Rozdział 18
Nazajutrz w powietrzu unosiły się wonie dymu i spalonego drewna. Samotnicy mieli wydzielone posłania w legowisku wojowników. Najciężej ranny został Krzemień. Na pewno do końca życia zostaną mu blizny i nieodrośnięte futro na tyle ciała i ogonie. Pozostałe koty miały się nawet dobrze. Z rana wyruszył patrol poszukiwawczy za Wierzbą, Klonem, Iglicą i Łodygą. Kocięta po wyjściu ze żłobka bardzo zainteresowały się gośćmi. Króliczka plątała im się pod łapami, zaś Kopeć i Rudasek oferowali pomoc, jak uczniowie albo może nawet mali wojownicy.
Właśnie rudy kocurek wszedł pod przednie łapy obolałego Krzemienia, próbującego dojść do stosu zwierzyny.
— Przynieść może zwierzyny?
— Tylko szybko, malcze.
Kocurek w podskokach podbiegł do stosiku, wyciągnął z niego dużą mysz, po czym zawrócił w stronę szarego kocura i wręczył mu ją.
— Dziękuję.
Krzemień zabrał się za jedzenie ofiary. Jagodowa Łapa była pod wrażeniem uprzejmości Rudaska. Kociak zaimponował jej swoimi manierami.
— Dzień dobry, Krzemieniu, jak się czujesz? — spytała, podchodząc do samotnika. Nie chciała pozostać gorsza od nieco podrośniętego kociaka.
— Tragicznie — westchnął — spałem sobie spokojnie i cała moja nora spłonęła. Na dodatek nie zdołałem uciec wystarczająco szybko i stało mi się to — to mówiąc, skrzywił się i wskazał nosem swoje pokiereszowane tylne nogi — Miałem szczęście. Gdyby nie ten klan... Już by mnie tu nie było.
Uczennica przełknęła ślinę. Krzemień musiał okropnie cierpieć.
— A co z Iglicą i Łodygą?
— Spali w drzewie, z córkami. Chyba nie zdołali uciec. Nie było nawet szans na ucieczkę. Znając ich, pewnie woleli ratować swoje dzieci i ginąć w płomieniach niż sami zwiewać przed ogniem, a pozwolić córkom zginąć.
— Kiedyś spotkałam się z nimi — wspomniała kotka.
— Co? Kiedy? — zaciekawił się kot.
— Uciekłam od patrolu na ziemie samotników — w gardle miała wielką gulę, gdy to mówiła — I spotkałam ich. Trochę się z nimi pobiłam, muszę przyznać, że mają spore umiejętności.
— Widziałem ich kilka razy i myślę, że to dobre koty — ocenił Krzemień — Bardzo opiekuńczy, trzeba na nich uważać, gdy ich córki są w pobliżu.
Wtedy do obozu wpadł patrol poszukiwawczy. Nie było z nimi nikogo innego.
— Martwe Drzewo doszczętnie spłonęło — zrelacjonował krótko Postrzępiona Pręga — Iglica i Łodyga nie żyją. Znaleźliśmy ciała, lecz aż szkoda je tu przynosić do obozu, nie jest to przyjemny widok.
Zapadła cisza. Cisza tak dojmująca, jak podczas czuwania. Nagle Rumianek wybiegła na środek obozu i upadła twarzą na ziemię z jękiem:
— Moja siostra! Ona była moją siostrą!
Wieczór, Cynamonka i Krzemień podeszli do przyjaciółki i zaczęli ją pocieszać. Nic jednak nie mogło powstrzymać jej płaczu i rozpaczy. Była zbyt zdruzgotana śmiercią siostry. I to tak tragiczną.
— Odnaleźliśmy też Wierzbę i Klon, po waszych opisach — ciągnął Postrzępiona Pręga — Żyją, są całe i zdrowe. Jednak uciekły od razu, gdy nas zobaczyły. Próbowaliśmy je gonić, powiedzieliśmy im, że ich rodzice nie żyją, jednak odpowiedziały, że uciekają, by odnaleźć nowy, lepszy dom, który już nie spłonie wraz z ich rodzicami. Były nieugięte.
Kolejna chwila ciszy. Twarde kotki.
— Wiedziałem, że się będą bały — westchnął Krzemień — Są nieprzyzwyczajone do kotów z klanu. I nie lubią się z nieznajomymi. Bardzo. Nic już nie zmieni ich decyzji, dajmy im spokój — przemówił poważnym głosem.
— Ważne, że żyją — skomentowała Cynamonka, grzebiąc pazurem w ziemi.
— Pożar prawdopodobnie spowodowali Dwunożni, odkryliśmy ich małe ognisko — rzekł Czarne Niebo — Nie wiemy, czy podpalili to drzewo specjalnie, czy to był wypadek. Jedno jest pewne, doszczętnie spłonęło. Nie ma już z niego nic, tylko proch, dym i popioły.
Kolejny moment milczenia. Wieczór usiadł i zwiesił głowę w dół. Cierpiał. Przy tamtym drzewie czasami spotykali się samotnicy, jeśli mieli jakąś rodzinę lub przyjaciół, coś co Jagodowa Łapa kiedyś sądziła, że tylko kot z klanu może mieć.
— Byłem kiedyś blisko waszego terytorium — zaczął Wieczór, wzdychając głośno — Razem z matką i rodzeństwem, siostrą i bratem. I teraz coś widzę.
Czarne Niebo, stojący jak dotąd wśród tłumu, wtedy zaczął intensywnie wpatrywać się w kocura. Obaj mieli czarne futra i niebieskie oczy. Byli dość podobni. Uczennica wiedziała, że nie był obecny, przebywał u medyczki, gdy koty się przedstawiały.
— Czekałem tak wiele księżyców, tak wiele sezonów, z nadzieją, że jeszcze kiedyś zobaczę, upewnię się, że już wszystko dobrze — kocur mówił zagadkami. Lekko mrużył zranione oko — Czarny? Bracie?
W tej chwili Czarne Niebo uśmiechnął się promiennie i z nadzieją.
— Wieczór?
— Ty też myślałeś, że nie żyję?
Dwójka kocurów podbiegła do siebie z serdecznym śmiechem, wtulając się w swoje czarne, krótkie futra. Jagodowa Łapa wzruszyła się. Oni byli braćmi! Obłoczne Futro mówiła jej, że Czarne Niebo dołączył do klanu w wieku ośmiu księżyców. Był wtedy niewiele starszy niż ona! A teraz spotykał się z bratem! Obaj tulili się do siebie na środku obozu, jak dwa cudem ocalałe kocięta. Skaliste Futro uśmiechała się pod nosem na widok szczęścia partnera. Sójcze Skrzydło i Zacienione Serce patrzyli się najpierw na siebie, potem na ojca i stryja. Rudzikowy Szpon i Świetlista Sadzawka obserwowały zdarzenie z odległości, nie dowierzając, że to się dzieje.
— Co się właściwie stało na tym pierwszym polowaniu? — spytał w końcu Wieczór, patrząc głęboko w ciemnoniebieskie oczy brata.
— Wpadłem pod potwora, ale przeżyłem dzięki pewnym dwóm wojownikom — tutaj schylił głowę w kierunku Cichego Zmierzchu i Świecącego Kamienia. Spojrzeli na młodszego kota ciepłym wzrokiem — Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tutaj. Zginąłbym pewnie, a kto by tam znalazł i pogrzebał moje ciało... Oni mnie uratowali. I jestem już Czarne Niebo. A to — podszedł do Skalistego Futra, Sójczego Skrzydła i Zacienionego Serca — moja klanowa rodzina. Moja partnerka, Skaliste Futro, moja córka, Sójcze Skrzydło i syn, Zacienione Serce.
— Już ich poznałem — roześmiał się Wieczór — Ale miło wiedzieć, że to twoi krewniacy.
— Mam jeszcze inną rodzinę, ale nie taką jak myślisz — czarny kocur zaprowadził brata do innych kotów — Oto moje przybrane córki, Rudzikowy Szpon i Świetlista Sadzawka. Może nie wiążą nas więzy krwi, ale kochamy się jak rodzina.
Dwie kotki popatrzyły się najpierw na siebie, potem na dwa uradowane koty.
— Wspaniale masz w tym klanie — przyznał drobniejszy, czarny kocur — Nie wiem czy wiesz, ale muszę cię zasmucić. Nasza matka nie żyje. Zabił ją pies, niedługo przed pożarem.
Czarne Niebo zamilkł. Opuścił głowę. Jego błękitne oczy wpatrzyły się w pustkę.
— Tak mi przykro — jęknął cicho — Ważne jednak, że nadal mam brata, partnerkę i cudowne kocięta.
Klan pokiwał głowami.
— A co z naszą siostrą? — odezwał się po chwili milczenia czarny kot z klanu. To oni mieli jeszcze siostrę? Klan cały czas obserwował dokładnie sytuację.
— Jemiołą? — zgadnął Wieczór — Ona odeszła do Dwunożnych. Powiedziała, że idzie tam, gdzie jej matka. Wciąż się zastanawiam, czy Asza akceptuje jej wybór.
— Drodzy, później porozmawiacie — przerwała w tym momencie Klonowa Noc — Patrol łowiecki jeszcze nawet nie wyszedł, a jest już przecież zaplanowany. Idą Brunatny Cień, Pylista Zamieć, Świecący Kamień i Oszroniona Łapa. Potrzebujemy łap do pomocy. Ktoś chętny pobawić się z kociętami Ostrokrzewiastej Paproci?
— Ja mogę — zaoferowała się Cynamonka — Rumianek chętnie by to zrobiła, ale chyba nie da rady. Te wydarzenia tak nią wstrząsnęły...
— Idę z tobą — dołączył się Żukowy Pazur — Jako ojciec czwo... — nagle urwał i utkwił wzrok w ziemi. Już nie. Już nie czworga. Widać było, że ciężko mu powiedzieć następne słowo — ...Trojga kociąt, doskonale wiem, w co lubią się bawić.
— No to chodźmy — brązowozłota kotka świsnęła ogonem, po czym udała się z rudym kocurem w stronę żłobka.
Jagodowa Łapa w myślach wróciła do tematu Czarnego Nieba i Wieczoru. Tłum już się rozszedł, dwaj bracia poszli do legowiska wojowników. Czy jeszcze coś będzie w stanie ją zaskoczyć? Znając ten klan, pewnie tak. Wszystko tu było pogmatwane i skrywało tajemnice. Ale lubiła to. Po prostu lubiła, jak coś się działo.
***
Nie było wiatru, lecz w powietrzu unosił się mróz. Jagodowa Łapa lekko się wzdrygnęła. Tylko pozazdrościć niektórym. Waleczna Łapa, Oblodzona Jagoda, Polny Rozkwit, Obłoczne Futro... Tyle było kotek w klanie z długą, bujną i puszystą sierścią. Ona zaś miała krótką, ale jednocześnie dość gęstą i miękką. Zimno jednak przebijało się aż do jej skóry, przeszywając ją na wskroś. Jeszcze nie zmieniła sierści całkowicie. Szła akurat z Waleczną Łapą i Bladą Pręgą przez las. Zostali wysłani na poszukiwanie ziół. Mieli znaleźć jagody jałowca, korzeń żywokostu i trochę kory olchy. Blada Pręga jako wojownik został posłany, by jak powiedział Jarzębinowy Mróz, pilnował uczennic. Kotka po prostu lepszego towarzystwa mieć nie mogła. Znaleźli już korzeń łopianu, wystarczyło jeszcze tylko poszukać olchy i jałowca.
— Jak wygląda jałowiec? — spytała Jagodowa Łapa.
— Taki iglasty krzew, ma granatowe jagody i ładny zapach. Chociaż nie tak ładny jak kocimiętka — opisała roślinę Waleczna Łapa.
— Czyli teraz szukamy jałowca, ma się rozumieć? — upewnił się pręgowany kocur.
— Tak. Chyba, że prędzej znajdziemy olchę, a jest na to większa szansa. Chociaż na północnym skraju kotliny treningowej rośnie jałowiec - kotka mówiła przez zęby, niosąc w nich spory korzeń żywokostu.
— A więc prowadź — wojownik przepuścił do przodu młodszą koleżankę. Cała trójka okrążyła polanę treningową. W końcu znaleźli krzew jałowca, lecz jagód było krytycznie mało. Po dogłębnych, dalszych poszukiwaniach, młode koty znalazły tylko kilka małych jagódek.
— Powiemy jej, że tylko to znaleźliśmy trudno — westchnęła Waleczna Łapa. Nigdzie indziej nie rośnie jałowiec. Mówiła mi. Ale ma też trochę w zapasach, więc powinno wystarczyć.
— O ty, żeby mentorce mówić, że ziół nie było — Jagodowa Łapa posłała swojej przyjaciółce psotne spojrzenie.
— To bardzo źle! Jestem Klonowa Noc i to wszystko słyszę! Ja wam pokażę, gdzie są zioła! — uczennica medyczki naśladowała głos swojej mentorki, usiłując powstrzymać śmiech, a szło jej to z trudem.
— O wy dzieciaczki, tak nie wolno! Do ziół mi tu! Już! — krzyknął Blada Pręga, następnie wybuchając śmiechem wraz z koleżankami. Jagodowa Łapa w takich momentach nie przejmowała się wiecznie złą medyczką. Teraz mogła się z niej śmiać do woli. Coś jednak podpowiadało jej, że o czymś zapomniała.
— Czy my o czymś zapomnieliśmy? — wtrąciła nagle.
— No tak! Olcha! — Waleczna Łapa wykrzyknęła niemal w tym samym momencie. Od razu zaczęła szukać odpowiedniego drzewa. Gdy w końcu znalazła, zahaczyła o korę pazurami.
— Ma ktoś pomysł, jak to się odrywa? — spytała, odrywając pazury od drzewa i potrząsając energicznie przednią łapą. Musiała lekko nadwyrężyć swoje szpony. Zostawiając jagody i korzeń w jednym miejscu, Blada Pręga i Jagodowa Łapa podeszli do niej, próbując jej pomóc. Robili to samo co ona, wręcz gryźli drzewo, w żaden sposób nie mogli oderwać kory. W końcu wściekły Blada Pręga uderzył z całej siły pazurami w korę i przejechał w dół. W jednej chwili odskoczył do tyłu i zawył z bólu, unosząc do góry przednią łapę.
— Co się stało?! — wrzasnęła Waleczna Łapa, podbiegając do towarzysza.
— Chyba złamałem sobie pazur... — jęknął kocur. Na ziemię skapnęła duża kropla ciemnoczerwonej krwi.
— A nawet dwa — uczennica medyczki przyjrzała się uważnie — Nie wiem, jak ty za jednym ruchem połamałeś dwa pazury, ale nie chcę wiedzieć, mimo wszystko nie.
Jagodowa Łapa przylgnęła do boku towarzyszą, patrząc na jego ranną łapę. Dwa pazury były całkowicie powyginane i połamane, krwawiły. Co ona ma teraz zrobić? Pomóc mu. Ale jak? Nie wiedząc nawet do końca, co robi, zerwała z korzenia olchy trochę mchu. Położyła delikatnie na jego rannej łapie kilka strzępów, starając się powstrzymać krwawienie. Krew jednak wciąż sączyła się z ran. Zdjęła mech i zaczęła wylizywać złamane pazury swojego przyjaciela. Wtedy zdała sobie sprawę, co robi. On cały czas na nią patrzył. Spojrzała w górę, na niego, odnajdując wzrok w jego ślepiach. Były piękne. Szmaragdowozielone. Patrzył na nią z uśmiechem, jakby zachęcał ją do kontynuacji.
— Odsunąć się i skończyć romanse! Wymyłam już korzeń w kałuży!
Waleczna Łapa. Oba koty odskoczyły od siebie gwałtownie. Kotce natychmiast zrobiło się ciepło, choć wokół panował ziąb. Srebrzysta uczennica zerwała kolejną porcję mchu i przycisnęła ją do łapy wojownika. Krwawienie długo nie ustępowało. Gdy wreszcie jednak trochę ulżyło, wzięła w zęby kawałek korzenia i zaczęła go przeżuwać w pysku. Po kilku chwilach wypluła gotową papkę na pokiereszowane pazury Bladej Pręgi. Ostrożnie wmasowała okład, po czym zerwała zawieszone na krzaku, przygotowane wcześniej pajęczyny. Obwiązała nimi stopę starszego kocura i poprawiła opatrunek nosem.
— Nie obciążać zbytnio łapy przez najbliższą ćwierć księżyca, opatrunek ma pozostać przez kilka dni na miejscu, nie używać pazurów, broń Klanie Gwiazdy! — udzieliła porady uczennica medyczki.
— Dobrze, ekspertko — zamruczał kremowy kocur.
— Wytrzymasz tyle — szepnęła przyjacielowi do ucha Jagodowa Łapa. On otarł się pyskiem o jej głowę. Przyjemne uczucie.
— Dziękuję przy okazji, Blada Pręgo, zdarłeś kawałek kory, więc może nam być łatwiej ją ściągnąć — Waleczna Łapa skinęła głową, po czym podeszła do drzewa. Widniała tam niewielka bruzda, po odłamkach wyciągniętych przy uderzeniu Bladej Pręgi. Zagłębiła tam pazury i spróbowała wyłamać choć trochę potrzebnego lekarstwa. Gdy pociągnęła w dół, małe skrawki kory odpadły.
— To działa! — zawołała. Zaczęła drapać jeszcze mocniej, jeszcze głębiej, aż bardzo dużo wiórów i płatów spadło na ziemię, pozostawiając na pniu łysą plamę. Uczennica medyczki przygotowała sobie trochę mchu i pajęczyn, w które zawinęła strzępki kory. Uwiła trzy zawiniątka, ona miała nieść największe. Jagodowa Łapa i Blada Pręga wzięli te przeznaczone dla siebie w pysk, próbując też zabrać się z innymi ziołami. Z trudem unieśli resztę, uczennica wzięła korzeń żywokostu, a wojownik mchową paczuszkę z jagodami jałowca w środku. Cała trójka udała się do obozu.
***
Poszukiwacze wyłożyli swoje znaleziska w legowisku medyczki. Jej akurat tam nie było. Jagodowa Łapa widziała ją wcześniej. Opatrywała łapkę Króliczki, która wbiła sobie cierń w poduszkę. Koteczka próbowała powstrzymywać się od żałosnych pisków przy braciach, zaciskała zęby, jednak co jakiś czas wydawała z siebie cierpiętniczy jęk. Uczennica wyszła z kamiennej norki, po czym podeszła do Króliczki. Medyczka uspokajała opatrzone już kocię, które przestawało skarżyć się na ból.
— Dasz radę, Króliczko, jesteś dzielna. To tylko mały cierń — wyszeptała słowa otuchy do rannej kotki. Wtedy zjawiła się obok niej Waleczna Łapa.
— Klonowa Noc — rzekła do mentorki — Blada Pręga miał wypadek.
Medyczka odwróciła się w stronę swojej uczennicy.
— Co? — spytała się — Powtórzysz?
— Blada Pręga miał wypadek — powtórzyła srebrzysta kotka trochę głośniej i wyraźniej.
— Co sobie znowu zrobił? — westchnęła czarno-biała kocica.
— Zrywał korę z olchy i złamał sobie dwa pazury — zrelacjonowała krótko — Zapamiętałam, że na złamane pazury wykorzystuje się okład z żywokostu, więc zrobiłam mu go. Nie było tylko maku, ale dałam mu w legowisku. Ma opatrunek z mchu i pajęczyn. Musiałam się nim zająć.
Błękitnooka przełknęła ślinę. Bała się mentorki i jej reakcji. Już raz, jak zrobiła coś sama, została ofuknięta.
— Idę go zobaczyć. Zostań z Króliczką, już powinno z nią być dobrze — warknęła, po czym poszła do swojej nory.
Denerwowała Jagodową Łapę. Bardzo. Waleczna Łapa odetchnęła z ulgą.
— Nie krzyknęła na mnie! — jęknęła uradowana — Chyba tym razem dobrze zrobiłam.
Króliczka już w tym czasie uciekła bawić się z braćmi.
— Dlaczego czasami jak ktoś do niej podejdzie i jej coś powie, to patrzy się jak na latającego jeża albo prosi o powtórzenie? — zaciekawiła się Jagodowa Łapa. Jej przyjaciółka musiała to wiedzieć. W końcu znała ją najlepiej.
— Ma lekkie problemy ze słuchem. Nie słyszy w pełni na jedno ucho. Nie jest to jakaś wielka wada słuchu, ale nadal — Waleczna Łapa spojrzała na plamistą kotkę wymownym wzrokiem — Nie lubi, jak jej się o tym przypomina. Gdy się jej na początku szkolenia spytałam, czemu nie słyszy, jak się do niej mówi, prawie pozbawiła mnie uszu. Nie warto mówić jej o tym.
Uczennica pokiwała głową. Czyli medyczka była niepełnosprawna. Ciekawe. To już mamy w klanie trzy chore kotki.
— Ale ogłuchła na starość czy od urodzenia? — dopytywała się wnikliwie zielonooka.
— Od urodzenia. Idzie tu.
Faktycznie. Kocica szła powolnym krokiem, jakby obraziła się na cały świat. Minę miała jednak nie tak wściekłą.
— Waleczna Łapo — rzekła uroczystym głosem — Blada Pręga poodpoczywa sobie chwilę. Bardzo dobrze zrobiłaś okład, lekko musiałam rozłożyć opatrunek, ale naprawiłam twoje dzieło. Pazury były bardzo połamane, spotykałam się z takimi sytuacjami i wiem, jaki to ból. Domyślam się, że musiał być spory krwotok. Wspaniale sobie poradziłaś, jestem z ciebie dumna. Blada Pręga jest ci bardzo wdzięczny.
Srebrna kotka spojrzała z uśmiechem na swoją mentorkę.
— Dziękuję — podziękowała, pochylając głowę — Nie spodziewałam się, że tak dobrze mi pójdzie. A jak on się czuje?
— Dobrze, tylko wciąż ból mu pulsuje w palcach łapy.
Jagodowa Łapa i Waleczna Łapa obdarzyły siebie radosnym spojrzeniem.
— Jagodowa Łapa też trochę pomogła — wspomniała niespodziewanie uczennica medyczki - Gdy ja przygotowywałam okład, ona w większości zatrzymała krwawienie. Najpierw mchem, potem językiem.
Uczennicy zrobiło się gorąco. Kolejny raz tego dnia. Co powie medyczka? Ona akurat spojrzała chłodno na nią.
— Dobrze — skomentowała zimno — Krwotok na pewno był spory, więc pomoc się bardzo przydała. Jesteśmy ci wdzięczni za to, co zrobiłaś.
Kocica po wypowiedzeniu tych słów skierowała się do stosu zwierzyny i wyciągnęła mysz. Jagodowa Łapa nie była pewna, czy czarno-biała uznała jej zaangażowanie w pierwszą pomoc. I przyłożyła mech, i wylizała ranę... Włożyła w to tyle serca i uczucia! Nawet spotkała się z błyszczącym, kochającym wzrokiem. Czy ona myślała, że chciała posmakować krew przyjaciela z klanu? Niech tak nie myśli. Wszystko z nią w porządku. Tylko nie wszyscy tak uważają.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro