Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fourteen - „𝒫𝑒𝓇𝒻𝑒𝒸𝓉 𝒹𝒶𝓉𝑒 „









                                    ♕


   Klatka piersiowa ciemnowłosego unosiła się miarowo. Obserwowałam jego spokojny wyraz twarzy, podczas gdy jego umysł zagłębiał się w odmęty snu. Niemal całą noc przegadaliśmy podziwiając panoramę nocnego Seulu. Dzięki tej nocnej konwersacji dowiedziałam się, że chłopak chciał wiele razy targnąć się na swoje życie. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu z jak wieloma wyzwaniami musiał się mierzyć samodzielnie. Nie miał z kim porozmawiać, ani kogo się poradzić.

Teraz wiem co miał na myśli mówiąc, że jest samotny.
To słowo nabierało dla mnie nowego, mroczniejszego i głębszego znaczenia.

Wypełniał mnie niesamowity żal i smutek spowodowany tym co powiedział. Tym, że chciał odebrać sobie życie. Czuł się zraniony i niezrozumiany. Wydawał się być chłodny i wyniosły, ale w istocie był kruchy i skrzywdzony. Takie uczucie ogarniało mnie za każdym razem gdy ciemnooki mówił mi o tym co rzeczywiście odczuwa.

Kosmyki jego ciemnych włosów opadały swobodnie na jego policzki i czoło. Malinowe kuszące wargi, nieco wysuszone po całej nocy pozostały lekko rozchylone. Jedyną myślą podnoszącą mnie na duchu po otrzymaniu niemiłych wieści było to, że mogę wpatrywać się w niego bezkarnie gdy śpi.

Wyglądał tak niewinnie. Nie wyglądał na osobę mającą tyle zmartwień na głowie. Chciałam to od niego zabrać, pomóc mu. Wyswobodzić go od tego okrutnego losu w jakim utkwił.

Poczułam jak dłonie chłopaka obejmujące mnie mocno w talii się spinają. Po chwili zacisnął powieki, przecierając oczy, by w końcu je otworzyć. Delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy tylko na mnie spojrzał.

– Dobrze spałaś? – spytał głębokim głosem, z dodatkiem porannej chrypki. Byłam w stanie tylko skinąć delikatnie głową, i odwzajemnić uśmiech. Ciarki spowodowane reakcją na jego głos przeszły wzdłuż mojego kręgosłupa.

Podparł dłoń na łokciu i oparł o nią głowę, wpatrując się we mnie w dalszym ciągu. Zupełnie jakby nie umiał przestać.

– Chaeyoung. Odwiedzimy dziś jeszcze jedno miejsce zanim wrócimy na prowincję.







***


– Chaeyoung. Jeździłaś kiedyś konno? – zapytał, obracając kierownicę by zakręcić w wąską uliczkę, prowadzącą przez las.
Krajobraz wokół nas był naprawdę przepiękny. Można było zobaczyć więcej zieleni niż w samym sercu stolicy, ale to dlatego, że znajdowaliśmy się na jej obrzeżach.

Pokręciłam głową, zaprzeczając. Jeśli mam być szczera zawsze trochę bałam się koni, są z natury większe, postawniejsze i masywniejsze. Mają idealne warunki do zrobienia mi krzywdy, co nie było dla mnie zachęcające. To brzmi jakbym postrzegała te zwierzęta jako krwiożercze bestie, ale nie było aż tak źle. Po prostu nigdy nie miałam okazji nawiązać z nimi więzi.

– Rodzina królewska uwielbia to robić. To takie stereotypowe, ale nawet rozumiem dlaczego. – skupiał się na drodze, jednak co jakiś czas na mnie spoglądał.

Samochód przemierzał wyboistą drogę podskakując lekko co jakiś czas.

– Tak? Dlaczego? – zdziwiłam się.

– Podczas jazdy nawiązujesz relację z koniem. Jesteś ty, on i natura. Musicie być w harmonii, inaczej nie będzie to jazda spójna, ani przyjemna. Gdy koń poczuje, że może ci ufać, odda się w całkowicie twoje ręce. Ale żeby on zaufał tobie, ty musisz zaufać mu. To idealny sposób na zresetowanie się. Często tu bywam. – wskazał na ogromną bramę znajdującą się na końcu drogi.

– Nie martwisz się, że cię rozpoznają? – spytałam, gdy zbliżaliśmy się do wysokiego ogrodzenia.

Chłopak tylko na mnie spojrzał i parsknął śmiechem. Co go tak rozbawiło?

– Co? – zapytałam, widząc jak bardziej się śmieje.

– To nasza stajnia. Nie mielibyśmy życia gdybyśmy chcieli korzystać z takiej gdzie mogą uczęszczać też inni. – odparł gdy się uspokoił, normując swój oddech. To co mówił właściwie miało sens. Wyobraziłam sobie co by się mogło stać. Wtedy nawet życie członków rodziny byłoby zagrożone. Nigdy nie wiadomo co komuś wpadnie do głowy.

– No tak.. – zrobiło mi się głupio. Jak mogłam o tym nie pomyśleć? Strażnicy stojący przy bramie otworzyli ją gdy tylko zobaczyli nadjeżdżający samochód, kłaniając się po sam pas. Ponownie przeszły mnie ciarki i opanowało dziwne uczucie. Takie samo jak za każdym razem kiedy jestem świadkiem kłaniania się czy dygania. Czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do tego, że Jeongguk to książę i nic tego nie zmieni?

Zaparkował na ogromnym, okrągłym dziedzicu, wyłożonym żwirem. Wokół były tereny zielone ogrodzone drewnianymi ciemnobrązowymi płotami, sporej wielkości posiadłość, a z tyłu stajnie.

– Gdy jadłaś śniadanie, zadzwoniłem tutaj i poleciłem osiodłać mojego ulubionego konia. Tylko jemu ufam i pozwolę ci go dosiąść. – uśmiechnął się pokrzepiająco, gdy wysiadaliśmy z pojazdu.

Wokół placu kręcili się pracownicy. Wyglądali na naprawdę zabieganych i zestresowanych obecnością Jeona. Właściwie nie ma się co dziwić. Gdy tylko przechodziliśmy koło nich przystawali na moment, odrywając się od swoich obowiązków i kłaniali się nisko nie ośmielając się nawet spojrzeć w oczy następcy tronu.

Stajenna przyniosła mi strój i zaprowadziła do posiadłości bym mogła się tam przebrać. Cały budynek był zbudowany w staro anglikańskim stylu, co było dość nietypowe dla narodu Koreańskiego. Jednak zachowywało pewien klimat kraju w środku.
Weszłam do łazienki i przebrałam się w przygotowane dla mnie ubranie, związałam włosy w luźnego warkocza i założyłam kask oraz buty.

Wyszłam z budynku, podążając za kobietą w średnim wieku na trzęsących się nogach. Musiałam przyznać, że nieco obawiałam się bliskiego spotkania z koniem.

W oddali dostrzegłam Jeongguka głaszczącego czarnego konia po grzbiecie. Gdy tylko ciemnowłosy mnie zauważył uśmiechnął się szeroko. Podchodząc bliżej miałam okazję zaobserwować jak bujną grzywę i ogon miało zwierzę. Koń był naprawdę fascynująco piękny. Co nie zmieniało faktu, że wciąż bałam się na niego wsiąść.

Rozejrzałam się wokół, byliśmy sami. Bez żadnego instruktora. Pozostaje mi tylko zaufać Jego Królewskiemu tyłkowi.

– Boisz się. – bardziej stwierdził fakt, niż zapytał. Wpatrywał się w moje dłonie, które lekko drżały. Zawsze dłonie mnie zdradzały. Jeśli nie bawiłam się palcami, to bez przerwy drżały gdy tylko odczuwałam zdenerwowanie.

– Trochę. – przyznałam, spuszczając głowę w dół w akcie zawstydzenia.

– Hej, jestem przy tobie. Tak się składa, że bardzo dobrze jeżdżę konno i pod moją opieką naprawdę nic ci się nie stanie. Dziś zaczniemy od chodzenia, żebyś mogła się oswoić z Bamem. – poklepał konia i wyciągnął do mnie rękę.

– Z Bamem? – podałam mu dłoń.

– To jego imię. Uwaga. – podniósł mnie, sadzając na koniu bez żadnego problemu. Widziałam po jego sylwetce, że był wysportowany i konkretnie wyrzeźbiony, ale nie sądziłam, że aż tak.

Wsadził moje stopy w strzemiona i spojrzał na mnie z dołu, chwytając za wodze.

– Złap się tutaj. – wskazał dłonią na brzeg siodła, co od razu wykonałam w obawie przed bolesnym upadkiem.

– Okej. Gotowa? – spojrzał na mnie z dumą.

– Nie!

– Za późno. Trzymaj się. – pociągnął lekko konia idąc koło niego, zmuszając go do ruchu. Poczułam jak ta diabelska istota wykonuje kroki, a moje ciało delikatnie kołysze się na boki. Zacisnęłam kurczowo powieki spodziewając się bliskiego spotkania z ziemią. Jednak ono nie nastąpiło. Zamiast tego usłyszałam gardłowy śmiech chłopaka, a gdy otworzyłam oczy spojrzałam na niego złowrogo.

Z każdym następnym krokiem konia zaczynałam przyzwyczajać się do jego kroku i dopasowywać ułożenie swojego ciała by nasze ruchy ze sobą współgrały. Pozwoliłam rozluźnić się mojemu ciału, zachowując wyprostowaną postawę dzięki czemu miałam wrażenie, że jedzie się przyjemniej.

– I jak? – ciemnowłosy uniósł brew i spojrzał na mnie wyczekująco. Zamyśliłam się przez chwilę.

– Hm.. być może byłam zbyt surowa dla tego zwierzęcia.. – uśmiechnęłam się lekko, będąc zajęta podziwianiem świata z pomiędzy spiczastych uszu konia.

Po pół godzinie zobaczyliśmy, że na niebie zaczynały kłębić się granatowe warstwy chmur. Zbierało się na potężną burzę, więc musieliśmy zakończyć moją przejażdżkę.

Przełożyłam pod asekuracją bruneta nogę przez konia, a następnie wpadłam w jego ramiona, by ostatecznie stanąć na ziemi. Nasze klatki piersiowe się ze sobą zetknęły. Miałam nadzieję, że nie poczuje mojego szybkiego bicia serca.
Wstrzymałam oddech, gdy jego zwinne palce odpięły klamrę od kasku i zdjęły go z mojej głowy. Przez ten cały czas utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy co jeszcze bardziej wprawiało mnie w osłupienie i stan przyćmienia umysłowego. Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok na jego malinowe, błyszczące wargi. Na samą myśl, że całowałam je zeszłej nocy przechodziły mnie ciarki.

Te same wargi dotykały też mojej szyi, obojczyków i ramienia.

– Następnym razem zmienimy tempo, a potem będziemy jeździć razem. – odezwał się niskim tonem głosu. Poczułam jego oddech na mojej twarzy.

N-następnym razem?

Chętnie z tobą pojeżdżę. – chłopak uniósł jedną brew słysząc moją odpowiedź, a kąciki jego perfekcyjnych ust poszybowały ku górze.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak to zabrzmiało. Chaeyoung opamiętaj się! Pierwszy raz powiedziałam coś tak głupiego i dwuznacznego.

W tym momencie usłyszeliśmy dźwięk wibracji dochodzący z tylnej kieszeni spodni chłopaka.

Wyciągnął telefon, spojrzał na wyświetlacz i głośno wypuścił powietrze z ust w geście frustracji.

– Daj mi chwilę. – odezwał się ponurym głosem, odchodząc na bok. Widziałam jak odbiera telefon i dynamicznie gestykuluje. Był czymś wyraźnie zdenerwowany i to na tyle, że żyła na jego szyi wyraźnie się odznaczyła. Po chwili napiętej konwersacji wrócił z zaciśniętymi wargami w wąską linię.

– Musimy wracać do Seulu. Król mnie wzywa, muszę się przygotować na wieczorną audiencję z premierem.

– Przykro mi. Mogę wrócić sama na prowincję, możesz jechać. – starałam się nieco rozluźnić atmosferę.

– Nie. Dopilnuje byś wróciła bezpiecznie. Ojciec powinien być na tej audiencji. Wiesz, ten obowiązek należy do panującego władcy. A od dwóch tygodni tylko ja się tym zajmuję, i nikt nie mówi mi dlaczego. – chłopak wyglądał na bardzo zatroskanego. Czyżby pałac coś przed nim ukrywał?

Droga powrotna na prowincję minęła nam dość spokojnie. Towarzyszył nam lekki deszcz, bo burzy zdołaliśmy uciec. Jeongguk niechętnie odzywał się w samochodzie, a jeśli już to odpowiadał „tak" lub „nie". Starałam się nie smucić z tego powodu i go zrozumieć. Wiedziałam, zwłaszcza po naszej nocnej rozmowie jak ciężko miał. Wolałam mu nie dokładać dlatego przez resztę drogi na prowincję milczałam.

Ciemnowłosy zatrzymał pojazd pod budynkiem i zgasił silnik, opierając głowę swobodnie na zagłówku. Wypuścił głośno powietrze z ust, usiłując rozładować napięcie i przymknął powieki.

– Przepraszam, że tak się skończyła nasza pierwsza randka. – odparł zniesmaczony. Był ewidentnie niezadowolony obrotem spraw, chciał by wszystko wyszło idealnie.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć zaczął dalej mówić:
– Ojciec jak zwykle musi krzyżować mi plany. Od jakiegoś czasu wprowadza mnie coraz bardziej w jego obowiązki. Nikt mi nic nie mówi, nie wiem co mam robić. – spojrzałam na niego z litością w oczach, układając dłoń na jego, znajdującej się na jego udzie. Ścisnęłam lekko jego dłoń, starając się dodać mu otuchy.

– Wszystko w porządku. Nie masz za co przepraszać. Ta randka była najlepszą randką w moim życiu, bawiłam się naprawdę świetnie. Dzięki tobie pokonałam swój strach przed końmi, i byłam w najwyższym budynku w kraju. Nieistotne co robię, ważne że z tobą. – uśmiechnęłam się lekko, gdy tylko uniósł głowę i nasze oczy się spotkały. – Dziękuję za dziś. – puściłam powoli jego dłoń, otwierając drzwi od samochodu.

– Poczekaj. – usłyszałam jego stanowczy ton głosu, który niemal wzbudził we mnie dreszcze na plecach.

– Hm? – spojrzałam na niego wyczekująco.

Ciemnooki tylko przybliżył się do mnie i spuścił swój bezwstydny wzrok na moje wargi.

Oj ja już wiem o czym myślisz kochanieńki.

Ach tak, wybacz. Bym zapomniała. – pochyliłam się najbliżej jego twarzy jak tylko było to możliwe i złożyłam bardzo szybkie cmoknięcie obok jego malinowych usteczek. – Do widzenia. – pospiesznie wyszłam z pojazdu i wbiegłam po schodkach prowadzących do wejścia.



Ophelia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro