𝟎𝟎𝟓.
𝐊𝐀𝐂 𝐁𝐘Ł 𝐆𝐎𝐑𝐒𝐙𝐘𝐌 mordercom niż rzeczywisty jegomość z nożem kuchennym w dłoni i krwiożerczymi zamiarami w głowie. Szczerze mówiąc, (Imię) chyba już wolała zostać zadźgana rzeczonym nożem niż przeżywać stan podobny do istnego przenoszenia się do zaświatów w piekielnych męczarniach. Preferowała nawet natychmiastowe nasłanie na siebie płatnego zabójcy, ponieważ czekanie na zakończenie oczyszczania organizmu z toksycznych produktów ubocznych metabolizmu alkoholu, na nawodnienie organizmu, złagodzenie podrażnień tkanki oraz przywrócenie prawidłowych funkcji odpornościowych bądź aktywności mózgu doprawdy ją wykańczało. Zwieńczeniem tego całego żałosnego obrazu było wewnętrzne, nieznane ciśnienie, które swoim nasileniem dawało jej złudne wrażenie, jakoby jej czaszka miała zaraz eksplodować a gałki oczne - wylecieć z orbit.
— Halo? (Imię)? Słuchasz ty mnie w ogóle, kobieto? — starszy brunet, siedzący przed nią za pokaźnym biurkiem zaczął się już niecierpliwić, gdy po raz trzeci jego rozmówczyni nie dawała znaków życia, wgapiając się z głupkowatym uśmieszkiem w ścianę za nim.
— Szczerze? W ogóle — (Imię) niechętnie spojrzała na jego zirytowaną, niemal obrzydzoną twarz. Przewróciła oczami.
Ayato Yamazaki stanowił najgorszy wybór przełożonych, którzy postanowili zestawić go z nią jako jej „opiekuna" podczas obecnej misji. Zwyczajne wadliwe ogniwo w ciągu substratów jej misji. Spotykając go po raz pierwszy nie miała zbyt wygórowanych oczekiwań. Aczkolwiek szybko zdążyła zrozumieć, dlaczego ludzie z jej wydziału w Ameryce zaczęli patrzeć na nią z takim ogromem współczucia, kiedy wyjawiała im kto został przydzielony do sprawowania nad nią pieczy. Ayato był paskudnym służbistą, którego głównym zajęciem było posyłanie wrednych, chamskich uśmieszków i nienawistnych spojrzeń, przepracowywanie się lub składanie skarg do zarządu. Nie tolerował spóźnialstwa czy braku skupienia. Nic więc dziwnego, że już od początku spotkania nie przypadli sobie do gustu. Prze to, wymienianie się uprzejmościami rodem ze sceny komdedyjnej graniczyło co najwyżej z nieśmiesznym, przesyconym sztucznością żartem.
— Cudownie. W takim razie, produkowałem się wyłącznie dla tej ściany, która i tak ma większy iloraz inteligencji i więcej chęci do współpracy niż twoja skacowana na zabój osoba. Prezentujesz doskonały poziom, będąc przykładnym pracownikiem roku, doprawdy — posłał jej kolejny, wymowny uśmiech, kartkując jednocześnie jakiś ciemny segregator z nienagannie posortowanymi wewnątrz alfabetycznie dokumentami. (Nazwisko) ponownie miała ochotę przewrócić oczami. — A tak przy okazji - ani mnie, ani moim uszom nie chce się słuchać twojego dogorywającego głosu, więc skup się chociaż na moment, (Nazwisko), i będziemy już mieli to za sobą.
— Powiedział gość, który pracując w FBI ma na biurku kubek z napisem „Dla najlepszego dziadka!" — (Imię) cieszyła się, że już wchodząc do jego biura zawiesiła wzrok na przerażająco kolorowym kubku z jeszcze ciekawszym napisem. To była jej karta pułapka, którą z chęcią wykorzystała przeciwko nieznanemu mężczyźnie. Może i jej odzywki uchodziły za przesadnie dziecinne, jednak w tym samym czasie zdawała sobie całkowicie sprawę, że nie jest już byle dzieciuchem z mlekiem pod nosem, burzą rozszalałych hormonów w organizmie i nieprzerwanym mętlikiem w głowie. A tymi szczeniackimi chwytami dzielnie odpierała ataki na swój bezbronny honor. — Rany Ayato, jesteś aż taki stary? To znaczy, to nie tak, że nie wyglądasz na swój starczy wiek-
— Musiałaś akurat na tym zawiesić swój upierdliwy wzrok, co? Dla twojej wiadomości - kupiłem go, bo został tylko taki, a nie chciało mi się wchodzić do innego sklepu — był tak zirytowany, zdenerwowany i może nawet zawstydzony, że dziewczyna wyobrażała sobie jak lada moment jego blade policzki zalewają się wściekłą czerwienią. Kto wie? Możliwe, iż po pewnym czasie po prostu by z ów nerwów wybuchł. Musiała powstrzymać napad śmiechu na wizję „Ayato-bomby", która rozpaćkałaby się szkaradne po przesadnie białych ścianach pomieszczenia. — Przechodząc w końcu do istotnych spraw... Spotkałaś się wczoraj w ogóle ze swoim celem? Nawiązałaś pierwszy kontakt? Czy tylko nawaliłaś się do nieprzytomności z powodu porażki? — Yamazaki przestał szperać w papierach, wyciągając przed siebie pojedynczą kartkę z pustymi lukami i niebieski długopis, którym kilka razy o nią zastukał.
— Tak właściwie, to... — (kolor)oka zawiesiła się na moment, czując natłok informacji i wspomnień, kumulujący się w jej głowie. — O cholera! Spotkałam go wczoraj! Ja walę! Ale jak ja w takim razie... Czy my- — zanim się spostrzegła, zaczęła na głos panikować. Ayato, będąc na granicy cierpliwości, przerwał jej walnięciem dłoni o mahoniowy blat swojego biurka.
— Nie obchodzą mnie twoje pijackie przygody. Jeżeli chcesz komuś o nich opowiedzieć, to radzę napisać książkę. I to w miarę zrozumiałym języku. Nie tym, który teraz prezentujesz — obwieścił niemal robotycznym tonem, poprawiając palcem wskazującym kwadratowe okulary w ciemnych oprawkach, które zsunęły mu się z nosa. Były dziwnie zawieszone na cieniutkim, czarnym pasku, przełożonym przez smukłą szyję mężczyzny. Jakby nie mógł rozstać się z nimi nawet na moment, w sytuacjach awaryjnych pozwalając by zwisały mu swobodnie z szyi. — Czyli mam rozumieć, że się spotkaliście, tak? Mam uwzględnić ten wywiad w raporcie.
— Yup, Ayato — (Imię), ogarnięta jakimś wszechmogącym spokojem, zarzuciła sobie ręce nad głowę, krzyżując nogi i spoglądając w biały sufit bez śladu pajęczyn. Przeklęty perfekcjonista.
— Yup? Czyli tak? — zirytowany mężczyzna dał upust swoim emocjom, kilkukrotnie klikając swoim długopisem i zaciskając szczękę. — Boże, jesteś taka nieznośna. Mówiłem ci już, że powinnaś zwracać się do mnie per „Yamazaki-san". Jestem od ciebie starszy i to już samo w sobie wymaga szacunku, a ty, z tego co mi wiadomo, znasz podstawy kultury w tym kraju. I formy grzecznościowe. Jak ja nienawidzę Amerykanów... — ostatnie zdanie już wyszeptał, wyjmując nagle z szuflady mebla żółtą, ciężką kopertę i rzucając ją na oślep w stronę dziewczyny.
— Po pierwsze, to chill daddy. A po drugie: co to? — zapytała zaciekawiona, przyglądając się przedmiotowi, który wylądował na jej kolanach. Czym prędzej rozdarła żółty papier, patrząc zaniepokojona na zawartość. Nim zdążyła przetworzyć informacje o tym, co było w środku, czy przewertować zawartość pakunku, Ayato znów odezwał się swoim monotonnym głosem.
— Twoje zdjęcia. Zostały wykonane dokładnie wczoraj. Zostałem pouczony, aby ci je pokazać. To chyba forma przestrogi — snuł domysły na głos, drapiąc się po karku. — Mniejsza. Przechodząc dalej... — znów przeszedł do objaśniania (kolor)włosej jakiejś kwestii, aczkolwiek ona znowu odpłynęła do znacznie ciekawszego wymiaru swojej wyobraźni, do którego niezwykły portal stanowiła jakże niepozorna, biała ściana. Wpatrując się w nią, dziewczyna po jakimś czasie przestała w ogóle mrugać.
— Co tam mówisz? — wydusiła z siebie, kiedy tylko skończył wypowiedź. Nie zrozumiała ani słowa, co jakiś czas tylko przytakując mężczyźnie głową.
— Chryste! Mówię, że zarząd twojego oddziału przesyła ci to — ponownie jakiś zapakowany przedmiot poleciał prosto w jej stronę, lądując prosto na kolanach (kolor)okiej. Zerknęła na niego z opóźnieniem, przecierając zwiniętymi w pięści dłońmi zmęczone zamknięte oczy, a przy tym zmęczone, suche spojówki. — Z tego co wiem, to w środku jest ten wasz „cheesburger". Paskudna trucizna. Leży taki szmat czasu i w ogóle się nie psuje. Podobno nagroda za wykonane pierwsze zadanie.
(Imię) z dobijającym bólem głowy skupiła (kolor) tęczówki na niewielkim zawiniątku. Jednak orientując się, że trzyma w dłoniach najprawdziwszego cheesburgera przeznaczonego do własnego przygotowania, ogarnęła ją absurdalna radość, znosząca gdzieś na bok nieznośne objawy kaca.
— Kocham FBI! Uważasz, że powinnam zorganizować sobie własny kubek z takim napisem?! Albo lepiej! Koszulkę!
— Jasne. Rób co chcesz. I powiedz to wydziałowi od papierów — tym razem to ciemnowłosy przewrócił swoimi równie ciemnymi oczami, zanotowując coś w dokumencie przed nim.
— Morda dziadku, bo potłukę ci ten twój uroczy kubeczek — groźba, wydostająca się spomiędzy jej warg została przekazana przesadnie przesłodzonym tonem. Nie marnując więcej czasu, (Nazwisko) podniosła się z niewygodnego, plastikowego krzesła, które jedynie wzmagało ból jej całego ciała. — A teraz, pozwól, że się w miarę pokojowo ulotnię, Ayato-sama — oświadczyła teatralnie przed wyjściem, składajac dramatycznie dłonie jak do modlitwy i wykonując głęboki ukłon.
— Miłego leczenia kaca — (Imię) zwęziła oczy na widok wymuszonego, sztucznego do granic możliwości uśmieszku, który posłał jej Ayato. Pokusa wyrwania mu tych siwiejących włosów, albo zdarcia wyrazu z twarzy stanowiła dla dziewczyny nie lada próbę silnej woli. Z równie sztucznym wyrazem obróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej ewakuować się od swojej przyszłej ofiary. — Paskudni Amerykanie... Zero kultury! — jednak słysząc tę pełną pogardy sentencje, wypowiedzianą trochę za głównym szeptem, błyskawicznie wróciła na środek pomieszczenia tylko po to, aby wystawić w stronę mężczyzny środkowy palec. Potem niemal wybiegła z budynku.
— I jak tam misja, kochanie? Nie brzmisz zbyt radośnie. Coś się stało?
— Tak. Umieram na kaca, Matt. Fundujesz mi nagrobek.
W normalnych okolicznościach (Imię) nigdy nie zgodziłaby się na zostanie dziewczyną Matt'a Fletcher'a. Na nieszczęście było jej dane uczęszczać do tego samego liceum, a potem nawet studiów z wyżej wymienionym, czego nie kojarzyła zbyt przyjemnie. Matt był tym typowym sportsmenem, gwiazdą calutkiej placówki edukacyjnej i jakże urokliwym półgłówkiem, który zdawał do następnej klasy wyłącznie przez uczestnictwo w reprezentacyjnej drużynie futbolu. No i może jeszcze przez fakt, że był w tym całkiem dobry. Ona jednocześnie nie była ani American Beauty, ani typową „wredną dziewczyną". Jeśli już to bardziej uchodziła za American Psycho, a wredna była wyłącznie z natury.
Jak więc (Nazwisko) skończyła jako dziewczyna Fletcher'a? Cóż, bardzo prosto. W końcu ktoś musiał płacić za jej cheesburgery, a tak się przy okazji złożyło, że Matt wybrał ten sam kierunek zawodowy co i ona, kończąc na niższym stanowisku w tym samym biurze. Dosłownie cztery biurka dalej. Kiedy któregoś dnia zaprosił ją nagle na jakieś wspólne wyjście, po prostu wzruszyła ramionami, bez najmniejszych skrupułów naciągając go na największego, najdroższego cheeseburgera w karcie. Spodobało jej się, że zapłacił bez zbędny h protestów. I tak jakoś wyszło, że ów stan rzeczy utrzymał się do teraz. Ponieważ tak się składa, że (Imię) utknęła z nim na amen i za grosz nie miała koncepcji, jak z tej nieważkiej, bezwiednej pułapki uciec.
— Bardzo zabawne, (Imię)! Szkoda, że ta misja jest taka długotrwała, bo już zdążyłem się za tobą stęsknić...
I co niby miała odpowiedzieć na taką wypowiedź z jego strony? Fajnie, a ja nie. Albo - jestem z tobą wyłącznie dla niezdrowych fast foodów. Czyli w sumie dla twoich pieniędzy. Tak, zdecydowanie powinna tak odpowiedzieć.
— Ja za tobą też. Muszę już lecieć. Do usłyszenia, Matt. Buziaczki. Papa!
— (Im- — odłożyła czarną słuchawkę na miejsce szybciej, niż zdążył dokończyć to, co miał do powiedzenia. Praktycznie prawie jej to nie interesowało. (Nazwisko) była zmęczona. Bynajmniej, nie chodziło tu o kaca. Chociaż on też robił swoją robotę. Dziewczyna była psychicznie znużona tym całym związkiem i potrzebą swojego chłopaka do ciągłego monitorowania jej czynności życiowych. Jasne, rozumiała, że robił to, ponieważ mu na niej zależało. W przeciwieństwie do niej. Status ich relacji de facto mu to nakazywał. Ale z drugiej strony całkowicie nie pojmowała otoczki nadopiekuńczości, która początkowo poniekąd jej się w nim podobała. Przecież oboje pracowali w policji federalnej - zdawał więc sobie sprawę, jakie podobna kariera niosła za sobą ryzyko.
(Kolor)włosa rozmasowała kojąco ciepłymi palcami swoje skronie, chcą choć minimalnie ulżyć sobie w nieznośnej bolączce. Niestety, na niewiele to się zdało. Jednak (Imię) mimowolnie uśmiechnęła się, pomijając ból. Odkryła właśnie zabawną zależność:
Jej chłopak był całkiem podobny do tego upierdliwego kaca.
— Gdzie ty znowu leziesz? — szczerze wciągnięty w oglądanie kwiecistej, kiczowatej telenoweli Haitani Rindo niechętnie odwrócił wzrok od pokaźnych rozmiarów ekranu plazmy, która znajdowała się we wspólnym salonie siedziby gangu. Nie mogąc zatrzymać seansu obfitującego w liczne sceny akcji wraz ze słabym montażem i jeszcze gorszą, stereotypową fabułą, przyciszył trochę jego dźwięk, uprzednio chwytając po pilota, żeby w następnej kolejności spojrzeć na swojego starszego brata, który w nietypowym dla siebie pośpiechu przechodził do korytarza.
— Nie muszę ci się tłumaczyć, braciszku. Ale będę na tyle wspaniałomyślny i ci powiem - idę do Hoshiko — łaskawie udzielił odpowiedzi, będąc zbyt pochłonięty wkładaniem swojej pastelowej marynarki i przywracaniu do pionu nieco zbyt wystawnego, nawet jak na siebie, krawatu. Według Rindo Ran wyglądał jakby zmierzał do pobliskiego klubu, w którym najczęściej przesiadywali w wolnych chwilach by "zaruchać". Z tego powodu na jego znudzonej twarzy obecnie kreowało się znaczne zdziwienie, gdy usłyszał od niego, że wybiera się do swojej zmarłej dziewczyny na cmentarz. Młodszy Haitani, rozszerzył swoje fiołkowe oczy w przerażeniu, kiedy w jego jakże kreatywnej, zniekształconej przez oglądanie telenoweli wyobraźni, zaczęły malować się doprawdy niepochlebne, niesmaczne scenariusze tego, co Ran mógł tam robić.
Rindo powinien zostać przy oglądaniu powszechnie dostępnych anime, zamiast sięgać po ulokowane na znacznie dalszych kanałach obcojęzyczne telenowele.
Potrząsając po chwili głową i wstrząsając z niej jednocześnie nieprzyjemne wizje, postanowił się zwrócić rodzeństwu dość trafną uwagę.
— Znowu na cmentarz? Nie byłeś tam jakieś... trzy dni temu?
Wracając do apartamentu, który wynajmowała, nie spodziewała się wielu rzeczy. Może była gotowa na obsługę hotelową lub sprzątaczkę stojąca na samym środku korytarza z wielkim wózkiem, wyposażonym w środki czystości. Natomiast absolutnie nic nie byłoby w stanie przygotować jej na widok Rana Haitani'ego, noszącego oparte na głowie okulary przeciwsłoneczne, nonszalancko podpierającego się o framugę jej lokum i posyłającego w stronę (kolor)okej swój leniwy, firmowy uśmiech. Fiołki nie spuszczały z niej spojrzenia dokładnie od momentu, w którym pojawiła się na korytarzu wychodząc z windy.
Nieco wytrącona z równowagi odkaszlnęła nieznacznie, nie wiedząc do końca jak się wobec niego zachowywać. Ostatecznie pomyślała, że zwyczajnie lekko go zignoruje, próbując dostać się do wynajmowanego pokoju. Srebrzyste klucze na materiałowym rzemyku zabrzęczały w jej dłoni.
— Schowaj je. Nie będą ci potrzebne — rozbawiony głos dotarł do jej uszu dokładnie z prawej strony. (Imię) nie była jednak przygotowana na niespodziewany ruch ze strony fioletowowłosego, który nachylił się maksymalnie nad jej ramieniem, zawisając w powietrzu. Nie można było już nawet wspominać o solidnym naruszeniu przez niego jej strefy osobistej. To był jakiś wyższy poziom niedopuszczalnego etycznie ataku z zaskoczenia.
Porządnie zmieszana (kolor)włosa gorączkowo starała się utrzymać w dłoni wycelowany w stronę zamka klucz, podczas gdy ciepły oddech mężczyzny wyraźnie odbijał się na jej policzku, a jego charakterystyczny zapach owinął się wszędzie naokoło niej. O zebraniu myśli nie było nawet mowy. Przełknęła ślinę, pokornie błagając, żeby tego nie zauważył. Lub usłyszał.
— Co masz przez to na myśli? — dziękowała niebiosom za to, że jej głos nie wydał z siebie żadnego drżenia. Zdawał się wyjątkowo stabilny, w przeciwieństwie do kataklizmu, który właśnie roztaczał się w jej wnętrzu. Powódź i pożar jednocześnie? U (Imię) wszystko staje się możliwe!
— Mamy jedną sprawę do załatwienia na mieście — Haitanemu niezmiernie nie przypadł do gustu fakt, że (kolor)włosa jeszcze ani razu nie spojrzała się bezpośrednio na jego twarz. Był tym okropnie zirytowany. Może nawet zdenerwowany. Ostatkiem sił powstrzymał się od nie sięgnięcia swoimi długimi palcami po podbródek dziewczyny, by odwrócić jej głowę w swoim kierunku i raz jeszcze mieć okazję do zatonięcia w tych jej (kolor) tęczówkach. W zaledwie jeden dzień uzależnił się od nich tak bardzo, że każda kolejna sekunda bez nich boleśnie kuła wnętrze jego klatki piersiowej niewyobrażalną tęsknotą. Ale panował nad sobą. Jeszcze. Do czasu. — Trzeba wyrównać pewne... porachunki, w które jesteś od wczoraj wplątana, paserko. Chodź już, (Pseudonim) — rzucił jej niby to od niechcenia, odpychając się zręcznie od drewnianej framugi i ruszając w kierunku windy. Aczkolwiek był zmuszony do odwrócenia się i spojrzenia na (Imię), gdy nie usłyszał za sobą żadnych kroków. Posłał jej pytające spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐓𝐚𝐦𝐞 𝐈𝐦𝐩𝐚𝐥𝐚 - 𝐋𝐞𝐭 𝐈𝐭 𝐇𝐚𝐩𝐩𝐞𝐧𝐞𝐝]
— Kto powiedział, że chcę w tym brać udział?! — (Nazwisko) w mgnieniu oka na nowo odzyskała dopiero co stracony zapał, posyłając mężczyźnie obrażone, groźne spojrzenie i krzyżując ramiona na piersi. To nie tak, że praktycznie miała obowiązek chodzić za nim krok w krok, niczym zagubiony zwierzak. Mimo to, nie mogła tak łatwo odpuścić mężczyźnie, dając bezceremonialnie sobą pomiatać. Na dodatek dobijający kac sprawiał, że stawała się jeszcze bardziej nieznośna.
Ran Haitani mógł być cholernie niebezpiecznym kryminalistą i częścią najniebezpieczniejszego gangu w Japonii, ale ona była wkurzoną gliną na kacu. Wiadomo kto miał przewagę.
— Nikt nie musiał. Tak to działa i już. Lepiej nie wnikaj — starszy Haitani znów rozpoczął swoją wycieczkę w stronę wyjścia, aczkolwiek zahamował błyskawicznie, słysząc jej niby wyszeptaną odpowiedź.
— Kto niby ustalił takie gówniane zasady...
— Ja — (Imię) mogła przysiąc, że duma z jego głosu byłaby w stanie samoistnie się zmaterializowac w nowy twór i zamordować ją za jej obrażanie. To był czas na postawę, której szczerze nie znosiła każda komórka w jej ciele. Pokorę. Ohydne podporządkowanie.
— Oh — to była jedyna reakcja, na jaką było ją wówczas stać. Niezbyt podobał jej się wpływ, który rzeczony Haitani miał zarówno na jej ognisty charakter, jak i cięty język. Przy nim wyparowywały szybciej niż kropla wody na gorącym, pustynnym piasku.
— No właśnie. Pospiesz się tam z tyłu.
ja wiem, że ayato już swoim pierwszym pojawieniem zaskarbił sobie wszelkie względy. za to matt, cóż... odegra bardzo znaczącą rolę w tej historii🤔 kto wie, w negatywnym, czy pozytywnym sensie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro