02.
Kurwa, tak mnie serce bolało,
jak pisałam ten rozdział:/
Enjoy ;)
ఌ︎
𝐖 𝐂𝐙𝐖𝐀𝐑𝐓𝐊𝐎𝐖𝐀 𝐍𝐎𝐂 wparowała do małego domku na przedmieściach zmordowana i całkowicie zniechęcona do choćby oddychania.
Pomimo tego, iż nocne zmiany służyły Susanne — gdyż jej sen był zwykle płytki i nieregularny — miała nieodparte wrażenie, że jej stan sprzed roku powracał do niej ze zdwojoną siłą.
A może tak naprawdę nigdy jej nie opuścił i pozostał z nią, lecz zdążyła przyzwyczaić się do tego potwornego bólu, nie pozwalającemu jej spać spokojnie?
Nie wiedziała. Już niczego nie była pewna.
Podejrzewała nawrót od jakiegoś czasu, jednak dopiero tej nocy przekonała się o tym
dosadniej niż przypuszczała. Zdawać by się mogło, iż jakaś ciężka chmura smutku i goryczy ponownie opadła na jej pierś i nie chciała jej opuścić.
Nie pozwalała jej nawet odetchnąć. Nie wiedziała co było boleśniejsze. Oddech czy wydech?
Serce brunetki zaczęło bić nienaturalnie wolno. Była przestraszona, że to znowu do niej powróciło, a tego by nie przeżyła. Nie rozumiała tylko, dlaczego pigułki kompletnie nie pomagały.
Włączyła wieżę, z której zaczęły wypływać pierwsze dźwięki Ascension od Gorillaz.
Doczłapała do kuchni, połączonej z salonem i od razu sięgnęła do jednej z szafek. Stanęła na palcach, aby następnie sięgnąć na najwyższą półkę. Położyła opakowanie nad wysepką kuchenną, wyciągając z niej jedną z jasno-niebieskich tabletek. Napełniła kubek wodą z kranu, a później zgarnęła tabletkę do ust i popiła zawartością naczynia.
Debil. Nie pomogą ci. Wyjeb je.
Frustracja ogarnęła ją do tego stopnia, że — zazwyczaj nic nie znaczące — myśli spełniła w czyny.
Zaciskając mocno szczękę, wyrzuciła wszystkie jasno-niebieskie tabletki do kosza i uderzyła pięścią w blat starej wysepki.
Westchnęła po raz kolejny, zamykając na moment oczy i błagając, aby nagle umarła. Tak po prostu. Błagała, aby jej serce stanęło i już nigdy nie zaczęło bić ponownie.
Ta, kurwa. Nie ma tak dobrze.
Otworzyła lodówkę, wyciągnęła z niej burbon, odkręciła go i — nie przejmując się, że gdyby ktoś ją zobaczył, uznałby ją za alkoholiczkę — pociągnęła cztery pełne łyki, mając wrażenie, iż jej gardło zaraz się wypali. Zrobiło jej się niedobrze, lecz przełknęła żółć, spoczywającą w dole gardła.
Cztery pierwsze zawsze są najgorsze.
Z tą myślą skończyło się na opróżnieniu pół butelki., tańcząc z opóźnieniem do szybkich dźwięków piosenki.
Z szybko bijącym sercem otworzyła szufladę, w której nie było wcale — jak można byłoby się spodziewać — sztućców. Wypełniona była bowiem foliowymi opakowaniami, zawierającymi najróżniejsze narkotyki.
Poruszała gwałtownie głową w rytm Momentz, a na jej ustach zawitał mały uśmieszek, kiedy podśpiewywała słowa utworu.
Wyciągnęła skręta z Sativą i odpaliła go zapalniczką z nadrukiem: Marseille.
Zaciągnęła się głęboko, z ulgą przyjmując ostry dym, który wdarł się do jej płuc. Wypuściła powietrze, a dym wypełnił je, szukając ujścia.
Prychnęła, gdy mięśnie jej prawego uda zaczęły jej dokuczać, przeszywając ostrym bólem.
A co mnie nie boli, co?
Zgasiła końcówkę blanta o blat, nie przejmując się wypaloną dziurką i dała się do sypialni na piętrze. Nie zważając na walające się po podłodze ubrania, ściągnęła buty, ramoneskę, białą koszulkę na szelkach i jeansy. Została w samej bieliźnie, a ciuchy pozostawiła na podłodze.
Z bawełnianej kołdry podniosła spraną, za dużą koszulkę i założyła ją z głębokim wetchnięciem. Ubranie sięgało jej do połowy ud, przez co podwijało się na każdym razem, gdy tylko unosiła nieco nogę.
Opadła na łóżko i odetchnęła znowu, czując że tej nocy nie dane będzie jej zasnąć. Nawet przez myśl nie przeszło jej, aby się wykąpać, zmyć makijaż czy chociażby umyć zęby. Nie miała na to sił. W tym momencie nie miała sił ani tym bardziej chęci na mruganie, dlatego dopiero po kilku minutach wpatrywania się w czerń, która otaczała ją z każdej strony, sięgnęła pod poduszkę, po czym włożyła słuchawki do uszu.
Marihuana zaczęła działać, a w połączeniu z mocnym alkoholem działała cuda. Jednak tylko na początku.
Po jakimś czasie zazwyczaj ogarniała ją pustka lub nostalgia.
Niewiele czasu zajęło jej naciśnięcie losowej playlisty i, jakby na złość, pierwsza włączyła się piosenka Hurt od Christiny Aguilery. Nie miała sił, żeby ją przełączyć, więc zdana była na szpile, które wbijały się prosto w jej zszarganą duszę z każdym kolejnym dźwiękiem melodii.
Seems like it was yesterday,
when I saw you're face.
Tyle wystarczyło, aby metalowa łapa zacisnęła się na gardle brunetki. Spod jej zaciśniętych powiek wypłynęły pierwsze goszkie łzy, które obijały się o poduszkę i ginęły w niej bezpowrotnie, zupełnie jak kawałki jej duszy.
You told me how proud you were,
But I walked away.
Nie potrafiła powstrzymać drżenia ciała, a zimny pot zalał ją ze wszystkich stron, dlatego opatuliła się zimnym nakryciem pod sama szyję. Mimo tego, że od trzech miesięcy mieszkała sama, bała się wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, żeby przypadkiem nikt jej nie usłyszał i była to chyba jedna z nielicznych rzeczy jakie potrafiła zrobić dobrze. Cóż... Przynajmniej tak sądziła.
If only I knew,
What I know today.
Nie była w stanie powstrzymać tego, co wydarzyło się później. Obrazy przeszłości wtargnęły do jej głowy tak brutalnie, że jej mięśnie zadrżały boleśnie.
Widziała rozszarpane na strzępy ciała przez jakieś zwierzę, najprawdopodobniej rysia. Wszędzie była krew. Na ścianach, podłodze, drzwiach, a nawet na niej samej, gdy w przypływie obłąkania próbowała ich obudzić i sama się w niej mimochodem wykąpała.
Sometimes I wanna call you,
But I know you won't be there.
Czara goryczy przelała się, gdy piosenkarka zaczęła śpiewać przerażający refren. Bolesna piosenka wręcz słowo w słowo opisywała historię Susanne. Wydarzenia, które miały miejsce czrety lata temu i ciągnęły się za nią do tej pory. Wydarzenia, które już na zawsze pozostaną w jej życiu, nie pozwalając ruszyć naprzód.
Oh, I'm sorry for blaming you,
For everything I just couldn't do.
Z głośnym łoskotem i ciężkim oddechem uderzyła o ziemię, próbując się opanować, jednak wiedziała, iż było to bezcelowe. Już nic nie mogła zrobić. Kompletnie nic.
Are you looking down opon me?
Are you proud of who I am?
Charczała głośno, starając się złapać oddech, chociaż tak naprawdę pragnęła tylko jednego. Aby to wszystko się już skończyło. Pragnęła śmierci i spokoju, którego zapewne i tak by nie zaznała, smażąc się w piekle. Demony przypominałyby jej o tym, co zrobiła. O ile piekło i niebo w ogóle istniało. Nie wiedziała.
There's nothing I would have do,
To have just one more chance.
Z jej gardła wyrwał się wreszcie długo powstrzymywany krzyk. Była pewna, że gdyby mieszkała w jednym z domów ciaśniej wybudowanych obok siebie, obudziłaby wszystkich mieszkańców ulicy. Zapewne pomyśleliby, iż ktoś obrywa ją ze skóry lub żywcem odcina kończyny.
To look into your eyes
And see you lokking back.
Czuła się niewiele inaczej. Niezliczenie wiele demonów okrążyło ją z każdej strony i chwyciło jej duszę, a następnie szarpnęło brutalnie, każdy w swoją stronę. Zdawać by się mogło, że wszystkie chciały ją tylko dla siebie, w efekcie czego żaden nie dostał jej w całości. Zirytowane do granic możliwości opuściły Susanne, znów pozostawiając ją samą na pastwę losu.
Wplotła palce we włosy i pociągnęła za nie tak mocno, jakby chciała wyrwać własną głowę od kręgosłupa. Nie udało się, więc postanowiła kręcić nią na boki, jakby chciała zapomnieć albo chociaż zmniejszyć ból rozrywający ją od środka. Nawet nie spostrzegła, kiedy słuchawki wypadły jej z uszu, ginąc w połach pościeli.
Drewniana podłoga zdrżała niebezpiecznie, pod naporem głośnych i silnych uderzeń jej pięści. Krzyki rozchodziły po małym domku, nie mogąc powstrzymać ich od ujścia na zewnątrz przez szpary drzwi wejściowych i okien.
Nikt jednak niczego nie słyszał. Nikt nie zbudził się, dzwoniąc na policję.
— Przepraszam... Blagam, dość... Przepraszam, tak bardzo przepraszam... — szeptała słabo, powtarzając te krótkie słowa niczym mantrę.
Wyczerpana i zdruzgotana opadła na ziemię, rozkoszując się ciemnością wokół, pustką i chwilowym spokojem.
Omdlenie to najlepsze co mogło spotkać Susanne w tą czwartkową noc.
ꨄ︎
Otworzyła oczy, gdy promienie słońca zaczęły zakłócać jej względnie spokojny sen. Skrzywiła się, czując pulsacje, swobodnie okrążające jej skronie.
— Kurwa — zachrypiała, podnosząc się z podłogi.
Jej dłonie piekły niewyobrażalnie, lecz nie przeszkadzała jej zaschnięta krew na kostkach. Ten ból koił jej nerwy i przynosił chwilowy spokój.
Przez pewien czas nie miała pojęcia, dlaczego jest cała obolała, aż przypomniała sobie poprzednią noc. Od ataku paniki przez wściekłość, aż po bezsilność i zmęczenie.
Kurwa, więcej się nie naćpam.
Doskonale wiedziała, że te myśli to jedynie myśli i nic więcej. Bowiem Susanne potrzebowała tego. Potrzebowała się otumaniać, mimo iż przynosiło to gorzkie efekty. Wszak liczyła się dla niej ta chwila otępienia i lekkości umysłu. Ulotna, a jakże pożądana.
Ociężale podniosła się na nogi, które niemal od razu odmówiły jej posłuszeństwa. Gdyby w ostatniej chwili nie złapała się ściany, uderzyłaby o podłogę kolejny raz.
Zamrugała szybko, chcąc odtrącić mroczki sprzed oczu, po czym podeszła do łóżka i chwyciła telefon w drżące dłonie.
Był piątek, co oznaczało że Cami wpadnie do pracy dopiero wieczorem. Susanne przypadała dzienna zmiana.
Weszła do łazienki i nawet nie zdziwił ją jej wygląd, gdy tylko zerknęła na lustro.
Ciemnofioletowe worki pod oczami, zamglony wzrok, rozmyty tusz i sklejone rzęsy, kreski rozmyte, aż do kości policzkowych.
Cień.
Nieprzejęta, usunęła resztki makijażu, a następnie wykonała szybki prysznic. Cóż, nie był wcale taki szybki, ponieważ kompletnie nie miała na niego siły.
Wróciła do pokoju z nieco mniejszym uczuciem ołowiu na barkach i, w świeżej bieliźnie, usiadła przy drewnianej toaletce.
Jedyne na co miała siły to nałożenie podkładu i zrobieniu brwi oraz wytuszowanie rzęs. Całość zwieńczyła waniliowym błyszczykiem w odcieniu bladego różu.
Ubrała czarne jeansy z różami na kolanach, uprzednio je wąchając. Cóż... Okazały się zdatne do nałożenia na biodra, gdyż nie wydzielały żadnego specyficznego zapachu.
Z dębowej szafy wyciągnęła bluzkę z wielkim, rockowym napisem: Kiss.
Odetchnęła głęboko, nie wiedząc czemu to robiła, ale założyła ją i wsadziła do środka spodni, naciągając ją nieco w górę. Gdy była gotowa pozostało jej jeszcze spryskanie się męskimi perfumami, które tak dobrze znała i za którymi tak cholernie tęskniła.
Podeszła do w połowie stłuczonego lustra, rozciągającego się na dwa metry wzdłuż ściany. Wiedziała jak bardzo było to niedorzeczne, a jednak stała przed lustrem i uśmiechała się niemalże ze zmarszczkami w kącikach oczu. Nie tak ciężko było jej się tego nauczyć. Mimo wszystko jej oczy wyglądały na zmęczone i zniechęcone, co przyjęła z cichym syknięciem, które uleciało z pomiędzy jej zębów.
Szlag.
Przypomniała sobie chwilę z dzieciństwa, gdy od rodziców dostała w prezencie na urodziny fortepian. Wtedy właśnie oznajmiono jej, że rozpocznie naukę w artystycznej szkole. Choć początkowo była zdenerwowana i przestraszona, kiedy tylko odbyła w niej swój pierwszy dzień — zakochała się. To były najlepsze lata jej życia.
Tak... Dokładnie tak. O taki uśmiech ci chodziło, Dupre.
Włożyła pasek i zacisnęła go nieco zbyt mocno, dzięki czemu jej wcięcie w tali znacznie się uwydatniło. Założyła jeszcze nazbyt dużą, męską ramoneskę, sięgającą jej do połowy pośladków. Po raz kolejny spojrzała w stronę lustra i uśmiechnęła się kpiąco.
Świetnie. Znowu zebrało ci się na wspominki, Dupre.
Zgarnęła telefon i kilka dolarów z toaletki, a następnie zeszła schodami na dół.
Podeszła do lodówki i wyjęła z niej jedyną rzecz, jaką mogła zjeść — truskawkowy jogurt. Inne produkty były bowiem przeterminowane, a Susanne nie miała siły na wyrzucenie ich do śmieci. Przygotowywała się do tego psychicznie od dwóch dni i była pewna, że dzisiejszego wieczoru się do tego zabierze. Zaraz po tym jak oczywiście uda się do marketu.
Z trudem przełykała kolejne kęsy truskawek, aż wreszcie odstawiła plastikowy kubeczek na kuchenną wysepkę i sięgnęła po tabletki na ból głowy. Przełknęła jedną i popiła ją wodą, po czym skierowała się do drugiej łazienki.
Zabawne. Wiesz, że nie zadziałają, a jesteś na tyle żałośnie naiwna, że nie masz zamiaru przestawać ich połykać.
Na Susanne nie działały żadne tabletki. Żadne.
Od razu chwyciła za pokrywę spłuczki i wyciągnęła z niej wodoodporny woreczek, w którym znajdowały się jej oszczędności. Cóż... Nie licząc tych, które bezpiecznie spoczywały na koncie jej rodziców, ale nimi się nie przejmowała. Nie skończyła bowiem jeszcze dwudziestu jeden lat, jeszcze nie. Zostały jej niecałe dwa miesiące, a wtedy wszystkie oszczędności trafią w jej ręce. Na razie musiała radzić sobie sama. Miała to szczęście, że ciotka Isabelle także zostawiła jej niewielki spadek.
Szybko wyciągnęła dwieście dolarów i schowała zawartość na swoje miejsce, upewniając się, iż wieko toalety bezpiecznie spoczywa na swoim dawnym miejscu, po czym wróciła do przedpokoju.
Sprawdziła godzinę na telefonie i westchnęła z ulgą. Zostało jej pół godziny do rozpoczęcia swojej zmiany, więc nie musiała się spieszyć.
Założyła starte, czarne superstary i zamknęła drzwi wejściowe na klucz, a następnie włożyła słuchawki do uszu i oddała się spokojnym dźwiękom losowo włączanej playlisty reggae. Ten gatunek muzyczny zawsze ją uspokajał, a musiała poważnie porozmawiać tego dnia z szefową, Sophie Devereaux.
Będąc zaledwie przy furtce naszła ją przedziwna myśl, iż zapomniała o czymś niezmiernie ważnym. Zatrzymała się więc i zmarszczyła brwi w głębokiej konsternacji. Skrzywiła się, kiedy spojrzała w górę, a promienie słoneczne natarły brutalnie na jej twarz.
O czym zwykle myślała w takich chwilach? Otóż, myślała o tym, że skoro nie było wiatru a słoneczko świeciło wesoło na niebie... był to idealny dzień, by zejść do ponurej piwnicy, puścić na cały regulator Highway to hell i się powiesić.
Nim zdążyła przekonać się do tego planu, naszło ją kolejne ukłucie w tyle głowy.
Nie o tym zapomniała.
Nosz kurwa, co znów zrobiłaś źle, Dupre?
Jakby na zawołanie zerknęła w dół i rozszerzyła oczy, widząc swoje zaczerwienione opuchnięte i obdarte kostki.
Kurwa.
ఌ︎
Poznaliście dwie strony Susanne.
Pytanie tylko, czy brunetka ma dwie twarze,
czy już po prostu nie kontroluje tego jak zachowuje się, gdy nikt nie patrzy i gdy wszyscy patrza?
𝐌.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro