Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05.

Enjoy ❤︎

ఌ︎

𝐖𝐎𝐊𝐎𝐋 𝐑𝐎𝐙𝐍𝐈𝐎𝐒𝐋 𝐒𝐈𝐄 głośny dźwięk dzwonka, którym było intro serialu Gra o Tron.

Susanne miała wolne w weekendy, więc mogła sobie pozwolić na chwilę relaksu, dlatego od rana pracowała nad makijażem.

A robiła to głównie z nudów i braku sił na cokolwiek innego. Nawet leżenie w łóżku zdawało się dla niej niezrozumiałym ciężarem.

Chwyciła telefon w dłonie i nacisnęła zieloną słuchawkę, odkładając kredkę do brwi na blat toaletki.

— Dodzwoniłeś się do numeru, na który nikt nigdy nie dzwoni. Rozłącz się zanim poczta zacznie naliczać mamonę. Pip — odparła brunetka monotonnym, nieco znudzonym głosem.

Wow, nie wiedziałam, że od teraz tak wita się przyjaciół.

— Cam-Cam?

Susanne była zaskoczona, nie pamiętała nawet kiedy dała blondynce swój numer telefonu. Cóż, właściwie nikomu go nie podawała, gdyż była uparcie przekonana, że i tak owa osoba nie zadzwoni.

Susanne nie miała przyjaciół.

Wow, to naprawdę urocze. No wiesz, to jak do mnie mówisz, Susie.

Brunetka zamarła z telefonem przy uchu. Jej usta rozchyliły się, a serce ogrzało przyjemne ciepło, którego tak dawno nie czuła.

Jednak sekundę później coś ciężkiego opadło na jej klatkę piersiową, a jej ramiona opadły z bezsilności.

Bowiem Florence się tak do niej niegdyś zwracała.

Przed jej oczami natychmiast pojawiła się znajoma twarz brunetki o dużych, brązowych oczach i pełnych, malinowych ustach.

Wyrwała się od niechcianych wspomnień, mrugając szybko.

— Czy ty powiedziałaś właśnie: Susie? — wykrztusiła słabo, co blondynka musiała doskonale wyczuć, ponieważ zapytała:

Zbyt tandetne?

Susanne szybko się opamiętała.

— Um-nie, nie! Po prostu nikt wcześniej nie próbował... No wiesz — skłamała gładko, słysząc każde pojedyncze uderzenie swego serca.

Okej, nie ważne. Gdzie jesteś?

— Um, w domu? — odparła brunetka, marszcząc lekko brwi. Wciąż była nieco zaskoczona tą rozmową.

Jej serce biło tak szybko, a przecież w tej rozmowie nie było nic niezwykłego. Może bała się, że dziwnie się zachowa, ponieważ nie znajdowała się obecnie pomiędzy innymi ludźmi?

Susanne zawsze była sama. Przyzwyczaiła się do tego i bała się rozmów typu: sam-na-sam. Wtedy człowiek zaczyna się przywiązywać i ból po stracie jest silniejszy.

Nie mogła pozwolić sobie na przyjaźń. Była toksyczna i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Jest sobota.

Z własnych myśli wybudził ją głos Camille. Potrząsnęła więc głową i odetchnęła ciężko, mówiąc:

— No właśnie.

Tym razem to była kolej Cami na głębokie westchnięcie.

Posłuchaj, wiem, że nie znamy się długo, ale nie mam zbyt wielu przyjaciół. Pomyślałam, że może mogłabym wpaść i urządziłybyśmy sobie babski wieczór i lepiej się poznały?

Dupre potrafiła usłyszeć smutek w jej głosie. Tak bardzo się za to nienawidziła, a jednak zapytała zmartwiona:

— Czekaj, nic ci nie jest? Co się stało, Cam-Cam?

Nie, nie! — odpowiedziała, nieco zbyt szybko. — Okej, słuchaj, jeśli się narzucam to powiedz wprost, ja...

— Cami.

Tak? — zapytała blondynka z dziwną nutką nadziei.

Pomimo tego, że Susanne naprawdę zaczęła się o nią martwić, nie mogła pozwolić sobie, aby ich przyjaźń wypaliła. Za bardzo bała się kolejnej straty.

— Wiesz, serio mogłabyś wpaść, ale akurat wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę — skrzywiła się, kiedy jej serce zakuło ją boleśnie.

Kłamstwo.

Była zdecydowanie zbyt wrażliwa i nienawidziła się za to.

Nienawidziła Cami za to, że do niej zadzwoniła.

Nienawidziła swojego telefonu za to, że był w pełni naładowany.

I nienawidziła tej cholernej plamy na ścianie, którą tak wiele razy starała się zetrzeć.

Oh, o-okej. Spoko. T-to widzimy się w p-pracy.

Dreszcz spłynął po jej plecach, kiedy głos blondynki drżał coraz mocniej z każdym kolejnym, wypowiedzianym przez nią słowem.

Zacisnęła usta i oczy, a następnie wtrąciła, zanim Cami zdążyła się rozłączyć:

— Wiesz co? Pierdolę to. Wpadaj, kiedy tylko chcesz. Nawet już teraz, Cam-Cam.

Ugryzła się w język, gdy tylko skończyła to zdanie. Nie powinna była tego robić dla własnego i jej dobra, a jednak poczucie winy było silniejsze i złamała się pod jego wpływem.

Jesteś p-pewna?

— Tak, jasne! Mogę zrobić zakupy kiedy indziej, serio! — powiadomiła ją z szerokim uśmiechem.

Susanne była załamana, lecz udało jej się zachować maskę.

Okej — wysapała blondynka z ulgą i zapewne smutnym uśmiechem.

— Do zobaczenia, stara. Mieszkam na...

Wiem, do zobaczenia.

Camille rozłączyła się, a Susanne zmarszczyła czoło.

Skąd ona wie, do cholery, gdzie ja mieszkam?

ꨄ︎

Ruszyła w stronę drzwi, sądząc, iż spotkać mogłaby za nimi jedynie Camille.

Ubrana była w czarny top na ramiączkach z frędzlami i czarną, przylegającą spódnicę w identycznym fasonie. Cały kontrast polegał na różowych kapciach w narwale, które włożyła chwilę wcześniej.

Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy w drzwiach nie ujrzała znajomej twarzy blondynki, a...

— Elijah?

Brunet uniósł wzrok przez chwilę zatrzymując go na jej stopach. Jego kącik ust drgnął nieznacznie.

— Zapewne jesteś zdezorientowana, Susanne.

— Mało powiedziane — sarknęła nerwowo, przestępując z nogi na nogę. — Zaraz... Skąd wiesz, gdzie mieszkam?

Elijah z gracją włożył dłoń do kieszeni swoich garniturowych spodni, sprawiając, że jego marynarka uniosła się nieco. Odetchnął, po czym odparł łagodnie:

— Wybacz za najście, jednak muszę z tobą o czymś porozmawiać.

Potrząsneła nerwowo głową.

— Dobra, to się robi coraz bardziej posrane. Przyznaj. Przyszedłeś mnie zabić — dodała, unosząc wyzywająco brew.

Brunet zamrugał, a następnie pochylił głowę, próbując ukryć uśmiech. Zwilżył wargi i znów na nią spojrzał.

— Zapewniam, że nigdy nie miałem podobnych zamiarów, Susanne.

Westchnęła ze zrezygnowaniem i skrzywiła się.

— Jaki jest więc konkretny powód pańskiej jakże wyczekiwanej wizyty, panie Mikaelson? — zapytała, parskając śmiechem na swój własny żart. Jednak w jej spojrzeniu mógł poczuć jeszcze większą nieufność. — Czyżby uległ pan mojemu wdziękowi? Muszę pana rozczarować, gdyż  jestem lesbijką.

Elijah zamrugał, marszcząc nieco czoło, przez co Susanne nie potrafiła utrzymać pokerowej twarzy. Teraz wyrażała ona jedynie rozbawienie.

— Sophie jest moją znajomą i powiedziała mi, gdzie mogę cię znaleźć — wyjaśnił, chcąc ukryć swoje zdezorientowanie i dziwne uczucie, rodzące się w jego sercu. — Pozwolisz, że wejdę do środka, abyśmy mogli porozmawiać w nieco... wygodniejszym otoczeniu?

— Jasne, ja cię wpuszczę, a kiedy mnie zaatakujesz, w związku z czym wyciągnę swoją klamkę i cię postrzelę, policja uzna, że to moja wina i pójdę siedzieć jeszcze przed pełnoletnością.

Jej słowotok uaktywnił się zupełnie niespodziewanie. Cóż, Susanne nie mogła zostawać z kimś sam-na-sam.

Szczególnie jeśli tym kimś był cholerny przystojniak z tymi swoimi cholernie gorącymi oczami, cholernie seksownym i małym uśmiechem oraz cholernie mocno zarysowaną szczęką, którą miała ochotę badać palcami.

Cicho mózg. Głupi, brzydki mózg. Cholerny cholernik ma nawet sygnet na palcu. Pieprzony sygnet!

Elijah nie mógł powstrzymać cichego, gardłowego śmiechu, który wydostał się z jego ust, dzięki czemu wyrzucił ją ze swoich własnych nieczystych myśli. Patrzył na nią z rozbawieniem, nie wierząc, że takie słowa mogły go rozśmieszyć. Był przecież poważny i staroświecki.

Postanowił nieco pograć w tę grę. Jakakolwiek by nie była.

— Brzmi jak świetny plan.

Uniosła brew, a jej nozdrza zadrżały. Ona potrafiła opanować swój śmiech, a Elijah nie mógł się powstrzymać od spoglądania na jej nos. Wydało mu się to swego rodzaju unikalne i całkiem urocze.

— Ależ proszę bardzo, panie gentlemanie, mi casa es tu casa — odparła, otwierając szerzej drzwi, a następnie wchodząc w głąb domu.

— Dziękuję, Susanne.

Wyciągnęła szklanki z szafki i postawiła je na wyspę kuchenną, nalewając do nich burbonu.

— I lepiej niczego nie próbuj. Umiem się doskonale bronić — zawołała, słysząc, że zamknął frontowe drzwi. — I ściągnij buty, bo zabiję! To nie jest pałac Kardashianów!

Elijah nie potrafił powstrzymać cichego parsknięcia. Pokręcił głową, nie wierząc, że szedł właśnie w jej kierunku...

W samych skarpetkach.

Otworzyła szybko jedną z szuflad i wyciągnęła z niej rewolwer, kładąc go przed sobą, w momencie, gdy Elijah usiadł na stołku.

Jego brew drgnęła z zaskoczeniem.

— Domyślam się, że nie żartowałaś.

— To Nowy Orlean, Elijah. Nie mam pozwolenia, ale w Lakeview grasowały rysie. Słyszałam, że tutaj też coś lata po nocy na wolności, więc przezorny zawsze ubezpieczony.

— Oczywiście. Może lepiej będzie, jeśli przejdę do sedna — zaczął, uważnie jej się przyglądając i starając się ignorować przesiąknięte zapachem narkotyków otoczenie.

Nie była tą samą dziewczyna, którą uratował w mrocznym zaułku. Czyżby była to jedynie jej powłoka? Nie wiedział, ale bardzo chciał się tego dowiedzieć.

Susanne uniosła brwi w oczekiwaniu, przechylając szklankę.

— Słyszałem, że twoja ciotka była w posiadaniu pewnych ksiąg na temat czarnej magii...

— Czekaj, ale że w sensie... ksiąg satanistycznych? Co?

Elijah pokręcił głową i skłamał gładko:

— Nie, skądże. Wybacz, nie to miałem na myśli. Chodziło mi o księgi na temat czarownic z Salem. Są to księgi historyczne, czysto teoretyczne.

— Mhm — mruknęła, wciąż nieprzekonana. — Czyli chcesz je pożyczyć?

— Byłbym zobowiązany, gdybyś mi na to pozwoliła.

Zmarszczyła brwi, lecz później odetchnęła głęboko, wzruszając ramionami. Wypiła resztę alkoholu i odstawiła szklankę na blat z cichym trzaskiem.

— No dobra. Nie wiem tylko, czy ciocia Isabelle miała w ogóle takie książki. Musiałabym poszperać na strychu, czy coś.

Elijah uśmiechnął się, a następnie skinął głową. Podniósł się z miejsca i zapiął guzik marynarki, spoglądając na zegarek, znajdujący się na jego nadgarstku.

Cholerny przystojniak.

— Wspaniale. Bardzo ci dziękuję, Susanne.

Spojrzała w bok, chcąc jak najdłużej unikać z nim kontaktu wzrokowego. W tym momencie czuła się prześwietlana na wskroś.

— Spoko. To tylko książki, Elijah. Nie ma za co.

Brunet stał chwilę w miejscu, jedynie się w nią wpatrując. Westchnął ponownie, mówiąc posępnie:

— Niestety w moim świecie nikt nie robi niczego bezinteresownie, Susanne, dlatego mile mnie zaskoczyłaś.

Zerknęła na niego, parskając śmiechem.

— Rany, w takim razie cieszę się, że nie jestem bogata. Twoje życie musi być paskudne. Zasady, nakazy i zakazy, a do tego fałszywi ludzie...

Elijah zaśmiał się cicho, słysząc w jej głosie sarkazm, jednak miał wrażenie, że naprawdę tak sądziła. Cóż, nie myliła się, aż tak bardzo.

— Nie będę zajmował ci już więcej czasu — odezwał się, cofając się nieco. — Jak przypuszczam, spodziewasz się gościa.

— Tak... — powiedziała, przegryzając wnętrze dolnej wargi.

Wstała i odprowadziła go do drzwi, które chwilę później otworzyła.

Starała się ignorować go, gdy zakładał buty, bo wyglądał wtedy tak...

— Dziękuję, że zaprosiłaś mnie do swojego przytulnego domu, Susanne.

Dupre była zaskoczona tym, jak miły i uprzejmy okazał się Elijah Mikaelson, choć wciąż mu nie ufała. Uważała, iż był zbyt idealny. Zbyt czysty.

— Mhm — mruknęła, chcąc, aby już sobie poszedł.

Brunet wyszedł przez drzwi, lecz zatrzymał się gwałtownie, jakby sobie o czymś przypomniał. Stanął do niej bokiem, spoglądając na jej stopy.

— Muszę przyznać, że wyglądasz dziś ślicznie.

— Dziękuję, podobają ci się moje papciuszki? — zapytała, uśmiechając się szeroko.

Uniosła jedną nogę i poruszyła stopą z udawana gracją, po czym spojrzała w jego głęboko brązowe oczy i poruszyła brwiami z rozbawieniem.

— Seksowne, prawda?

Z ust mężczyzny uszedł niski pomruk, który przypominał swego rodzaju chichot. Jednak w jego przypadku byłoby to nie na miejscu. Ten wyraz zwycznie nie pasował do jego osoby.

— Uważaj na siebie, Susanne.

ꨄ︎

— Przyniosłam burbon, jeśli to nie kłopot?

— Kiedy przychodzisz z alkoholem do mnie, wiedz, że wyjdziesz stąd bez niego — powiedziała Susanne, po czym roześmiała się w głos.

Od śmierci ciotki Isabelle nie spędzała z nikim czasu. Szczególnie, jeśli był to sobotni wieczór.

Było to dziwne doświadczenie, ale jakże przyjemne...

— Okej — zaczęła brunetka, pokonując drogę do kuchni. — A teraz powiedz mi co się stało.

— Dlaczego coś miałoby się stać? Chciałam tylko lepiej cię poznać, do czego przymierzałam się już od jakiegoś czasu tak na marginesie.

Susanne uniosła brew, po czym wyciągnęła z szafki dwie szklanki.

— Próbujesz okłamywać etatowego kłamcę, Cam-Cam? — sarknęła, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, co powiedziała.

Zignorowała wzrok Camille i nalała im alkoholu, a następnie podała szklankę z bursztynowym płynem blondynce, która niemal natychmiast pociągnęła z niej kilka małych łyków.

— No teraz tylko potwierdziłaś, że coś się stało.

— Ja... — zaczęła blondynka, opuszczając wzrok na swoje dłonie. — po prostu nie chcę, żeby to wyglądało tak, jakbym przyszła tylko dlatego, że mam problemy i nie mam z kim o nich porozmawiać. — Wyznała cicho.

Susanne skinęła głową, kompletnie ją rozumiejąc. Nie miała nic przeciwko temu, aby O'Connell nieco ją wykorzystała, co było okropnie dziwne.

Czy naprawdę jestem, aż tak samotna?

Dupre wypiła parę łyków, zanim odchrząknęła znacząco.

— Masz rację. Dokładnie tak do wygląda — powiedziała z uśmiechem, którego Camille kompletnie nie rozumiała.

Jak to jest, że widziała Susanne zawsze szczęśliwą?

— Ale mam wysrane na to, jak to wygląda. Bardziej interesuje mnie to, że nie miałaś zamiaru mnie wykorzystać, bo nie masz z kim innym o tym pogadać. Nie mam żadnych podstaw, by nie wierzyć ci na słowo. Jesteś psychiartą, czy czymś tam. Nie dziwię się, że czasami coś może cię przerastać. Nie czuję się wykorzystywana, więc wal śmiało, stara.

Camille uniosła wzrok z zaskoczeniem. Zamrugała krótko oczami i westchnęła.

Brunetka puściła jej oczko, na co zareagowała małym, pół-smutnym uśmiechem.

— Właściwie... Nie chcę o tym mówić. Chcialabym tylko na chwilę się rozluźnić i zapomnieć o problemach. I oczywiście pobyć z kimś... normalnym.

Brunetka zakrztusiła się burbonem, odkładając szklankę na kuchenną wysepkę.

— Kurwa... — zaczęła, kaszląc nieco mniej. — Trafiłaś pod zły adres. Nic we mnie nie jest normalnego, Cam-Cam. Wybacz za rozczarowanie, zwrotów nie przyjmujemy.

Camille zachichotała.

— Uwierz mi, jesteś najnormalniejszą osobą w moim otoczeniu.

Susanne uniosła brew, jendnak nie dopytywała, nie chcąc być nachalną.

— Mam pomysł. W dolnej szafce powinny być jakieś chipsy, żelki i ciastka. Wyciągnij co tylko chcesz, a ja przygotuje pokój.

— Okej — odparła Cami z lekkim zawachaniem podchodząc do wspomnianej szafki.

Susanne zniknęła na schodach, kiedy blondynka wyciągnęła paprykowe chipsy i czekoladowe ciastka.

Postawiła wszystko na blacie, a następnie sięgnęła do szuflady z zamiarem wyciągnięcia nożyczek, jednak to co tam znalazła nieco ją przerosło.

Zamknęła ją szybko, nie chcąc o tym myśleć, a następnie odpakowała ich przekąski.

ꨄ︎

Susanne przejechała szminką ostatni raz po ustach Camille. Odsunęła się nieco, podziwiając efekt swojej ciężkiej pracy.

— Kurwa, wyglądasz tak uroczo, że chyba cię zaraz pocałuje — powiedziała ze śmiechem, wlepiając w nią swoje zamglone spojrzenie.

Razem wypiły dwie butelki burbonu, w połowie postanawiając, iż zrobią sobie nawzajem makijaże.

Camille wyglądała uroczo w pudrowo-różowym cieniu do powiek, który Susanne nałożyła także nieco na jej policzki i nos. Miała też w tych miejscach kilka naklejek z gwiazdkami, co wydawało się brunetce okropnie słodkie.

— Dziękuję, Susie — odparła blondynka, cmokając ją szybko w policzek.

Niestety jej ruchy były mocno upośledzone przez procenty, krążące w jej żyłach, w związku z czym zderzyły się lekko nosami.

Camille westchnęła, a jej oddech musnął usta brunetki. Nie minęła sekunda, a ich wargi zaczęły scałowywać z siebie wszystkie zmartwienia i ból.

Susanne umieściła dłonie na jej świeżo polamowanych policzkach i pogłębiła pocałunek, przejmując pełną dominację, która bardzo spodobała się blondynce.

Camille zaczęła sunąć dłonią po udzie brunetki, a następnie przeniosła ją na jej kark, chcąc, aby ta chwila trwała jak najdłużej.

Brunetka usiadła na jej udach, kontynuując swoje ruchy.

Każdy z tych pocałunków był wolny i leniwy, a ich języki tańczyły ze sobą do tylko im znanej piosenki.

Jednak, gdy Susanne połknęła pierwszy jęk, jaki wydobył się z ust Cami — opamiętała się i odsunęła od niej.

Obie oddychały ciężko, nie wierząc, w to co się właśnie stało.

Dupre zwilżyła wargi, a następnie roześmiała się głośno, gdy mocniej zakręciło jej się w głowie.

— O kurwa, sorry. Nie wiem czemu to zrobiłam, przecież jestem hetero. Znaczy... chyba.

— A ja nie wiem, dlaczego cię nie odepchnęłam. Może dlatego, że dawno się z nikim nie całowałam.

Roześmiały się, po czym stwierdziły, że to już czas, aby poszły spać. Zdawały się nie słyszeć wzajemnych bełkotów, które dla postronnej osoby wydawałyby się niezrozumiałe.

— Ale muszę przyznać, że całujesz niesamowicie, Susie — odezwała się Camille, kiedy ubrała za duża bluzkę, pożyczoną od Susanne.

— Dziękuję, ty także wymiatasz w te klocki — mruknęła z uśmieszkiem brunetka, kładąc się do łóżka.

Camille położyła się obok niej. Między nimi zawisła nietrwała cisza, która została przerwana przez nagłe wciągnięcie powietrza.

Brunetka odwróciła się szybko do Camille. Dostrzegła łzy spływające po jej policzkach, a już po chwili zaczęła głośno szlochać.

— Przepraszam — wyszeptała blondynka, patrząc przed siebie i zakrywając usta dłonią.

Susanne natychmiast przyciągnęła ją do siebie i pozwoliła jej wypłakać się w jej ramię.

— Już dobrze, Cam-Cam. Shh, spokojnie. Jestem przy tobie — szeptała w odpowiedzi ciemnooka, głaszcząc ją po włosach.

O'Connell objęła ją jedną ręką w pasie, co nie było zbyt wygodne dla Susanne, zważając na to, iż leżały na łóżku.

— Wszystko będzie dobrze, skarbie.

Po tych słowach w oczach Susanne pojawiły się łzy, a gardło zacisnęło się bolesnie. Przełknęła jednak tę gulę, wiedząc, że Cami jej w tym momencie potrzebowała.

Nie było ważnym dla niej, z jakiego powodu płakała. Chciała przy niej być i jej pomóc, za co nie miała sił karcić się po raz kolejny.

— Przepraszam, przepraszam...

— Shh, nie przepraszaj, Cam-Cam. To nie twoja wina. Już dobrze. Masz mnie. Jestem przy tobie.

Po chwili Cami zdawała się nieco uspokajać.

— Ona nie żyje... Davina nie żyje. Miała wrócić, ale nie żyje. To moja wina.

— To nie twoja wina, skarbie. To nie twoja wina. Wszystko się ułoży, obiecuję.

Dupre nie dopytywała. Kołysała się nieco w tył i przód, pragnąc, aby Camille zasnęła, co po chwili się stało.

Zasnęła w zagłębieniu jej szyi, obejmując ją mocno. Susanne jeszcze przez chwilę gładziła ją po plecach, upewniając się, że oddychała miarowo.

Westchnęła, gdy ciepło Camille otuliło ją z każdej strony.

Susanne naprawdę była samotna. Nigdy jej to nie przeszkadzało, ale w sytuacji takiej jak ta, poczuła ukłucie bólu w okolicach serca, wiedząc, że będzie tęskniła za ciepłem drugiego człowieka.

Bowiem była świadoma, że musiała zakończyć tę znajomość tak szybko jak się ona zaczęła.

ఌ︎

𝐌.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro