𝟑| 𝐏𝐨𝐦𝐨𝐜
Gabriel powoli otworzył oczy. Obudziły go podniesione głosy wydobywające się z korytarza, a przynajmniej tak mu się wydawało. Widok miał rozmazany, ale zobaczył jak cały ubrany na czarno chłopaka o brązowych włosach wyrwał się ratownikowi i biegł na schody. Senność zastępowało rosnące zaniepokojenie, gdy przypomniał sobie, co tutaj robił. Podskoczył na krześle zdezorientowany i przetarł kilka razy oczy. Jak już widział wszystko dobrze, podniósł się, trzymając ściany, żeby złapać równowagę, i ruszył w kierunku ratowników. Zagorzale o czymś rozmawiali. Nie chciał im przerywać, ale to on miał ważniejszą sprawę.
– Dzień dobry, jestem wnukiem przywiezionej tu wcześniej pacjentki. – Mimo woli ziewnął, ale już po chwili kontynuował. – Gabriel DeArmond, widziałem, jak ją zabieracie, ale nie zdążyłem dobiec.
Ratownicy spojrzeli po sobie porozumiewawczo, ale było widać w ich oczach zdziwienie. Jeden z nich ruszył w stronę kantorka, pokazując Gabrielowi, żeby chwilę zaczekał, a drugi obrócił się do chłopaka, pewnie już wiedząc, że chodzi o wcześniej przywiezioną staruszkę.
– No to mamy mały problem. – Ratownik podrapał się po głowie, najwyraźniej nie rozumiejąc sytuacji. – Ale nie martw się, za chwilę go rozwiążemy. Jakby to powiedzieć... Dostaliśmy się do telefonu pani DeArmond, jako że nie był zablokowany, aby skontaktować się z najbliższą rodziną. Zadzwoniliśmy na numer pod "Wnuczek", przy którym była postawiona jedynka. – Mężczyzna był najwyraźniej zdenerwowany i zażenowany całą sytuacją, w końcu powierzył poufne informacje komuś spoza rodziny.
– Że co proszę!? – Gabriel wydarł się na całą recepcję, a w oczach tliła się złość. – Jestem jej jedynym wnukiem. – Ratownik cofnął się o krok, a w tym samym czasie dołączył drugi, wracając z nowoczesnym smartfonem w pudrowo różowym etui z miękką łapką kota z tyłu.
– Niech się pan uspokoi – powiedział nowo przybyły, obracając w dłoni telefon. – Prosimy okazać dowód tożsamości, damy panu rzeczy chorej i będzie pan mógł ją odwiedzić. – Wydusił jednym tchem, jednak zauważalne było znudzenie ratownika, jakby opowiadał tę historię już któryś raz z rzędu.
Gabriel nie zwracając uwagi na dziwne zachowanie mężczyzn, zaczął grzebać w torbie sportowej w poszukiwaniu dowodu. Od razu podał go wyższemu ratownikowi, patrząc krzywo na drugiego.
– Już wszystko przygotuję, a Pan niech pójdzie tam – wskazał w kierunku drzwi – do pokoju lekarzy, doktor Wiśniewski wszystko wytłumaczy.
Mężczyzna oddał Gabrielowi dowód i udał się na zaplecze, ciągnąc za sobą towarzysza.
Zapewne są już zmęczeni – tak tłumaczył ich zachowanie; w końcu już druga nad ranem. Sam się zdziwił, że długo przespał.
DeArmond zapukał do drzwi i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Zastał jedynie dwóch lekarzy, u niższego dojrzał plakietkę z odpowiednim nazwiskiem, więc od razu ruszył w jego stronę.
– Wiem, po co przyszedłeś. – Lekarz nie podniósł nawet wzroku znad dokumentów, odpowiadając lekceważącym głosem. – Pani DeArmond znajduje się w sali sto dwadzieścia osiem. Masz czas, żeby się pożegnać...
***
Tak Gabriel dowiedział się o dolegliwości babci, jaką była choroba wieńcowa. Lekarze źle ją zdiagnozowali i leczyli lekami, które w ostatnich tygodniach tylko przyspieszyły bieg niefortunnych wydarzeń. Gabriel był załamany, jego jedyna rodzina, jedyna bliska osoba, miała odejść za kilka godzin. Co prawda, była szansa na kolejną operację, ale stan staruszki tylko się pogarszał.
DeArmond musiał odpocząć. Pomyślał, że jak się uspokoi, to odwiedzi babcię, żeby jej nie przestraszyć. Doprowadzał się do porządku w łazience, jednak nie potrafił pohamować łez. Adrenalina opadła i zaczynał czuć zmęczenie. Ten dzień był ciężki. Po samym treningu czuł się wykończony, a długi bieg do szpitala jedynie wzmożył u niego poczucie senności.
Wyszedł, podpierając się o drzwi, kierując się na klatkę schodową. Nagle za nim znaleźli się lekarze, którzy widocznie gdzieś się spieszyli. Zmartwiło go tylko, że udają się na to samo piętro, co on. Sam przyspieszył. Takiego widoku się nie spodziewał. Personel medyczny zgromadził się w sali sto dwadzieścia osiem. Chłopak podbiegł z nadzieją, że ktoś jeszcze w niej jest ale jego przypuszczenia się potwierdziły. Aparatura, do której podpięto staruszkę piszczała, wskazując zatrzymanie akcji serca.
Akcja przywrócenia pracy serca trwała kolejne piętnaście minut, jednak nie udało się nic ugrać. Antonina DeArmond zmarła drugiego czerwca dwa tysiące dwudziestego roku o godzinie drugiej osiemnaście. Gabriel się załamał.
***
Kornel wrócił do mieszkania chwilę przed trzecią i od razu padł na łóżko, zasypiając. Obudził go dopiero denerwujący dzwonek telefonu. Wydawało mu się, że wyłączył budzik, ale po chwili zrozumiał, że ktoś do niego dzwoni. Zrezygnowany podniósł się z materaca i rozciągnął, sięgając po telefon leżący na szafce nocnej. Zobaczył na wyświetlaczu duży napis "MATKA" ze znudzonymi emotkami i już wiedział, że będzie miał zepsuty cały dzień. Jego relacje z rodzicielką były gorsze niż złe. Kornel nienawidził swoich rodziców, z czego matki momentalnie bardziej. To ona manipulowała ojcem chłopaka, bo wiedziała, że jego syn zawsze się posłucha. Z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy odebrał telefon, od razu się krzywiąc na piskliwy głos po drugiej stronie.
– Kornelu Hubercie Ambroziaku, co ty sobie myślisz, żeby znowu popisywać się na lekcjach!? – Pani Bożena wydarła się na syna, powodując tym okropny ból uszu i skroni u zaspanego Kornela, który właśnie poprawiał włosy dłonią. – Nie możesz zmieniać akordów, bo chcesz. Masz to tylko zagrać! Aż tak dużo wymagam?
– Żebyś wiedziała, że tak. Bardzo dobrze wiesz, że nienawidzę kopiować. – Odburknął zaspany, próbując nie przejmować się reakcją matki, mimo że już podniosła mu ciśnienie.
– Masz zakaz grania czegokolwiek innego niż klasyki. Rozumiesz?! – Słychać było, że matka Kornela nie wytrzymywała z chłopakiem i miała go dość. On również już zdążył się zezłościć, chociaż starał się tego nie pokazywać.
– Po pierwsze, nie będziesz mi rozkazywać. – Ambroziak wstał z łóżka i udał się do kuchni po wodę, z telefonem między uchem a ramieniem, nalewając picia do szklanki. – A po drugie, kochana mamusiu, będę robił, co chcę, nie decydujesz o moim życiu. – Słowa chłopaka aż kipiały drwiną. Kobieta po drugiej stronie była widocznie na skraju emocji i zaraz miała dać upust swojej złości, za to jej syn, jak gdyby nigdy nic, zaczął pić dopiero co nalaną wodę, z zadziornym uśmieszkiem.
– To słuchaj teraz, ojciec już dawno się nad tym ze mną zastanawiał... – przerwała z nadzieją na dramatyczną pauzę, na którą chłopak zareagował jedynie parsknięciem. – Następny wybryk równa się przeniesienie do akademii w Szwajcarii, to samo jak nie zajmiesz podium w następnym konkursie w LA bądź jeśli nauczyciel się poskarży. – Kornel otworzył usta ze zdziwienia, nie spodziewał się tego nawet po swoich rodzicach.
Dawniej studiował w Akademii Sztuki Klasycznej w Szwajcarii i śmiało mógł stwierdzić, że to były najgorsze trzy lata jego życia. W szkole panował twardy rygor – poranne zbiórki na dziedzińcu, sprawdzanie pokoi i przebywania w nich z płcią przeciwną. Nic wielkiego? Brak możliwości korzystania z internetu, czy to, że nauczyciele mogli pomiatać uczniami. Tego nienawidził. Panował zakaz niemal wszystkiego, nie można było nawet trzymać własnego jedzenia w pokojach, a co dopiero o schowaniu fajek, które na terenie uczelni były surowo zabronione – przynajmniej dla uczniów.
Mógł się założyć, że matka była z siebie niezwykle zadowolona i uśmiechała się do telefonu. Zacisnął szczęki, po czym je rozluźnił z chęcią odgryzienia się.
– Jestem dorosły, poradzę sobie sam. – Wychrypiał zły, dając tym kobiecie satysfakcję, a sobie następny powód do lepszego humoru.
– Tak, ale czy chcesz zostać sam? Bez spadku, wsparcia finansowego i rodziny? – Nie spodziewał się aż takich konsekwencji. Największym strachem Kornela była samotność. Jego matka to wykorzystywała, żadne dziecko nie chciało stracić rodziców i to w taki sposób jak wydziedziczenie czy ich własna decyzja o porzuceniu.
Wściekły rozłączył się, na do widzenia wyklinając matkę, co pewnie usłyszała. Skulił się pod wyspą kuchenną, czując zbliżający się atak paniki. Zagryzł wargi do krwi, a chwilę później poczuł w ustach jej metaliczny smak. Starał się tylko nie rozpłakać. Nie chciał być tym mazgajem, który maże się o byle co i nie umie sobie poradzić z problemami.
Emocje buzowały w głowie. Nie mógł się uspokoić, mimo że w głębi siebie bardzo chciał. W myślach dawał upust emocjom spowodowanym nienawiścią do matki, całej rodziny, siebie i świata, z którego chciał zniknąć. Kiedy miał słabszy dzień, złościło go wszystko, nawet najmniejsze rzeczy. Niemal rwał włosy z głowy i zaciskał mocno szczękę, aż rozbolały go zęby. Wziął skrzypce i wściekły wyszedł, nie zamykając mieszkania. Chciał tylko poczuć się lepiej. Emocje szybko opadły i zastąpiła je pustka. Wydarzyło się już zbyt wiele, w takim momencie powinien chociaż zażyć tabletki, ostatnio przepisane przez psychiatrę, ale zamiast to zrobić, ponownie pogrążył się w pesymistycznych myślach, które nie zamierzały ustępować. Chciał to wszystko skończyć.
Zegarek wskazywał czwartą nad ranem, na ulicach nie było już żywej duszy, a w szczególności w odludnych dzielnicach, po których bez strachu się przechadzał. Doszedł nad warszawską Wisłę i wszedł na drewniany mostek między lądem a wysepką niedaleko brzegu. Rzeka w tym miejscu była niemal najgłębsza, a przez ostatnie ulewy i wiatr prąd przyspieszył. Normalny człowiek w taką pogodę pewnie by nawet nie wszedł na ten most, a przynajmniej nie przy krawędzi, gdzie można było czasem poczuć wypryskujące krople wody, jednak Kornelowi właśnie o to chodziło. Oparł się tyłem o ławkę i przyjął odpowiednią pozycję do gry. Czuł się dziwnie nieswojo, ale szum niespokojnej wody przywracał go do porządku. Zaczęło się robić odrobinę jaśniej, a Kornel postanowił zagrać najsmutniejszą melodię, jaką zdoła skomponować. Dzisiaj chciał zapomnieć.
Dramaturgia muzyki wcale mu nie pomagała, jedynie coraz więcej się mylił, aż rzucił skrzypcami na ławkę zdenerwowany. Stał z pochyloną głową zamyślony, jakby kalkulował coś w myślach. Miał dwa wyjścia: słuchać się rodziców i grzecznie grać do końca życia albo je zakończyć. Nie zastanawiając się, przestąpił barierkę, trzymając się jedynie od tyłu rękami. Dopiero patrząc w dół, zdał sobie sprawę z wysokości. Nie był to wielki most, jak w centrum, ale nie zmieniało to faktu, że do wody miał co najmniej piętnaście metrów, jak nie ponad dwadzieścia. Przy odrobinie szczęścia uderzy o taflę wody, łamiąc sobie kości, przy czym nie będzie miał siły wypłynąć ani walczyć o oddech.
Ambroziak już był gotowy puścić się barierki. Najgorsze myśli zastępowało poczucie o nadchodzącej wolności. Zaczęło mu się kręcić w głowie przez lęk wysokości. Nagle zerwał się wiatr, a Kornel stracił siły, żeby dalej się trzymać. Poddał się, przechylając niebezpiecznie nad tafle.
***
Gabriel udał się do domu od razu, jak stwierdzono zgon, a bardziej tak nakazał mu lekarz, bo i tak nie mógł zostać na noc w szpitalu. Nie mógł zasnąć, więc leżał i myślał. Czuł się jak ostatnie gówno, został sam, nie ma już nikogo, jeżeli teraz zginąłby w wypadku, nawet nie miałby nikogo, kto zorganizowałby mu pogrzeb, bo dalecy wujkowie z Ameryki na pewno by się nie zainteresowali.
Czuł się jakby coś go przeżuło, po czym wypluło. Totalnie bezsilny, nie panował nad swoimi myślami. Było jeszcze ciemno, a mimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Postanowił wyjść z domu, zmęczyć się fizycznie, żeby zasnąć i przespać cały dzień. Nie kłopotał się ze znalezieniem zapasowych słuchawek, jakie mogły mu jako jedyne teraz pomóc. Tylko wyszedł z domu, zamykając drzwi, i zaczął biec truchtem, nie zastanawiając się gdzie.
Powoli się uspokajał, zapominając choć na chwilę o wydarzeniach minionych godzin. I tak nie dałby rady zmienić ich biegu. To, co się stało, musiało kiedyś nadejść. Został sam i musiał sobie poradzić. Może znajdzie sobie kogoś? Albo znowu zacznie bawić się dziewczęcymi emocjami, jak to robił, mieszkając za granicą?
Przyspieszył biegu, nie czując ani złości, ani szczęścia, jednak po chwili miało się to zmienić. Usłyszał ten sam dźwięk skrzypiec, co dnia poprzedniego. Zatrzymał się i rozejrzał, żeby dojrzeć skrzypka. Długo nie szukał, na moście niedaleko stał ubrany na czarno, wysoki szatyn. Był ustawiony do niego idealnie bokiem, więc mógł zauważyć jego zamknięte oczy i skupienie na twarzy, mieszane co chwilę z grymasami, gdy robił błąd. Jego cera z daleka nie wydawała się ani blada, ani opalona, ale nie miała większej skazy. Podszedł bliżej, przyglądając się jego skupionej na grze twarzy. Skrzypek zacisnął mocno powieki, ukazując długie, gęste rzęsy, a pełne i zmysłowe usta zacisnął w wąską linię
Gabriel przypatrywał się chłopakowi dłuższy czas, ale czuł, że coś jest nie tak. Skrzypek coraz częściej się mylił, a zirytowanie brało górę na jego twarzy. W końcu zobaczył, jak brunet rzuca skrzypce na ławkę i staje z boku, zwieszając głowę. Jego mina zdradzała jedynie, że w jego głowie rozgrywała się prawdziwa bitwa. Gabriel zaczął powoli doń się kierować, żeby chłopak się nie przestraszył. Skrzypek jedynie zaczął chodzić w kółko przy barierce, szarpiąc się za włosy.
W końcu skrzypek chłopak ruchem przeskoczył barierkę, stając na kawałku betonu na skraju. Zachwiał się i niemal spadł przy lądowaniu, ale w porę zdołał złapać się poręczy za nim. Gabriel na ten widok niemal zachłysnął się powietrzem i zaczął biec w stronę chłopaka. W głowie narodziło się pytanie: czy skrzypek naprawdę chciał skoczyć i zrobić sobie krzywdę? DeArmond nie mógł na to pozwolić, nawet jeżeli w jego życiu wydarzyło się coś okropnego, musiał dać sobie radę i żyć dalej, tak jak on spróbuje po śmierci babci. Grunt to żyć, tak jak się chce, spełniać marzenia i być szczęśliwym.Był skłonny nawet zaprzyjaźnić się z nim i pomóc. Taki talent nie mógł się zmarnować.
Był już niedaleko, dziwił się, że skrzypek dalej go nie usłyszał Chłopak wpatrywał się jak zaczarowany w taflę pod sobą, co chwilę kiwając się na boki, jakby zastanawiał się, czy skoczyć, jednak póki co się powstrzymywał. Gabrielowi zostały do pokonania ostatnie metry, kiedy zerwał się nagły wiatr. Skrzypek zachwiał się na skraju mostu, po chwili zamykając oczy, przechylił się za krawędź. DeArmond wychylił się za barierkę i w ostatniej chwili złapał za przedramię zdezorientowanego chłopaka. Odetchnął z ulgą, kiedy poczuł, jak palce szatyna zaciskają się na jego ręce. Z małym trudem i niewielką pomocą ze strony chłopaka wciągnął go na skraj, a ten przeskoczył barierkę, lądując na miękkich nogach. Skrzypek upadł na ziemię, wpatrując się pusto w trzęsące się ręce, za to Gabe oparł się dłońmi o kolana, pochylając do przodu i zawieszając wzrok na twarzy chłopaka.
– Co ty sobie myślałeś? Chciałeś skoczyć?! – Gabriel naskoczył na szatyna, uśmiechając się pod nosem z faktu, że właśnie uratował mu życie.
– Tak... i nie miałeś prawa mi przerywać. – Usłyszał beznamiętny, czysty głos chłopaka, który nieźle go zdziwił.
Nie chciał ratunku? Dla Gabriela było to totalnie nielogiczne, nie rozumiał toku rozumowania samobójców, ale uważał, że każdemu należy się druga szansa i nie należy kusić losu.
– Nie rozumiem cię, właśnie uratowałem ci życie, a ty jeszcze się o to złościsz!? – krzyknął zdenerwowany, na co skrzypek się wzdrygnął i podniósł wzrok na swojego wybawcę.
– To nie była aż tak spontaniczna decyzja, spowodowana jedną rzeczą, uwierz, nie chciałbyś żyć tak jak ja. Moim jedynym marzeniem jest śmierć i nie zawaham się skoczyć po raz drugi. – Szatyn podniósł się i od razu chwycił barierkę, jednak Gabriel złapał go za rękę, ciągnąc w swoją stronę, po chwili zamykając w żelaznym uścisku.
– Więc dlaczego, jak tylko cię złapałem, kurczowo się mnie przyczepiłeś i o własnych siłach przeskoczyłeś z powrotem za barierkę? – Gabriel zaśmiał się pod nosem i cofając się w tył z chłopakiem, który po chwili wyrwał się z jego ramion, niemal na niego warcząc.
– To odruch bezwarunkowy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, który niesamowicie rozbawił Gabriela. Na jego twarzy rozkwitł szczery uśmiech, którego teraz potrzebował. Po chwili odetchnął z ulgą, wpatrując się w piękną twarz chłopaka.
– Jak chcesz to możemy porozmawiać, pomogę ci. – Gabriel wyciągnął doń rękę, jednak ten nie przyjął jej, tylko prychnął pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu czegoś bądź kogoś. – Wczoraj słyszałem twoją grę na dachu, pomogła mi, mimo że też po części dała przeciwny skutek...
– Nie musiałeś mi w żaden sposób pomagać, a nawet nie mogłeś, to nie twój interes, więc się nie wpierdalaj w cudze życie! – krzyknął na niego, pierwszy raz patrząc w piwne oczy Gabriela.
Jego wyraz twarzy się uspokoił, a w oczach stanęły łzy. Nie mogli oderwać od siebie wzroku, oboje z daleka wyglądali na załamanych i zmęczonych wojną uczuć. Gabriel szybko pokonał kilka dzielących ich kroków i przytulił chłopaka, niewiele myśląc o swoich działaniach.
– Puść – powiedział płaczliwie. – Puść. – Powtórzył pewniej, lekko się wyrywając.
– Spokojnie, przyjmij pomoc i nie próbuj więcej skakać. – Poluzował lekko uścisk, czując jak skrzypek przestaje się spinać i rozluźnia w jego ramionach.
– Wiesz, że mogę się inaczej zabić następnym razem? Są setki sposobów, teraz i tak wydaje mi się, że skok nie był najlepszym... – Mimo że prawdopodobnie był to żart, chłopak powiedział to niezwykle poważnie.
– Nie będzie następnych razów. – Przerwał mu zły, że chłopak ma dalej myśli samobójcze i nie był to chwilowy kryzys.
– Tego nie wiem, a poza tym, nie znamy się, nie musisz mnie przytulać, wyglądamy tu jak para gejów czy inny chłam. – Zwinnie zmienił temat, a Gabriel, słysząc porównanie do osób innej orientacji, automatycznie się odsunął.
– To może się poznajmy. – Odpowiedź była bardzo sztywna, widocznie Gabe nie chciał być porównywany do osób homoseksualnych, nawet wyglądał na osobę nietolerancyjną.
– Wolę nie. – Skrzypek odwrócił się na pięcie i podniósł skrzypce, od razu kierując się ku zejściu z mostu.
Gabriel pomaszerował za nim, oczekując jakiejś reakcji, jednak jego rozmówca nawet na niego nie spojrzał. Na jego twarzy nie było nawet widać, że wcześniej przeżywał wielkie emocje i próbę samobójczą.
– Spóźnię się na zajęcia, ty lepiej też już idź i najlepiej żebyśmy się już nie spotkali.
– Nie uważam tak i przestań być tak oziębły. Gdyby nie to, że również spóźnię się, ale na trening, to nie pozbyłbyś się mnie tak łatwo. – Podrapał się po głowie, zastanawiając, czy chłopak go właściwie słucha. Po chwili kontynuował: – Lepiej nie próbuj się znowu zabić. Dasz mi swój numer, tak żebym mógł się czasem upewniać, że nic ci nie jest i nie mieć wyrzutów sumienia?
– Zapomnij.
A czego się spodziewał? Chwila słabości skrzypka najwyraźniej minęła, bo teraz mówił tylko oziębłym tonem.
– W takim razie cię znajdę, wiem gdzie mieszkasz. – Podbiegł trzy kroki i stanął przed chłopakiem, powodując tym, że ten też musiał się zatrzymać i podnieść wzrok na rozmówcę. – Jestem Gabriel, w skrócie Gabe. – Wyszczerzył się jak debil, podając niższemu rękę.
– Kornel, a teraz spierdalaj. – Niechętnie odpowiedział, nie odpowiadając na gest, a jedynie wymijając Gabriela. Nawet nie zastanowił się, skąd ten znał jego adres.
Gabe uśmiechnął się jeszcze szerzej, zadowolony z uzyskanej informacji, pomachał na pożegnanie Kornelowi i odbiegł, kończąc bieg.
× × × × × × × × × × × × ×
Wpadłam na pomysł, jak mogę rozwinąć akcję po ósmym rozdziale, więc biorę się do pisania kolejnych. Póki co mój zapas to właśnie te osiem i planowana akcja tam się kończy, ale to, co wymyśliłam zmieni tą książkę nawet w odrobinę inny gatunek, możecie zgadywać jaki xD.
W trzecim rozdziale nasi bohaterowie dopiero się poznają, Kornel jest zły i skrzywdzony, a Gabriel stawia czoła pierwszej samotnej nocy i bólu po stracie. Aż żałuję, że nie mogę wam dać więcej scen z panią Antoniną, ale może jeszcze pojawi się jakaś retrospekcja z nią ;).
Dajcie znać, co uważacie,
~Orla O'Hara spectrum_of_devil
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro