🥀~Rozdział 9~🥀
🥀~Wypadek~🥀
Perspektywa Dylana
Uśmiechnąłem się, kiedy wysunąłem się na przód, chociaż jechałem z zawrotną prędkością to co chwila sprawdzałem czy nic na mnie nie spada. Gdzieś zauważyłem Harley, ale nie zawracałem sobie tym głowy. Wjechałem w leśną drogę, gdy nagle musiałem gwałtownie za hamować. Przede mną jeden z zawodników leżał przygnieciony przez drzewo. Byłem w stu precentowo pewny, że to nie był zwykły wypadek.
Podjechałem do niego, po czym zsiadłem z motoru. Byłem powoli na pierwszej pozycji, ale mogło w każdej chwili się to zmienić. Nagle ktoś zaczął jechać w naszą stronę. Przełknęłem ślinę i spojrzałem w stronę dziewczyny.
— Na co czekasz? Pomóż mu?! — krzyknęła, kiedy podbiegła do mnie i rzuciła się w stronę mężczyzny.
— Przecież on nic dla mnie nie znaczy, zaraz przyjedzie karetka — wyznałem, po czym powoli chciałem wracać na sprzęt.
— Błagam, sama tego nie podniosę. Dobrze wiesz, że nikt po niego nie wróci. Jeśli mu nie pomożemy to dostanie hipotermi. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale pomóż — wylkała.
Zacisnąłem dłonie w pieści, po czym zacząłem rozglądać się za kijem. Musiałem zadzwonić po karetkę. Sami nic nie zrobimy. Może drzewo nie było wyrośnięte, ale nadal miało swoją wagę.
Złapałem za konory, po czym ruszyłem w ich stronę.
— Masz, kiedy powiem już, zaczniesz przechylać, tyle ile masz siły — wyznałem, po czym spojrzałem na dziewczynę. Zachowywała się jak w amoku. — Już!
Razem zaczęliśmy używać siły, ale drzewo jak na złość nie chciało współpracować. Może dopiero po kilku minutach przesunęło się o centymetr.
— Nie damy radę, mogę zadzwonić po pomoc — powiedziałem, po czym złapałem za telefon.
— Musi być jakiś sposób — wyszeptała i kucnęła obok mężczyzny.
— Nie zbawisz całego świata. Pogotowie zaraz będzie. Najważniejsze, że puls jest wyczuwalny — powiedziałem, po czym zacząłem odchodzić. Jeśli teraz wyruszę jeszcze zdążę.
—Poczekaj... — zaczęła, po czym złapała mnie za nadgarstek.
— Harley, słuchaj. Moja cierpliwość do ciebie zaczyna się kończyć. Zrobiłem co mogłem. Daj mi święty spokój, ogarnij się — warknąłem.
— Dziękuję, dziękuję, że próbowałeś — wyszeptała, a ja zmarszczyłem brwi. W odpowiedzi kiwnąłem głową, po czym wsiadłem na motor.
Odpaliłem silnik i ruszyłem do przodu. Musiałem nadrobić kilometry. Jednak, gdy przejechałem może tak z trzydzieści metrów zobaczyłem bramki. Zatrzymałem się przed nimi, po czym westchnąłem.
— O co chodzi chłopaki? — zapytałem, ściągać znów kask.
— Dalej musisz jechać z kimś. Zasady się zmieniły. Organizatorzy postanowili, że teraz trzeba postawić na współpracy — powiedział jeden, a ja wytrzeszczyłem oczy.
— To są jakieś jaja, tak? — zapytałem. Nie mogłem w ro wszystko uwierzyć.
— Ten kto teraz przyjedzie będzie twoim kompanem — powiedział, a ja się odwróciłem.
Modliłem się w duchu, żeby to był Pete. Przecież nie jechał daleko ode mnie.
Jednak los postanowił znów że mnie za kpić...
***************
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuję za czytanie i dawanie gwiazdeczek ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro