ρłαтєк ριєяωѕzу
O czym konkretnie myślisz, kiedy myślisz o miłości?
Niemal codziennie, bez względu czy to wiosna, czy zima albo czy to słoneczny, piękny poranek, czy zwykły, szarobury dzień, gdy kurz i pyły tańczą balet w powietrzu, a mnie doskwiera zmęczenie, zaszywam się w cichym domu, buduję wieże z książek, zapalam bladą lampkę na stoliku obok, siadam w wygodnym fotelu, otulam się kocem i czytam, najczęściej o miłości: prozę, tomiki wierszy, dramaty romantyczne, stare czasopisma i magazyny. Przesiaduję nad nimi długimi wieczorami, bo szukam pocieszenia, bo lubię, gdy rozwija się we mnie to dziwne, drażniące ciepło, bo chcę zaznać odrobiny zrozumienia i odnaleźć sens istnienia, choćby w takich książkach. Zawsze biorąc kolejne dzieło w ręce i dotykając poniszczonej okładki, czuję pewną magię. Podczas czytania pochłaniam zdania oczami, a te czarne znaczki na papierze mają dla mnie ogromne znaczenie. Wiem, że jak na czterdziestodwulatka może się to wydawać dość dziwne w oczach innych, ale według mnie to nie jest coś nadzwyczajnego. Wręcz przeciwnie - każdy ma prawo czytać to, co chce.
Przez lata zbierałem teksty autorów mniej lub bardziej znanych, i tych tonących w morzu licznych nagród, i tych, którzy poszli w niepamięć, a których książki są jak najbardziej aktualne, a tematyką trafiają w dziesiątkę. Przekonałem się, że romanse, wiersze miłosne, dramaty romantyczne i erotyki pisane są tak naprawdę często przez tych, którzy cierpią, śmieją się i kochają aż do szpiku kości, którzy mają świat na wyciągnięcie ręki, a problematyka ich książek mogłaby wprawić nie tylko w szok i niedowierzanie niejednego czytelnika, ale także może wywoływać w nim satysfakcję, szczęście, a nawet refleksję.
Zastanawiasz się czasem, czym jest tak naprawdę miłość?
Wybuchem licznych hormonów, których nie możesz kontrolować? Powielaniem popularnych, lecz banalnych schematów znanych z filmów lub książek? Chorobą psychiczną, udowodnioną przez naukowców? A może tylko drżeniem rąk, zaczerwienieniem, zimnym potem, natręctwem myśli, skrajnymi stanami emocjonalnymi - od euforii po rozpacz - i kompletnie irracjonalnymi, niemal idiotycznymi zachowaniami lub objawem wydzielania się tak zwanego hormonu miłości, czyli fenyloetyloaminy? W jaki sposób więc odróżnić postępujące szaleństwo na czyimś punkcie od smętnego wzdychania za kimś?
Więc co dokładnie sobie przypominasz, myśląc o miłości?
O lecie w górach, rwącej rzeczce, o cieniu, co tańczy wśród drzew, o kwiatach zdobiących głowy młodych, o ptakach śpiewających nad rankiem, o przemijających porach roku? O śmiechu dziecka, gdy wskakuje na łóżko, żeby obudzić rodziców w sobotni poranek? O kobiecie, która swoimi ciepłymi, delikatnymi dłońmi otula całe twoje ciało? O mężczyźnie, który swoimi słowami i spojrzeniem magicznych oczu potrafi oczarować każdego, nawet ciebie? Takie obrazy znajduję w sztuce, nie tylko tej pisanej, która z czułością opowiada o najzwyklejszych, małych chwilach zaklętych między skórą a przedmiotami. Każde dzieło oddaje pewną historię, o której każdy powinien usłyszeć.
Marzysz czasami o miłości perfekcyjnej, która spełniałaby twoje wszelkie oczekiwania, ale wiesz, że nigdy nie nadejdzie? O miłości wiecznej, zmęczonej i wiernej jak pies, która nigdy nie odejdzie? O miłości szczenięcej, durnej, od pierwszego wejrzenia, która bywa tylko pomiętolonym listem miłosnym? A może o dawno straconej przez głupotę i lekkomyślność, kruchej jak porcelana, powracającej ze zdwojoną siłą, na czele ze wspomnieniami w słodko-gorzkich wizjach? Ludzie często uważają miłość za głupią i bezsensowną. Inni widzą w miłości same najlepsze rzeczy. Jedno jest jednak pewne: w obu przypadkach każdy ma choć odrobinę racji.
Co takiego sprawia, że nagle ot tak przypominam sobie tamten słodki zapach jej włosów, ciężar zmęczonej głowy spoczywającej na moim ramieniu, radosne usta, czerwone jak dojrzewające wiśnie, oczy jaśniejsze niż Gwiazda Polarna i piegi obsypane na jej nosie niby gwiazdy na niebie? W jaki sposób ze stoickim spokojem wspominam te przejechane tysiące kilometrów straconej młodości, nucąc w ciemności o tęsknocie, której nic nie powstrzyma i w deszczu niby zimnym prysznicem spłukuję z siebie każde poprzednie dni? I jest w tym wszystkim jeszcze miłość, której zapomnieć się nie da, ponieważ raz zasadzone nasionko trudno wyrwać, szczególnie jeśli zaczęło ono kiełkować, a nawet kiedy okazuje się, że może wyrosnąć z niego piękny kwiat. To jest ta miłość, którą się przeklina w bezsenne noce, kiedy koszmary odbierają mi sen. Jest ona cierpka i okrutna, przez którą sam byłem skazany na samotność za błędy przeszłości. Często daje w kość i niekiedy bywa naprawdę suką. Jej ślady można znaleźć w wielu książkach ostrych, zmysłowych i refleksyjnych. Opowiadają często o miłości, która bywa natrętnymi myślami wybuchającymi w głowie niczym małe petardy.
Miłość czasami przypomina się w najmniej oczekiwanym momencie. Zawsze, gdy spoglądałem na słoneczniki zdobiące mój parapet w cichym, ułożonym saloniku, przypominała mi się ona. W moich uszach dźwięczył ten sam śmiech, wesoły, szczery śmiech, który ostatni raz słyszałem lata temu. Natychmiast przypominały mi czasy, kiedy razem biegaliśmy po łące, wspinaliśmy się po drzewach, bawiliśmy się w chowanego w stogu siana, czy też uciekaliśmy przed sąsiadami z kieszeniami pełnymi śliwek. Zwykle było to w wakacje, kiedy przyjeżdżałem do dziadków na wieś, aż w końcu ich dom stał się miejscem, gdzie zamieszkałem jako nastolatek. Spotykaliśmy się w tym okresie z przyjaciółmi na imprezach, śpiewając i tańcząc przy ognisku oraz jedząc kiełbaski opiekane na patyku. Wszyscy robiliśmy szalone, wprawiające w zdumienie dorosłych rzeczy. Byliśmy zwykłymi buntownikami, którzy chcieli mieć świat na wyciągnięcie ręki. Ból skrajał mi serce, kiedy tylko o tym pomyślałem.
Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogę skończyć w zadupiu, starając się pozostawić przeszłość za sobą. Ta jednak nie chciała odejść tak łatwo. Prześladowała mnie z każdym kolejnym dniem, nie dając mi spokoju. Odpływałem w świat książek między innymi po to, aby chociaż przez chwilę o tym nie myśleć. Mógłbym czytać je wieczność, byle tylko nie nasuwały mi się myśli o tym, co zrobiłem i czego też nie wykonałem. Walczę z moimi własnymi lękami, choć te nie ustępują. W końcu zapamiętałem raz na zawsze, że nie da się pogrzebać tego, co wciąż żyje.
Oczywiście, pomijając moje nawyki związane z czytaniem, nie siedzę tylko w domu. Często przesiadywałem na altance w ogródku, zwłaszcza latem, patrząc na kwitnące hortensje, fiołki i róże. Wtedy w moje nozdrza uderzał zapach jaśmin, pszczoły i motyle leniwie przelatywały między kwiatami. W zimę uwielbiałem patrzeć na zaśnieżony podwórek, popijając kawę lub gorącą czekoladę. W tym okresie jak ten mogłem sobie na to pozwolić. Co najmniej dwa razy w tygodniu wychodziłem na zakupy do małego sklepu niedaleko mojego domu na uboczu. Codziennie spotykałem tych samych ludzi, mijałem się z tymi samymi ludźmi, większość z nich była nawet miła. Jednak miałem tego dosyć. Wykonywałem swoją codzienną rutynę dzień w dzień, całe moje życie zamykało się w kole. Czyż to nie monotonne? Jednak, kiedy zamieszkałem w tym małym mieście na Alasce, lata zaczęły mijać w zaskakującym tempie i wkrótce ochota na doznanie czegoś nowego, zaskakującego, zaczęła po prostu zanikać, aż w końcu zniknęła na amen. Jedyne, czego pragnąłem, to tylko i wyłącznie spokoju, ciszy i zrozumienia. Gdy sięgałem po książkę, natychmiast pragnąłem to coraz więcej rzeczy, aż w końcu stałem się tym, kim teraz jestem: samotnym mężczyzną w średnim wieku, który chciał naprawić to, co zniszczył, ale po prostu nie mógł. Popełniłem poważny błąd, kiedy powiedziałem tej jedynej, że nie szukam miłości, że nie chcę być w związku, że chcę się tylko przyjaźnić. Ona się zgodziła i byliśmy tylko dobrymi kumplami. To był błąd, odpychając wszelkie uczucia. Ona wkrótce zniknęła, zerwała ze mną kontakt, a ja wciąż nie mogłem jej znaleźć od osiemnastu lat. Dlaczego to zrobiłem? Bo się bałem? A może byłem totalnym idiotą? Nieważne. W każdym bądź razie myślałem, że ma nowe, inne życie, może nawet lepsze od tego, które mógłbym jej podarować. Nie byłem w stanie spojrzeć na żadną inną kobietę, bowiem wiedziałem, że dziewczyna o imieniu Charlie jest tą jedyną, która może dać mi najcudowniejszy skarb. Miałem szansę, z której nie skorzystałem i jedyne, co mi zostało, to topić smutki w whisky, której oczywiście nie piłem w domu. W miasteczku był bar, do którego często chodziłem, gdzie każdy mnie znał.
Aż w końcu pewnego wieczoru okazało się, że jeszcze wszystko mogę naprawić.
To był wtorek, dwa tygodnie przed świętami. Zaczął zapadać zmierzch, zimny wiatr zdawał się być coraz mocniejszy, a śnieg sypał delikatnie na dworze. Miasteczko wyglądało jak z bożonarodzeniowej kartki: domy i sklepy pokrywała gruba warstwą śniegowego puchu, a na drzwiach wielu mieszkań zaczęły pojawiać się wieńce z ostrokrzewu. Szedłem zaśnieżonymi ulicami w stronę budynku. W końcu wszedłem do niezbyt eleganckiego pomieszczenia. To miejsce przypominało typowe restauracje western, takie jak w starych, dobrych filmach o Dzikim Zachodzie czy coś takiego. W każdym razie brązowe ściany były poplamione od alkoholu i zaczęły w niektórych miejscach blednąć, stoły i krzesła były zakurzone i staromodne, a podłoga była skrzypiąca, co zawsze powodowało u mnie dreszcze przecinające plecy.
- Hej, Allen - usłyszałem głos dochodzący zza lady.
Odwróciłem się. Na widok młodego barmana uśmiechnąłem się i podszedłem do krzesła przy barku. Usiadłem i przykułem wzrok w chłopaka, który akurat przecierał ściereczką szklankę.
- Cześć, Eddie - mruknąłem.
- To co zawsze?
- Yhm.
W czasie kiedy przygotowywał trunek, czekałem cierpliwie, patrząc, jak sięga po butelkę whisky. Nad szklanką whisky mogłem myśleć o wszystkim i o niczym i porozmawiać z jedną z niewielu osób, które chciały mnie w ogóle słuchać. Eddie może i był rozsądniejszy niż ja i nie zawsze się ze mną zgadzał, ale bardzo swobodnie mi się z nim rozmawiało. Tak naprawdę był jedną z niewielu osób, z którymi miałem jakikolwiek kontakt.
- Dzięki - powiedziałem, kiedy postawił przede mną szklankę whisky w lodem. Wypiłem solidnego łyka. Czułem, jak alkohol przez chwilę skręca mi żołądek, ale chwilę później ogarnęło mnie dziwne rozluźnienie. Byłem już do tego przyzwyczajony.
Eddie oparł się o kontuar i spojrzał na mnie.
- Jak życie? - spytał.
Wzruszyłem ramionami i odłożyłem szklankę.
- Nic nowego.
Pokiwał głową. Odwrócił się i kontynuował wycieranie szklanek.
- Słyszałem, że oświadczyłeś się swojej dziewczynie - zacząłem. - Gratulacje.
Eddie podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki. Pewnie ta stara papla Johnson od rybnego wszystko wygadała?
- A jakżeby inaczej.
- Ach, cała ona. Ale w sumie i tak prędzej czy później ludzie by się dowiedzieli. Ty też zresztą.
- Fakt.
Eddie przyjrzał mi się uważnie.
- Allen?
- Hmm? - mruknąłem, przykładając brzeg szklanki do ust.
- Nie sądzisz, że powinieneś znaleźć sobie... no wiesz... dziewczynę?
Prawie się zakrztusiłem, kiedy to usłyszałem.
- Że co?
- No wiesz - kontynuował - jesteś sam, nie masz nikogo, kto mógłby cię wesprzeć, porozmawiać z tobą.
- Mam ciebie - mruknąłem. - I Caroline.
- Nie udawaj głupka. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
Miał rację. Wiedziałem aż za dobrze. Mimo to milczałem.
- Gdybyś kogoś znalazł... byłoby ci o wiele lepiej.
- Eddie, przestań - jęknąłem. - Już o tym rozmawialiśmy. Moje serce należy do innej.
- Nie, Allen. Posłuchaj mnie uważnie. Mam dosyć twoich wymówek w tym stylu. Gdyby ci naprawdę zależało, szukałbyś tej kobiety, która według ciebie jest ci przeznaczona. A tymczasem gnijesz w tym pieprzonym zadupiu i nie robisz nic, aby być bardziej szczęśliwy.
- Eddie...
- Nie zawsze możesz polegać na mnie czy Caroline. Rozumiem, że ona pomaga ci wybrnąć z depresji, sprawiła, że masz pracę, za którą zarabiasz jakiekolwiek pieniądze, ale ona ma też swoje życie. Ma męża i dziecko. A ja chcę zacząć wspólne życie z według mnie najcudowniejszą osobą na świecie. Nie zawsze ci pomożemy. Musisz sobie czasami radzić samemu. A kogo innego masz oprócz nas?
Nikogo. W tym właśnie polegał problem.
- Allen, nie możesz tak cały czas żyć. Chcę ci chociaż raz pomóc. Spotkałem fajną laskę...
Zacisnąłem pięści. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na niego spode łba.
- Dzięki za drinka, Eddie, ale nie chce mi się wysłuchiwać tych wszystkich bzdur.
- Nie mów, że wychodzisz.
Nie mówiąc ani słowa, wstałem od lady, wyciągnąłem parę monet, położyłem je na stół i skierowałem się w stronę wyjścia. Gdy już moja ręka ściskała klamkę, Eddie zawołał za mną:
- Naprawdę obraziłeś się na mnie za to, co ci powiedziałem? Naprawdę tylko na tyle cię stać? Ty dobrze wiesz, że to prawda, a tymczasem zachowujesz się jak kilkulatek, nie jak facet po czterdziestce. Próbuję ci pomóc. Dlaczego ty tego nie potrafisz dostrzec?
Nie odpowiedziałem mu, tylko od razu wyszedłem. Poprawiłem kaptur bluzy, po czym skierowałem się powolnym krokiem w stronę domu. W momencie gdy wyszedłem, śnieg padał już gęściej. Zakryłem szczelniej twarz kołnierzem kurtki i sunąłem przez śnieżycę. Mimo że droga do mojej chaty była krótka, zdawało mi się, jakby ta wędrówka trwała wieki.
Nie powiem, że Eddie nie miał racji. Wiedziałem, że nie zawsze otrzymam pomoc od niego i Caroline. Faktycznie byłem samotny, zgorzkniały i nieszczęśliwy, nic więc dziwnego, że martwił się o mnie. Ale nie powinien był wpychać mi kolejnej laski, gdy on wiedział, że ja nadal kocham Charlie. On nigdy nie potrafił pojąć tej dziwnej istoty miłości. Z jednej strony straciłem już nadzieję, że kiedykolwiek ją znajdę, ale z drugiej coś w głębi mówiło mi, żebym się nie poddawał. Mój umysł zaprzeczał, ale moje serce rwało się do niej jak magnez, choć nie wiedziało, gdzie ją szukać.
Już spotkałem w swoim życiu wiele kobiet. Począwszy od lasek na studiach po modelki do malowania obrazów. Widziałem wiele pięknych twarzy, pięknych ciał, słuchałem tylu słodkich słów, które miały za cel mnie zauroczyć, lecz tak naprawdę nie robiło to wszystko na mnie żadnego wrażenia. One były w moich oczach nikim w porównaniu do Charlie. Co prawda nie miałem okazji jej zobaczyć po tych wszystkich latach, ale nadal czułem, że się nie zmieniła, że zawsze była tą atrakcyjną, życzliwą, wiecznie uśmiechniętą dziewczyną.
Zbliżałem się już do swojego domu. Zacząłem wtedy marzyć już tylko o tym, żeby tylko wejść do domu, wziąć prysznic, zrobić sobie kolację i obejrzeć wiadomości wieczorne, a potem się położyć do łóżka. Ale jedna rzecz mi przeszkodziła.
Paczka.
Niewinna, owinięta w szary papier i związana zwykłym, lnianym sznurkiem, niewielka paczuszka leżała pod progiem drzwi frontowych. Początkowo jej nie zauważyłem. Dopiero ją dostrzegłem, kiedy sięgałem do kieszeni, aby wyciągnąć klucze, a te wyślizgnęły i się z rąk. Sięgnąłem po obie rzeczy. Rozejrzałem się. Nikogo nie było, a zdążyło już spaść sporo śniegu, więc nie było już żadnych śladów. Kiedy w końcu wszedłem do środka, przyjrzałem się paczce, obracając ją w dłoniach. Była trochę wilgotna, ale bez problemu można było odczytać na niej napis:
DLA ALLENA MARTINEZA
Podniosłem brew. Wszystko wskazywało, że to było dla mnie. Ściągnąłem z siebie kurtkę i poszedłem do salonu. Usiadłem w swoim ulubionym fotelu, po czym odwiązałem sznurek i rozerwałem papier. Udało mi się zedrzeć taśmę klejącą, która zabezpieczała paczkę, a po tym zajrzałem do środka.
Zacząłem powoli wyjmować rzeczy trochę niepewny i zdziwiony. Zastanawiałem się, czy to na pewno nie jest jakiś żart, gdy na moich kolanach wylądowało parę kartek, zdjęcie i szalik. Przeglądając pierwszą z kartek, odkryłem, że to zwykła mapa z zaznaczonym na czerwono krzyżykiem.
- Sanktuarium Świętej Teresy? Co do... - mruknąłem.
Nie zniechęciłem się jednak i dalej przeglądałem. Następne co zwróciło moją uwagę to czerwony szalik. Pomiętoliłem go przez chwilę w rękach, po czym zbliżyłem do swojej twarzy. Pachniał kobiecymi, różanymi perfumami. Jednak to nie był taki zwykły zapach. Coś mi to przypominało...
Rozszerzyłem oczy. Serce zaczęło mi szybciej pompować krew. Coraz ciężej mi się oddychało.
Chyba to nie może być...
Drżącymi rękoma sięgnąłem po fotografię. Przyjrzałem się jej uważnie. Zdjęcie przedstawiało dwoje dzieci na tle słoneczników. Chłopiec o brązowych, potarganych włosach ukrywających się pod czapką bejsbolową wydawał się być bardzo szczęśliwy. Mimo podartych szortów, pobrudzonej koszulki w paski i obdartych kolan, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, ukazujący szczerbę między zębami. Piegowata dziewczynka obok niego natomiast wydawała się wyglądać o wiele porządniej w schludnej, pomarańczowej sukience w kwiatki. Jej głowę pełną jasnych loków przepasała brązowa opaska na włosy z kokardą. W jednej rączce trzymała bukiet kwiatów polnych, natomiast drugą obejmowała kolegę. Również jak on była bardzo szczęśliwa.
Momentalnie łzy spłynęły mi po policzkach, wijąc się między zarostem. Zacząłem cały drżeć. Czułem, jakby ktoś mocno uderzył mnie w brzuch, do tego stopnia, że zabrakło mi tchu. Zgiąłem się wpół. Tuliłem do swojej piersi fotografię jakby to było coś bezcennego i ulotnego, co mogłoby ot tak po prostu zniknąć.
To byłem ja. I Charlie. Jako dzieci.
Umierałem. Naprawdę umierałem w duchu. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie poczułem w sobie aż tylu miotających mną uczuć. Łzy nadal piekły mnie w oczy do tego stopnia, że nic nie mogłem zobaczyć. Wszelkie wspomnienia uderzyły we mnie z hukiem i roztrzaskały się w moim sercu. Otarłem łzy i zerknąłem jeszcze raz na fotografię.
To był jakiś znak.
Charlie wiedziała, że tu mieszkam.
Tylko skąd?
I wtedy na tę myśl euforia zaczęła stopniowo ulatywać. Już nie czułem tego co przed chwilą. Zacząłem szukać jakiejś informacji, cokolwiek. Uśmiech mi zrzedł, kiedy wśród pozostałych papierów znalazłem ten, który mnie zainteresował. Ten jeden z rysunkiem postaci podobnej do Eddie'go i napisem pod spodem:
INFORMATOR
Rozszerzyłem oczy. Czułem, że ciśnienie mi podskoczyło. Poderwałem się z fotela i rzuciłem się po telefon w kuchni. Ledwo mogłem go trzymać w dłoni, ale mimo to wybrałem numer do Eddiego. Po pięciu sygnałach odebrał.
- I co, Allen? - usłyszałem w jego głosie odrobinę kpiny. - Nie wytrzymałeś już ani sekundy dłużej, nie będąc pewien swojej racji?
- Nie czas na głupoty - warknąłem. -Nie po to dzwonię. Chcę się czegoś dowiedzieć, tylko mów szczerze.
Przez chwilę zaległa cisza.
- Obiecuję - odparł w końcu.
- Czy ktoś ostatnio pytał się o mnie?
Znowu cisza.
- Tak, przyszła do mnie kobieta.
- Kobieta?
- Taa. Weszła do baru, podeszła do lady, no i wprost, bez żadnego przedstawiania się, spytała się czy kojarzę kogoś takiego jak Allen Martinez. No to powiedziałem, że jasne, znam cię i w ogóle. Wyglądała na naprawdę uradowaną, kiedy to usłyszała. Spytała się jeszcze gdzie mieszkasz, to też udzieliłem informacji. A potem zamówiła kawę na wynos, podziękowała i wyszła.
- Kiedy ona przyszła?
- Chyba z dwa, trzy dni temu.
- Eddie!
- No co?
- Czemu mi nic nie powiedziałeś?!
- Powiedziałbym ci, gdybyś nie strzelał fochów.
Westchnąłem ciężko.
- A pamiętasz może jak wyglądała ta kobieta?
- Hmm. Była ubrana raczej skromnie, tylko wełniany płaszcz, czerwony szalik, dżinsy i kozaki. Miała falowane blond włosy do ramion, błękitne oczy, piegi... Chyba była mniej więcej w twoim wieku lub odrobinę młodsza.
Pokiwałem głową. To była Charlie. Byłem tego pewien na sto procent.
- Potrzebuję cię - palnąłem.
- Słucham?
- Przyjedź do mnie do domu. Chcę ci coś pokazać.
- No nie wiem. Muszę jeszcze ogarnąć lokal...
- Na litość boską, przyjedź do mnie. Już.
- Okej, okej. Zaraz będę.
Po tych słowach rozłączył się.
Nie czekałem długo. Po pięciu minutach usłyszałem odgłos pracującego silnika i skrzypienie śniegu pod kołami auta. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem Eddiemu, a on zdjął płaszcz i powiesił na wieszaki. Podczas gdy on siedział w salonie i czekał, ja robiłem mu herbatę. Kiedy przyszedłem, wyprostował się.
- No więc? - zapytał.
Westchnąłem ciężko. Wstałem i wziąłem papiery. Położyłem na stoliku kawowym, po czym spojrzałem na niego.
- Znalazłem to przed moim domem.
Eddie spojrzał na mnie niezbyt pewien, ale koniec końców zaczął przeglądać zawartość paczki. Zmarszczył brwi, kiedy dotarł do kartki z informacją. Uniósł swoje brązowe oczy znad kawałka papieru.
- Uważasz, że ta kobieta, co ją spotkałem, podrzuciła to pod twoje drzwi?
- Tak.
- Znasz tę kobietę?
Przez chwilę milczałem ze spuszczoną głową. Potem wziąłem głęboki wdech i zacząłem:
- To Charlie, moja przyjaciółka. To właśnie ta kobieta, która jest mi przeznaczona.
Eddie rozszerzył oczy ze zdumienia.
- Allen - zaczął niepewnym głosem - jesteś pewien?
- Jestem tego absolutnie pewien.
- Ta dziewczynka co jest na zdjęciu... to też ona?
- Tak.
- Razem z tobą?
- Tak.
Eddie spojrzał to na kartkę, to na fotografię, a to na mnie. Zmarszczył brwi i mlasnął niepewnie.
- Czemu to tu zostawiła?
- Żebym wiedział, że gdzieś jest, że o mnie pamięta.
- Dlaczego nie przyszła po prostu do ciebie i nie chciała zobaczyć z tobą twarzą w twarz?
- No cóż... Ona zawsze potrafiła być zaskakująca.
- To wszystko zaczyna być chore - powiedział, wstając.
- Siad na dupie - warknąłem. - Nigdzie się nie wybierasz. Mam jeszcze sporo do powiedzenia.
Eddie spojrzał na mnie spode łba, ale potem powoli usiadł z powrotem. Ja natomiast chwyciłem mapę i podsunąłem mu ją pod nos.
- Spójrz na tę mapę, Eddie. Ona zaznaczyła miejsce, gdzie mam się udać. Ona tam będzie na mnie czekała. Ja muszę tam jechać!
- Allen, to wszystko jest strasznie chaotyczne. I poza tym... Jak to sobie wyobrażasz? Że pojedziesz tam i co? Skąd taka pewność, że ona tam będzie? Skąd wiesz, że to nie jest jakiś żart?
- Eddie, czy naprawdę tego nie dostrzegasz? Charlie mnie znalazła, chce się ze mną spotkać. Musisz mi pomóc. Musisz mnie tam zawieźć!
- Ja? O nie, Allen. Ja nie zamierzam wpakowywać się w jakieś poszlaki i zgadywanki tylko dlatego, że jakaś kobieta taka sama jak inne ot tak nagle się pojawiła po osiemnastu latach. To nie trzyma się kupy. Przepraszam, Allen, ale tym razem ci nie pomogę.
Kiedy usłyszałem ostatnie zdanie, poczułem się, jakby moja dusza była rozerwana na strzępy. Byłem po prostu rozbity. Eddie tymczasem wstał i skierował się w stronę przedpokoju. Gdy miał już ściągać kurtkę z wieszaka, odezwałem się:
- Eddie, poczekaj.
Mój głos zaczął mi się łamać, co niezbyt planowałem. Ale tak naprawdę nie traciłem nadziei. Wciąż chciałem go przekonać, żeby on został, żeby mi pomógł.
A Eddie? On tylko westchnął i pokręcił głową.
- Allen, daj mi jeden logiczny powód, abym ci pomógł.
Westchnąłem i zastanowiłem się przez chwilę.
- Ja... ja chcę ją zobaczyć... porozmawiać z nią... ja sam nie dam rady...
- To jest argument emocjonalny.
- Eddie, kurwa mać! - wrzasnąłem, a łzy zaczęły mi spływać po policzkach. - Ona wróciła. Znalazła mnie. Dała mi jakikolwiek znak. Chcę to wykorzystać, ale ja nie poradzę sobie.
Eddie milczał. Kiedy byłem pewien, że na razie nic nie powie, kontynuowałem, tym razem spokojniejszym głosem:
- Czy kochasz swoją narzeczoną?
Eddie zmieszał się.
- Ja... Tak. Bardzo.
- I poświęciłbyś wszystko dla niej?
- Tak.
- I gdybyście nie mieli przez długi czas ze sobą kontaktu i w końcu po wielu latach, gdybyś miał okazję ją znowu ujrzeć, wykorzystałbyś to?
- Tak.
- No właśnie. - Podszedłem do niego. Położyłem mu dłoń na ramieniu i spojrzałem mu prosto w oczy. Zieleń i brąz zmierzyły się ze sobą. - Eddie... błagam. O nic wielkiego cię nie proszę. Zrobię wszystko co tylko zechcesz... ale zaprowadź mnie do niej. Ja... to przeze mnie tu jestem, to moja wina, że sprawy się tak potoczyły, a nie inaczej. Spieprzyłem, ale chcę to naprawić. Chcę powiedzieć Charlie to, czego nie powiedziałem osiemnaście lat temu. Strasznie długo jej nie widziałem, a teraz mam okazję. Żeby na nią spojrzeć, porozmawiać z nią w cztery oczy i dotknąć jej. Chcę znowu ją spotkać. Chcę na nowo się zakochać. Chcę być wolny. Chcę po prostu być w końcu szczęśliwy.
Eddie milczał. Wydawało mi się, że te słowa mocno w niego uderzyły. Przez chwilę pojawiły się łzy w jego oczach, ale natychmiast je powstrzymał; zamknął powieki i wziął głęboki wdech.
- No dobrze - powiedział. - Pomogę ci.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Eddie, jesteś cudowny. A teraz ubieraj się i jedziemy.
- Czekaj, czekaj... Ty chcesz jechać teraz?
- No tak. Nie chcę marnować czasu do rana.
Eddie westchnął ciężko.
- No dobra. Niech ci będzie. Bierz wszystko i jedziemy.
A/N
Jezu, jak się cieszę, że mogę w końcu opublikować poprawione Polaris.
W końcu nadeszła ta chwila, kiedy korekta wejdzie w życie i zrobi z tym opowiadaniem porządek. Postanowiłam rozszerzyć nieco ten one shot i przekształcić na krótkie opowiadanie z kilkoma rozdziałami, aby było ciekawiej ^^
Wkrótce wpłynie drugi rozdział, kolejny płatek.
Do zobaczenia!
~ Beta
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro