𝟎𝟎𝟑.
— 𝐇𝐄𝐉, 𝐓𝐘! — zwrócił jej uwagę zdezorientowany Rindo, nie zważając na niespotykane roztargnienie, które znienacka napadło jego własnego brata.
— Ja? — (kolor)włosa nie spieszyła się wybitnie z odwróceniem się w stronę drugiego mężczyzn. Z pewnością nie ułatwiały jej tego niemałe zawroty głowy, którą dotychczas trzymała wygodnie ułożoną na gładkim, barowym blacie. Niezbyt przypadała jej do gust wizja unoszenia jej. Unoszenia czegokolwiek kiedykolwiek.
— Właśnie ty. Musisz udzielić nam małej przysługi — potwierdził Haitani, bez wahania zbliżając się do niej o krok. (Kolor) tęczówki skandowały go nieprzyjemnym, lodowatym spojrzeniem, które ani trochę nie pasowało do pijackiego tonu dziewczyny. Wnioskując z oczu, miał wrażenie, że ma do czynienia z absolutnie trzeźwą osobą. Oczywiście nie musiał znać prawdy.
— Nie bawię się w orgie. Spierdalajcie — błyskawicznie się podniósła, przypłacając to niemałym zakręceniem w głowie, następnie się od niego odwracając w jednym obrocie siedzenia krzesła, dodatkowo machając niedbale w stronę braci Haitanich dłonią.
— Nie o to... — młodszy mężczyzna z jakiegoś dziwnego powodu poczuł się w obowiązku do usprawiedliwienia swoich czynów. Natomiast orientując się, co właśnie miało paść z jego własnych ust, niezadowolony mlasnął językiem, doprowadzając się do porządku. Nie przepadał za reakcją, jaką wywarła na nim byle jaka, pijana idiotka, której zapewne miał już nigdy później w życiu nie spotkać. — Coś ty powiedziała, ty...
— Ran Haitani.
— Co? — (kolor)oka pospiesznie ponownie odwróciła się na dźwięk nowego, intrygującego głosu. Nie wydawał się szczególnie znudzony, w przeciwieństwie do tego należącego do jego kompana, co ją odrzucało i zdecydowanie podnosiło poziom jej irytacji. Ten jegomość był dużo bardziej godny jej cennej uwagi. Przechyliła lekko głowę w zaciekawieniu, a pasma (kolor) kosmyków zsunęły się powoli na jej ramię.
— Nazywam się Haitani Ran, a to jest mój młodszy brat - Rindo — powtórzył, cierpliwie tłumacząc drugi mężczyzna, tym samym ospale uśmiechając się w stronę zafascynowanej dziewczyny, orientując się, że ma jej uwagę.
Według szybkich wniosków (Imię) jej najnowszy cel był przystojnie dziwny. Trudno było ubrać skrupulatny opis jego osoby w słowa, aczkolwiek (Nazwisko) określiłaby go jako pokrytego szczelnie aurą tajemniczości, znudzenia, może nawet ironii. Zdawał się niecodzienny. Nie wiedziała czy miało to swoje źródło u jej aspiracji zawodowej, jednakże od razu zapragnęła przyjrzeć mu się bliżej. Zbadać jego sprawę, mając w tym nieco własnych pobudek. Nawet jeżeli później miała tego gorzko pożałować.
— Co ty odpierdalasz- — intensywną wymianę spojrzeń dwójki przerwał prawie że zagubiony Rindo. Jeszcze moment, a zacząłby wymachiwać im przed twarzami rękami. Później dotarło do niego, że starszy brat zdążył go przedstawić irytującej delikwentce. — Tak, tak. Jestem tym mądrzejszym bratem. Zajebiście niemiło mi cię poznać — sarkazm otulał jego manierę wymowy szczelniej, niż ciepłe koce w zimowe dni.
— Dolina popiołów i imiona oznaczające kwiaty. Rany, wasi rodzice byli naprawdę pomysłowi albo zdecydowanie nie pałali do was sympatią już od dnia narodzin. No to... Czego potrzebujecie, kwiatuszki? — dziewczyna całkowicie go zignorowała, ciągle zajadliwie przypatrując się Ranowi. Podczas gdy młodszy jedynie pogłębił wyraz niechęci na swojej twarzy, starszy niewymownie się z ów powodu cieszył. Uwielbiał każdą sekundę, w której jej wybitne (kolor) tęczówki znajdowały się na jego wysokiej posturze.
— Nie przedstawisz nam się? — głos Rindo był już jawnie wrogi, co jedynie udowodniła jego kolejna wypowiedź, utrzymana niemalże w formie warknięcia. (Nazwisko) w odpowiedzi wrednie się uśmiechnęła. Rzecz jasna - w stronę Rana.
— Niech będzie. Jestem (Imi- — dziękowała jakimś niezbadanym siłom za refleks i szybką reakcję na głupotę, która prawie przed momentem wyleciała z jej ust. Pod żadnym pozorem podczas pobytu w Japonii nie mogła zdradzić swojego prawdziwego mienia. Z nerwów całkiem straciła nad sobą panowanie, a zwłaszcza - swoim głosem, który przybrał charakterystyczny, ostrzejszy akcent — (Pseudonim)! (Pseudonim) (Fałszywe nazwisko)!
— Co to niby, kurwa, za akcent? — dziwił się na głos, ponownie zaskoczony młodszy Haitani. Mogła być przesadnie wredna i nawet ogółem „niezła" w dziwacznej skali jego indywidualnego oceniania, ale fakt, iż nie pochodziła z tego kraju jakoś wyjątkowo przyciągał jego atencję. Był znudzony, a dziewczyna we fiołkowych oczach nabierała coraz więcej na ciekawości. — Nie jesteś stąd, prawda? A więc cudzoziemka. Chociaż masz bardzo japońską urodę, jak na kogoś innej narodowości...
(Kolor)włosa podniosła się niezwykle niezdarnym ruchem z wysokiego krzesła barowego, następnie chwiejnym krokiem, wystukując okropnie nierówny rytm na kafelkach swoimi obcasami, podeszła do młodszego z braci. Musiała w sprawny sposób odwrócić ich uwagę od niewygodnych, zagrażających jej przykrywce tematów. Więc nieoczekiwanie, zwłaszcza na stan tak silnego upojenia alkoholowego, wyciągnęła swoją drobną rękę w stronę zdezorientowanego mężczyzny, który już nawet nie ukrywał owej emocji, łapiąc poły miętowego materiału jego schludnej marynarki. Nie stawiał oporu, gdy pociągnęła go zaskakująco mocno do siebie. Jej słodki oddech, przemieszany ze znaczną wonią alkoholu, czym prędzej okalił jego lico. (Kolor) tęczówki zyskały nieco na trzeźwości.
— Jeśli masz jakiś fetysz związany z obcokrajowcami, obawiam się, że będziesz musiał zdać się na własną wyobraźnię... — chwilowo przerwała, przenosząc wzrok wprost na jedną z rozluźnionych, wiszących wzdłuż jego tułowia, górnych kończyn. — ...i dłoń, skarbie.
Czym prędzej go puściła z niemym obrzydzeniem, przez co prawie stracił grunt pod nogami, niemal upadając twarzą bezpośrednio na brudną, klubową podłogę. (Imię) skrycie żałowała, że tak też się nie stało. Zasługiwał na każdą z zapewne przerażającej ilości bakterii, znajdujących się na niej.
W normalnych okoliczności obserwujący ich Ran pewnie zwijał by się ze śmiechu, zarówno przez sposób w jaki utarła nosa jego bratu, jak i z jego obecnej, zastygłej w szoku twarzy. Jednak wówczas fiołkowe tęczówki patrzyły tak zwyczajnie na jej sylwetkę z nieopisanym uwielbieniem oraz ogromem adoracji. To naprawdę była ona. Miał już pewność. Porzucając na bok wszelkie wątpliwości i absurd, które dotąd boleśnie kluły jego logiczny umysł - to była wprawdzie ona. Oblizał usta, których suchość nagle dała mu się porządnie we znaki. Nie miał pojęcia, co jeszcze trzymało go w miejscu, powstrzymując od jakichkolwiek radykalnych kroków względem (kolor)okiej dziewczyny. A więc (Pseudonim), zgadza się?
— (Pseudonim), czy zechciałabyś rozstrzygnąć pewną sporną dla naszej dwójki kwestię? — adekwatne pytanie wreszcie padło ze strony starszego z Haitanich.
— Jeżeli nie chodzi o orgię, to czemu nie? — (Imię) spojrzała na niego wyczekująco, nie kryjąc zaciekawienia.
— Spójrz na to — Ran pospiesznie zaczął szperać po całkiem obszernych kieszeniach swojego formalnego, po upływie chwili wydobywając z jednej rzeczony pierścionek z kryształem. Pokazał go dziewczynie na otwartej dłoni. — Piękny, czyż nie? — aczkolwiek nie spodziewał się, że naprawdę podejdzie do oględzin całkiem fachowo, zbliżając się do obiektu, a nawet osobiście biorąc go do niewielkiej dłoni i przesuwając bliżej błyszczących oczu.
— W rzecz samej... — wymamrotała niezainteresowana, będąc pochłonięta oględzinami.
— A więc, nie może być atrapą, prawda? To najprawdziwszy Kryształ Swrovskie-
— Daj to jakiejś lasce — znienacka przerwała ambitną wypowiedź fiołkowookiego mężczyzny. Jej słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. — Nie wiem, swojej dziewczynie.
— Że co? Nie mam-
— To sobie znajdź jakąś. Użyj ciut fantazji i ją wymyśl. Wynajmij. Nie wiem. Pozostawiam to wytworom twojej wyobraźni. Ale koniecznie ożeń się z nią za pomocą tego nic niewartego fantu. Podaruj tą podróbę komuś, kto się nie zna — objaśniała swoje słowa znudzonym głosem, uzasadniając ich dobór. Następnie, bez żadnych większych ostrzeżeń, rzuciła biżuterią w stronę Rana, który złapał świecący obiekt dosłownie w ostatniej sekundzie.
— Skąd niby możesz wiedzieć, że to podróba? Nawet się jej porządnie nie przyjrzałaś! — natychmiast zarzucił brak trafności osądu (kolor)okiej, przeczesując nerwowo palcami swoje włosy. Nie zwarzał już nawet na jej wyjątkowość. Nie mógł uwierzyć, że dał się tak łatwo nabrać. To do niego nie pasowało i niezwykle zakuwało bezpośrednio w kruche ego.
— To wcale nie tak, że o tym- — młodszy fioletowo włosy próbował bezskutecznie znów wybić się na pierwszy plan, zastając od razu przywołanym do porządku przez starszego.
— Cicho siedź, Rin!
— To fałszywka — dziewczyna potwierdziła raz jeszcze swoje słowa, tym razem jednak zastępując poprzednie słowo jego synonimem. Liczyła, że może w ten sposób dotrze do upartego mężczyzny i wreszcie będzie mogła sobie w spokoju iść.
— Nie musisz używać synonimów, wiem co to podróba, do cholery jasnej — obruszył się Ran, zupełnie jakby niewyobrażalnie go właśnie uraziła. I może naprawdę tego dokonała tak banalnym sposobem. Nie mógł uwierzyć, że przedmiot, który aż tak zdołał przyciągnąć jego uwagę, okazał się być dla niego osobistym złotem głupców. Tylko, że w tym przypadku nie chodziło raczej o złoto. Wyłącznie głupców. Czyli w tym przupqdku jego.
— Cudownie, a więc nie muszę marnować tu więcej swojego czasu. Odpowiadając na twoje pytanie: moja rodzina prowadziła dawniej zakład jubilerski. Oprócz tego jestem paserką* — wprawdzie było to kłamstwo - zarówno o rodzinie, jak i o zawodzie. Przykrywka, której musiała się podjąć, usiłując zbliżyć się do szeregów Bontenu. Jeżeli oni uwijali się w brudnych branżach, (kolor)oka również była zmuszona pobrudzić sobie nią ręce. A przynajmniej pozornie. — Także jeżeli dalej będziesz próbował upchnąć komuś tę marną cyrkonię, wyjdziesz na jeszcze większego głupca, niż obecnie jesteś — błyskawicznym ruchem obróciła się wokół własnej osi, zmierzając do wyjścia. — Ciao, Ran! Rinrin — rzuciła im na odchodne, nawet się nie obracając. Dlaczego swoim pożegnaniem nie miałaby przypadkiem podkreślić ów domniemanej otoczki „obco krajowości"?
— Zaraz załatwię tą sukę. Jak ona śmie... — Rindo nie miał w zwyczaju pieklić się w ten sposób zaledwie przez stek wrednych odzywek. Po prostu nie reagował w ten sposób. Nawet jeżeli odczuwał taki ogrom negatywizmu, bez problemu był w stanie utrzymać obojętność na twarzy. Przynajmniej pozorną. Jednocześnie nie mógł znieść dziwacznej ksywki, na której wieść jego dziwaczne serce przyspieszyło nagle swój dziwaczny rytm.
— Nigdzie nie idziesz — w tym momencie gwałtownie odwróciła głowę zarówno (kolor)włosa dziewczyna, jak i jego młodszy brat. Mogli za sobą absolutnie nie przepadać, ale wtedy ich twarze łączył dokładnie ten sam wyraz niezrozumienia.
— A kim ty niby jesteś, jaśnie panie Haitani, by mi tego zabraniać? Wybacz, ale nie wydajesz się odpowiednio urodziwy, jak na moją matkę — Ran z uwagą śledził obrót jej magicznych (kolor) oczu, który, sam w sobie, nie wywarł na niego zbytniego wrażenia. To te oczy same w sobie zapierały mu cech w piersi, ilekroć odważył się zerknąć w odpowiednim kierunku. A robił to dość często, jakby obawiając się, że w pewnym momencie znikną, okazując się prostą ułudą jego wykończonej wyobraźni. I ostatecznie miał zamiar dostać to, czego akurat pragnął. Bez wyjątków.
— Nie pozwolę ci wracać do domu samej. Zwłaszcza w tym mieście i o tej porze — to nie było pytanie, ani grzeczna sugestia, na którą zuchwale pozwoliłby sobie ktoś dopiero poznany. Jego wypowiedź równała się niemal rozkazowi. Zupełnie jakby Ran zdążył już uwzględnić dziewczynę w swoim osobistym spisie własności. Zaraz obok tego przeklętego pierścionka z fałszywym kryształem.
— Nie? — dziewczyna przekrzywiła głowę, co prawdopodobnie było jej osobistym tikiem nerwowym, nosząc na ustach głupkowaty uśmiech. Raczej nie interpretowała jego wypowiedzi tak, jak on sobie tego życzył.
— Nie — upierał się przy swoim, również uśmiechając się od niechcenia. Zręcznie przejął pałeczkę, którą z uśmiechem mu podawała. Tylko, że biegał znacznie szybciej od (kolor)włosej.
— Ale, że nie, nie? — nie dawała za wygraną, grając w jakąś dziwaczną, wymyśloną na poczekaniu grę. Ciekawe tylko, co było w niej wygraną.
— Nie, nie — potwierdził fioletowooki, stopniowo się do niej zbliżając. Stawiał kroki zdecydowanie, acz wolno. Całkiem jakby bał się, że ją przestraszy, spłoszy. Nikt nie zwracał uwagi na Rindo, który tylko przyglądał się co najmniej niecodziennej wymianie zdań z wyraźnie wymalowanym na twarzy niemym szokiem. Czyżby to wszystko mu się śniło? Miał alkoholowe zwidy?
— Ale, że zaprzeczasz, tak? Nie zgadzasz się na to? — dopytywała (Nazwisko), stukając sobie środkowym palcem o brodę. Czyżby przypadek stanowiło, iż akurat skierowała nieznaczne głowę w stronę Rindo?
— Dokładnie tak. Powiedziałem: n-i-e — fioletowo włosy z każdą kolejno wypowiedzianą literą ostatniego słowa postępował o krok ku niej. Była na wyciągnięcie jego ręki. Fantazja i rzeczywistość tworzyły przed nim przepiękny miszmasz. Taki doskonały.
— Aha. Więc masz problem, bo nie zamierzam słuchać żadnych nadętych, rozkazujących, apodyktycznych buców. Nawet po pijaku. Wbrew pozorom - nie staję się wtedy łatwiejsza — z uśmiechniętej głupio twarzy dziewczyna zdołała bez żadnej trudności w trzy sekundy przejść w pełną irytację. Widząc, że wyższy mężczyzna jednym, zgrabnym ruchem zatarasował jej drogę wyjścia, podniosła na niego brew. — A teraz zejdź mi, pobłażanie błagam, z drogi. Nie zacznę cię błagać o to na kolanach. To ostrzeżenie.
— Ran, zostaw to mnie. Z chęcią zajmę się- — młodszy Haitani momentalnie się ożywił, domyślając się zamiarów brata. Z wielką, sadystyczną chęcią by go w nich wyręczył. Szczególnie jeśli dotyczyły tej bezczelnej dziewczyny, która miotała w nich zgryźliwymi komentarzami na prawo i lewo bez żadnego opamiętania.
— Powiedziałem, że nigdzie sama nie pójdziesz. Jeżeli nie ustąpisz, osobiście nakłonię cię do powrotu ze mną. To z kolei nie kusi być już aż tak przyjemne — absolutyzm powagi w jego głosie wprawił w oszołomienie równocześnie dwójkę słuchaczy. To już nie były przelewki i Rindo doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tylko dlaczego aż tak zależało jego starszemu bratu na bezpieczeństwie (kolor)włosej?
— Ty? Apodyktyczny dureń? Jasne, zapomnij- — śmiech, który wydała z siebie był niezwykle nieprzyjemny dla ucha. Szybko go jednak ukrócono w momencie, gdy (Imię) poczuła, że ktoś ją unosi. Nim się spostrzegła, Ran trzymał ją w swoich szerokich ramionach, na kształt tego, jak noszone są panny młode. Dokładnie taka też myśl przemknęła mu przez głowę. Nie stłamsiły jej nawet energiczne uderzenia niewielkich pięści wyjątkowej dziewczyny o jego klatkę piersiową. Nawet jej krzyki, utrzymane w protestującym, sprzeciwiającym się jego woli tonie. W ogóle go to nie obchodziło. — O kurwa! Co ty odpierdalasz?! Puść mnie! Fuck off, you little shithead! — w przeciwieństwie do swojego młodszego brata, nawet nie zwrócił większej uwagi na przekleństwa w ojczystym języku, które lały się strumieniami z jej ust.
— Angielski z jej ust brzmi jakoś tak wyjątkowo gorąco... — Rindo przekrzywił głowę na bok w zamyśleniu, przyglądając się nieobecnym wzrokiem ów niecodziennej scence. Alkohol zdecydowanie objął władanie nad młodszym Haitanim.
— Przestań się już szarpać, (Pseudonim). Nie wypuszczę cię — nigdy - chciał dodać, na szczęście odpowiednio szybko się powstrzymując. Nie mogł jej od siebie odstraszyć. Przynajmniej nie teraz, gdy mogła mu jeszcze uciec. — A teraz wychodzimy.
Ale kimże byłaby nasz droga, dumna (Imię), żeby bez słowa protestu mu ulec?
*paser — o soba biorąca udział w handlu kradzionymi rzeczami lub je rozprowadzająca;
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro