002 ; yellow rose
DROGI VANITASIE!
Me serce płonęło i płonie wciąż miłością namiętna do ciebie. Sęk w tym, iż ostatnim czasy widzę cię w towarzystwie pewnej kobiety. Oczywiście nie przeszkadza mi to w żadnym wypadku, aczkolwiek twierdzę, że ta dziewoja jest kimś nie dla ciebie. Dalej twierdzę, iż powinieneś zostawać częściej w naszych skromnych progach.
Westchnęła głośno i ponownie jak tamtego dnia, zgniotła papier w dłoniach. Rzuciła nim gdzieś daleko pod ozdobną szafę, mając nadzieję, że w mistyczny sposób zniknie. Ostatnia wizyta spowitego w niebieskim księżycu chłopaka przyniosła wiele szczęścia jej sercu. Z grubsza nie rozmawiała z nim nawet, ba! poświęcała więcej czasu kompanowi o białej czuprynie, rozmawiając z nim na przeróżne tematy. Widziała niemal iskrę w jego oku, kiedy to opowiadała o przeróżnych dziełach, jakie można spotkać na tutejszych wystawach. Młodzieniec według niej nawet nie słyszał o czymś takim, a co dopiero na własne oczy, ach! Przykro aż się wtedy zrobiło, lecz na nów uśmiech na ustach, gdy Vanitas w obrębie wzroku się pojawił. Ojciec Y/N rozmawiał z nim dość długo w gabinecie, a sama nie miała pojęcia, co i jak. Ufała swojemu biologicznemu, wiedząc również iż prawa nie ma, by wgłębiać się w temat konwersacji. Rozmawiając z Noé – bo tak miał na imię chłopak o białych kosmykach, spoglądała co chwilę w stronę błękitnych oczu. Ach, jak cholernie się jej podobały; ta głębia ukryta gdzieś hen daleko, koloryt prawdziwego szlachetnego i samo spojrzenie, jakim obdarowywał! Westchnęła z rozkoszy, odpływając nieco, na co sam Noé nie zwrócił uwagi, będąc tak zaabsorbowanym we wcześniejszej rozmowie.
Zachowywała się, jakby w innym świecie jej umysł się znalazł, lecz nie przeszkadzało to tam bardzo, do czasu aż opalony mężczyzna nie zapytał o coś. Wzrokiem zamglonym ujęła przystojna twarz, a z racji, że nie słuchała, nie była zaznajomiona z tematem. Uśmiechnęła się przepraszająco, pytając, czy mógłby powtórzyć swe słowa. Na szczęście zrobił to bez problemu, a jego kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze.
— Pytałem, czy zechciałaby panienka opowiedzieć trochę o sobie, ponieważ w tym momencie tylko ja mówię o swej osobie. — uśmiech dzierżył na ustach przez cały czas, kiedy powtarzał wcześniejsze słowa. Y/N nabrała gwałtownie powietrza przez nos i wesołym tonem zaczęła opowiadać. Zaczęła od swej rodziny, która drzewem genealogicznym wielkim się może szczycić. Później przeszła do ojca. Z dumą mówiła o nim, starając się dobrać tak słowa, by Noé na pewno dostrzegł to, jak wielki i dostojny z niego człowiek. O sobie w zasadzie powiedziała mało: coś tam o zainteresowaniach, a w ich skład wchodziło podziwianie obrazów znajdujących się w jednym z korytarzy oraz przesłuchiwanie się śpiewającym rano ptakom. Uśmiech widniał na jej wargach, gdy opowiadała o tym, jak pewnego ranka pewien skrzydlaty przystanął na balustradzie, czarując Y/N swym śpiewem.
— Zdecydowanie, powinna panienka zdradzić, gdzie znajdują się te cudowne obrazy, a także nauczyć mnie, jak przywoływać rankiem te utalentowane skrzydlate istoty!
Szczęście jej trwało, dopóki rozmawiała z młodzieńcem o cynamonowej karnacji. Później już przyszedł po nią Sebastian, mówiąc, że powinna wrócić do pokoju, gdyż panienki ojciec skończył toczyć rozmowę z Vanitasem. Wnet uśmiech uciekł, hen daleko, lecz co zrobić miała, jak tylko pożegnać się i z rumieńcem wynikającym z mokrych warg, które wylądowały na wierzchu jej dłoni. Noé naprawdę był szarmancki, a jego sposób bycia, ach! Cudowny wręcz, do czasu aż przechodząc z Sebastianem przy gabinecie ojca, nie ujrzała ponownie Vanitasa na własne oczy.
Wtedy wspomnienie, o pocałunku którego dopuścił się z jedną z dziewczyn, zawładnęło umysłem. Żal i smutek wstąpił na szereg, i mimo spędzenia tak cudownych chwil z białowłosym znów była nieszczęśliwa. Szła tak szybko do swego azylu, że nawet nie spostrzegła tak upragnionego spojrzenia, jakim obdarzył ją o tajemniczy. Wleciała niemal jak ptaszek przez drzwi, pędząc w stronę łóżka. Opadła na nie, przypominając sobie, jak bardzo źle wyglądała dzisiejszego dnia. Myśli zaczęły napływać czy tamta ładniejsza, czy zgrabniejsza, mądrzejsza? W co wierzyć już nie wiadomo, lecz jedno było pewne, róża żółta spoczywała na drewnie, kolcami boleśnie wbijając się w serce Y/N.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro