Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟏𝟎.



[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐋𝐚𝐧𝐚 𝐃𝐞𝐥 𝐑𝐞𝐲 - 𝐁𝐥𝐮𝐞 𝐉𝐞𝐚𝐧𝐬]

𝐆𝐃𝐘 (𝐈𝐌𝐈Ę) 𝐎𝐓𝐖𝐎𝐑𝐙𝐘Ł𝐀 swoje (kolor) oczy, od razu coś nie pasowało jej w nieznajomej, przesadnie białej sypialni, w której obecnie się znajdowała.

Pokój nie dość, że był rzeczywiście przestrzenny, czego zatem sprawką nie była iluzja wywołana przez zachowanie go w bieli, to dodatkowo w skład jego wyposażenia nie wchodziło wiele mebli. Był to raczej pustostan, niżli zatłoczone, przytulne pomieszczenie. Leżąc na dwuosobowym łóżku z pokaźnych rozmiarów, obitym miękką, jasną skórą zagłówkiem i w tymże też odcieniu oprawą, z lekką trudnością przyszło jej badać nowe otoczenie. Widoczności wcale nie poprawiały połowicznie zaciągnięte, fioletowe zasłony, wpuszczające ledwie nikłą stróżkę światła, w którym nader wyraźnie dało się dojrzeć unoszące się wszędzie drobiny kurzu. Jedynymi meblami oprócz łóżka były zatem spora, drewniana komoda, nie zajmująca nawet znacznego skrawka jeden z białych ścian, dwa, dopasowane do niej kolorystycznie stoliki nocne oraz specyficznie, wręcz staromodnie wystylizowany fioletowy fotel, z dużym wezgłowiem.

Dziewczyna wydobyła z siebie pełne podziwu westchnięcie, gdy jej wzrok za sprawą dziwnie odbitego punktu świetlnego, powędrował ku sufitowi. Piękny, drobiazgowo zdobiony żyrandol w odcieniu starego złota, ze zwisającymi z każdego ramienia kryształkiem, który odpowiadał za nietypowe rozproszenie światła, bezapelacyjnie zaparł jej dech w piersi.

(Nazwisko) nie przewidziała jednak, że na ów gest z jej strony, coś poruszy się tuż za jej plecami. Donośnie, męskie westchnięcie oraz długa ręka przerzucona niedbale przez jej nagi brzuch niezawodnie podziałały niczym kubeł zimnej wody. Tym bardziej, gdy jej towarzysz w jedynym, zgrabnym ruchu przysunął ją bardziej do swojej klatki piersiowej z wyraźnym zarysem mięśni, które czuła przez zetknięcie ich rozgrzanej skóry. Mężczyzna bez żadnego uprzedzenia dostał się do jej szyi, na której zaczął składać leniwe, wilgotne pocałunki. Zanim nawet mogła się porządnie obejrzeć w tył, zassał się na kawałku jej skóry, nieznacznie go przegryzając. (Kolor)włosa na ten gest natychmiast wydała z siebie jak najcichsze syknięcie, czując jednocześnie dawkę bólu pomieszanego z przyjemnością.

— Oi Hoshiko. Jestem przy tobie i nigdzie się nie wybieram — (kolor)oka niemal zapłakała, rozpoznając w tym ochrypłym, niespójnym tonie głos Rana. Kogoś, dla kogo jej serce, działając dysonansowo przeciwko umysłowi, zaczynało znacznie przyspieszać wybijany przez siebie, miarowy rytm. Kogoś, kto ponownie nazwał ją jej imieniem. — Kocham cię i zawsze wybiorę tylko ciebie. Nie sprzeczajmy się już więcej o to, w porządku? — słowa, których kontekstu absolutnie nie rozumiała, przysporzyły jej multum dotkliwego bólu, który rozdzierał jej klatkę piersiową. Unosząc się do siadu i jednocześnie zakrywając górną część ciała materiałem kołdry, spoglądając w bok jedynie potwierdziła swoje przypuszczenia. Podpierający się na lewej ręce Haitani Ran patrzył na nią z namacalnym uczuciem, podczas gdy jego fiołkowe tęczówki świeciły najprawdziwszym szczęściem. Szczęściem i uczuciem, które nie były przeznaczone dla niej.

Już miała wstać i wykonując marsz wstydu opuścić pomieszczenie, kiedy jej oczom ukazało się ustawione w rogu pokoju lustro w złotej oprawie, którego wcześniej nie dostrzegła. (Imię) ze zdziwieniem przyłożyła dłoń do gładkiej skóry swojej twarzy.

Wyglądałaby tak samo, gdyby nie mały, ciemny pieprzyk, znajdujący się pod jej pod zewnętrznym kącikiem lewego oka.

Hoshiko-

(Nazwisko) zerwała się gwałtownie z łóżka, dążąc do wyrównania rozszalałego oddechu. Kropelki zimnego potu spływały jej po czole, a ciemność za oknem dała znać, że był środek nocy. Dziewczyna zorientowała się, iż cała wcześniejsza sytuacja była zaledwie przykrym snem. Mimo to, nie mogła powstrzymać swojej drążącej dłoni, która jakby instynktownie powędrowała opuszkami palców wprost do jej warg, a w pamięci zaczęły tańczyć wspomnienia nie tak dawno składanego na nich pocałunku.

Koszmarem dziewczyny, noszącym nieodpowiednio ładne imię Hoshiko, który miał odtąd również na jawie.


(Imię) już wielokrotnie podchodziła do ustalania w swoim życiu pewnych priorytetów. Przykładowo - jednym z głównych przez zeszły tydzień okazało się być unikanie jak najszerszym łukiem osoby Haitani'ego Rana. Zwłaszcza po dziwacznym śnie, który nawiedził ją w samym środku ów feralnego zbioru siedmiu dni.

Oczywiście - unikała go jak tylko było to możliwe. Natomiast owe możliwości cechowały się niezwykłą zwięzłością zakresu. Ran był w końcu jej łącznikiem z Bontenem, a co za tym idzie - z Manjiro Sano. Dostając się do niego, była zmuszona przebrnąć przez dziwnie poważnego Haitani'ego, który na każdym kroku wiercił jej z tyłu głowy metaforyczną dziurę albo zasypywał pytającymi, niepewnymi spojrzeniami. Było to tak wielce dalekie od jego codziennej leniwej, apodyktycznej osobowości.

Dziewczyna, z braku innej możliwości, po prostu udawała bezmyślną ślepotę na jego liczne próby komunikacji. Skutkowało to napiętą ciszą, trwająca stale w gęstym powietrzu między nimi, gdy tylko zostawali na dłuższy czas sami.

— Czy to są jawne żarty? Znowu jesteś nietrzeźwa w mojej obecności, (Nazwisko)? — Ayato Yamazaki, siedzący na wprost niej przy swoim mahoniowym biurku w niebotycznie wielkim krześle nie szczędził sobie wylewnej krytyki i płytkich wniosków, wysuniętych wobec (kolor)włosej dziewczyny.

(Imię) z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem mordowała wzrokiem jego prawą dłoń, która dzierżyła w sobie długopis, na okrągło klikając częścią odpowiedzialną za wysuwanie i wsuwanie wkładu. Ich spotkania nie były już tylko przykrym dla obojga obowiązkiem, nakrapianymi ciągiem nieprzyjemności. Były obustronnym, celowym wpływaniem na postępy w rozwoju nerwicy, zaś praca schodziła na boczny tor.

Klik klak. Klik klak.

(Nazwisko) nie mogła przerwać tej rundy nawet, jeżeli jedna z jej brwi zaczęła mimowolnie drgać.

— Wypchaj się, dziadku. Zwyczajnie nie jestem w humorze — zaprzeczyła jego niedorzecznym zarzutom, zręcznie omijając używania przekleństw, które aż za nadto cisnęły jej się na język. Normalna osoba zapewne zaśmiałaby się wesoło na widok kontrastu słów dziewczyny i sztucznego wyrazu wesołości na jej licu. Ayato zdecydowanie nie należał do normalnych. Jego nawykły do pracoholizmu jaźń najwyraźniej nie przyjmowała bodźców związanych ze słowem „radość" do swojej świadomości, ponieważ po prostu w jego jakże rozległym słowniku definicja owego słowa boleśnie zwyczajnie nie istniała.

— Właśnie widzę. Możesz łaskawie przestać... — mężczyzna prawie podniósł na nią głos, przerywając w ostatniej chwili. Gdyby nie odgrywana przez nią scena, (Imię) z pewnością zrobiłaby zbolałą zawodem minę. — Wiesz co? Nie ważne. I tak mnie nie posłuchasz — dziewczyna, nie potrafiąc już dłużej utrzymać aktorskiej wesołości, przyglądała się ciemnowłosemu w nadzwyczajnym osłupieniu. Nie dość, że słowa płynące z jego ust wydawały się nieprawdopodobne, to jeszcze zrezygnował od złośliwych przytyków i działania jej na nerwy tym paskudnym długopisem. I jak tu nie wierzyć w cuda? — Jak idzie zadanie? Jakieś postępy? — przeszedł wreszcie do sedna sprawy, upijając łyk parującej kawy ze swojego komicznego kubka. (Kolor)włosa za wszelką cenę starała się nie zepsuć chwilowego, naciąganego pokoju, który po cichu z nią zawarł. I nie wybuchnąć głośnym śmiechem.

Sprawnie zasymulowała kaszel, doprowadzając się do porządku.

— Mam zapewniony stały kontakt z Sano. Udało mi się wniknąć w ich szeregi bez większych problemów. Na tym etapie współpraca w wymianie towarów przebiega bez zakłóceń. To tak w skrócie. Resztę masz w raporcie. Nareszcie przydadzą ci się na coś te wielkie bryle, staruchu — streściła mniej-więcej opracowane przez nią pismo, nad którym prześlęczała połowę zeszłej nocy. Może z tego powodu jej przełożony uznał, że wyglada na skacowaną?

(Imię) bezceremonialnie, celowo rzuciła stosem spiętych schludnie papierów na ciemny blat, sprawiając, że przestraszony ciemnooki podskoczył w miejscu, a z jego kubka ulało się nieco gorącego napoju. Zmierzająca do drzwi wyjściowych w pośpiechu dziewczyna zdołała jeszcze dosłyszeć rasowe przekleństwa, wydobywające się wprost z tych służbistycznych warg. Jeszcze zanim wyszła, powstrzymał ją wydźwięk jego głosu.

— (Imię)... — wypowiedział jej imię w dziwnym, niezdecydowanym tonie. Jakby się nad czymś zastanawiał. Wahał się.

— Tak?

— Już nic. Nieistotne. Idź już — potrząsnął głową, wyłudzając się z niespotykanego stanu. Następnie powracając wzrokiem do jej sprawozdania, dał znać gestem ręki aby opuściła jego gabinet.

— Hej, Ayato? — (Imię) zatrzymała się wpół drogi do wyjścia, ustawiając się do niego tyłem. Nie przejmowała się już odpowiednią etykietą i specjalnym odwracaniem twarzą do rozmówcy, ponieważ mężczyzna również nie zaszczycił jej już nawet ani jednym spojrzeniem ciemnych tęczówek.

— No co, (Nazwisko)? Streszczaj się. Moja praca sama się nie wykona.

— Dzisiaj nie będzie cheesburgera?

Cisza. Ciężka duchota ogarnęła pomieszczenie, ponieważ zarówno on, jak i ona w pewnym sensie coś sobie uświadomili.

— Przykro mi, ale nic dla ciebie nie mam. Tak mi przykro — głos ciemnowłosego przejawiał trochę zbyt dużą emocjonalność, zważywszy na błahych temat, którego się podejmował. Czarne tęczówki wypełniał niepasujący do nich żal.

(Kolor)włosa wzruszyła ramionami, wracając do przerwanej czynności. Nieświadoma znaczenia decyzji, którą podjął właśnie Ayato Yamazaki.


Wysiadając z auta Sanzu, Rindo Haitani nie omieszkał się w brutalnym trzaśnięcie jego drzwiami. Zmierzając prosto do przeszklonych drzwi wejścia kawiarni nie zwrócił większej uwagi na wplątującego w załamaniu palce w swoje różowe kosmyki Haruchiyo, który w pośpiechu wysiadając z pojazdu, ledwo zdołał uniknąć wywrócenia bezpośrednio twarzą na uliczny asfalt. Jego błękitne tęczówki z rozpaczą wgapiały się na popękaną szybę okna od strony pasażera.

— Rindo, ty pojebany zasrańcu! Rozjebałeś mi szybę w oknie!

— Trzeba było nie targać mnie na siłę ze sobą. Mogłeś wykonać takie banalne zadanie bez problemu w pojedynkę. To taka mała rekompensata. Dlaczego nie zabrałeś też Rana? — pytając go o to, Rindo nawet się nie obrócił, w dalszym ciągu krocząc miarowo w stronę wejścia do lokalu.

— W dupie mam twoje zdanie! Będę zabierał kogo chcę i kiedy chcę! Jestem bezpośrednio pod Mikey'm w hierarchii tego gangu, więc jeśli mówię, że masz zapierdalać ze mną po jego ukochane dorayaki, to masz zapierdalać i tyle! A twój brat był zbyt zajęty uganianiem się za tamtym chodzącym zagrożeniem dla jaj — zamykając swój samochód z pilota, starał się nadgonić drogę pokonaną przez Haitani'ego, jednocześnie robiąc zdegustowaną minę na wzmiankę o (kolor)okiej dziewczynie, która od tamtej pory wzbudzała w nim wyłącznie multum negatywnych skojarzeń.

— (Pseudonim)? Znowu? — Rindo mówił bardziej do siebie, aczkolwiek jego pytania nie umknęły ciekawskim uszom jego towarzysza. — Cokolwiek. Przestań się już tak produkować, bo jeszcze dostaniesz zakwasów, kapryśny fiucie.

— Ha?! Po pierwsze: nie wymawiaj przy mnie jej imienia! Laska dała mi kolejny powod do wiary, że kobiety to zimnokrwiste suki, a my nie rozmawiamy z terrorystkami — młodszy Haitani patrzył z politowaniem na różowowłosego, który przymknął swoje błękitne, nienawistne oczy i zaczął wygrażać domniemanym „sukom" wystawionym palcem wskazującym. — A po drugie: zaraz ci pokażę jaki kapryśny potrafię być ty- — Sanzu rzeczywiście zbliżał się do Haitani'ego w zawrotnym tempie z nie tęgimi wyrazem twarzy i wrogimi zamiarami w głowie, aczkolwiek nie przewidział jednego, drobnego szczegółu. A mianowicie - że Rindo bez większych ceregieli, z nadzwyczajnie monotonnym wyrazem twarzy, otworzy mu przed twarzą jedno ze szklanych skrzydeł wejścia. Nieświadomy, nabuzowany Haruchiyo wpadł prosto na nie z impetem, po momencie zsuwając się po szkle w dół.

Z drugiej perspektywy - stojący po ich przeciwnej stronie młodszy Haitani z dłonią nadal umieszczaną na metalowej klamce, nie potrafił dłużej utrzymać typowej dla siebie obojętności, łapiąc się za brzuch wolną ręką i dosłownie zwijając ze śmiechu. Tymczasem rozpłaszczony na szybie niczym dorodna mucha Sanzu zaczął coś fanatycznie do niego szeptać w podniesionym tonie.

Kompletnie nie słuchając, Haitani pokiwał w rozbawieniu głową na boki, w końcu samodzielnie wchodząc do lokalu i jednocześnie pozostawiając niebieskookiego na zewnątrz na pastwę losu. Przypominając sobie o tym, że to on odpowiadał ostatecznie za jego obecność w tamtym miejscu, fioletowowłosy cofnął się do wejścia.

I, tym razem niczego nieświadomy, znów z mocą przyłożył drzwiami prosto w sylwetkę zamierzającego wejść do środka Sanzu.


ja wiem, że fragment rindo i sanzu w tym rozdziale jest najlepszy, ale obiecuję, że rozwinie się z tego coś ciekawego😌

no i co z tym cheeseburgerem??

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro