✮ ⋆ ❷ ❝Akuku skurwysynie!❞
──── ✧《✩》✧ ────
rok 1984
"Tadeusz Zawadzki proszony do dyrektora Szczepańskiego! Proszę się zjawić jak najszybciej!"
Tylko to usłyszałem, a już wiedziałem, że mam kłopoty. Kurwa. Czego ten zasrany Rysiek chce. Raz mu powiesz "Nie chcę iść z tobą do łóżka pedalcu jeden!" i już fochy strzela. No, ale zobaczymy co się będzie dziać.
Wszedłem na najwyższe piętro, bo winda była - de facto jak zawsze - okupowana jak Polska w 39 roku. Naprawdę, mam w tym budynku darmowe cardio. Pomijając fakt, że budynek telewizji jest wysrany w powietrze. Nigdy nie byłem w większym budynku. Powiem tak, do Wrocławia nie jadę.
Otworzyłem OGROMNE drzwi i przywitałem się z Hanką. Hania jest słodką sekretarką Ryśka. Nie zasługuje na niego.
Ha! Na tego buca zasługuje jedynie kupa gnoju!
Tak, totalnie mam szacunek do swojego szefa. Wszedłem do pokoju podpisanego jako "gabinet dyrektora". Aż się zaśmiałem pod nosem. Tchórz, nie dyrektor.
Rysiek Szczepański był młodszy ode mnie o 4 lata, za to zakola już miał na połowę głowy. Niektórzy ludzie to naprawdę zdolne bestie, jeśli chodzi o wychodowanie takich okazów zakoli. Chyba największe jakie w życiu całym widziałem, a byłem we Francji.
Był ode mnie niższy o dobre 10 centymetrów, więc musiałem patrzeć na niego z góry. Zawsze mnie śmieszyło, jak mali ludzie się wkurzali. Wyglądali wtedy uroczo. Zaczęło się to od pewnego rudzielca.
— Aj, aj kapitanie. Co tam Ryśku.
Chyba udawał, że do kogoś dzwoni, bo się zestresował kiedy zacząłem do niego gadać, gdy trzymał słuchawkę.
—Przepraszam, muszę kończyć. Absolutnie nie. Do widzenia. Panie Zawadzki, dzień dobry. Niestety, mam dla pana złe wieści.
— Ależ Rysiek! Jaki panie? Tadziu jestem. — przerwałem mu.
— Panie Zawadzki, jest pan wyrzucony z pracy w gmachu telewizji.
Od razu spoważniałem. Przecież ja nie mam żadnej innej pracy! No chyba mu sie w dupsku coś poprzewracało.
— Rysiek. To, że nie chciałem się z tobą przespać, nie oznacza, że musisz mnie wywalać na zbity ryjec! Jakie masz w ogóle uzasadnienie, co? Jakiejś babci się nie spodobało, że noszę sukienkę w ostatnim filmie?! Słucham, no, tłumacz się!
— Społeczeństwo na mnie naciska.
Kurwa, to żeś se wymyślił flejo.
— Aha, że społeczeństwo. A cóż ja takiego okropnego zrobiłem, że to twoje społeczeństwo postanawia mnie wywalić, kurwa, z roboty!?
— Są oburzeni pana wybrykami w ostatnim z filmów.
— KURWA, RYŚKU. STARE BABY SĄ TAK OBURZONE, ŻE GRAŁEM W CHŁOPCU I DZIEWCZYNIE?! CO, MOŻE JEDNA JESZCZE ZESZŁA, BO TAK ZASKOCZONA BYŁA. CO. TY. W OGÓLE. PIERNICZYSZ.
— Przykro mi, panie Zawadzki. Nic nie mogę zrobić. Uwielbiam pana grę aktorską, bardzo żałuję, że tracimy tak utalentowanego aktora.
Jeszcze mnie, kurwa talenciakiem nazwij. Dobra jak mam odejść, to na własnych warunkach. Ja się w gównie nie babram.
— Rysiek, czy ja już tu nie pracuję?
— Nie, panie Zawadzki. Został pan zwolniony.
— To powiem ci kilka zdań. Mogę?
— Panie Zawadzki, proszę mówić.
— Ryśku, ty zapatrzony w siebie, arogancki, przygłupawy, zasrany i wyruchany przez życie dzbanie. Tylko świnia wywala swoich, nie czarujmy się, najlepszych pracowników, bo dali im kosza. Jeszcze srogo za to zapłacisz, ludzie mnie kochają. Spytaj się losowej nastolatki na ulicy o jej ulubionego aktora. Powie moje imię. Postawię na to swoją duszę. — Uśmiechnąłem się milutko i wyszedłem pewnym krokiem z gabinetu tego zasrańca.
Stanąłem na samej górze jakże zabieganej klatki schodowej i się wydarłem.
— RYSIEK SZCZEPAŃSKI WYRZUCIŁ PANA TADEUSZA ZAWADZKIEGO Z PRACY, PONIEWAŻ PAN TADEUSZ ODMÓWIŁ STOSUNKU Z NIM. POWTARZAM, PAN SZCZEPAŃSKI CHCIAŁ PRZESPAĆ SIĘ Z MĘŻCZYZNĄ, A PO ODMOWIE, WYWALIŁ GO Z PRACY.
Teraz tylko patrzyłem, jak plotki się rozsiewają. Ze spokojem wyszedłem z gmachu i pokierowałem się do mojego domu.
Nagle pomyślałem, że jak ja kurwa nie mam ochoty gadać teraz z Halą. Mamy chyba wykupione mieszkanie w jakimś bloku? Szybko wezmę kilka rzeczy z domu i tam chwilę pomieszkam.
Mam tak, kurwa dość ludzi. Nie mam zamiaru się tłumaczyć, ani mojej żonie, ani nikomu. W dupie to wszystko mam!
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Po jakiejś godzinie już siedziałem w moim mieszkanku. Porównywalne to mieszkanko nawet nie było do mojej hawiry. Ale lepsze to niż tłumaczenie i uspokajanie Hali, która bardziej się tym przejmie niż ja. Co nie znaczy, że mnie to wcale nie przejęło.
— Kurwa, chcą mnie udupić. — powiedziałem cicho do siebie.
Chuj w to, idę po moje kochanie, wódkę i chyba pójdę dzisiaj spać obok niej. To nie tak, że mam pracę do której muszę rano iść. Wyszedłem z mieszkania i ominąłem jakiegoś typa. Pachniał bardzo znajomo, ale postanowiłem to zignorować.
Na szczęście na rogu był osiedlowy. Kupiłem, czego najbardziej pragnąłem na ten moment. Nawet progu nie przekroczyłem, a juz zacząłem pić to najczystsze cudo. Niedługo mi zajęło skończenie jednej butelki. Jaki ja jestem wspaniałomyślny, że kupiłem 3 butelki. Zbyt krótko mi zajęło opróżnienie ich wszystkich.
— Kurwa, i co ja teraz zrobię — zacząłem mamrotać do siebie.
Aż w końcu zasnąłem. I chyba w życiu nie pragnąłem tak snu jak teraz. Powoli oddałem się w ramiona Morfeusza, czy innego Monteskiusza. (tez kocham trojpodzial wladzy tadek, ja tez)
— Akuku? Jest kto w domu? — Obudził mnie dziwnie
wysoki, ale męski głos.
Japierdolę, jeszcze odwiedzin cioci Maryli mi brakowało.
— A kto pyta? — Odpowiedziałem.
Boże, dopiero ogarnąłem jak mnie łeb napierdala.
— Jest pan nowym sąsiadem? Chciałem przyjść i się przedstawić! Jeśli to pana przekona to mam, moim skromnym zdaniem, pyszniutkie ciasto marchewkowe!
Ciasto marchewkowe brzmi dobrze.
— Z orzechami, czy bez?
— Bez orzechów. Nie lubię ich smaku.
Od razu wpuściłem przybysza do swojego mieszkanka. Wydał mi się BARDZO znajomy. Chwila, czy to nie on tak podobnie pachniał wczoraj na klatce?
—Janek? — Powiedziałem, a szczerze nawet nie wiem, skąd mi się to wzięło.
— Przepraszam, znamy się?
— Janek, nie udawaj.
— Przepraszam? Może ja się przedstawię. Jestem Jan Bytnar, ale chyba mnie pan z kimś pomylił.
— Co ty próbujesz uzyskać, co?
— Nie wiem, co pan ma na myśli. Chciałem być miły, więc przyniosłem panu sąsiadowi ciasto. Naprawdę wygląda tak źle? — Januś zaśmiał się pod nosem.
Ale mi nie było do śmiechu.
— Janek, w co ty, kurwa pogrywasz. - Zaczynało mnie to POWAŻNIE wkurwiać, przecież jestem w każdej, kurwa, jebanej gazecie.
— Naprawdę nie ma potrzeby, by używać takiego języka. Nie mam pojęcia zielonego, o co panu chodzi.
Aż zmarszczyłem brwi. Głowa mnie zaczęła od tego boleć (wcale nie od 15 litrow wodki spizytych jakies 4 godziny temu<3)
— Janek, myśl jak raz.
— Wie pan co, nie mam ochoty na takie traktowanie. Smacznego ciasta, może pan sobie zostawić talerz. — Wstał od stołu.
O nie, wyjść, to mu nie pozwolę. Zamurowałem mu przejście ręką, którą położyłem na ścianie za nim, a że była idealnie na wysokości jego głowy, to nie mógł przejść.
— Panie, co pan? Proszę mnie puścić. Szczerze nie obchodzą mnie pana dziwactwa, nie mam z panem żadnego interesu! Jeśli pan ma jakiś problem, to gwarantuję, że jest pana własny! A teraz proszę mnie puścić do mojego domu!
— Bambi.... — zmarszczyłem brwi jeszcze raz.
Nagle przestał się wyrywać. Chyba w końcu dodał dwa do dwóch. A to ja byłem tym mniej domyślnym.
— Kiedyś to ty nie pozwalałeś mi wyjść z łóżka. A teraz co. Drzesz koty o byle co — postanowiłem odsunąć rękę. — Wcale się nie zmieniłeś.
Stał jak głupi. Patrzyłem na niego chwilę skołowany. To naprawdę był on. Znam te oczy, jak żadne inne. Te oczy w których niejeden by utonął.
—...Zosiu, czy to ty?? — Powiedział cicho.
Przez chwilę nie mogłem wydusić z siebie słowa. Zosiu... To naprawdę musi być on.
Tylko on jeden mnie tak nazywał. Wiąże się z tym pewna historia... a zresztą, Janek sam jest historią, już od dawna. Jest zamkniętym rozdziałem w księdze mojego życia.
— Tak... — wyszeptałem, przybliżając się nieznacznie do niego.
Nie mogę uwierzyć, że właśnie go tu widzę. A może po prostu schlałem się w trzy dupy (co w sumie jest prawdą ) i mam delirium??
Jemu chyba też zajęło sporo czasu zrozumienie, że to naprawdę się dzieje, a ja, Tadeusz Zawadzki, we własnej osobie stoję tuż przed nim. I prawie przybieram go do ściany, nie chcąc wypuścić go ze ścian mojego mieszkania.
Kiedyś pewnie uznalibyśmy tą sytuację za niezwykle romantyczną, po czym całując się rzucilibyśmy się do łóżka, ale teraz było zupełnie inaczej.
— To świetnie — rzucił sarkastycznie, przybierając usilnie twardy ton głosu. Kiedyś zawsze go przybierał, bo pragnął robić wrażenie pewniejszego siebie, może chciał mi też zaimponować. — Ale nie sądzę, aby ta informacja zmieniła cokolwiek. Nie chcę pana widzieć.
Kurwa, kolejny mi tu wyjeżdża z tym panem. Jestem teraz pewien, że to słowo to zapowiedź czegoś złego.
— A zresztą, dla pana nie jestem już żadnym Janusiem, tylko jak już Janem. Bytnarem. I zmieniłem się, i to bardzo. Do tego stopnia, że nie zamierzam mieć z panem już nic wspólnego.
Auć. Zabolało.
— No weź, nie zachowuj się jak obrażona księżniczka.
— Obrażona? Księżniczka? MAM ZUPEŁNE PRAWO SIĘ TAK ZACHOWYWAĆ. ZAPOMNIAŁEŚ JUŻ, JAK ZE SOBĄ ZERWALIŚMY? A NIE, PRZEPRASZAM. RACZEJ: JAK MNIE RZUCIŁEŚ I OPUŚCIŁEŚ, NIE DAJĄC ZNAKU ŻYCIA I MAJĄC MNIE GŁĘBOKO GDZIEŚ. — Zacisnął swoje ręce w pięści, a w jego oczach zapłonął gniew.
Mimo to nawet nie przeklinał, zawsze był taki grzeczniutki.
— No... tak... Tak było dla ciebie najlepiej — wymamrotałem, czując mdłości. Przynajmniej się na niego nie wyrzygałem, wtedy byłoby jeszcze mniej przyjemnie.
A przez jego i moje słowa, oraz ten okropny stan, poczułem się jeszcze bardziej okropnie.
Jednak najgorsze był to rozczarowanie Janka, którym przesycony był jego wzrok.
— Nie wyjeżdżaj mi tu z tymi farmazonami. Naprawdę, mogłeś przynajmniej wymyśleć coś lepszego. Ale nie. TaK bYłO dLa CiEbIe NaJlEpIeJ. Wsadź to sobie głęboko wiesz gdzie.
— Zostałeś pisarzem, tak, jak chciałeś? — Wypalam po chwili milczenia, zupełnie bez sensu. Wóda mi chyba naprawdę nie służy.
Wlepia we mnie zaskoczone tą nagłą zmianą tematu szarobłękitne oczęta, ale odpowiada.
— Tak. To znaczy... A zresztą, co cię to obchodzi? Proszę mnie wreszcie wypuścić — prycha wściekle.
Zawsze, kiedy się kłóciliśmy był taki uroczy.
— Proszę, zostań jeszcze... — mamroczę — tak długo się nie widzieliśmy, nie zostawiaj mnie tak...
Pal licho alkohol, zawsze po nim robi się ze mnie jakiś smutas.
— No oczywiście, aż dziesięć lat! DZIESIĘĆ. A to wyłącznie twoja zasługa — wykrzywia swe usteczka w grymasie. — Nie zostawiaj mnie tak... To samo wtedy mówiłem. Dlatego teraz odpłacę ci się pięknym za nadobne i cię opuszczę. Więc otwórz te cholerne drzwi! Bo zacznę krzyczeć! — Grozi i nabiera powietrza do płuc.
— TU MIESZKA TADEUSZ ZAWADZKI, JAKIŚ CHORY PSYCHOL, KTÓRY NIE CHCE MNIE WYPUŚCIĆ ZE SWOJEGO MIESZKAN-
— Zamknij się — syczę, nachylając się do niego i zasłaniając mu dłonią usta.
— MPHM! I JESZCZE DOTYKA MNIE WBREW MOJEJ WOLI! MOLESTUJE MNIE! — Krzyczy wściekle stłumionym głosem, wijąc się pod ścianą.
— Kurwa, cicho bądź! Bo jeszcze sąsiedzi usłyszą.
— Aha? Zawsze byłeś taki pewny siebie i rządałeś atencji, a teraz co? — Mamrocze pod moją ręką, jednak go doskonale słyszę.
— Zresztą, odczep się ode mnie. Poszanuj moją przestrzeń osobistą i zabieraj te łapy. A poza tym, śmierdzisz wódą.
Krzywię się, nie wiem, czy do siebie, czy do niego, ale spełniam prośbę.
Odsuwam się od mężczyzny, zostawiając mu miejsce.
— A teraz proszę otworzyć mi drzwi. — Rozkazuje.
Chwiejnym krokiem wlokę się przez korytarz i otwieram drzwi. Janek natychmiast przez nie wychodzi, nawet się za siebie nie odwracając.
Zauważam, że znika w mieszkaniu obok.
Świetnie. Sąsiedzi, i to zza ściany.
Byli kochankowie.
Ale heca będzie, jak moja żonka się kiedyś domyśli.
Zamykam drzwi z trzaskiem.
Janek zostawił na blacie ciasto, jednak ja nie mogę go tknąć.
Może dlatego, że wyszło spod jego ręki, a może zwyczajnie dlatego, bo niechybnie bym się zrzygał.
Zamiast tego mam chętkę na coś innego.
Otwieram szafkę kuchenną i macam przestrzeń za słoikami i pojemnikami.
Jest.
Moje pigułki szczęścia.
Zazwyczaj zażywam je tylko w chwilach kryzysowych lub kiedy nie mogę zasnąć, ale teraz przecież jest taka sytuacja, prawda?
Sam nie dam sobie rady, a ta jedna tableteczka nie zaszkodzi.
Wiem, że nie powinno się mieszać alkoholu z lekami, ale minęło już trochę czasu odkąd się zachlałem, więc chyba przeżyję.
Wysypuję jedną pastylkę na dłoń i wkładam ją do ust.
Nauczyłem się je połykać bez popijania wodą.
Nie musiało minąć wiele czasu, a czuję się lżejszy.
Świat wypogodniał o jeden ton a ja mam wrażenie, że może jeszcze nie wszystko stracone. Odzyskam pracę i pogodzę się z Jankiem.
Kładę się ponownie do łóżka, bo wszystko czego teraz pragnę, to sen.
Nim jednak zasnę, do mieszkania ktoś wchodzi.
To Hala, moja żona. Rozpoznaję ją po odgłosach kroków.
Zresztą, kto inny niby miałby tu wejść? Zamachowiec? Zabawne.
Choć czuję się lepiej, nie mam ochoty na rozmowę. Udaję więc, że śpię.
— Tadziu... — szepcze kobieta, a kiedy siada na brzegu łóżka materac się lekko ugina. — Śpisz?
Tak.
W każdym razie tak sobie uważaj.
Halinka wzdycha cicho i głaszcze mnie po twarzy.
"Ciekawe co sobie pomyśli, kiedy się dowie, że wyjebali mnie z pracy, hahaha." Myślę sobie, zanim jej dotyk ukoi mnie do snu.
──── ✧《✩》✧ ────
hej misie!!
przychodzimy do was z kolejnym rozdziałem! mamy nadzieję, że jaracie się tak samo jak my hahahsh
jeszcze drobne objaśnienie:
rozdziały oznaczone taka gwiazdka: "☆" są z czasów młodości naszych kochanych gołąbków, a oznaczone "✮" z dorosłości.
następny rozdział w niedzielę<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro