ROZDZIAŁ 2 - poeta z bolącą duszą i złamanym piórem
━━━━━━━━━━━━ ✦ ━━━━━━━━━━━━
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
❛❛ Masz serce głośne jak ryk lwicy,
Więc przestań ściszać głos.
Wiemy, że jesteśmy inni.
Musisz walczyć o nasz los.
To w tobie jest nadzieją,
Którą mamy dziś w snach.❜❜
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Życie to miliardy momentów. Miliardy stop-klatek, układających się w film. W głównej mierze to od ciebie zależy jego fabuła i scenariusz. To ty masz wypływ na decyzje, a przynajmniej tak powinno być. Czasem jednak jest zupełnie na odwrót. Siedzisz bezradnie, a miliardy momentów migają ci przed oczami. Zamiast być reżyserem, który kreuje historię swojego życia, ty przyglądasz się niemu niczym widz i zastanawiasz się, co poszło nie tak. W końcu się obudzisz i otworzysz bardzo zdziwione oczy, ale będzie już za późno. Wtedy stwierdzisz, że chciałbyś zacząć nowy bieg historii, chciałbyś zacząć od nowa i zamiast przyglądać się, jak życie miga ci przed oczami, wziąć za nie odpowiedzialność i zacząć kreować je według swoich marzeń, które przez cały ten czas skrywałeś w swoim sercu przed światem. Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć żyć. Nikt nie obiecuje, że będzie łatwo. Przeciwnie — życie jest cholernie ciężkie, bo nie wszystko zależy od nas. Chcieć, to nie zawsze móc. Albrecht chciał, bardzo chciał. Próbował i walczył, szamocząc się jak ptak uwięziony w złotej klatce. W końcu połamał sobie skrzydła o kraty, a to oznaczało, że już nigdy nie wzbije się do lotu. To był koniec, pora była umierać.
Niedoszły samobójca leżał na nieskazitelnie białym śniegu, ciężko oddychając. Jego oczy były całkowicie puste, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Mimo iż przeżył, czuł się zupełnie martwy w środku. Smutek osiadł ciasno na dnie jego serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy niczym ta. A jako że był melancholikiem, rozkoszował się nim jak czymś nieznanym, wyjątkowym i wspaniałym. Dzisiejszej nocy jednak coś w nim pękło. Właściwie pękało od dłuższego czasu, a dzisiaj po prostu rozsypało się na dobre. Podjął świadomą decyzję, chciał odejść z tego świata. Po prostu zniknąć i przepaść jak kamień w wodę bez echa. Wiedział, że nikt za nim nie będzie tęsknił, a ojciec jedynie ucieszy się, że pozbył się wstydu i marnotrawnego syna. Albrecht jedyne co po sobie pozostawił to swoje wiersze i teksty piosenek, które miał znaleźć przypadkowy przechodzień. Schował je bowiem do szmacianej torby, którą zawiesił na drzewie nieopodal jeziora, które miało stać się jego grobem. To było całe jego dziedzictwo.
Co skłoniło młodego chłopaka do takiej, a nie innej decyzji? Cóż, on był aniołem, a ten okrutny świat go zniszczył. W Hitlerjugend chcieli uczynić z niego nazistę, przepełnionego nienawiścią do innych ludzi i żądzą mordu. On jednak w sercu miał dobro, a wrażliwa dusza artysty nie pozwalała mu biernie przyglądać się złu. Całą swoją złość i frustrację przelewał na kartki, pisząc pamiętnik, wiersze, opowiadania i listy bez adresata. Tworzył też muzykę, grając na pianinie i gitarze, co pozwalało mu na chwilę oderwać się od szarej i okrutnej rzeczywistości, i przenieść do lepszego świata, w którym mógł być tym, kim był, nie udając nikogo. Albrecht nie umiał żyć, nie umiał odnaleźć się w brutalnym świecie, nie potrafił poradzić sobie z presją, jaką wywierał na nim ojciec, wysoko postawiony rangą dowódca, który chciał uczynić z syna żołnierza. Albrecht jednak nie był żołnierzem, a poetą i muzykiem, który miał wrażliwą duszę i kruche serce. Bardzo łatwo było go zranić, co często wykorzystywali jego rówieśnicy, cały czas go upokarzając. Nie miał nikogo, na kim mógłby polegać, komu mógłby się zwierzyć i opowiedzieć o całym bólu, rozrywającym go od środka. W pewnym momencie nie wytrzymał i postanowił się zbuntować. Przy całej szkole przeczytał na głos swoje wypracowanie, w którym dosłownie nazwał Niemców bezdusznymi bestiami. Potępił ich chorą ideologię, faszyzm niemiecki, a Führera zmieszał z gównem. To była najodważniejsza rzecz, jaką zrobił w swoim życiu. Kosztowało go to jednak bardzo wiele, a za swoją odwagę zapłacił słono. Wyrzucili go z Hitlerjugend, a ojciec, aby zrobić z niego "ludzi" wysłał go na front, licząc na to, że chłopak zginie od pierwszej, lepszej kuli, a mężczyzna będzie mógł żyć tak, jak gdyby nigdy nie miał wyrodnego syna. Chciał go usunąć ze swojego życia na dobre. I w sumie mu się to udało.
Śmierć miała przynieść brunetowi ukojenie. Miał już wszystko nienagannie zaplanowane, ale ona musiała wszystko popsuć. Nawet nie wiedział, jak tak właściwie ta dziewczyna ma na imię. Był jednak na nią wściekły. Głupia idiotka, która myśli, że zbawi świat, ratując życie Niemcowi. Była doprawdy naiwna, jeśli myślała, że Naziści to też ludzie. To bezmózgie, zaprogramowane maszyny według faszystowskiej ideologii o spaczonych poglądach i zachowaniach.
Wbrew pozorom Emilia doskonale zdawała sobie z tego sprawę, a mimo to mu pomogła. Wiedziała też, że w ten sposób ściąga na siebie tylko pasmo nieszczęść i kłopotów, ale ona miała zapisane w DNA pakowanie się w problemy. Nie znała jeszcze realiów wojny, więc chciała pomóc każdemu, kto tylko tej pomocy potrzebuje. Za takiego potrzebującego pomocnej dłoni uznała Albrechta i wcale się nie myliła. Chłopak potrzebował pomocy, chociaż za nic w świecie by tego nie przyznał.
— Jak masz na imię? — spytała Emilia, wycierając wciąż krwawiące kłykcie o materiał kurtki.
— Albrecht — odpowiedział sucho.
— Musimy coś z nim zrobić — tym razem zwróciła się do Ady, po polsku, brunet jednak rozumiał ten język, więc przesłuchiwał się rozmowie dziewczyn.
— A co chcesz z nim zrobić? To już twój problem, mogłaś go nie ratować.
Albrecht od razu zgodził się z rudowłosą, też wolałby nie być ratowany.
— Oszczędź sobie tych komentarzy i lepiej coś wymyśl, w końcu jesteś w tym dobra.
Ada westchnęła ciężko, chociaż w głowie już miała pomysł, co mogą zrobić z Niemcem.
— Musimy go zabrać do twojego domu — powiedziała do przyjaciółki, po czym odwróciła się w stronę Albrechta. — Możesz iść sam? — spytała po niemiecku.
W odpowiedzi chłopak tylko skinął twierdząco głową.
— Cudownie. W takim razie wrócimy do twojego domu i tam ukryjemy Albrechta. Najlepiej w piwnicy, gdzie trzymacie starocie i graty. Tam nikt z pewnością nie zajrzy.
— W sumie to chyba nie mamy lepszego wyjścia.
— Uwierz, że jest to najlepsze rozwiązanie, moja droga. Nie licząc oczywiście śmierci tego oto tu człowieka.
— Przestań, bo robisz się taka jak oni.
— To znaczy? — rudowłosa w pytającym geście uniosła lewą brew ku górze.
— Pozbawiona uczuć i przepełniona nienawiścią.
— To Niemcy nas napadli, zabrali co nasze i zaczęli panoszyć się po naszej ziemi, po naszych domach. Mam może jeszcze podać im kawę i upiec dla nich cytrynowe ciastka?
— A czemu by nie? Pokażmy im, że jesteśmy od nich lepsi.
— Emilia, to tak jakbyś walczyła z trójgłową bestią watą cukrową. Razem z tą słodkością najpierw odgryzie ci rękę, a potem pożre cię całą. W ten sposób wcale nie udowodnisz im, że jesteś od nich lepsza. Co najwyżej głupia.
Emilia puściła jej uwagę pomimo uszu. Chociaż wiedziała, że ruda ma rację, za nic w świecie nie przyznałaby tego na głos. Raz, że nie pozwalała jej na to duma i ego, a dwa, że cokolwiek by się nie działo, dziewczyna obiecała sobie, że nigdy nie przestanie wierzyć w ludzi. Nawet jeśli wśród tysiąca osób tylko jedna nie wbiłaby jej nożu w plecy.
— Dobra, mniejsza z tym — krępującą ciszę przerwała Ada. — Musimy już wracać, zanim ktoś zorientuje się, że nas nie ma.
Brunetka bezgłośnie przyznała jej rację, po czym dziewczyny pomogły ponieść się Albrechtowi, który cały trząsł się z zimna. Jeśli po tej kąpieli w zamarzniętym jeziorze nic mu nie nie będzie, to wówczas można już mówić o cudzie. Zdążyli odejść zaledwie kilka kroków od jeziora, kiedy Emilia przystanęła nagle, zauważając wiszącą na drzewie torbę.
— Idźcie dalej, ja zaraz was dogonię — oznajmiła.
Kiedy Ada i Albrecht zniknęli w gąszczu drzew, ona podeszła do gałęzi, z której zdjęła torbę. Pobieżnie przejrzała jej zawartość, która ją zaintrygowała. Chociaż sam fakt wiszącej w środku lasu torby był już wystarczająco ciekawy. Schowała skórzaną teczkę pod kurtkę, po czym biegiem ruszyła przed siebie.
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Kiedy doszli już do gospodarstwa, w całym domu było zupełnie ciemno. Wszyscy musieli już spać. I całe szczęście. Chociaż w innej sytuacji Emilce zrobiłoby się przykro, że nikt nawet nie zauważył jej nieobecności. Zeszli do piwnicy po schodach, po czym przeszli do pomieszczenia, w którym znajdował się piec.
— Przecież tutaj znajdą go twoi rodzice, kiedy przyjdą napalić — stwierdziła Ada, marszcząc brwi.
— No i co z tego? I tak bym im powiedziała — rzuciła w odpowiedzi. — Pójdę poszukać jakiegoś prowizorycznego łóżka i ciepłych ubrań.
Jak powiedziała, tak zrobiła, zostawiając Adę samą z Albrechtem. Obydwoje jakoś od początku nie znaleźli wspólnego języka, po prostu męczyli się w swoim towarzystwie. Ada najchętniej wróciłaby już do domu, ale nie chciała zostawiać przyjaciółki samej z kłopotami. Zaczęła więc zbierać drewka dla zabicia czasu, które dorzucała do palącego się już paleniska.
Emilia wróciła po dłużej chwili, niosąc materac, kołdrę, dwa koce i poduszkę. Położyła to wszystko, po czym wróciła się jeszcze po ubrania, które zabrała bratu i gorącą herbatę.
— Wypij, musisz się rozgrzać — poleciła chłopakowi, wręczając mu filiżankę, z której unosiła się para. — Jeśli jesteś głodny, to mogę przygotować jeszcze coś do jedzenia...
— Nie, nie trzeba — odpowiedział krótko, siadając z herbatą na materacu.
— Może nie są to jakieś wymarzone warunki, ale podejrzewam, że na froncie spałeś w gorszych miejscach.
— To prawda — odparł, cały czas szczękając zębami z zimna.
— Musisz jak najszybciej pozbyć się tych mokrych ubrań, bo inaczej się przeziębisz albo popadniesz w jakąś hipotermię czy coś.
— Hipotermię? — spytała z niedowierzaniem Ada, wbijając wzrok w przyjaciółkę. — Skąd ty znasz takie trudne słowa?
— A masz mnie za jakąś analfabetkę czy co? — warknęła w odpowiedzi dziewczyna.
— Nie no skąd... — usta Ady wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.
— Ty już lepiej wracaj do domu, bo jeszcze tobie się oberwie. Wiesz w ogóle, która jest godzina?
— Tak, ale przyjaciół nie zostawia się w potrzebie, prawda?
— Poradzę już sobie, dziękuję — odparła Emilka, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, była naprawdę wdzięczna Adzie, że jej nie zostawiła, chociaż przez całą drogę powrotną marudziła, że powinny zostawić tego Niemca w lesie, bo to nie skończy się dobrze. Dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę i bez tego całego ględzenia. Wiedziała, na co się pisze i była gotowa ponieść za to konsekwencje.
Ada pożegnała się z przyjaciółką, po czym już rzeczywiście poszła do domu. Wiedziała, jak sprytnie wyjść i wrócić tak, aby nikt nie spostrzegł jej nieobecności. Zresztą, dziewczyny często wymykały się nocami z domu, więc można powiedzieć, że była to dla nich już codzienność.
Albrecht zmarzniętymi dłońmi próbował zdjąć z siebie ubranie, ale szło mu to naprawdę opornie, ponieważ nie miał w ogóle czucia w palcach. Widząc to, Emilia postanowiła mu pomóc. Później pomogła mu też się ubrać. Dla niej była to najnormalniejsza w świecie czynność. Często widziała, jak jej mama zajmowała się chorą ciocią — przebierała ją, myła, czesała, karmiła i tak dalej. W tym jednak przypadku nie przebierała starszej pani, ale przystojnego chłopaka, więc ręce odrobinę jej drżały, co tłumaczyła sobie rozwalonymi kłykcinami.
— Naprawdę nie musisz tego robić — powiedział Albrecht, kiedy skończyła. — Nie musisz mi pomagać, nie jesteś mi nic winna. Właściwie to wolałabym, żebyś zostawiła mnie w świętym spokoju.
— Nie.
— A czy ja mówię w jakiś niezrozumiały sposób? Mam powiedzieć to dobitniej, tak? Po prostu nie chcę...
— Nie zostawię cię w spokoju — dziewczyna wcięła mu się w zdanie, przerywając. — Bo, do jasnej cholery, nie pozwolę ci się zabić. Myślisz, że masz w życiu ciężko? Nikt nie ma łatwo, Piotrusiu Panie. Nie znam twojej historii i nie zamierzam cię oceniać. Jeśli będziesz chciał, możesz mi się zwierzyć. A ja będę siedzieć tu do samego rana, słuchając, jak wyrzucasz z siebie cały ten ból, który dusiłeś w środku przez długi czas. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać, ale samobójstwo to nie jest wcale rozwiązanie. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, uwierz mi.
Albrecht milczał jak zaklęty, a Emilia uznała, że nie ma sensu dalej tu siedzieć. Była bardzo zmęczona, a poza tym nie czuła się najlepiej. Przemarzła do szpiku kości i naprawdę wolałaby teraz leżeć już pod ciepłą kołderką, opatulona po samą szyję. Wstała więc z materaca z zamiarem odejścia, kiedy chłopak złapał ją za rękę. Ona powoli przeniosła na niego swoje spojrzenie, nie zabierając dłoni.
— Znalazłaś torbę w lesie, prawda?
Dziewczyna zaskoczona otworzyła usta, nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć. Skinęła więc niepewnie głową na ''tak''.
— Tam znajdziesz odpowiedź na pytanie, dlaczego chciałem się zabić.
Emilia przez chwilę stała w miejscu, wpatrując się w chłopaka. Nie wiedziała, co powiedzieć. Odeszła więc bez słowa, zostawiając Albrechta samego przy palącym się kominku.
Dziewczyna wróciła do swojego pokoju. Była zmieszana, a w głowie miała mętlik i setki pytań, na które bardzo chciała znać odpowiedź. Wiedziała, że znajdzie je w tej teczce. Wyciągnęła ją więc spod łóżka, po czym zapaliła lampkę naftową i usiadła na materacu, wysypując całą zawartość torby na pościel. Wzięła pierwszą, lepszą kartkę do ręki i zaczęła czytać.
Nim się obejrzała, zastał ją świt. A ona znała już wszystkie odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro