🥀~Rozdział 37~🥀
🥀~Miłość~🥀
Perspektywa Dylana
Każdy popełnia błędy, jeszcze nie byłoby na świecie takiego człowieka, który urodził by się alfą i omegą. Popełniamy grzechy, ale to pewnie każdy wie i nie ma w tym nic złego. Gorzej jest chyba z karami prawda? Inni karzą w ten sposób, że potrafią się w ogóle nie odzywać do drugiej osoby, to chyba najbardziej boli. Kiedy co chwila mijacie się w domu i nawet jeśli to nie była nasza wina czujemy się gorsi...
Często do ukochanej osoby zaczynamy zwracać się pieszczotliwe. Miłe to, jednak gdy są mówione przez osobę, która naprawdę kocha, a nie jest tą bezpieczniejszą opcją...
— Dasz radę — powiedziałem do Harry, która miała dzisiaj rehabilitację. Widziałem, że już była zmęczona, ale nie mogła odpuścić, z każdym dniem coraz lepiej jej szło.
— Dlaczego to takie trudne — wyszeptała i ostatni raz podniosła nogi w górę. Byłem z niej cholernie dumny.
Na początku rehabilitacji nie była w stanie biegać czy chodzić nie kulejąc, a teraz małymi kroczkami było coraz lepiej. Nie podobało mi się tylko jedno..., że nie mogliśmy dostać kobiety rehabilitantki, tylko niestety mężczyzny. Kiedy ją dotykał za każdym razem się krzywiłem i próbowałam powstrzymać swoje emocje. Nie mogłem robić scen w klinice... Jednak gdybym raz przyłożył mu i trochę powyzywał, to nic by się takiego nie stało...
— Dobrze, to na tyle dzisiaj. Proszę przyjechać za trzy dni. Widzę już poprawę — powiedział, a ja kiwnąłem głową.
Pomogłem wstać Harley i przytrzymałem ją, widziałem jak trzęsą jej się nogi z wisiłku.
— Dziękuję — wyznaliśmy oboje, po czym ruszyliśmy do wyjścia.
— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że już jest lepiej — powiedziałem, kiedy jechaliśmy, kątem oka widziałem, że ledwo wstrzymuje zamknięcie oczu.
— Ja tak samo... Dylan... Ja dziękuję, że jesteś i mi pomagasz. Nie jesteśmy...
Gwałtownie zatrzymałem się na najbliższym postoju, po czym na nią spojrzałem. Może wcześniej nie byłem pewny swoich uczuć, jednak gdy wczoraj pocałowałem ją w usta, to nie był przypadek. Miałem nadzieję, że zaczęła czuć to samo co ja, jednak to chyba były moje marzenia.
— Nie jesteśmy w związku, tak? — zapytałem i zobaczyłem w jej oczach strach. — Nie bój się mnie, Harley może teraz to co powiem będzie śmieszne, ale ci kocham. Kurwa nigdy nie rozmawiałem o tych uczuciach. Może nie jestem lalusiem i w stu procentowym dżentelmenem, ale zrobię wszystko, żeby ci niczego nie brakowało. Może zachowuje się jak szaleniec, ale gdy ten doktorek cie dokytal to myślałem, że nie wytrzymam i naprawdę mu przywalę.
— Naprawdę mnie kochasz? — spytała, a ja przez chwilę zatrzymałem się na jej twarzy. Nie była już taka spięta czy przestraszona.
— Tak, przepraszam, że na początku tak cie traktowałem, bałem się, że gdy ode mnie odejdziesz... Tylko Ty jesteś mnie w stanie zabić. Życie bez ciebie nie ma sensu.
Po moich słowach starłem jej łzę, która spłynęła po policzku. Gdyby nie to, że jej oczy się do mnie uśmiechały, myślałbym, że zrobiłem coś złego. Nie chciałem już widzieć jej płaczu.
— Ja ciebie też kocham. Nawet jeśli mnie skrzywdziłeś i próbowałam o tobie zapomnieć to nie było takie proste. Jesteśmy chyba tacy sami. Oboje z przeżyciami, ale gdy jesteśmy razem nic nas nie może rozdzielić — wyszeptała i położyła mi swoją dłoń na mojej.
To była prawda i nawet mógłbym zacząć te tanie komedie romantyczne byleby obok była ona...
************
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuję za czytanie i dawanie gwiazdeczek ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro