PROLOG
----------- ✧ ------------
Bardzo chciałam wstawić rozdział w rocznicę powstania warszawskiego, dlatego nie jest do końca taki, jaki chciałabym, żeby był. Z góry uprzedzam, że rozdziały mogą się pojawiać bardzo nieregularnie. Cóż, moja wena jest bardzo kapryśna. ❛❛Przebiśniegi❜❜ są większym projektem i bardzo dla mnie ważnym. Jedną odrębną część planuję już na pewno i będzie dotyczyła losów głównych bohaterek, podczas powstania warszawskiego. Chciałabym ruszyć z tym projektem jeszcze w wakacje, bo z pewnością będzie krótszy, niż podstawowa wersja książki. Ale co będzie, to czas pokaże, a tymczasem łapcie mały zalążek tego, co będzie się działo. Nie sugerujcie się za bardzo tym prologiem, bo jego głównym celem jest tak naprawdę przybliżenie postaci wielkiej czwórki, czyli Emilii, Lilki, Ady i Michaliny. Właściwie to będzie wielka piątka, ale nie zdradzam za dużo.
Miłego czytania~💕
------------ ✧ ------------
❛❛CZTERY GRZECHY❜❜
ᵇᵒ
ᵗʸˡᵏᵒ
UMARLI
ʷᶤᵈᶻᶤᵉˡᶤ
ᵏᵒᶰᶤᵉᶜ
ʷᵒʲᶰʸ
---------------------------------
Ciemnowłosa dziewczyna z rozciętą wargą bujała się na drewnianym krześle. Z niektórych ran wciąż sączyła się krew, która świadczyła o niedawnym pobiciu. Mimo to brunetka wyglądała całkiem nieźle, jakby wcale nie spędziła tygodnia w zamkniętej celi, pozbawionej jakiegokolwiek dostępu do światła. Przez cały ten cholernie dłużący się czas, rozmyślała na tysiąc sposobów, jak uciec z tego miejsca. Gdyby tylko jej się to udało, już dawno siedziałaby na jakiejś plaży w Brazylii albo Bóg wie gdzie.
Rzeczywistość jednak była inna. Zamiast siedzieć na wczasach, ona siedziała przed sądem i miała odpowiadać za najgorsze zbrodnie z możliwych. Może gdyby nie był to sąd wojskowy, miałaby jakieś szanse. Teraz to wszystko było jednak zupełnie niepotrzebną farsą. Już od samego początku było wiadome, że czeka ją kulka w łeb.
Czy się bała? Patrząc jej w oczy, nie dostrzegłbyś nawet krzty zawahania się czy też strachu. Może co najwyżej irytację. Ona do samego końca nie traciła nadziei, nawet jeśli niebo już zmęczyło się błękitem. Liczyła na jakiś łut szczęścia albo może Opatrzność Boską. Wierzyła, że jeszcze jakimś cudem uda jej się wywinąć z opresji, tak jak już to miało miejsce tysiące razy. Wychodziła już z gorszych tarapatów. Nigdy jednak ich powodem nie byli, jakby się wydawało, jej właśni przyjaciele i bracia krwi.
Pamięcią wróciła do momentu, kiedy składała przysięgę Armii Krajowej. Do dzisiaj doskonale pamiętała jej treść; ❛❛W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej, kładę swe ręce na ten święty Krzyż, znak męki i Zbawienia. Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mego życia.
Prezydentowi Rzeczypospolitej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy dochowam niezłomnie cokolwiek, by mnie spotkać miało.❜❜
Nie złamała ani jednego jej słowa, a mimo to siedziała dzisiaj tutaj, a jej losy miały być rozstrzygnięte przez decyzję dowódców. Jedyną rzeczą, którą jej było można zarzucić to tak naprawdę niekiedy brak posłuszeństwa i lekceważenie rozkazów przełożonych. Jednak reszta zarzutów była wręcz absurdalna.
- Czy przyznaje się Pani do zarzucanych oskarżeń? - spytał jeden z mężczyzn, wbijając w dziewczynę surowe spojrzenie.
- Nie — odpowiedziała z niesłychanym spokojem.
- Nie? - uniósł jedną brew do góry. - Jak w takim razie Pani wytłumaczy zeznania Pani dowódcy?
- On kłamie. Nie macie na mnie nic. Jedynie słowo przeciwko słowu.
- Czyżby? - mężczyzna po chwili z szuflady biurka wyciągnął całkiem sporą teczkę, rzucając ją na blat.
Dziewczyna posłała mu jedynie pytające spojrzenie, chociaż doskonale domyślała się, co tam mogło być.
- Proszę zajrzeć do środka.
Drobnymi dłońmi otworzyła teczkę, rzucając pobieżne spojrzenie na dokumenty, które znajdowały się w środku. Były to dokładne notatki dotyczące jej życia.
- Jest Pani oskarżona o zlekceważenie rozkazu dowódcy, o wielokrotne morderstwo, kolaborację z wrogiem oraz działalność przeciwko Rzeczypospolitej — oznajmił oficjalnym tonem głosu, a na jego twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech.
Brunetka w jednej sekundzie przestała się bujać, a krzesło z hałasem upadło na podłogę. Splątane węzłem ręce oparła o blat biurka, wbijając w mężczyznę spojrzenie swoich szmaragdowych oczu, w których płonął zielony ogień.
- Żałuję tylko jednej rzeczy. Żałuję, że wierzyłam w Polskę, którą chcecie zbudować. To nie jest sprawiedliwość, której się domagałam. To są kłamstwa pięknie podszyte patriotyzmem.
Młodszy mężczyzna o niezbyt sympatycznej buzi podszedł do dziewczyny i uderzył ją z całej siły w twarz. Krzesło z hukiem upadło na podłogę, wraz z Emilią, która uderzyła się mocno w głowę. Z nosa zaczęła lecieć jej krew, ale brunetka jakby w ogóle się tym nie przejęła. Wstała, podnosząc resztki dumy i godności, po czym uniosła hardo podbródek, spoglądając w oczy głównego dowódcy z niegasnącym płomieniem.
- A co wy w Gestapo się bawicie? A może w sowietów? - rzuciła sarkastycznie.
Chłopak już chciał do niej podejść i nauczyć ją szacunku, jednak mężczyzna siedzący za biurkiem powstrzymał go gestem dłoni.
- Ma Pani rację, to wszystko jest bez sensu. W końcu nie można liczyć na uczciwość kurwy. Wyprowadźcie ją.
- Kto tu jest kurwą... To nie ja dałam się przekupić za jakieś psie grosze i poprowadzić ten sąd tak, żeby zapadł wyrok, a mój dowódca nie brudząc sobie rączek, mógł się mnie pozbyć — zdążyła jeszcze powiedzieć podniesionym głosem, zanim chłopak boleśnie wykrzywił jej ręce i wyprowadził z pokoju.
W drzwiach minęła swoją młodszą siostrzyczkę. Spojrzała w jej oczy i wyszeptała bezgłośnie — kocham cię. Jej siostra była jej jedyną słabością.
Po spotkaniu z siostrą Lilka była roztrzęsiona. Zdawała sobie sprawę, że wszystkie zginą i jest to tylko kwestią czasu. Tak bardzo się bała, ale chciała pozostać silna. Dla niej, dla Emilki. To właśnie ona była jej autorytetem, a poza tym dziewczyna kochała ją nad życie i była w stanie poświęcić dla niej wszystko. Z wzajemnością zresztą. Relacja między siostrami była czymś więcej niż tylko więzami krwi i siostrzaną miłością. Była czymś magicznym i jakże pięknym, pośród całej tej wojny, krwi i okrucieństwa.
Żołnierz posadził dziewczynę na krześle, związując jej dłonie za oparciem. Lilka wbrew pozorom wcale nie wyglądała, jakby ostatni czas spędziła w zamknięciu. Być może dlatego, że nad młodszą dziewczyną o gołębim sercu nawet najbardziej zgorzkniały mężczyzna potrafił się zlitować. Cóż, ona miała coś takiego w sobie, że każdy miał ochotę ją po prostu przytulić. Była aniołem w tym terrorystanie.
- Zna pani treść zarzutów, prawda?
- Tak — powiedziała cichym głosem.
W jej oczach można było dostrzec strach.
- Przyznaje się pani?
- Nie.
Mężczyzna westchnął zrezygnowany, odchylając się na fotelu i wyciągając z kieszeni papierosa, którego już po chwili zapalił. Na jego twarzy malowało się już zmęczenie, a to był dopiero początek tego całego sądu. Codziennie przesłuchiwał oskarżone i za każdym razem padała taka sama odpowiedź, a każde przesłuchanie wyglądało niemalże identycznie. Miał już tego serdecznie dość, dlatego dzisiaj miała zapaść ostateczna decyzja w sprawie.
- Zdaje siebie pani sprawę, że dzisiaj wszystko zostanie rozstrzygnięte? To jest ostatni czas, żeby się przyznać i powiedzieć prawdę.
- A czy te oczy mogą kłamać? - spytała, spoglądając na niego swoimi błękitnymi tęczówkami, chociaż nie było to w jej stylu, cóż, widocznie we więzieniu każdemu udziela się odrobina szaleństwa. - Nie zrobiłam nic złego, przysięgam.
- Załóżmy, że pani wierzę. Niemniej jednak wciąż pozostaje wiele luk do uzupełnienia. Na przykład skąd wzięły się te pieniądze i broń w waszym mieszkaniu albo jakim cudem została pani zwolniona z Gestapo? Rozumiem, że chce pani tylko chronić siostrę. Proszę się jednak zastanowić, czy warto za nią poświęcić swoje życie, podczas gdy ona nie dałaby za panią złamanego grosza?
Te słowa wyprowadziły dziewczynę z równowagi, chociaż zdawała sobie sprawę, że są tylko kłamstwem, a w dodatku nawet nie były wypowiedziane w złej intencji. Jednak Lilka od zawsze była wrażliwa i uczuciowa, poza tym nie umiała ukrywać emocji.
Śmiertelnie obraziła się na dowódcę.
- Koniec rozmowy, nie powiem nic więcej — oznajmiła podniesionym głosem.
- Szkoda, naprawdę miałem ochotę panią uniewinnić.
Nic już mu nie odpowiedziała, chociaż widziała, że gdyby tylko jej siostra się o tym dowiedziała, chyba ukręciłaby jej głowę. Emilia od zawsze ją chroniła i jeśli tylko dowiedziałaby się o okazji wzięcia winy na siebie i tym samym uratowania Lilki, zrobiłaby to bez wahania.
Mimo to była z siebie dumna. Zachowała się, jak trzeba, chociaż tak bardzo się bała. Zawsze jednak wyobrażała sobie swoją śmierć inaczej. Prędzej spodziewałby się jej z rąk Gestapo, niż organizacji, dla której przez ostatnie lata pracowała i której poświęciła swoje krótkie życie. Czuła się cholernie oszukana i wykorzystana. W dodatku przez kogoś, po kim najmniej by się tego spodziewała.
Gdyby była starą Lilianną, już dawno utonęłaby w morzu łez. Wojna jednak nauczyła ją, że samymi łzami i żalem niczego nie zdziała. Och tak, wojna nauczyła ją naprawdę wiele, ale wbrew wszelkim przekonaniom, nie zmieniła jej na gorsze, a jedynie na lepsze.
Była aniołem z połamanymi skrzydłami.
Przyszła kolej i na Michalinę. Miała lekko pobrudzone ubranie i splątane włosy. Mimo to wyglądała najlepiej ze wszystkich więźniów. Owszem, uroda robi swoje, ale głównym powodem takiego stanu rzeczy było zdecydowanie lepsze traktowanie dziewczyny, niż dzielących z nią niedolę ludzi. Dlaczego? Otóż jej ojciec jest wysoko utytułowanym generałem, który rozstawia ludzi wokół siebie niczym pionki na szachownicy. Mimo że nie cieszy się ogólną sympatią, to ludzie czują do niego respekt. A jak powszechnie wiadomo, strach jest silniejszy niż miłość. Lepiej, żeby cię nienawidzili i się ciebie bali. Oto jest domena zwycięzców.
Córka jednak nie była do niego podobna nawet w najmniejszym stopniu. Ba! - była jego całkowitym przeciwieństwem. Nazwisko jednak robi swoje. Następnego dnia, kiedy tylko aresztowali dziewczyny, na biurku oficera wylądował list od samego naczelnika z prośbą o zwolnienie Michaliny. Dziewczyna jednak wolała oglądać świat zza krat i pozostać wierną swoim przyjaciołom. Doprawdy piękna i godna naśladowania postawa, ale cóż z tego. Kiedy znajdujemy się w sytuacji, w której zagrożone jest nasze życie i innych, wtedy trzeba umiejętnie oszacować szanse, jakie każdy posiada. Pięknie i szlachetnie jest oddawać życie za przyjaciół swoich, ale mądry człowiek ratowałby siebie, kiedy nic nie mógłby już dla nikogo zrobić.
Ona jednak wciąż wierzyła w cud. Wierzyła, że to wszystko jest pomyłką i lada chwila wypuszczą je na wolność. To pozwalało jej zachować trzeźwy umysł i szczery uśmiech na twarzy.
- Dzisiaj ma Pani ostatnią szansę, żeby podpisać te cholerne zeznania i wyjść na wolność — powiedział zrezygnowany mężczyzna, nawet nie obdarzając dziewczyny spojrzeniem, bowiem wiedział, co go czeka, kiedy jej nie wypuści, nie mógł jednak nic zrobić bez tego diabelskiego podpisu.
- Nie zrobię tego.
- Proszę pomyśleć o swojej rodzinie, chłopaku. Oni wciąż na panią czekają i umierają z tęsknoty i ze strachu.
- Niech Pan nie udaje, że ma serce.
- Owszem, mam, ale z kamienia — odparł, parskając śmiechem.
Blondynka wywróciła tylko oczami na ten głupi i nieśmieszny żart, który był doprawdy żałosny.
- Możemy już to skończyć? - spytała.
- Niech Pani jeszcze przemyśli sprawę, póki nie będzie za późno.
I myślała, i siedziała, a czas mijał nieubłaganie, a do wniosku wciąż dochodziła tego samego. Nie zmieni decyzji. Nie podpisze kłamliwych zeznań. Gestapo jej nie złamało, ci podszywani AK-owcy tym bardziej. Zdawała sobie sprawę z konsekwencji, nie była głupia, chociaż niekiedy naiwna. Wiedziała, co ją czeka, kiedy nie złoży tego podpisu. I była gotowa to przyjąć z podniesioną głową.
- Nie podpiszę — zimne jak lód słowa przecięły powietrze, zapadł wyrok śmierci.
Jeśli ktokolwiek zastanawiałby się, jak wygląda uosobienie spokoju, to właśnie weszło do tego pomieszczenia. Rudowłosa dziewczyna wyglądała, jakby weszła do kawiarni z zamiarem zjedzenia przepysznego ciastka, a nie do pokoju przesłuchań. Potrafiła naprawdę świetnie udawać. Czasami aż trudno było zorientować się, co jest prawdą, a co kłamstwem.
Siedziała z nieodgadnionym wyrazem twarzy, wbijając swoje błękitne niczym lazurowe morze tęczówki w jeden bliżej nieokreślony punkt. Tylko sam Bóg wiedział, jakie myśli krążyły po jej głowie.
Ada Starzyńska była jedną wielką zagadką, której jeszcze nikomu nie udało się rozgryźć. Już prędzej chyba udałoby się rozwiązać tajemnicę Trójkąta Bermudzkiego, niż poznać, co ta dziewczyna skrywa pod maską.
- A więc czy to prawda, że ma Pani żydowskie korzenie? - odezwał się mężczyzna siedzący za biurkiem, przerywając ciszę.
- A czy to prawda, że zapłacili Panu, aby wydał Pan na nas wyrok i skazał na śmierć? - ruda miała w zwyczaju odpowiadać pytaniem na pytanie.
Sędzia zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiły się zmarszczki. Energię stracił już przy pierwszym przesłuchaniu, a teraz tracił i cierpliwość. Robiło się niebezpiecznie.
- Nie będziemy prowadzić tej rozmowy w ten sposób. Nie ma Pani żadnych dowodów, jakobym brał jakąś łapówkę.
- A owszem, i mam — odparła dziewczyna, a na jej ustach pojawił się lisi uśmieszek.
- Ach, tak? - uniósł lewą brew do góry, odzyskując odrobinę zimnego spokoju. - Myśli Pani, że jest cwana i przebiegła? To ja tu rozdaję karty. Wystarczy jedno moje słowo, a wszystkie będziecie rozstrzelane.
- Chyba jednak jestem trochę cwana i przebiegła, bo właśnie poniekąd Pan mi się przyznał, że ma Pan wystarczającą władzę, żeby bez żadnych podejrzeń poprowadzić sąd tak, aby zapadł ustalony z góry wyrok.
Mężczyzna nie wytrzymał. Uderzył z całej siły ręką w stół i zanim ktokolwiek zdążył mrugnąć okiem, znalazł się przy dziewczynie, zaciskając na jej drobnej szyi swoje palce. W jednej chwili pozbawił Adę tlenu, a z żelaznego uścisku w żaden sposób dziewczyna nie mogła się wydostać. Mimo to wyraz jej twarzy wciąż pozostawał taki sam, jednak w jej błękitnych oczach można było dostrzec strach.
Z kolei w oczach mężczyzny można było zobaczyć obłęd. Był jak wściekłe zwierzę, którego nic nie było w stanie powstrzymać.
Poza j e d n y m.
Bez bawienia się w zbędne konwenanse do pomieszczenia wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Na ramiona miał niedbale zarzuconą marynarkę, a zarost na twarzy świadczył, że już od ponad tygodnia nie używał brzytwy. Mimo to cała jego osoba wzbudzała respekt; może to przez te ciemne, niemalże czarne tęczówki, które przypomniały onyks.
- Co tu się, do cholery, wyprawia?! - przemówił podniesionym i lekko zachrypniętym głosem.
W jednej chwili znalazł się obok sędziego, duszącego Adę i jednym pociągnięciem oderwał od niej starszego mężczyznę, który potknął się jeszcze o nóżkę biurka i wylądował na ziemi, rozcinając sobie głowę. Jedyną osobą, która chyba się tym przejęła, był żołnierz, który każdego dnia towarzyszył przy przesłuchaniach i kiedy trzeba było, uczył oskarżonych szacunku. Podszedł do swojego dowódcy, pomagając mu wstać.
Mógł być albo ich wybawieniem, albo przekleństwem. Mogła pojawić się iskra nadziei, ale mogła też zostać zdmuchnięta na dobre. Wszystkie jednak wiedziały, że czas, kiedy staną pod murem, a lufy karabinów zostaną wymierzone w ich serca, nadejdzie prędzej czy później. Wiedziały, że będą ginąć z okrzykiem na ustach; za wolną Polskę! I wiedziały, że za tę Polskę oddadzą życie, bo zwykle umieramy przez rzeczy, które kochamy.
I nawet w najśmielszych marzeniach nie liczyły na szczęśliwe zakończenie, bo
tylko umarli widzieli koniec wojny.
------- 🌹-------
𝓖𝓻𝓪𝓯𝓲𝓴𝓮 𝓭𝓸 𝓻𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪ł𝓾 𝔀𝔂𝓴𝓸𝓷𝓪ł𝓪
helpfulkatherine
--------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro