Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

002 ; yellow rose











DROGI VANITASIE!
Me serce płonęło i płonie wciąż miłością namiętna do ciebie. Sęk w tym, iż ostatnim czasy widzę cię w towarzystwie pewnej kobiety. Oczywiście nie przeszkadza mi to w żadnym wypadku, aczkolwiek twierdzę, że ta dziewoja jest kimś nie dla ciebie. Dalej twierdzę, iż powinieneś zostawać częściej w naszych skromnych progach.

Westchnęła głośno i ponownie jak tamtego dnia, zgniotła papier w dłoniach. Rzuciła nim gdzieś daleko pod ozdobną szafę, mając nadzieję, że w mistyczny sposób zniknie. Ostatnia wizyta spowitego w niebieskim księżycu chłopaka przyniosła wiele szczęścia jej sercu. Z grubsza nie rozmawiała z nim nawet, ba! poświęcała więcej czasu kompanowi o białej czuprynie, rozmawiając z nim na przeróżne tematy. Widziała niemal iskrę w jego oku, kiedy to opowiadała o przeróżnych dziełach, jakie można spotkać na tutejszych wystawach. Młodzieniec według niej nawet nie słyszał o czymś takim, a co dopiero na własne oczy, ach! Przykro aż się wtedy zrobiło, lecz na nów uśmiech na ustach, gdy Vanitas w obrębie wzroku się pojawił. Ojciec Y/N rozmawiał z nim dość długo w gabinecie, a sama nie miała pojęcia, co i jak. Ufała swojemu biologicznemu, wiedząc również iż prawa nie ma, by wgłębiać się w temat konwersacji. Rozmawiając z Noé – bo tak miał na imię chłopak o białych kosmykach, spoglądała co chwilę w stronę błękitnych oczu. Ach, jak cholernie się jej podobały; ta głębia ukryta gdzieś hen daleko, koloryt prawdziwego szlachetnego i samo spojrzenie, jakim obdarowywał! Westchnęła z rozkoszy, odpływając nieco, na co sam Noé nie zwrócił uwagi, będąc tak zaabsorbowanym we wcześniejszej rozmowie.

Zachowywała się, jakby w innym świecie jej umysł się znalazł, lecz nie przeszkadzało to tam bardzo, do czasu aż opalony mężczyzna nie zapytał o coś. Wzrokiem zamglonym ujęła przystojna twarz, a z racji, że nie słuchała, nie była zaznajomiona z tematem. Uśmiechnęła się przepraszająco, pytając, czy mógłby powtórzyć swe słowa. Na szczęście zrobił to bez problemu, a jego kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze.

— Pytałem, czy zechciałaby panienka opowiedzieć trochę o sobie, ponieważ w tym momencie tylko ja mówię o swej osobie. — uśmiech dzierżył na ustach przez cały czas, kiedy powtarzał wcześniejsze słowa. Y/N nabrała gwałtownie powietrza przez nos i wesołym tonem zaczęła opowiadać. Zaczęła od swej rodziny, która drzewem genealogicznym wielkim się może szczycić. Później przeszła do ojca. Z dumą mówiła o nim, starając się dobrać tak słowa, by Noé na pewno dostrzegł to, jak wielki i dostojny z niego człowiek. O sobie w zasadzie powiedziała mało: coś tam o zainteresowaniach, a w ich skład wchodziło podziwianie obrazów znajdujących się w jednym z korytarzy oraz przesłuchiwanie się śpiewającym rano ptakom. Uśmiech widniał na jej wargach, gdy opowiadała o tym, jak pewnego ranka pewien skrzydlaty przystanął na balustradzie, czarując Y/N swym śpiewem.

— Zdecydowanie, powinna panienka zdradzić, gdzie znajdują się te cudowne obrazy, a także nauczyć mnie, jak przywoływać rankiem te utalentowane skrzydlate istoty!

Szczęście jej trwało, dopóki rozmawiała z młodzieńcem o cynamonowej karnacji. Później już przyszedł po nią Sebastian, mówiąc, że powinna wrócić do pokoju, gdyż panienki ojciec skończył toczyć rozmowę z Vanitasem. Wnet uśmiech uciekł, hen daleko, lecz co zrobić miała, jak tylko pożegnać się i z rumieńcem wynikającym z mokrych warg, które wylądowały na wierzchu jej dłoni. Noé naprawdę był szarmancki, a jego sposób bycia, ach! Cudowny wręcz, do czasu aż przechodząc z Sebastianem przy gabinecie ojca, nie ujrzała ponownie Vanitasa na własne oczy.

Wtedy wspomnienie, o pocałunku którego dopuścił się z jedną z dziewczyn, zawładnęło umysłem. Żal i smutek wstąpił na szereg, i mimo spędzenia tak cudownych chwil z białowłosym znów była nieszczęśliwa. Szła tak szybko do swego azylu, że nawet nie spostrzegła tak upragnionego spojrzenia, jakim obdarzył ją o tajemniczy. Wleciała niemal jak ptaszek przez drzwi, pędząc w stronę łóżka. Opadła na nie, przypominając sobie, jak bardzo źle wyglądała dzisiejszego dnia. Myśli zaczęły napływać czy tamta ładniejsza, czy zgrabniejsza, mądrzejsza? W co wierzyć już nie wiadomo, lecz jedno było pewne, róża żółta spoczywała na drewnie, kolcami boleśnie wbijając się w serce Y/N.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro