ROZDZIAŁ 4 - życie jest piękne, mimo wszystko
▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃
┊ ┊ ┊ ┊ ˚✩ ⋆。˚ ✩ ┊ ┊ ☪⋆
☆ ・。。・゜★ ☆゜・。。・★
𝓢łońce już wzeszło nad horyzont, a mieszkańcy wioski powoli zaczynali budzić się do życia. Śnieg, który spadł tej nocy, iskrzył się od mrozu. Kiedy wyjrzało się przez okno w kuchni państwa Różewiczów, można było dostrzec świeże ślady sarny. A na karmniku zawieszonym na werandzie dwa wróbelki zajadały się okruchami chleba. W tym samym czasie Emilia wracała z piwnicy, starając się iść najciszej, jak tylko potrafiła. Wciąż była w samej koszuli nocnej z koronki, a swoje ubrania niosła w dłoni, przyciskając je do klatki piersiowej. W takim właśnie stanie wpadła prosto na Kurta Bonneta. Wszystko wypadło jej z rąk, a na jej porcelanowych policzkach pojawiły się rumieńce. Zagryzła speszona wargę, unosząc wzrok na mężczyznę. Już miała go przeprosić i jak najszybciej czmychnąć do swojego pokoju, kiedy to on odezwał się pierwszy;
── A jednak spodobał ci się prezent ── zaśmiał się, wpatrując się w dziewczynę intensywnym wzrokiem, aby ją jeszcze bardziej zawstydzić. ── Pytanie tylko dla kogo go ubrałaś i skąd wracasz...
Jego ostatnie słowa zabrzmiały jak jakieś oskarżenie. Chociaż brunet był tak samo zaskoczony spotkaniem Emilii, to w jego głowie w mgnieniu oka zrodził się chytry plan. Uznał, że Różewiczówna z pewnością musiała wracać od swojego kochanka, o którym jej rodzice nie mieli bladego pojęcia. Miał dziewczynę w garści. Teraz ona będzie tańczyć tak, jak on jej zagra. A ta myśl cholernie mu się podobała.
── A skąd pewność, że skądś wracam, a nie dokądś idę? ── odpowiedziała pytaniem na pytanie, próbując jakoś wykaraskać się z tej niezręcznej sytuacji.
── Moja sypialnia jest w tamtą stronę ── rzucił, a jego usta wykrzywiły się w szelmowskim uśmiechu.
Dziewczynę zamurowało. Miała ochotę zapaść się pod ziemię albo jak najszybciej się z tego wycofać. Była jednak w naprawdę patowej sytuacji niczym statek, który znalazł się między Scyllą a Charybdą. Stała na środku przejścia, w samej bieliźnie, w obecności niemieckiego żołnierza. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, chyba spaliłaby się ze wstydu. Pomijając fakt, że za nic w świecie by się z tego nie wytłumaczyła. Naprawdę nie miała wyboru, a jednak coś musiała zdecydować.
── A czy to przypadkiem nie nazywa się kolaboracja? ── spytała niewinnym tonem głosu. ── Za sypianie z wrogiem można trafić pod sąd wojenny, gdzie jak wiadomo, wyrok jest jeden. Co prawda mnie osądzić mogą jedynie ludzie, którzy zapewne ukamienowaliby mnie żywcem, jednak Pana czekałby nieuchronny sąd i wyrok.
Tym razem to brunet nie wiedział, co odpowiedzieć. Przez chwilę stał w miejscu, a przez jego twarz przebiegły tysiące najróżniejszych emocji. Trwało to może z minutę, aż ciszę przerwał jego nagły wybuch śmiechu.
── Dla takiej dziewczyny jak ty jestem w stanie nawet dopuścić się zdrady.
Chociaż był to komplement, Emilia ani trochę się z niego nie ucieszyła. Mimo iż uwielbiała adorację ze strony mężczyzn, w tym przypadku zdecydowanie wolała, żeby Kurt dał jej po prostu spokój. Musiała przyznać, że był przystojny, nawet cholernie przystojny. Jego charakter również ją przyciągał. Jak powiadają ── dziewczyny wolą złych chłopców. A Kurt niewątpliwie był przesiąknięty złem na wskroś. Emilia jednak nie miała swojego upatrzonego ideału. Lubiła zarówno blondynów, szatynów, jak i rudych. Lubiła wrażliwych artystów i poważnych naukowców, i tych żywcem wyciągniętych z jakichś filmów o gangsterach. Ta osoba musiała mieć po prostu to coś, co sprawiłoby, że dziewczyna straciłaby głowę na punkcie tej osoby. To coś, co skradłoby jej serce. A trzeba było przyznać, że Emilia bywała bardzo kochliwa. Kurt miał jednak jedną wadę, przez którą Różewiczówna wolała oddać mu swoją nerkę, aniżeli serce. Był nazistą. Mordował setki takich osób jak ona, a co więcej ── dla niego był to powód do dumy! Chlubił się tym, że oczyszcza świat z plugawego robactwa. Dla dziewczyny było to nie do przyjęcia. Poza tym ludzie ze wsi chyba by ją spalili na stosie, gdyby dowiedzieli się, że związała się ona z Niemcem. Chociaż tym zbytnio się nie przejmowała. Zawsze lubiła igrać z ogniem. Nie mogła jednak skupić się na Kurcie, kiedy w jej umyśle znajdował się ktoś inny. Ktoś, kto pisze całkiem ładne wiersze i ma całkiem uroczą buźkę. Podobno, gdy ratujemy komuś życie, to coś nieodłącznie związuje nas z tą osobą. Powoduje, że stajemy się za nią odpowiedzialni. Jakieś w tym ziarno prawdy musi być, gdyż Emilia nie mogła przestać myśleć o samobójcy, którego wyciągnęła z jeziora. Chciała mu naprawdę pomóc. Jednak nie z powodu litości, czy współczucia. Uważała, że chłopak ma naprawdę wspaniałą duszę i zasługuje na wszystko, co najlepsze. W przeciwieństwie do Kurta.
── To urocze, ale jakoś ci nie ufam i jakoś cię nie kocham ── odparła i nie czekając ani chwili na odpowiedź, czmychnęła do swojego pokoju, czując na sobie odprowadzające ją spojrzenie mężczyzny. Krzyknął jeszcze coś za nią, jednak ona nie usłyszała co.
𝓦 tym samym czasie Michalina czule żegnała się z Kamilem, który miał dzisiaj wyjechać do Warszawy. Oboje leżeli na łóżku, wtuleni w siebie. Chłopak bawił się jasnymi włosami dziewczyny, a ona wpatrywała się w niego jak w księcia, który uciekł z bajki.
── Musisz wyjeżdżać? ── spytała blondynka z nadzieją w głosie.
── Mówiłem ci już, że dostałem rozkaz. A dobrze wiesz, co grozi za niewykonanie go. Kulka w łeb. Naprawdę tego chcesz? ── odparł poirytowanym tonem.
Michalina pokręciła przecząco głowo, wzdychając smutno. Kamil w rzeczywistości jednak nie otrzymał żadnego rozkazu, tylko list od swojej narzeczonej, Alicji. Dziewczyna pisała w nim, że chłopak musi niezwłocznie do niej przyjechać, gdyż ma mu ważną informację do przekazania. Była jednak bardzo tajemnicza i nie napisała niczego więcej. Początkowo Różal miał ochotę to zlekceważyć, gdyż dobrze mu było z młodą Łączyńską, jednak zdawał sobie sprawę, że Ala nigdy nie pisała do niego w błahych sprawach i nie zawracałaby mu głowy, jeśli nie miałaby jakiegoś naprawdę ważnego powodu. Zaraz więc po świętach spakował się i kupił bilet do Warszawy.
Po rozstaniu z Łączyńską Kamil udał się prosto na stację kolejową. Wsiadł do pociągu, który już czekał na niego na peronie. Wszedł do przedziału, zajmując miejsce obok starszego mężczyzny. Jakiś czas później był już na miejscu. Z plecakiem przerzuconym przez ramię, ruszył ulicami miasta, kierując się w stronę mieszkania narzeczonej. Pech chciał, że wychylając się zza rogu, natrafił na samą łapankę. Ludzie w popłochu uciekali przed żołnierzami z karabinami, krzycząc. Chłopak sam nie wiedział, czy krzyczą po to, aby ostrzec innych, czy może ze strachu. On jednak ani trochę się nie bał. Ze stoickim spokojem odwrócił się na pięcie i zawrócił. W jednym z budynków dostrzegł uchylone wejście do piwnicy. Skorzystał z okazji i wszedł do środka. Okazało się, że była to spiżarnia. Brunet szedł dalej, aż nie natrafił na niewielkie okienko. Spojrzał przez nie, a wówczas ujrzał grupę ludzi, ustawioną w równym rządku przy ścianie. Były w niej zarówno kobiety, jak i mężczyźni, dzieci, jak i staruszkowie. Niektórzy płakali, jedni błagali o litość, a jeszcze inni w dłoniach ściskali różaniec. Uwagę Kamila przykuł jednak młody chłopak, który stał niewzruszony, patrząc się lodowatym wzrokiem na swoich oprawców, którzy lada chwila mieli otworzyć ogień do bezbronnych ludzi. W końcu padła komenda. Ssmanni poprawili karabiny. A wtedy ten sam chłopak krzyknął; Niech żyje wolna Polska! Żołnierze pociągnęli za spust, a pierś blondyna przeszyły kule. Zginął na miejscu tak jak większość. Tych, co przeżyli, dobijano jeszcze potem. Różewicz nie odwrócił wzroku ani na moment. Widział już nie raz egzekucje. Po wszystkim zabrał swoje rzeczy, a także kilka weków, a następnie wyszedł z ukrycia. ❝Jeszcze nadejdzie dzień, kiedy to my będziemy rozstrzelać Niemców pod ścianą❞ ── obiecał sobie, a te słowa dodały mu otuchy.
Reszta drogi do mieszkania Alicji minęła mu już spokojnie. Wszedł po klatce schodowej, na której minął się z jakąś małą, rudowłosą dziewczynką. Stanął pod mieszkaniem numer pięć, po czym zapukał pewnie do drzwi. Po chwili otworzyła mu je jasnowłosa kobieta o ciemnobrązowych tęczówkach. Kiedy ją poznał, w jej oczach kryły się iskierki radości, teraz widział jedynie smutek.
── Jestem w ciąży ── oznajmiła mu bez ogródek, nie czekając nawet, aż ten wejdzie do środka.
── Kurwa ── padło w odpowiedzi.
𝓝ocą, tak jak zawsze o tej porze, Emilia zeszła do piwnicy, aby porozmawiać z poetą, któremu musiała doskwierać samotność. Oczywiście, w ciągu dnia również go odwiedzała, aby zanieść mu jedzenie. Musiała jednak być bardzo ostrożna, żeby nikt jej nie przyłapał. Teraz gdy wszyscy już posnęli, mogła spokojnie z nim posiedzieć. Tak właściwie to czekała na to cały dzień. Uwielbiała ich wspólne, wieczorne rozmowy przy blasku palącego się w piecu drewna.
Kiedy weszła do pomieszczenia, mężczyzna coś tam bazgrał w notesie.
── Nie przeszkadzam? ── spytała, stając w progu, w którym teoretycznie powinny być drzwi.
── Nie, wchodź ── odparł. ── Mam dla ciebie tę listę życzeń, o którą mnie prosiłaś, chociaż nadal uważam, że to bzdura i niepotrzebne ryzyko.
── Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. A o swoje marzenia trzeba walczyć. Życie jest piękne, mimo wszystko.
Wzięła od bruneta kartkę, gdzie ładnym pismem w punktach były wypisane marzenia, o których chłopak zawsze śnił, a których nigdy nie miał odwagi spełnić.
❝1. Uciec gdzieś daleko od tej całej wojny i okrucieństwa.
2. Zwiedzić świat.
3. Przelecieć się samolotem.
4. Wydać swoją książkę albo chociażby wiersze.
5. Wystąpić na koncercie albo chociażby zaśpiewać przed kimś swoją piosenkę.
6. Udowodnić ojcu, że chociaż nie jestem bokserem, sportowcem, ani żołnierzem, to mimo to osiągnę o wiele więcej, niż gdybym szedł drogą, którą on mi wyznaczył.
7. Wyznać w końcu rodzicom to wszystko, co od dziecka skrywałem w sobie.
8. Chciałbym być kiedyś szczęśliwy, robiąc w życiu to, co kocham.
9. Zakochać się i przeżyć miłość niczym z dramatu Szekspira. Tak jak Romeo i Julia.
10. Chciałbym umrzeć z miłości.❞
Różewiczówna uniosła swoje szmaragdowe tęczówki, wbijając wzrok w Albrechta. W jej głowie kłębiły się tysiące chaotycznych myśli, które nie chciały ułożyć się w całość. Patrzyła prosto w szare i smutne oczy chłopaka, w których mogła całkowicie się zatracić. Obiecała mu już, że pomoże mu spełnić wszystkie jego marzenia. A ona zawsze dotrzymywała słowa. Chociaż składając tę obietnicę, nie spodziewała się, że będzie to takie trudne. Niektóre z tych rzeczy były nawet niewykonalne. Jednak nie dla niej. Dla Emilii nie istniało słowo niemożliwe. A wizja zabawienia się w rybkę, spełniającą życzenia, wydała jej się teraz czystym szaleństwem. Szaleństwem, które dziewczyna tak bardzo kochała. W końcu bylejakość jest dla byle jakich, a my nie możemy pozwolić, aby świat nam się tak po prostu przydarzał. Trzeba zrobić coś, co zapamiętamy do końca życia. Coś, dzięki czemu, po śmierci będziemy mogli z czystym sumieniem powiedzieć ── tak, przeżyłam w swoim życiu wszystko to, co chciałam. A podróż w nieznane z niedawno poznanym chłopakiem, któremu ocaliła życie, z pewnością zostanie jej w pamięci na zawsze. Nie wiedział jeszcze, gdzie się udadzą, ani nawet jak. Nie zamierzała jednak zaprzątać sobie tym głowy i niepotrzebnie się przejmować. W końcu w życiu musi być też nutka spontaniczności, a ucieczki, która nawet nie była jej pomysłem, w żaden sposób nie można zaplanować. Jedyne, czym się martwiła, to rozstaniem ze swoją rodziną. Od zawsze byli dla niej najważniejsi i nie wyobrażała sobie rozłąki na dłuższy czas. Poza tym ── co im powie? Mamo, tato wyjeżdżam z Albrechtem. Nie znacie go, ale to naprawdę dobry człowiek. Nie wiem, gdzie jadę, ani kiedy wrócę. Nie martwcie się, obiecuję, że wrócę. Kocham was. Chociaż nie brzmiało to może za dobrze, to było jak najbardziej w stylu Emilii. Jej rodzina była już przyzwyczajona do nieodpowiedzialnych i często szalonych pomysłów dziewczyny. Ona jednak zawsze z wszystkiego wychodziła bez większego szwanku. Miała szczęście albo może ktoś sprawował nad nią opiekę gdzieś z góry. Tym razem też była przekonana, że nic się nie stanie, a ona przeżyje przygodę swojego życia, o której przecież też od zawsze marzyła. Zadecydowała. Nie myślała jednak wtedy jeszcze o wojnie i o niebezpieczeństwie, jakie taka podróż może nieść za sobą. Nie myślała, że może zginąć. Wtedy wydawało jej się, że jest nieśmiertelna. Nie rozumiała jeszcze, czym tak naprawdę jest wojna.
── W takim razie jeszcze dzisiaj ruszamy w drogę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro