☆ ⋆ ❶❶ ❝Fryderyk Chopin koncert dziś today!❞
──── ✧《✩》✧ ────
Był właśnie piątkowy ranek. Większość osób tylko marzyła, by dotrwać do końca lekcji. W końcu komu by się chciało siedzieć w zatęchłej sali nad książkami, kiedy nauczyciele cały czas straszą nadchodzącym widmem matury? I w dodatku kiedy jest ostatni dzień przed początkiem przerwy świątecznej?
— Cześć, rybko. Zrobisz mi trochę miejsca? — wysapał Tadeusz, kiedy spóźniony wszedł do sali, a matematyczka ochrzczona przez nas mianem trójkąta rozwartokątnego zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
— Ry—rybko?? — pisnąłem, czując w środku miłe ciepło. Choć nigdy nie mówiłem tego Tadeuszowi, to uwielbiałem gdy wymyślał mi takie urocze przezwiska. Unikając jego wzroku przesunąłem swoje książki i pliki kartek, by zrobić na ławce miejsce dla jego rzeczy. Chociaż on jak zwykle nie przyniósł własnych książek ani nawet zeszytu. Przewidywalne. Ale przynajmniej pamiętał o długopisie, to i tak już coś.
Tadeusz przeciągnął się leniwie w koci sposób i pstryknął kośćmi swych trupiobladych, szczupłych dłoni.— A co, nie podoba ci się? Wolisz może kotku? — przymrużył przyczernione powieki.
— N—Nie... Tak! W sensie, podoba mi się! — wykrztusiłem nerwowo. Poczułem, jak na moje policzki wpływa intensywne ciepło, które zabarwiło moją twarz na malinowy odcień. Co też ten Tadek ze mną wyprawiał...?
Kiedy przysuwał się bliżej mnie (jak teraz...), jego skóra dotykała mojej albo uśmiechał się w ten czarujący sposób, moje serce zaczynało bić zdecydowanie zbyt szybko i nierównomiernie. Czegoś takiego nie czułem jeszcze nigdy. Nikt nie był tak wyjątkowy, by wzbudzić we mnie takie pomieszanie zmysłów, bo tak właśnie to nazywałem. To był stan inny od zwykłego, taki szalony, ale jednocześnie wspaniały na swój sposób. Chyba wiedziałem już, jak nazywa się to uczucie... I napawało mnie to szczerym przerażeniem ale i ekscytacją. Bałem się jak cholera, właściwie nie samej natury tego uczucia, a raczej tego, co może ono wywołać u innych — co powie rodzina, znajomi, całe społeczeństwo? A mimo to dla czucia tego przyjemnego ciepła i łaskoczących motyli w brzuchu mógłbym poświęcić wszystko. Byleby być z Tadkiem. Oczywiście... jeśli on też by tego chciał. Dostawałem wiele sygnałów, że on też może być mną zainteresowany, ale wciąż jakiś uciążliwy głosik podszeptywał mi, że może opacznie je rozumiem, albo że Tadek ma po prostu taki sposób bycia i nie oczekuje ode mnie niczego większego poza przyjaźnią.
— Chodziło mi o to, że rybki są super — dodałem, kiedy już nieco się uspokoiłem. — To naprawdę ciekawe zwierzątka, często niedoceniane przez innych. O, a wiedziałeś, że istnieją takie ryby, które nazywają się samogłowy? Otóż te rybcie w pierwszym roku życia powiększa się ponad tysiąckrotnie, a przez kolejne lata jeszcze kilkaset razy! I tak w ogóle, to one nie mają łusek, tylko twardą i grubą skórę pokrytą śluzem. Aha, no i najważniejsze! Samogłowy potrafią mierzyć około trzy metry długości i cztery metry wysokości, i wyobraź sobie, że mogą ważyć ponad... DWIE TONY! — Ledwo byłem w stanie oddychać z podekscytowania. Parę osób aż odwróciło głowy w moją stronę. Uwielbiam ciekawostki o najróżniejszych ciekawych stworzonkach.
Tadek słuchał mojej dywagacji coraz to wyżej unosząc brwi.— To naprawdę ciekawe. Chyba naprawdę interesujesz się zwierzętami.
— Właśnie tak! Są takie super ciekawe!
──── ✧《✩》✧ ────
Udało nam się przetrwać te wszystkie lekcje. Kiedy już miałem wyjść ze szkoły, zaczepił mnie Tadeusz. Wyszliśmy razem na dziedziniec, a wtedy zatrzymaliśmy się.
Tadek spojrzał mi głęboko w oczy uśmiechając się zagadkowo. Po chwili zabrał głos:— Pomyślałem sobie, że skoro tak bardzo lubisz zwierzaki, to czemu by nie wyjść do zoo? A potem może przespacerować się po Starym Mieście i napić się kawy? To znaczy, w twoim przypadku bardziej herbaty lub lemoniady. Co ty na to?
Zacząłem się zastanawiać, czy na pewno mam czas. Pewnie wyglądałem jak kretyn, bo stałem z lekko rozchylonymi ustami, mrużąc oczy i podnosząc brwi. — Nie ma nawet takiej opcji. — powiedziałem w końcu, po czym ruszyłem w stronę zoo, do którego właśnie mieliśmy się wybrać.
Tadek tylko spojrzał po mnie smutno i tak sobie stał, póki ja się nie zatrzymałem, odwracając się w jego stronę.
— To idziemy do tego zoo, czy nie! — krzyknąłem do niego, na co podekscytowany do mnie podbiegł i uśmiechnął się.
— Bambi! Ja nie wiedziałem, żeś ty taki zadziorny! — zaśmiał się
— Oj, przestań. Chodź, pojedziemy autobusem, będzie szybciej.
— Aj, aj, kapitanie!
Takim oto sposobem po około dwudziestu minutach drogi dotarliśmy do warszawskiego zoo. Normalnie czułem, jak zaczynam się coraz bardziej cieszyć, gdy szliśmy w stronę kasy.
— Ej, ej, a wiedziałeś, że u nas w zoo są pingwiny? Musimy pójść je zobaczyć!
— Jasne, pingwinku. Zobaczymy wszystko, na co tylko masz ochotę.
Zarumieniony, wkroczyłem wraz z gotką do zoo. Pomimo moich zapewnień, że sam za siebie zapłacę, to Tadek kupił bilety, na co w końcu przystałem Na wejściu od razu znaleźliśmy się przy małpiarni, którą od dawna chciałem, na marginesie, odwiedzić. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, był wybieg dla rezusów. Gdy tylko zobaczyłem, że zaciekawiona małpka podchodzi do szyby, od razu się zerwałem, by pójść ją poobserwować. Tadek, zaskoczony tym zrywem, pobiegł za mną.
— To jedna z twoich ulubionych, czy co? Żeś tak zbiegł, nie wiadomo gdzie. Jak ty mi się zgubisz, to będziemy mieli kłopot. Chyba ci balonik kupię, żebym cię w tłumie nie zgubił.
— Nie, nie! Może nie ulubiona, ale rezusy są niesamowicie ciekawe! — zignorowałem uwagę o baloniku. — Rezusy są z rodziny makakowatych. Charakteryzuje je ta taka jakby zawsze zdenerwowana mimika, spójrz. Jakby marszczył brwi, co nie? To akurat całkiem duży osobnik, zazwyczaj rezusy osiągają około połowy metra wzrostu. Ogon też ma całkiem długi. Ogólnie, to jak mogłeś już zauważyć, są słabo owłosione na pyszczkach. Poza tym, ich genetyka jest bardzo zbliżona do genetyki człowieka. Ta małpka mogłaby się z nami zaprzyjaźnić! One były jako pierwsze wysyłane w kosmos, wiesz na te całe próby i tak dalej, zanim wysłali tak Gagarina. Te małpki mieszkają na terenach około Indii i Chin, ale bardzo lubią pływać. Ogólnie lubią przebywać w wodzie. Dlatego jest tutaj taki zbiornik, widzisz? — wypaliłem.
Tadziu patrzył na mnie i kiwał głową. Normalnie, każdy by pomyślał, że mnie słucha, ale ja z nim siedzę w ławce. Robi tak, gdy się wyłącza.
— Jak mam przestać o tym gadać, to powiedz. Wiem, to trochę nudne i frajerskie hobby. Sorki, już nie będę. — posmutniałem troszkę.
Zwierzęta mnie bardzo interesowały, od dziecka lubiłem czytać wszelkie leksykony i atlasy. To był po prostu mój świat. Ale to może dlatego nie mam teraz przyjaciół...
— Nie no, co ty! Janusiu, ja się od ciebie dziś więcej dowiaduję, niż przez ostatnie kilka miesięcy w szkole! Opowiadaj, opowiadaj! Naprawdę, ciekawie opowiadasz, a ja zwyczajnie lubię cię słuchać. Więc proszę cię, mów dalej. — uśmiechnął się miło, a ja normalnie chciałem skoczyć ze szczęścia.
Tak się cieszyłem, że ktoś w końcu chce posłuchać o tym, co mnie faktycznie interesuje! Alek by mnie zignorował, a moi rodzice już dość ciekawostek się nasłuchali. Rozpromieniłem się i z szerokim uśmiechem oprowadzałem Tadzia po zoo, jak po swoim domu. W małpiarni mijaliśmy jeszcze mazmorety, lemury, mandryle, wyjce i gibony. Czułem się jak w niebie, a to dopiero początek.
Następnie wstąpiliśmy do oceanarium i do ptasiarni. Potem czekały nas już osobne wystawy. Chodziłem cały w skowronkach, ciekawie przyglądając się każdemu zwierzakowi, opowiadając przy okazji Tadziowi wszystko, co tylko pamiętałem.
Gdy byliśmy już około w połowie parku, nagle Tadziu złapał mnie za rękę i pociągnął gdzieś. Trochę nie wiedziałem, gdzie się kierujemy, ale nasz cel to wszystko mi wynagrodził.
— AAAAA PINGWINY! TADZIU, PATRZ, TO PINGIWNKI! — pisnąłem z podekscytowaniem trzęsąc rękami. Podeszliśmy bliżej, a ja o mało nie zszedłem na zawał, gdy zauważyłem, że jest pora karmienia.
— Pomyślałem, że zdążymy na karmienie, chciałem, żebyś to zobaczył. Wychwyciłem, że to właśnie pingwiny najbardziej cię tu interesują.
— Patrz, patrz jak łapie rybkę! Jaki słodziak!!!!!
Przebierałem z nogi na nogę oglądając, jak prześliczne ptaszyny wcinają swój obiad.
— Mhm, słodki jak miód. — odpowiedział, wpatrując się we mnie.
Mi się znowu odpaliło gadanie o wszystkim, co tylko odkryte na temat zwierząt. Dokładniej pingwinów. Bo je właśnie lubiłem najbardziej, jak Tadziu się już inteligentnie domyślił.— Mogę ci opowiedzieć o pingwinach?? Proszę, wiem, że już ci dużo dziś mówiłem, i że pewnie już ci się nudzi, ale mogę??? Pingwiny będą ostatnie, obiecuję!
— Spokojnie! Możesz mi opowiadać i cały dzień. Dajesz!
— No dobra, ogólnie to gatunek na który teraz patrzymy to pingwiny małe, eudyptula minor po łacinie. Moje ulubione! Są takie malusie i słodziusie i po prostu najlepsze! Tak naprawdę, to pingwiny z innych gatunków są dosyć duże, ale te są naprawdę malutkie! Patrz, widzisz jak śmiesznie chodzą? Pewnie nie wiesz, że jest to spowodowane dysproporcją ich dużego tułowia, do małych, krótkich nóg! Właśnie, wiedziałeś, że prawdopodobnie pingwiny potrafiły kiedyś latać? Niestety, teraz są nielotami, ich skrzydła są szczątkowe. To jak nasza kość ogonowa. Są za to świetnymi pływakami. Uwielbiają się pluskać, tak też zdobywają pożywienie, czyli w głównej mierze ryby. Potrafią nurkować na głębokość nawet 400 metrów! I mogą nie oddychać nawet 20 minut, to po prostu niesamowite! Ciekawostka, przez okres, gdy wymieniają pióra, bo jest taki okres, raczej unikają kontaktu z wodą. I wyglądają z tymi potarganymi piórami dosyć zabawnie! Pomijając, są IDEALNIE przystosowane do życia arktycznego, mają takie bardzo gęste i wodoodporne upierzenie. Kolejna ciekawostka, pingwin cesarski ma około 11 piór na 1 centymetr kwadratowy. Też życie w tym chłodzie ułatwia im 2 centymetrowa podskórna warstwa tłuszczu, która ich tak jakby izoluje od chłodu. Jest 17 gatunków pingwinów, ale to cesarskie są największe. To tak jakby cesarz wszystkich gatunków, prosto zapamiętać. Mogą osiągać wzrost dziecka z podstawówki, naprawdę! Pingwinki są bardzo socjalne, tworzą kolonie nawet z 40000 osobników! To naprawdę dużo porównując do na przykład mojej wsi, która ma około 2 tysięcy zamieszkałych. W takich koloniach, samica składa jajo, zazwyczaj w jakiejś jaskini lodowej, a co ciekawe, wysiaduje je samiec. Potem, gdy mały pingwinek się wykluje, opiekuje się nim cała kolonia i wraz z innymi maluchami zostają ogrzewani przez krąg dorosłych pingwinów. Tworzą jedną wielką wspólnotę! Dziękuję za uwagę — skończyłem dysząc, od szybkiego mówienia.
Tadek zaczął mi klaskać, na co ja się ukłoniłem, śmiejąc się. Podobało mi się, że nie musiałem przy nim czuć zawstydzenia moimi wywodami. To, że mnie wysłuchiwał strasznie wiele dla mnie znaczyło.
Szliśmy dalej przez park, gdy po dłuższym czasie zwiedzania dotarliśmy do wyjścia.
— To co, starówka i herbatka? — zaproponował Tadek, na co ja z uśmiechem pokiwałem głową.
— Dziękuję ci Tadziu, że mnie wysłuchałeś. To wiele dla mnie znaczy — wyznałem nagle.
— Nie ma za co! Mówiłem, mówisz ciekawie i z pasją, aż się miło słucha!
Stłumiłem zawstydzony chichot i podreptałem za Tadkiem na przystanek autobusowy.
──── ✧《✩》✧ ────
Jak na złość, gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, przepotężnie się rozpadało, bo pomimo tego, że był grudzień, to śniegu nie było (to znaczy spadł kilka dni temu, ale stopniał momentalnie. I to by było na tyle ze świątecznego klimatu). Nie mieliśmy nawet jak godnie podziwiać urokliwych kamieniczek Starego Miasta, bo teraz interesowało nas jedynie skrycie się gdzieś, gdzie nie przemokniemy do suchej nitki w ciągu kilku minut.
Jak się jednak okazało, Tadzio miał ze sobą parasolkę.
— Ty? Spakowałeś parasolkę? — rzuciłem zdziwiony, mrużąc oczy od deszczu, kiedy on mocował się z parasolą, usiłując ją rozłożyć.
— A co ty taki zdziwiony, hm? — wymamrotał, a baldachim parasoli w końcu odciął nas od chłodnych kropel spadających z nieba.
— Niiic... muszę przyznać, że mi zaimponowałeś. Zazwyczaj nie masz przy sobie podstawowych przedmiotów, a tu takie zaskoczenie.
Nie był to jednak czas na pogawędki, bo deszcz siekł nas nawet pomimo ochrony, jaką była parasolka, którą trzymał dzielnie Tadek, choć wiatr nią szarpał na wszystkie strony. W dodatku było to dość nieefektywne, gdyż rozmiar parasoli był przewidziany na jedną osobę, toteż nie byliśmy osłonięci w całości.
W pewnym momencie Zośka niespodziewanie przylgnął do mnie bokiem ciała i objął w pasie. Był blisko. Naprawdę blisko.
— Hbzhshcbxjnzbn? — wcześniej nawet nie wiedziałem, że jestem zdolny do wydania takiego odgłosu.
— Tak po prostu jest wygodniej. I lepiej. Po prostu nie obijam się ciągle o ciebie i jesteśmy obaj skryci pod parasolą — wyjaśnił Tadeusz.
— Mhmm, na pewno — zaśmiałem się pod nosem.
Pomysł Tadka okazał się być dobry w tym sensie, że mniej moknęliśmy i mogliśmy szybko iść, ale nie przewidział on jednego: że kiedy idzie się przytulonym do kogoś, to łatwiej jest stracić równowagę. Zwłaszcza, kiedy bruk jest mokry i tym samym śliski.
Dlatego też właśnie zaliczyliśmy spektakularną wywrotkę — parasol poszybował gdzieś o parę metrów od nas, splecionych ze sobą na ziemi. Leżałem na mokrym bruku, a na mnie leżał Tadek. Choć był raczej lekki, to jednak mocno mnie przygniatał, czułem też jak od upadku boli mnie kość ogonowa i ogólnie plecy. Ale nie tym się teraz przejmowałem, a tym, że Tadeusz uniósł swoją głowę, która chwilę wcześniej spoczywała na moim ramieniu. Jego twarz była zdecydowanie zbyt blisko mojej — dzieliło je może pięć centymetrów.
Przełknąłem głośno ślinę. Nawet z mokrymi włosami klejącymi mu się do twarzy i delikatnie rozmazanym makijażem wyglądał jak cud. Zwłaszcza, kiedy jego wargi wygięły się w uśmiechu.
Choć dobiegał nas gwar i szum kropel deszczu uderzającego o kocie łby, to odniosłem wrażenie, jakby wszystko wokół wyciszyło się, zostawiając nas w szklanej bańce, do której należeliśmy tylko my i deszcz spływający po naszych twarzach.
Mimo chłodu, który zaczął mnie ogarniać (nie licząc mojej rozpalonej rumieńcem twarzy) chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Pragnąłem widzieć przed sobą błękit tęczówek Tadeusza i topić się w nim. I może nawet skosztować jego idealnie wykrojonych, pomalowanych czarną szminką ust...?
Niestety nie było mi to dane, gdyż Zośka podniósł się, a raczej zwlókł ze mnie. Wyciągnął do mnie dłoń którą przyjąłem i pomógł mi wstać.
— Spektakularna wyjebka zaliczona. Co powiesz teraz na schronienie się w jakiejś kawiarni? — rzucił przez deszcz.
— Przyjmuję propozycję.
Gotka ponownie rozłożyła parasolkę, choć w sumie nie było to potrzebne — i tak byliśmy do cna przemoczeni.
— Chcesz iść do tej kawiarni czy może przejść trochę dalej do większej i ładniejszej? — spytał Tadek, doświadczony Warszawiak, wskazując na kawiarenkę usytuowaną po prawej stronie Krakowskiego Przedmieścia.
Zdecydowałem, by iść do tej najbliższej. Weszliśmy po schodkach, a następnie znaleźliśmy się w środku, gdzie inni chronili się od deszczu tak samo, co my.
Wnętrze kawiarenki było może i niezbyt wielkich rozmiarów, ale sprawiało niezwykle klimatyczne wrażenie. Całość była utrzymana w przyjemnych brązowych odcieniach, podtrzymanych drewnianymi meblami.
— Ty płaciłeś za bilety, więc ja zapłacę za picie. Co byś chciał? — spytałem Tadka, który właśnie złożył parasolkę.
— Niech ci będzie. Prosiłbym espresso — odparł Tadek. Skinąłem głową, a on poszedł w głąb lokalu, by zająć stolik. Ja zaś stanąłem w kolejce i po jakimś czasie oczekiwania dostałem parującą filiżankę kawy oraz lemoniadę, dla mnie. Kiedy przyniosłem to wszystko na tacy do Tadzia, on wstał i z zagadkowym uśmieszkiem udał się do kolejki. Co on tam kombinuje?
Po kilku minutach okazało się, że kupił kilka czekoladowych ciasteczek i dwa rożki z farszem jabłkowym.
— Częstuj się, śmiało!
— Ajjj, ty mnie karmisz bardziej niż moja matka! — zaśmiałem się, choć w gruncie rzeczy byłem mu naprawdę wdzięczny za te przysmaki. Jak to mówią... "Przez żołądek do serca", czyż nie?
Zwróciliśmy uwagę na dwójkę dorosłych mężczyzn siedzącą przy stoliku obok.
— To my za dziesięć lat — odezwałem się cicho, po czym obaj się zaśmialiśmy.
Porozmawialiśmy chwilę miło, a wtedy Zośka zapytał mnie o coś z dziwnym uśmieszkiem:
— Chciałbyś może spróbować spróbować moją kawę?
— O nie, nie ma mowy! Kawa jest okropna, podziękuję.
— Wcale że nie, to napój bogów! No spróbuj, tylko łyżeczkę, jest naprawdę dobra!
— No niech ci będzie... — w końcu przystałem na jego propozycję, choć wciąż nie byłem do niej przekonany.
Tadeusz nabrał trochę ciemnego jak smoła napoju na łyżeczkę, poprosił mnie o rozchylenie ust ("Zrób aaaaa!" No, pięknie! Leci samolociiiiik... wziuuummm!") i wsunął mi ją do buzi.
Na moim języku rozlał się dziwny, bardzo gorzki a nawet lekko kwaskowy smak. Momentalnie się skrzywiłem i udałem, że mam odruch wymiotny.
— Obrzydliwe! Jak możesz to pić?!
— Nie przesadzaj! Przecież to jest pyszne! — zaśmiał się rozbawiony moją reakcją Tadek.
— Tak bardzo pyszne, że aż muszę popić to moją lemoniadą!
I w istocie tak zrobiłem, wypijając prawie pół szklanki.
Spędziliśmy jeszcze trochę czasu pijąc nasze napoje, jedząc pyszne wypieki i rozmawiając, ale w końcu nadeszła pora, by nasze spotkanie się kończyło.
Ustaliliśmy, że odprowadzę Tadka na przystanek autobusowy, który był bardzo blisko stąd, a potem sam wrócę do domu, bo mój przystanek był zupełnie gdzie indziej.
Przechodziliśmy przez uliczki Starego Miasta, rozglądając się wokoło. Na szczęście przestało padać. Czytaliśmy razem szyldy i afisze reklamacyjne, w końcu może wydarzyć się coś ciekawego.
Tadek napotkał wzrokiem podobiznę Fryderyka Chopina na jednym z ogłoszeń. Zmrużył oczy i przeczytał, co było na nim napisane:
— Fryderyk Chopin koncert dziś today...
I kiedy tylko skończył czytać, obaj zaczęliśmy się głupio śmiać. Z jakiegoś powodu niesamowicie rozbawił nas ton, z jakim Tadek przeczytał to zdanie oraz fakt, że angielskie słowa wybrzmiewały tuż przy polskich, co wyglądało osobliwie. Śmialiśmy się głośno jak dwaj wariaci, że aż ludzie w pobliżu dziwnie nam się przypatrywali.
W końcu doszliśmy na miejsce. Czekaliśmy tak na przystanku, koło nas przejeżdżały czasem autobusy, a my mieliśmy świadomość, że zobaczymy się dopiero na początku stycznia, bo jutro zaczyna się przerwa świąteczna.
Na rozkładzie jazdy wyczytaliśmy, że autobus, który zabierze Tadka do domu pojawi się za parę minut, toteż zaczęliśmy się żegnać. Gotka rozłożyła szeroko ramiona, a ja przytuliłem się do niej mocno.
— Było świetnie. Dzięki, Zosiu.
— Widzę, że podoba ci się to przezwisko nadane mi przez twoją siostrę. Nie dziękuj mi, Janku. To ja powinienem ci dziękować.
Tuliliśmy się do siebie jeszcze przez chwilę, czując nasze bicie serc, które zlało się w jeden dźwięk.
Nagle przyjechał autobus.
— Wesołych świąt, Janku!
— Wesołych świąt, Tadziu!
Tadeusz pocałował mnie szybko w policzek, czym wzbudził u mnie rozczulone westchnięcie i rumieńce obejmujące całą moją twarz. Złapaliśmy się jeszcze za ręce, a potem Tadek pośpieszył do autobusu. I zanim zdołał do niego wejść, drzwi zatrzasnęły się przed jego nosem i pojazd odjechał.
Tadek stał tak niczym słup soli, nie dowierzając w to, co właśnie się stało. W końcu odwrócił się w moją stronę. Obaj wpatrywaliśmy się w siebie z wytrzeszczonymi oczami i wydłużonymi oczami, aż w końcu zaśmialiśmy się głośno.
— To by było na tyle z naszego dramatycznego pożegnania! — wydusił z siebie poprzez salwę śmiechu.
Pośmialiśmy się trochę, a potem Tadek sprawdził jeszcze raz słupek z rozkładem jazdy.
— O matko, ale ja jestem głupi! Okazuje się, że ten rozkład jest dwustronny i z drugiej strony są informacje o innych autobusach, które też zabrałyby mnie do domu, a które przegapiłem! — zaśmiał się ze swojego odklejenia od rzeczywistości, a ja z nim.
— Przynajmniej mamy więcej czasu dla siebie....
Niestety przyjechał kolejny autobus.
— Teraz już naprawdę do zobaczenia. I wesołych świąt.
— Wzajemnie!
Tym razem Tadek pośpieszył od razu do autobusu i znikł w jego wnętrzu.
──── ✧《✩》✧ ────
3066 slow.
hej misie!!!
oto kolejny rozdzial, i okazuje sie, calkiem dlugi!!
jak wam sie podobal? a zwlaszcza ciekawostki janusia??
zdradzimy, ze niektore watki byly wzorowane na naszym spotkaniu wiec jest tutaj pare silly smaczkow odnosnie naszego zycia hihihih
do zobaczenia w nastepnym za (oby) tydzien. papapapa!
~ mint aka tadek i pignov aka mruwa aka janek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro