ρłατεκ τrzεcι
Ona tam była. Stała może z dwa, trzy metry ode mnie. Kobieta ubrana w elegancki, brązowy płaszcz zimowy i wysokie skórzane buty. Spod wełnianej czapki spływały fale długich, jasnych włosów, które kołysały się na wietrze. Jej niebieskie, duże oczy wpatrywały się we mnie z uwagą, a jej kształtne usta były pomalowane krwistoczerwoną szminką. Na jej twarzy, która była obsypana piegami, malowała się powaga. Jej oczy lśniły dziwnym blaskiem.
W tym momencie czułem się, jakby Ziemia obracała się pod moimi stopami. Czułem, jak wszelkie wspomnienia uderzają we mnie, w moje serce tak mocno, tak szybko, w najmniej oczekiwanym momencie. Natychmiast coś ścisnęło mnie za gardło. Z trudem powstrzymałem łzy napływające mi do oczu. Czułem, jakbym miał nogi z waty, ale mimo to, nie myśląc już ani chwili dłużej, podbiegłem do Charlie i rzuciłem się jej na szyję. Zanurzyłem twarz w jej ramieniu. Moje plecy zaczęły drżeć od tłumionego płaczu. Serce łopotało mi w piersi niczym spłoszony ptak, który pragnie wydostać się z klatki, na wolność. Ścisnąłem Charlie tak mocno, jak tylko mogłem. Nie chciałem jej stracić. Nie tym razem.
I wtedy poczułem, że moja dawna przyjaciółka jest ze mną. Czułem ją w płucach, gdzie wyrastały słoneczniki, czułem ją wzdłuż kręgosłupa, kiedy leżeliśmy na trawie i patrzyliśmy na chmury unoszące się nad nami. Czułem jej krew w swoich żyłach, słyszałem jej śpiew wchodzącym w rytm mojej starej gitary, a teraz to wszystko, te wspomnienia, wróciły do mnie. Wiedziałem już, że niebo obsypane gwiazdami nie musi już krzyczeć, drzeć się, rozdzierać na strzępy resztki mojego życia. Charlie wróciła i to było w tej chwili dla mnie najważniejsze.
Nagle koło mojego ucha usłyszałem cichy szloch. Podniosłem głowę, aby spojrzeć na kobietę. Charlie miała zaczerwienione i opuchnięte oczy od płaczu, których płynęły strugami łzy. Pomimo tego jednak uśmiechała się od ucha do ucha. Objęła moją twarz w dłoniach. Kciukiem pogładziła mnie po policzku. Wpatrywała się w moje oczy. Jej błękit pochłaniał moją zieleń.
— To naprawdę ty... — wyszeptała.
— Tak — odparłem cicho. — To naprawdę ja.
Spuściła dłonie i wyprostowała się, nadal się we mnie wpatrując. Badała uważnie wzrokiem każdy skrawek mojej twarzy. Zaległa cisza, cisza, która przeniknęła aż do szpiku moich kości.
— Po tych wszystkich latach nadal o mnie pamiętałaś? — zapytałem.
Charlie na to pytanie uśmiechnęła się szerzej.
— Zawsze, Allen.
Pociągnąłem nosem i otarłem rękawem oczy. To była jedna z najwspanialszych chwil w moim życiu. Nadal nie mogłem uwierzyć, że przede mną stoi sama Charlie Shell, za którą tak bardzo tęskniłem. Nigdy wcześniej nie czułem tyłu emocji naraz. One wszystkie tworzyły mgłę w całym moim umyśle - była ona tak gęsta, że nie mogłem spokojnie myśleć.
Nagle poczułem jak Charlie delikatnie obejmuje moją dłoń. Trzymając mnie za rękę, poprowadziła w stronę kościółka. Śnieg delikatnie prószył, opadając wdzięcznie na moje barki i włosy. Usiedliśmy na kamiennych, nieco ośnieżonych schodkach. Charlie spojrzała mi w oczy, a ja nie mogłem uciec od nich wzrokiem. Właściwie to w ogóle nie chciałem.
— Tak bardzo za tobą tęskniłam — szepnęła.
— Ja też - mruknąłem. — Co się z tobą działo? Straciłem z tobą kontakt, nie wiedziałem gdzie jesteś i co robisz.
— Wiem. — Charlie uśmiechnęła się smutno. — Allen, ja... Ja ustatkowałam się. Miałam męża, dwie cudowne córki. Moje życie się zmieniło i to diametralnie.
— Pewnie jesteś szczęśliwa — stwierdziłem. — No wiesz, może masz lepsze życie od mojego...
— No... nie do końca. — Charlie odwróciła wzrok. — Rozwiodłam się dwa lata temu. Z moim mężem nie było mi aż tak dobrze. Mieszkam sama z córkami. Teraz są na przerwie świątecznej u moich rodziców. — Zerknęła na swoje dłonie. — A ty kogoś masz?
Pokręciłem tylko przecząco głową.
— Nie. Szczerze nie miałem na to siły. I też nie miałem z kim. Nie chciałem się wplątywać w związki, które by się pewnie nie udawały.
Charlie pokiwała głową.
— Rozumiem.
— A jak mnie znalazłaś?
— Mam swoje tajemnice. — Charlie uśmiechnęła się. — W każdym razie długo to trwało. Właściwie od czasu, kiedy się rozwiodłam, szukałam cię.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem na nią.
— Charlie, ja... — odezwałem się, lecz ona mi przerwała:
— Wiem, co chcesz mi powiedzieć, Allen. Jest ci przykro z powodu tego, do czego doszło między nami osiemnaście lat temu. Ale teraz jest wszystko w porządku. Nie mam do ciebie żalu. Już dawno wybaczyłam tobie wszystkie błędy. To już przeszłość.
— Nie. Musisz zrozumieć, że ja... Boże... — Nie potrafiłem stłumić emocji. Głos zaczął mi się łamać, a łzy zaczęły mi spływać po policzkach. — Charlie, ja popełniłem błąd, mówiąc ci, że nie chcę być z tobą w związku. Kochałem cię, jeszcze jako głupi nastolatek, ale... - Nie wytrzymałem. Zasłoniłem twarz i zacząłem w nie szlochać. Cały drżałem. — Bałem się, Charlie. Bałem się miłości, a w późniejszym czasie okazała się być tym, czego najbardziej potrzebowałem. —Odsłoniłem zapłakaną twarz i spojrzałem na zszokowaną kobietę. — Nadal cię kocham, Charlie Shell. Po tych wszystkich latach ta iskierka nadal we mnie pozostała. Chcę to wszystko naprawić. Chcę z tobą być. Nie chcę znowu popełnić tego samego błędu. Nie po tych osiemnastu latach.
Charlie milczała, wpatrując się w moje załzawione zielone oczy. Nie wiedziała co powiedzieć. Po chwili jednak przysunęła się bliżej mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. Drugą ręką podniosła moją głowę i spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się delikatnie i objęła moją twarz.
— Ja też cię kocham, Allen. Kochałam cię od dawna, ale uwierz mi, zabolało mnie to, kiedy powiedziałeś, że chcesz tylko się przyjaźnić. Może faktycznie wrócimy do tych dobrych, starych czasów i zaczniemy wszystko od nowa? Co prawda nie od razu wejdziemy w związek,na to potrzebujemy trochę więcej czasu. Mamy po prostu sporo do naprawienia. A jak to już zrobimy, możemy dalej budować coraz więcej.
Uśmiechnąłem się przez łzy. Ku jej zaskoczeniu objąłem ją najmocniej jak się da. Zanurzyłem twarz w jej płaszczu, którego zapach koił moje nozdrza. Tak, dawno tego nie czułem. Ona objęła moją szyję, natomiast ja zanurzyłem dłoń w jej gęstych, długich blond włosach.
— Masz rację — mruknąłem. — Potrzeba nam trochę czasu. Ale cieszę się, że chociaż przy mnie będziesz.
— Ja też, Allen. — Po tych słowach oparła swoją głowę o moje ramię. — Tak mi cię brakowało, Allen.
Uśmiechnąłem się tylko. Objąłem ją w talii i przysunąłem bliżej Charlie. Uniosłem wzrok i spoglądając na gwieździste niebo ukrywające się za koronami drzew. Nigdy nie uważałem się za wyjątkową osobę. Byłem po prostu zwykłym mężczyzną, z głową ciągle w chmurach i z rozbitym umysłem, ale ze złotym sercem. Ale za to ona... ona była dla mnie kimś o wiele wyjątkowym. Była dzieckiem bożym, nadzieją, odkupieniem, miłością. Była moją Gwiazdą Polarną - zawsze wskazywała dobrą drogę. I czułem, że w tym momencie, kiedy siedzieliśmy przytuleni do siebie, odnalazłem właściwą drogę.
Od tego dnia czułem się, jakbym był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Czułem się, jakbym odzyskał dawno temu zagubioną cząstkę swojego życia. Zostałem natychmiast wypełniony nadzieją na lepsze jutro. I to ona właśnie sprawiała, że czułem się bardziej szczęśliwie niż kiedyś. Szczególnie, kiedy brnęło się i właściwie nadal brnie się w depresji.
Charlie zaczęła mnie odwiedzać. Coraz częściej widziałem u progu mych drzwi uśmiechniętą kobietę, która sprawiała, że serce zaczynało mi szybciej pompować krew. Zdawało mi się, że za każdym razem, gdy przychodziła do mnie porozmawiać, pośmiać się czy powspominać, chata stawała się wtedy bardziej kolorowa, bardziej jasna. I pełna miłości.
Tuż po świętach Charlie przyszła do mnie ponownie. Kiedy tylko pojawiłem się w drzwiach, cała rozpromieniła się. Powiesiła płaszcz w przedpokoju i poszła ze mną do kuchni, aby wypić kawę.
Charlie od dawna miała coś takiego w sobie, co sprawiało, że świat stawał się bardziej kolorowy, piękny. I to ona sprawiała, że z każdym jej przybyciem czułem się o wiele bardziej szczęśliwy. Każda nasza rozmowa, każdy jej śmiech, każde jej spojrzenie błękitnych oczu sprawiały, że serce biło mi jak oszalałe, a po plecach przechodziły mi przyjemne ciarki.
— Co akurat robiłeś? — spytała, odkładając kubek z kawą.
— Miałem zamiar coś upiec — mruknąłem, nie mogąc przestać patrzeć na jej oczy.
Boże, ona była tak piękna. Nawet mimo upływu lat, nadal przypominała tę samą Charlie, którą znałem za dawnych czasów.
— Mogę ci pomóc — powiedziała, odgarniając złote loki z twarzy. — Zawsze to jest szansa, żeby coś porobić razem. — Po tych słowach uśmiechnęła się promiennie, a mnie natychmiast zrobiło gorąco za kołnierzykiem golfa.
— Ja... Hmm... — Chrząknąłem nerwowo, po czym uśmiechnąłem się delikatnie. — To jest bardzo dobry pomysł.
Allen, uspokój się. Nie zachowuj się jak debil.
Kiedy szukałem przepisu na ciastka cynamonowe, zerkałem co jakiś czas ukradkiem na Charlie. Czułem się, jakby ktoś położył na moim sercu ogromny ciężar. Spadło na mnie poczucie winy, tego, że Charlie powoli pojawiała się w jego świecie, które było nieprzyjemne dla każdego, kto w niego wchodził. Ona była słodka, delikatna i dobra, więc nie pasowała do mojej rzeczywistości. Ale mogła sprawić, że mój świat stanie się bardziej kolorowy.
Wyjąłem masło, cukier, puder i mąkę, spoglądając jednocześnie na Charlie, która związywała swoje włosy w kucyk. Uśmiechnąłem się delikatnie, kładąc produkty na blat.
Charlie podwinęła rękawy, po czym na mnie spojrzała ze zdziwieniem.
— A ty nie podwijasz rękawów? — spytała.
Zamarłem w bezruchu, trzymając w rękach pudełko jajek. Czułem, jak robi mi się słabo. Wszelkie bolesne wspomnienia natychmiast wróciły, męcząc mój umysł. Ręce zaczęły mi drżeć. Ledwo co odłożyłem pudełko na stolik.
— Nie — wydusiłem z trudem, odwracając się do niej plecami. Oparłem się rękoma o blat i stałem tak pochylony.
— Na pewno? Byłoby ci łatwiej.
— Powiedziałem: nie — warknąłem zdenerwowany.
Zerknąłem ukradkiem na Charlie, której twarz posmutniała, kiedy zobaczyła łzy, które tak bardzo chciałem powstrzymać. Podeszła do mnie i chwyciła mnie za ramię.
— Allen... co się dzieje? Czy coś cię boli?
Tylko pokiwałem głową.
— A chcesz o tym porozmawiać?
Wzruszyłem tylko ramionami.
— Charlie, ja... Popełniłem wiele błędów. Zostałem skrzywdzony i sam się skrzywdziłem. Po prostu... Boję się, że poczujesz się mną obrzydzona albo będziesz się obwiniać o to. Ja tego nie chcę.
— Och, Allen — wymamrotała, obejmując mnie od tyłu. Natychmiast mi serce zabiło mocniej. — Czasami szczera rozmowa zrzuca z ciebie ciężar. Cokolwiek masz mi do powiedzenia, nigdy nie poczuję się tobą obrzydzona. Nigdy się od ciebie nie odwrócę, rozumiesz?
Milczałem przez chwilę. Łzy spłynęły mi po policzkach, ale natychmiast je otarłem. Czułem się potwornie z myślą, że nie wszystko poszło tak jak powinno. Ona się miała o tym nie dowiedzieć, pomyślałem. To nie był odpowiedni moment. Ona sobie z tym nie poradzi. Ja sobie nie poradzę. Ale mimo to wydusiłem tylko:
— Rozumiem.
Charlie mnie puściła i powiedziała cicho:
— Allen, odwróć się i spójrz na mnie. — Odwróciłem się i spojrzałem na jej lazurowe oczy. — Powiedz mi o co chodzi. Proszę.
Nie odpowiedziałem, tylko sięgnąłem do rękawek golfu. Zawahałem się przez chwilę, ale mimo to z trudem podciągnąłem rękawki aż do łokci. Odwróciłem wzrok, kiedy oczom ukazało mi się przedramię pokryte licznymi, bladymi bliznami. Charlie na ten widok zasłoniła usta dłońmi. W jej oczach natychmiast pojawiły się łzy. Potem jednak opuściła ręce. Dolna warga lekko jej drżała. Łzy spływały strumieniami po jej policzkach.
— Allen... — wydusiła. — Czy ty... Ty naprawdę... — Tylko pokiwałem głową. — O mój Boże. Allen, ja... — Kompletnie nie wiedziała co powiedzieć. Ja natomiast usiadłem przy stole i zakryłem twarz dłońmi. Starałem się powstrzymać łzy. Czułem się potwornie. Z jednej strony czułem się lżej, a z drugiej? Z drugiej czułem ogromne zakłopotanie, wstyd, a nawet poczucie winy.
Ty idioto. Dlaczego jej to powiedziałeś? Teraz będzie się o to obwiniać. Skrzywdziłeś ją po raz kolejny swoimi błędami. Samym sobą.
Poczułem delikatną, drobną dłoń na moim ramieniu. Zacisnąłem zęby. Starałem się nie rozkleić się przed Charlie, ale im bardziej tłumiłem w sobie emocje, tym większy sprawiałem sobie ból. I jeszcze te natrętne myśli... W tym momencie miałem ochotę krzyczeć w niebogłosy. Chciałem, aby mnie usłyszała cała Cottena, cały świat. Aby usłyszał jak bardzo cierpię wewnętrzne. Jak szlocham w duchu. Skuliłem się w krześle, wbijając palce w ramiona, czując, jak bolesne wspomnienia i myśli rozdzierały mój osłabiony umysł, kawałek po kawałku.
Nagle poczułem, że Charlie kuca przede mną i obejmuje moje dłonie.
— Allen... Spójrz na mnie, proszę.
Uniosłem głowę i spojrzałem załzawionymi oczami na Charlie, której oczy też były szklane. Na jej twarzy malowało się szczere współczucie.
— Allen... Ja... Tak mi przykro.
Zacisnąłem tylko wargi i zamknąłem oczy.
— Charlie, posłuchaj, ja... Ja zostałem skrzywdzony. I sam siebie skrzywdziłem. Miałem z trzydzieści dwa lata, kiedy to wszystko się zaczęło. Pracowałem w miejscu, które było tak naprawdę kółeczkiem wzajemnej adoracji, gdzie nie mogłaś mieć swojego własnego zdania, bo by cię zrównali natychmiast z ziemią i powiedzieli, że jesteś idiotką. Byłem tak strasznie głupi, tak naiwny... Początkowo nie przejmowałem się tym. Ale zawsze sobie przypominam, jak kiedyś, a zwłaszcza w weekendy, jedyne co chciałem, to leżeć w łóżku cały boży dzień, wpatrując się w jeden punkt, za co się obwiniałem i zamieniało się to w błędne koło. Próbowałem od tego uciec, ale nie mogłem, bo było za późno. A potem już było tylko gorzej. Kiedyś było ze mną tak źle, że nie mogłem na siebie spojrzeć w lustrze, bo brzydziłem się sobą. Nienawidziłem siebie, swojego ciała, tego, kim jestem. Czułem się coraz gorzej, aż w końcu... — Nabrałem łapczywie powietrza, starając się nie rozpłakać. — Aż w końcu trafiłem do szpitala z przeciętymi nadgarstkami. — Źrenice Charlie rozszerzyły się w przerażeniu. — Charlie, ja próbowałem popełnić samobójstwo.
Cisza. To jej najbardziej się obawiałem. Ona zawsze przynosiła coś niezbyt przyjemnego. Charlie milczała, wpatrując się w moje oczy. Pojedyncze łzy spływały po jej zaczerwienionych policzkach.
— Ja... Wychodzę na prostą. Jestem na terapii, zażywam leki, niby jest ze mną lepiej, ale... Te wszystkie wspomnienia i myśli nie dają mi spokoju. — Uniosłem głowę i pociągnąłem nosem. — Po prostu... Przeżyłem zbyt wiele, zobaczyłem zbyt wiele, byłem świadkiem zbyt wielu bolesnych sytuacji. Chcę w końcu odpocząć. Przepraszam, że cię zamartwiam. Uznałem, że powinienem ci o tym powiedzieć. Ale mimo to czuję się z tym okropnie. Wiem, że się mną brzydzisz, że to dla ciebie za trudne, za bardzo krępujące. No bo jak można być zakochanym w mężczyźnie, który jest... mną? Może gdybym był na tyle silny... gdyby mnie to nie spotkało... być może inaczej bym żył. W spokoju, szczęściu. A teraz? Teraz żyję w wiecznym strachu, że coś znowu spierdolę, że nadal będę brnął w tym gównie. Charlie... Przepraszam.
— Allen, Boże drogi, za co ty mnie przepraszasz? — spytała Charlie, obejmując moje dłonie. Przez chwilę przez moje plecy przeszedł przyjemny, uspokajający dreszcz. — Za to, że masz depresję? Nie miałeś na to wpływu, to nie twoja wina. — Niespodziewanie kobieta objęła mnie zanurzając twarz w moim ramieniu. — W żaden sposób mnie to nie obrzydza czy krępuje. Jesteś dla mnie ważny, rozumiesz? Pomogę ci, Allen. Jestem z tobą. Nigdy cię nie opuszczę. Nigdy.
꧁꧂
— Allen? — Blondynka wychyliła głowę zza drzwi. Jej oczy posmutniały, kiedy zobaczyła szesnastolatka siedzącego w milczeniu na skraju łóżka. Podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Ten zadrżał nerwowo, gdy tylko poczuł dotyk jej dłoni. Uniósł wzrok na nią, ukazując zasinione miejsce pod jego okiem, po czym spuścił głowę. — Allen, proszę cię... — Charlie ukucnęła przed nim i chwyciła go za jego posiniaczone ręce. Szatyn usilnie starał się unikać jej wzroku, ale błękit jej oczu wręcz go zmuszał, aby w nie spojrzeć. — Chcę z tobą porozmawiać.
— Niby o czym? — spytał. Jego słaby, zachrypnięty głos przeraził dziewczynę. — Nie chcę już o tym rozmawiać.
— Ale tłumisz w sobie emocje. I to cię boli bardziej niż te siniaki czy rany. — Westchnęła ciężko. — Allen, jesteś już bezpieczny. Twój ojciec już cię nie tknie. Zostaniesz z dziadkami. I z nami wszystkimi.
— I co mi z tego — prychnął — kiedy mną tak naprawdę gardzicie? Jestem dzieciakiem z patologicznego domu. Powiedz mi, Charlie... — Spojrzał na nią załzawionymi oczami. — Czy to cię naprawdę nie brzydzi? Czy nie brzydzi cię prawda, którą tak bardzo ukrywałem przed wami?
— Nie — powiedziała stanowczo. — W żaden sposób to nie zmienia tego, jaki jesteś. I nie zmienia to faktu, kim tak naprawdę jesteś. A jesteś moim przyjacielem. Jesteś dla mnie ważny. Tak samo dla twoich dziadków. I dla Trevora, i dla Victorii, i dla Jamesa, i dla Briana, i dla Alexa, i dla Dakoty. Pomogę ci jak mogę. — Po tych słowach przytuliła go ostrożnie. — Nigdy się od ciebie nie odwrócę. Pamiętaj o tym.
꧁꧂
W moich oczach natychmiast stanęły łzy. Zanurzyłem twarz w koszulce Charlie, czując, jak słona ciecz spływa mi po policzkach. Zacząłem cały drżeć w jej ramionach, pozwalając sobie, aby ciarki ogarnęły całe moje ciało. Czułem się, jakby z mojego serca spadł ciężar, tak samo szybko jak się pojawił wcześniej. Nie miałem już nic na sumieniu. Nic już na mnie nie wywierało wpływu. Poczułem się po prostu wolny.
Wkrótce Charlie wypuściła mnie, patrząc mi w oczy. Po jej policzkach również spływały łzy. Mimo to uśmiechnęła się delikatnie, obejmując moje zabliźnione ręce. Powstrzymałem się również na uśmieszek. Charlie chyba naprawdę była zdolna naprawić mnie i mój świat. Od tego momentu już wiedziałem, że ta kobieta może zmienić moje życie.
— Charlie, ja... — Wzruszenie odebrało mi głos. — Dziękuję.
— Nie musisz. — Charlie uśmiechnęła się szerzej. — Zależy mi na tobie i chcę, żebyś był szczęśliwy. Zasługujesz na to. Pomogę ci to osiągnąć. A teraz chodźmy robić ciastka. — Niespodziewanie pocałowała mnie w policzek, po czym wstała i podeszła do lady. Czułem, że robię się cały czerwony jak burak. Siedziałem tak przez chwilę nieruchomo, ale potem postanowiłem dołączyć do kobiety.
Podciągnąłem wyżej rękawy. Spojrzałem na zabliźnione ręce i westchnąłem ciężko. Postanowiłem się uspokoić i nie zwracać uwagi na blizny. Wyciągnąłem miskę i wbiłem trzy jajka.
— Ale jaja — zażartowałem, ubijając wspomniane wcześniej składniki, na co Charlie uśmiechnęła się promiennie. Wyjęła cynamon, imbir i miód. Wlała płynne złoto do miksera, a wkrótce cały dom zapachniał cynamonem i imbirem.
— Wiesz, gdyby święta były jedzeniem, to byłyby miodem, ciastkami i pieczenią. — Skosztowała wielokwiatowego miodu, śmiejąc się cicho. — Chociaż bym nie łączyła pieczeni z ciastkami cynamonowymi — dodała, włączając mikser.
— I tak wszystko miesza się w żołądku — stwierdziłem, na co oboje się roześmialiśmy. — No co? Tego mnie nauczyły studia i jedzenie kanapek z ogórkami i nutellą. Mmm, delicje, co nie?
— Jak najbardziej — powiedziała, uśmiechając się.
Gdy ciasto stało się jedną, przyjemnie pachnącą masą, uformowaliśmy z niego kulę i włożyliśmy do lodówki, mając przed sobą godzinę oczekiwania. Postanowiliśmy zatem usiąść w salonie i wypić kawę. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, śmiejąc się i czując zapach cynamonu. I było niczym za dawnych czasów, jak za tych ostatnich dni wakacji, kiedy żegnaliśmy się ze łzami w oczach. I tak samo jak w letnie popołudnia, kiedy siedzieliśmy blisko plantacji słoneczników rodziców Charlie, obawiając się egzaminów i tego, co przyniesie jutro.
Podniosłem wzrok znad kubka kawy i uśmiechnąłem się lekko. Charlie pochwyciła moje spojrzenie, po czym jej policzki zarumieniły się.
— Widzę, że poprawił ci się humor — stwierdziła, odgarniając kosmyk włosa z czoła.
— I to bardzo. — Spojrzałem na nią czule. — Charlie... Tak bardzo przepraszam cię za to wszystko. Po prostu...
— Naprawdę nie musisz mnie przepraszać — powiedziała, pochylając się lekko. — Rozumiem bardzo dobrze twój ból. Chcę, żeby było z tobą lepiej. Chcę ci pomóc.
Pokiwałem głową.
— Pamiętam, że jak zaczynałem terapię, trudno było mnie namówić na pomoc. Zarówno Eddie próbował, jak i Caroline.
— Kto?
— Eddie to ten rudowłosy barman, co ci powiedział o mnie. A Caroline to moja terapeutka i przyjaciółka.
— Rozumiem.
— Więc w sumie cieszę się, że się ostatecznie zgodziłem. Teraz nie mam z proszeniem o pomoc aż takich problemów.
— To zawsze jest jakiś progres — stwierdziła. — Hej, Allen?
— Hmm?
— Tak się zastanawiałam... Może chciałbyś pojechać ze mną na obiad do moich rodziców? Myślę, że będą przeszczęśliwi, kiedy cię zobaczą. Tak dawno cię nie widzieli. Możesz przy okazji poznać moje córki.
— Z chęcią, ale... — Uśmiech zszedł mi z twarzy. — Trochę się boję, że będą na mnie źli za... no wiesz... odrzucenie ciebie.
— Absolutnie nie będą o to źli! — zawołała. Odłożyła kubek z kawą i spojrzała na mnie uważnie. — Allen, to już przeszłość. Liczy się to, co jest teraz. Poza tym znasz moich rodziców. Oni nie są takim typem ludzi.
Pokiwałem głową, choć trudno mi było w to uwierzyć. Ludzie byli różni i choć znałem państwo Shell z ich gościnności i życzliwości, miałem duże wątpliwości.
Po godzinie poszliśmy do kuchni, gdzie rozwałkowałem pachnące ciasto. Charlie poszła wyciągnąć z szuflady srebrne foremki w gwiazdki, które kiedyś dostałem na święta od Caroline i jej męża, Roberta. Ja tymczasem wziąłem kawałek surowego ciasta do ust, rozkoszując się korzennym, słodkim smakiem, przywołując wspomnienia świąt Bożego Narodzenia u dziadków. Potem wycinałem kształty ciastek, układając je na blaszce, a potem wstawiłem pierwszą porcję do piekarnika. Kiedy tylko zamknąłem urządzenie, niespodziewanie na moją głowę pojawiła się mąka, która ubrudziła moją twarz i granatowy golf. Odwróciłem się w stronę Charlie, która zachichotała cicho. Przekręciłem oczy, uśmiechając się szeroko.
— Naprawdę, panno Shell? Na tyle cię stać? W ogóle co to ma być, gdzie są moje farby? Mąka jest jedną zwykłą podróbą! — Po tych słowach sypnąłem w kobietę mąką, na co ta obróciła się plecami. Mąka unosiła się w powietrzu, opadając na nasze włosy, twarze i ubrania.
— Hmm, czyżby ktoś tu osiwiał, panie Martinez? — spytała Charlie, otrzepując moje włosy z pyłu.
— Już dawno temu zacząłem siwieć, a teraz to już w ogóle — zażartowałem. — Hej, co robisz? — spytałem, kiedy Charlie wyciągnęła telefon i zrobiła mu zdjęcie, chichocząc cicho.
— Spokojnie, to tylko dla mnie. Po prostu uwieczniam chwilę.
— O ty cwaniaro — mruknąłem, chwytając ją w talii. Ona roześmiała się wniebogłosy i po chwili delikatnej szarpaniny wydostała się z moich objęć. Poprawiła włosy, po czym zerknęła na mnie cała zarumieniona. W jej oczach natychmiast pojawiły się radosne iskierki. Oddychając ciężko, objęła moje dłonie i spojrzała mi prosto w oczy. Przygryzła wargę, uśmiechając się delikatnie. Boże, jaka ona była piękna. Uśmiechnąłem się i pochyliłem się delikatnie, aby ją pocałować. Jednak ona natychmiast puściła moje dłonie i odsunęła się ode mnie, znając moje zamiary. Zaczerwieniła się na twarzy, spuszczając wzrok. Staliśmy przez chwilę w milczeniu. Potem Charlie westchnęła, odgarnęła włosy do tyłu i powiedziała:
— Lepiej już chodźmy, bo się ciasteczka spalą.
— Taa — mruknąłem, czując przyjemne ciepło w sercu. Po raz pierwszy chyba byłem tak bardzo szczęśliwy. — Chyba masz rację.
•••
Witam serdecznie!
Chciałabym niezmiernie przeprosić Was za brak rozdziału od dłuższego czasu.
Przez połowę lipca oraz przez cały sierpień miałam mętlik w głowie. Oprócz tego, że miałam wielogodzinne remonty mojej harcówki, to miałam okres załamania nerwowego. Czułam się tak słabo psychicznie, że postanowiłam odpocząć trochę od pisarstwa. Mam nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie moją nieobecność.
Ale nie martwcie się! Jest już lepiej i powoli wracam do toku pisarskiego. Zacznę powoli pisać rozdziały, niedługo pewnie pojawi się również siódmy rozdział ,,Ad Astry". Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z tym opowiadaniem, gorąco zachęcam do zerknięcia.
Z góry dziękuję za zrozumienie ❤️
Buziaki!
~ Beta
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro