|Rozdział 2|
Pogoda tego dnia była wyjątkowo przyjemna. Od dwóch tygodniu bezustannej ulewy, gdzie całe niebo zostało zakryte przez burzowe, ciemne chmury, w końcu przedarło się słońce i oświetliło całą okolicę. Mokre ulice i chodniki błyszczały dzięki promieniom, a powietrze stało się przyjemnie orzeźwiające. Niektórzy emeryci wyszli ze swoich domów, żeby móc usiąść na tarasie z kubkiem herbaty i choć chwilę nacieszyć się bajeczną atmosferą. W tak piękny dzień nie mogło dziać się nic strasznego. Każda osoba powinna cieszyć się tą chwilą, ponieważ nie wiadomo było, ile obecny stan potrwa, ani kiedy ponownie zawita.
Jedna staruszka, która mieszkała blisko starej rezydencji, poprawiła kocyk na kolanach i upiła łyka herbaty z ręcznie malowanej filiżanki. Wzrok przeniosła na wielki budynek i po dłuższej chwili przyglądaniu się niepasującemu do reszty otoczenia widoku, wzdrygnęła się i odwróciła głowę w przeciwną stronę. Nie mogła wiedzieć jaki koszmar, dla jednego z jej sąsiadów, odbywał się właśnie w piwnicach rezydencji.
— Nie bardzo lubię krzywdzić starszych ludzi, ale... — Sanzu chwycił przywiązaną do metalowego krzesła dłoń starszego mężczyzny, podniósł odrobinę do góry środkowy palec, a szczypcami, które trzymał w drugiej ręce, chwycił wystającego paznokcia. — Pomogłeś mojej księżniczce wyjechać z Japonii, a tego nie jestem w stanie wybaczyć...
Oczy starszego mężczyzny rozszerzyły się w przerażeniu i po chwili zaczął agresywnie szarpać się na krześle. Stłumiony krzyk agonii dotarł do każdego zakątka w ciemnym pomieszczeniu, choć Sanzu wciąż trzymał paznokcia, ale go nie wyrwał. Czekał cierpliwie, ciesząc się z każdej sekundy, którą poświęcał mężczyźnie. Spojrzał na dłoń starca. Zdążył wyrwać mu trzy paznokcie, powoli, bez pośpiechu, żeby torturowany mężczyzna mógł poczuć rwący ból i jego cierpienie wydłużyło się o kilka godzin. Sanzu mlasnął językiem i odrzucił szczypce w bok i odszedł od ofiary kilka kroków. Zaśmiał się psychopatycznie widząc jak starzec popłakał się z ulgi. Dawanie komuś nadziei, żeby później brutalnie ją odebrać i wywołać jeszcze większą rozpacz, było czymś, co uwielbiał.
— Wiesz, nie możesz mnie winić. — Sanzu sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej małe pudełeczko. Dał sobie do dłoni jedną pigułkę i od razu ją spożył. Oblizał usta i od razu poczuł efekty narkotyków. — To wszystko spotyka cię tylko i wyłącznie przez [_]. Poszła do ciebie, prosić o pomoc, kiedy wiedziała, co robimy z ludźmi, którzy biorą udział w jej ucieczce...
Starszy mężczyzna zapłakał i zagryzł materiał poplamiony własną krwią, który miał w ustach. Każdy dźwięk, który z siebie wydawał, był stłumiony i przez zakneblowane usta miewał problemy z oddychaniem. Czuł się, jakby odbierano mu z każdą mijającą minutą, bezcenne powietrze. Mimowolnie przypomniała mu się wychudzona kobieta, z bandażami na ciele. Przerażone oczy, w których tkwiła się nadzieja. Łzy szczęścia, kiedy zaproponował jej pomoc i wyjazd za granicę. Chciał tylko pomóc, zrobić dobry uczynek i za to musiał cierpieć katusze? Nie zasługiwał na to. Wciąż czuł się odpowiedzialny za tą kobietę. Nie wiedział dlaczego, może przez fakt, że przypominała mu córkę?
Sanzu podszedł do stołu z narzędziami i przez chwilę zastanawiał się, które wybrać. Spojrzał za siebie i zilustrował mężczyznę spojrzeniem. Oddychał ciężko, jakby brakowało mu powietrza. Z palcy, w których brakowało paznokci, kapała na betonową podłogę krew. Biała koszula, w którą był ubrany, również była zakrwawiona.
— Hmm... Powiedz, masz sztuczne zęby czy może trzymają ci się jeszcze prawdziwe? — Sanzu chwycił mniejsze szczypce, po czy je odłożył, widząc, jak starzec nie reaguje. — Rozumiem, czyli sztuczne. To nic. — Wzruszył ramionami i tym razem sięgnął po dużą igłę. — Oczy na bank, masz swoje.
Haruchiyo podszedł do mężczyzny, który ponownie zdzierał sobie gardło i zaczął podskakiwać na krześle. Sanzu z westchnieniem, chwycił biały materiał, który wystawał z jego ust i jednym ruchem wyciągnął go. Starzec zakaszlał i zaczerpnął powietrza. Oddychał ciężko i głośno, a z ust wymknęła się krew zmieszana ze śliną.
— Chyba pora przejść do meritum tego wszystkiego — powiedział Sanzu i chwycił mocno szczękę mężczyzny i skierował jego twarz w swoją stronę. Ostrą igłę przybliżył do oka, które starzec natychmiast zamknął. — Gdzie dokładnie wyjechała [_]?
— N... Nie wiem! — krzyknął przeraźliwie i zaszlochał.
Kłamał. Wiedział, że nawet jeśli powie, gdzie kobieta się znajduje, nie skończy to jego cierpień, ani nie uratuje życia. Dlatego wolał, żeby [_] przynajmniej cieszyła się wolnością. Chciał umrzeć z myślą, że uratował niewinną osobę i zagwarantował jej udane życie. Bez tego wszystkiego. Bez psychopatów obok siebie. Autentycznie było mu żal kobiety. Nie wyobrażał sobie spędzić w tym miejscu kilku lat.
— Nie wiesz? — Sanzu zrzedła mina, ale od razu wrócił na nią wielki uśmiech. Blizny na kącikach ust się pomarszczyły. Dłoń, którą trzymał na szczęce mężczyzny, przeniósł na jego prawe oko i palcami otwarł zamkniętą powiekę. Od razu starzec poruszył gwałtownie głową, próbując wyrwać ją z objęć Sanzu. — Radzę ci się uspokoić i trzymać głowę w miejscu. Jeszcze przez przypadek wbije ją za głęboko i uszkodzę ci mózg. Tego chcesz? — zapytał.
Jego słowa w żadnym stopniu nie uspokoiły mężczyzny. W prawdzie, przez nie stał się jeszcze bardziej zdesperowany, a jego ruchy nieprzemyślane. Sanzu zirytował się jego zachowaniem i bez ostrzeżenia wbił długi kolec w źrenice. Mężczyzna ryknął w agonii i się szarpnął. Przez to, że Haruchiyo wciąż trzymał igłę wbitą w oko, starzec bezmyślnie spowodował sobie większą dawkę bólu, pogłębiając ranę w oku.
— Ostrzegałem, żebyś był spokojny. — Z tymi słowami Sanzu wyjął ostre narzędzie i przyglądał się krwi, która uciekła z oka. — Więc? Gdzie jest nasza księżniczka?
— Pierdol się!
— Och! — Sanzu rozweselił się, sprawiając, że mężczyzna odczuwał względem niego jeszcze większe obrzydzenie. — Nie spodziewałem się tej nagłej zmiany w zachowaniu.
— Rób, co chcesz, skurwielu i tak nic ci nie powiem!
Śmiech rozniósł się po piwnicy. Ledwo widzący mężczyzna poczuł się, jakby sam diabeł witał go właśnie w piekle. Nigdy nie słyszał u człowieka podobnego śmiechu. Nie wiedział nawet, że człowiek był w stanie wydać z siebie taki dźwięk. Oblał go zimny pot i zaczął niekontrolowanie drżeć.
— Właściwie to znudziło mi się już torturowanie cię. — Wzruszył ramionami i odłożył szpilkę na stół. Tym razem wyciągnął pistolet z tyłu spodni i wycelował go w głowę starszego mężczyzny. Zaśmiał się, widząc ulgę w jego oczach i satysfakcje z tego, że nic nie powiedział o [_].
— Nigdy jej nie znajdziecie — wyszeptał spokojnie starzec i zaczął się w ciszy modlić.
— Powiem ci coś ciekawego. [_] znajduje się w Chinach, dokładniej mieszka w Tianmen. Znalazła nawet pracę w małej kawiarence na obrzeżach miasta, prawda? I jeśli się nie mylę... — przerwał i spojrzał na przerażonego mężczyznę, który nie czuł nic oprócz rozpaczy. — Właścicielem jest twoja córka, którą poprosiłeś, żeby zajęła się naszą księżniczką?
— Skąd ty to...?
Nim zdążył zapytać, Sanzu pociągnął za spust. Kula trafiła idealnie między oczy, a ciało starca zawisło bezwładnie na krześle. Haruchiyo ziewnął i ostatni raz spojrzał na martwego mężczyznę, nim wyszedł z piwnicy.
Sano Manjirō siedział na swoim biurku, odwrócony tyłem do reszty osób, które również znajdowały się w jego biurze. Obok niego położone zostało pudełko z dorayaki, do którego sięgnął i wziął pieczywo do rąk. Ugryzł i w ciszy przeżuwał. Ran siedział na kanapie z nogami założonymi na siebie, a Rindō stał za nim i opierał się rękami o oparcie siedzenia. Kokonoi stał przy ścianie z zamkniętymi oczami, czekając, aż ich szef w końcu się odezwie i przekaże plan działania. Kakucho siedział naprzeciw Rana, nie odzywając się ani słowem. W głębi odczuwał niepokój i z jednej strony, chciałby zostawić [_] i zaakceptować jej brak, z innej strony nie potrafił zapanować nad chęcią posiadania jej blisko siebie. Takeomi stał przy otwartym oknie i delektował się swoimi papierosem.
Jedynymi osobami, które nie były obecne, był Sanzu, który zajmował się ich specjalnym gościem i Mochizuke, którego jako jedynego nie interesowała sprawa [_]. Unikał z nią kontaktu, ignorował stan, w którym się znajdowała, a kiedy patrzyła na niego błagającymi o pomoc oczami, obdarowywał ją chłodnym i obojętnym spojrzeniem.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, przyciągając uwagę wszystkich mężczyzn. Wszedł przez nie Sanzu z szerokim uśmiechem i zamknął je z powrotem. Podszedł do Rana i usiadł obok niego, kładąc nogi na stół. Westchnienie opuściło usta Mikey'ego. Odwrócił się w ich stronę i każda osoba w pełni się na nim skupiła. Jego oczy pociemniały, a doły pod nimi stały się większe. Z jego całej osoby, można było wyczuć wrogość i pozbawienia wszelkich miłych uczuć.
— Jak poszło? — zapytał Mikey.
— Wykończyłem go całkowicie — odpowiedział zadowolony. — Niech ciałem zajmie się ktoś inny — dodał. Nie uśmiechało mu się sprzątać po tym, co przez kilka godzin czynił starcowi.
— Dobrze. — Mikey uśmiechnął się i chwycił do dłoni zdjęcie, które leżało obok pudełka dorayaki.
Fotografia została zrobiona kilka lat temu, kiedy wszystko zdawało się, być idealne. [_] przytulała Mikey'ego, a na jej twarzy widniał wielki i szczęśliwy uśmiech. Od dawna go nie widział, ale gdyby miał być szczery, nie przeszkadzało mu to. Wystarczało, że miał ją przy sobie. Nic więcej się nie liczyło. On sam wpatrywał się w nią z oczami, które wypełniały ciepłe uczucia, którymi nie darzył wiele osób. Zdjęcie było jedyną pamiątką, którą zostawił z tamtych lat.
— Kakucho zajmiesz się ciałem — nakazał, a Hitto jedynie ciężko westchnął. Nienawidził sprzątać po Sanzu, nikt inny nie zostawiał tak wielkiego bałaganu, jak on. Nie miał zamiaru przeciwstawiać się Manjirō.
— To, co z naszą księżniczką? — zapytał Ran, zaczynając temat, przez który się tu zebrali.
Na ustach Manjirō pojawił się uśmiech, a atmosfera w pomieszczeniu stała się cięższa.
— Skoro już pozwoliliśmy jej uciec, niech się nacieszy i przyzwyczai do tej wolności — stwierdził Mikey.
Oczywiście, że dali jej uciec. Specjalnie Manjirō powiedział jej kilka tygodni temu, że zostanie sama. Od razu dostrzegł w niej nadzieję, którą starała się ukryć. To, że wykorzysta każdą okazję, żeby od nich, uciec było aż nadto oczywiste. Dlatego to wszystko zaplanowali. Chcieli jej dać jasno do zrozumienia, że nieważne jak daleko się oddali, ilu ludzi w to nie wmiesza i ile informacji na swój temat zmieni, oni i tak ją znajdą. Manjirō wiedział, że po tym razie, nic takiego nie będzie mieć miejsca. [_] podda się całkowicie i zaakceptuje swoje życie i fakt, że należała do Bonten.
— Kto zrobi jej niespodziankę? — Tym razem pytanie zadał Sanzu, mając nadzieję, że to on będzie miał okazję. Zrobił nawet dla niej specjalne narkotyki i chciał jak najszybciej je przetestować. Zobaczyć ponownie, jak [_] staje się bezwładna i traci poczucie rzeczywistości. Jak ledwo chodzi i jest od niego w pełni zależna. Nic nie pobudzało go tak bardzo, jak tego typu sytuacje.
— Za trzy tygodnie do chin jedzie Koko, Ran, Rindō i ty, Sanzu. Bilety są już kupione — oznajmił Mikey i zeskoczył z biurka. — Zajmijcie się nią odpowiednio.
Rindō, Ran i Sanzu uśmiechnęli się w odpowiedzi, Haruchiyo nawet oblizał usta, nie potrafiąc doczekać się spotkania i przerażonego widoku [_]. Kokonoi jedynie westchnął. Wiedział, że Mikey posłał go tylko dlatego, żeby móc powstrzymać mężczyzn, gdyby chcieli przesadzić. Zdarzało się to często. Nim [_] wracała do lepszego stanu, trwało to czasami nawet kilka tygodni. Ulżyło mu, że będzie móc upewnić się, że [_] nie skończy ledwo żywa. Z innej strony spędzanie czasu z trójką najbardziej nieobliczalnych osób, nie napawało go entuzjazmem.
Każda noc wyglądała tak samo.
Za każdym razem gdy [_] zamykała powieki, przed oczami pojawiały się obrazy sytuacji, które miały miejsce, kiedy mieszkała w rezydencji Bonten. Kiedy udawało się jej zasnąć, zawsze śnił się jej ten sam koszmar, który pozbawiał ją możliwości spokojnego snu.
Zanjdowała się w starym pokoju, a obok jej łóżka stali wszyscy ludzie, których tak bardzo się bała. Każdy ją trzymał mocno, uniemożliwiając jakiekolwiek poruszanie. Sanzu siedział na niej, trzymając w górze strzykawkę. Patrzył na nią z uśmiechem, który ją przerażał. Wszyscy w kółko powtarzali jej, że nie ucieknie i ją znajdą. Zawsze budziła się z krzykiem, pokryta zimnym potem i łzami w oczach. Tym razem nie było wyjątku.
[_] siedziała na łóżku, drżąc. Próbowała uspokoić oddech i serce, które boleśnie uderzało o klatkę piersiową. Rozglądała się po pokoju, jakby w każdej chwili ktoś miał się pojawić i zabrać ją z powrotem do piekła, z którego uciekła. Wstała na trzęsących się nogach i podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej ubrania i poszła do łazienki. Obmyła spoconą twarz zimną wodą i wyciągnęła tabletki na uspokojenie. Często dostawała ataków paniki, a kontakt z innymi ludźmi sprawiał jej niemałe problemy. Córka staruszka, która się nią opiekowała, zabrała ją do psychologa, do którego chodziła dwa razy w tygodniu. Wszystko wydawało się zmierzać dobrym kierunku. Ciężko było to wszystko zaakceptować, ale z każdym mijającym dniem wszystko stawało się łatwiejsze.
[_] wyszła z małego mieszkania, ubrana w specjalny uniform, który był obowiązkowy w kawiarni, w której pracowała. Biała bluzka i czarna spódniczka, a włosy musiały zostać związane. Pracowała tam już kilka tygodni i przez ten czas, zdążyła nauczyć się chińskiego do takiego poziomu, żeby zrozumieć klientów i ich zamówienia. Wciąż popełniała wiele błędów, ale szefowa nie wyglądało na to, żeby miała jej to za złe. Pomagała jej z serca i nigdy nie osądzała.
— Dzień dobry — przywitała się nieśmiało z innymi pracownikami, którzy byli już tam obecni.
— Dzień dobry, piękna!
Brunet podszedł do [_] i z uśmiechem ja objął. Zawsze był w stosunku do wszystkich otwarty i dużo rzeczy zmieniał w żart. Niemal każda osoba, która pracowała w kawiarni, okazała się wyrozumiała i miła. [_] uważała za szczęście, że trafiła akurat tutaj. Czuła się, jakby gdzieś należała i kiedy pracowała, przeszłość stawała się rozmazanym wspomnieniem. Niewidzialne łańcuchy, które nosiła, znikały, a [_] mogła cieszyć się prawdziwą wolnością.
— Dzisiaj będzie dość spokojnie, więc możecie w trakcie odpoczywać i traktować wszystko na luzie — oznajmiła szefowa, która po chwili zniknęła na zapleczu.
[_] została sama z Yao, który uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Kobieta wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do jego miłego uosobienia. Mieszało ją to, jednocześnie czuła się bezpiecznie w jego towarzystwie. Nigdy nie dotykał jej wbrew woli, kiedy widział, że źle się czuła w jego towarzystwie odpuszczał. Była mu za to wdzięczna, a zaufanie względem niego rosło.
— Może wykorzystamy ten czas i poduczę cię chińskiego? — zapytał uprzejmie i podszedł do ekspresu, żeby zrobić sobie i [_] kawę.
— Dziękuję — odpowiedziała, a policzki zarumieniły się delikatnie.
Dzień w pracy ponownie minął spokojnie, uświadamiając [_] coraz bardziej w tym, że w końcu była wolna, a szansa na to, że Bonten ją znajdzie, zmniejszały się z każdą chwilą. Nie przypuszczała, że spokojne życie, bezpieczeństwo i wolność do których zaczynała od nowa się przyzwyczajać, miały niedługo zniknąć, a ona sama zatopić się w otchłani ciemności i nigdy więcej nie wyjść na światło dzienne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro