Stał sobie z wystudiowanym spokojem, beznamiętnie wpatrując się w trenera.
Tyle że jego ubranie znacznie różniło się od naszych.
Znów wytrząsnął skądś szerokie, czarne szarawary, potężne glany zmienił na czarne trampki (na pewno z Peweksu!) a koszulka... była to czarna koszulka metalowego zespołu Black Sabbath, na której jakiś upiorny szkieletor wyglądający jak Śmierć (pewnie jakaś bliska rodzina Tadka) wyłaniał się z pentagramu.
Pentagramu!
Oczywiście warto też dodać, że nadal miał twarz wytapetowaną jakimś białym pudrem, a usta i powieki umazane miał czernidłem.
— Co za bezbożność! W głowach już wam się poprzewracało, smarkacze. — Trener wyraził swoje zniesmaczenie.
— Że ja? Nie, nie, co to, to nie, bierzmowanie mam. — powiedział wielce oburzony.
Spojrzałem się na niego jak głupi. Jeszcze nigdy nie wkurzyliśmy trenera. Naprawdę, nigdy. No to będzie ciekawie.
Otyły mężczyzna aż poczerwieniał.
— Dużo o tobie słyszałem, ty transwestyto ty.... To zobaczmy co potrafisz. Dobra, ty, ty, ty, i ty bezbożniku do drużyny zielonych, tu macie koszulki. A ty, ty — tu wskazał na mnie — ty i t-
— BOŻE, JAK TO ŚMIERDZI. PROSZĘ PANA Z CAŁYM SZACUNKIEM, ALE WOLĘ SIĘ WYTARZAĆ W TRAWIE I ZNISZCZYĆ MOJĄ PIĘKNĄ KOSZULKĘ ANIŻELI WKŁADAĆ NA SIEBIE TEGO SMRODA. A FU! — krzyknęła nasza klasowa gotka.
— Dzieciaku, nie przesadzajcie, zakładajcie i mnie już nie wkurzajcie, co? Na boisko w koszuleczce, no hop hop. — Trener chyba musiał iść na jednego. Tak wyglądał przynajmniej.
Ja w tym czasie wisiałem jak księżniczka w opałach na szyi, w przeciwieństwie ode mnie, zadowolonego Macieja.
— Alku, oh Alku! Ja nie chcę tego robić! Czasami marzę, by być dziewczyną.... Normalnie darmowe zwolnienie co miesiąc! I to na tydzień! No farta to one mają — popatrzyłem z zazdrością i żądzą na ławkę dla niećwiczących.
— Dobra księżno ty, nie przesadzaj. Przecież nie jesteś jakiś tragiczny w tą nogę. Poza tym to nie taka trudna gra.
— Maciek! Ty fryto głupia! Mówisz tak tylko, bo ci wszystko wychodzi na tym przedmiocie. O ile to zedmiotem można nazwać. Bez sensu! Nie powinien się w ogóle wliczać do średniej! Nic tylko nas męczą, a my jeszcze biedni, spoceni i zmęczeni musimy iść na lekcje i wszystko co dobre z nich wynieść. Prze-sa-da! No co? Co się tak gapisz? — Zakończyłem swój jakże potrzebny społeczeństwu monolog, patrząc z wyrzutem na przyjaciela.
— Alek... co się stało. C-czy. Czy trener stoi za mną...— to już akurat wyszeptałem.
Maciek nerwowo pokiwał głową na potwierdzenie. Powoli obróciłem się w stronę mojego kata.
— Dobry, haha ..... Jak panu dzionek mija — wyszczerzyłem się, próbując ratować własny tyłek.
— Bytnar, ty się lepiej nie odzywaj już. Stoisz na bramce w następnej turze.
No tak, teraz gra drużyna numer jeden, trzeba się dzielić. Urok polskiego szkolnictwa.
Mina zrzedła mi jak na pogrzebie, gdy się okazuje, że ty jesteś chowany. Aż wstyd, ale JASNY CHUJ.
Po długim lamentowaniu, które zafundowałem w gratisie Alkowi, ogarnąłem, że wśród tej rozpaczy czułem, że ktoś się na mnie gapi. Alek za to ciągle się ze mnie śmiał. No co jest?
Znowu się obróciłem, dosyć wolno i chyba muszę zapamiętać, że to zły omen. LITERALNIE 2 CM ZA MNĄ STAŁ TADEK NIERADEK NACHYLAJĄC SIĘ NADE MNĄ.
— HDSNKAJDNDNSJXJX? — tego dnia dowiedziałem się, że jestem zdolny do wydania takiego dźwięku. Moje lico od razu zlał rumieniec, a ja stałem i się gapiłem, jak ten chomik na rurę od odkurzacza. — CO JEST?
— No sorry, ale ta koszulka tak wali, że musiałem powąchać coś przyjemnego. A z lekcji mi się przypomniało, że używasz zajebistego szamponu. To mi przypomina, że miałem się ciebie spytać o markę. Gdzie kupujesz?
Nadal stałem i się na niego gapiłem skołowany, a Maciej zdychał ze śmiechu tuż obok. Ale ja mu przywalę, matka własna go nie pozna.
— Nie wiem, gościu, trochę przestrzeni.
— Przestrzeń, co? — powiedział z TYM uśmiechem podchodząc bliżej.
— Haha, zabawne. 40 cm odstępu.
— Hmmm, a może trochę mniej. Może 30? — postawił OGROMNY krok w przód — Co sądzisz o 20? — Kolejny krok.
— O NIE. JA SIĘ NIE DAM. — wrzasnąłem i zacząłem biec przed siebie, byle daleko od niego.
— Ej, uważa-
No i bum cyk cyk, dostałem piłką w ryj. — Motyla noga no- powiedziałem wycierając krew. Chwila... KREW?!!?!!??
Poraz kolejny tego dnia zamarłem.
— Ej no mówiłem uważaj. — podszedł do mnie wypierd — Chodź, opatrzymy ci to jakoś.
Nadal nie wiedząc co się dzieje, poprostu wstałem i poszedłem za nim.
Nawet sie nie obejrzałem a już chciał mi założyć plaster na twarz. Popatrzyłem na niego dziwnie, gdy nałożył mi plasterek na nos, mówiąc "muuuuah no proszę, jak ładnie" . Po tym uśmiechnął się lekko i spojrzał na zegarek.
— No patrz, już koniec lekcji. Pójdę się przebrać.- powiedział i zostawił biednego, oszołomionego Janka, czyli mnie. Należy mi się więcej uwagi
Ku mojej zgrozie usłyszałem moich "kolegów" z klasy i patrzyłem ze smutkiem jak Tadzik wychodzi z przebieralni.
— Tej, ciota! Co to była za akcja, co? Oj, ale nie rób takiej żałosnej minki. Bo się jeszcze rozpłaczesz. Co, tak ci się tu podoba, że nie chcesz wyjść? Dobra, to sobie tu posiedzisz. — powiedział Marcin, gdy zamykał jedyne wyjście z łazienki w przebieralni.
No i co, jestem w dupie. Nawet nie miałem siły walczyć, muszę trochę odpocząć.Zatopiłem się we własnych myślach. Chwilę to potrwało, zanim ogarnąłem, że nie mogę tu siedzieć cały dzień! No nie, psia kość! Zacząłem walić w drzwi, a gdy zabrakło mi siły zacząłem krzyczeć. Nie wiem ile minęło, ale siedząc w klaustrofobicznej łazience można ześwirować. Z bezsilności zacząłem płakać. I tak płakałem i płakałem. Nawet nie zauważyłem, gdy ktoś otworzył drzwi.
— Przestrzeń? Znaczy.. Janek, tak?
— C-co? — spytałem zapłakany, zasmarkany i w ogóle cały zmarnowany.
— Oj no patrz, mój plasterek naklejony z miłością ci odpadł od tych łez. No, nie mażemy się, wstajemy, ocieramy nosa i idziemy w świat!
— Ta....
— Motylku ty mój, a kto cię tak potraktował?
Już miałem gdzieś jak mnie nazywał, i tak się już dziś zbłaźniłem, a trochę mniej, czy więcej obelg, to bez znaczenia.
— A taki jeden, nieważne.
— Ależ bardzo ważne! No, serduszko, mów, mów.
— Taki Marcin, pewnie nie znasz.
— No w porządku, nasza klasa?
— Nasza — pociągnąłem jeszcze nosem.
— To sobie z nim pogadam, a ciebie troszkę ogarniemy, bo patrz jak wyglądasz. No, gdzie ja to mam moją kosmetyczkę.
— K-KOSMETYCZKĘ? ALE , ALE JA NIE MOGĘ, A JAK MNIE ZOBACZĄ, SKOŃCZY SIĘ JESZCZE GORZEJ, TADZIU STOP!
— Dobra, dobra Bambi, spokój. Spokojnie oddychaj. Po pierwsze,nie panikuj tak. Tylko trochę korektora, bo jesteś czerwony jak pomidor. Po drugie, Tadziu?
Kurde bele, Bambi? Czego to on nie wymyśli już.
— A przepraszam, powinienem spytać o pozwolenie. Wolisz Tadeuszu?
— Aj, w życiu! Droczę się z tobą! Daj spokój, nie bądź taki spięty.
— Okej...
Oddałem się uczuciu, które to dziwne coś, czym Tadek nakładał mi to drugie coś mi dawało. Nie było to nawet takie złe. Ani on. Chyba koniec końców taki szatański nie był...
──── ✧《✩》✧ ────
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro