𝟎𝟏𝟏.
𝐋𝐔𝐃𝐙𝐈𝐎𝐌 𝐔𝐂𝐈𝐄𝐊𝐀𝐉Ą𝐂𝐘𝐌 najczęściej nadawano miano tchórzy.
Nie doszukiwaliśmy się w tym stwierdzeniu drugiego dnia, które zazwyczaj leżało tuż pod powłoką ów niechybnej otoczki. Nie zadawaliśmy sobie podstawowych pytań, które prawdopodobnie rzuciłyby zbyt rażące światło na całkowitą pomyłkę. Gdyż ludzie nie lubili się mylić. Jeszcze bardziej nie znosilśmg przyznawać się do tej wstrętnej pomyłki. Sznurowaliśmy usta, zanosząc się dumą, która w końcu miała prowadzić bezpośrednio do niechybnej zguby. Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Tchórzostwo stanowiło jedną z szeregu podstawowych cech ludzkich. Od pradawnych czasów ucieczka była dla nas czymś do szpiku naturalnym. Jeśli czuliśmy się zagrożeni i niezdolni do walki - uciekaliśmy przed niebezpieczeństwem. Zapominając jednak o swych pierwotnych strategiach adaptacyjnych, zabijamy nie tylko swoje człowieczeństwo, lecz na równi cierpi pozytywny osąd wielu spraw. Przykładowo właśnie takich, jak naturalna potrzeba ucieczki przed zagrożeniem.
(Nazwisko) nie uważała się za tchórza. Była sobie wdzięczna za wybranie możliwości chwilowego odcięcia się od pełnej cysterny piwa, którego stopniowo sobie naważyła. Ani myślała w tamtejże chwili o spożyciu trunku. Odstawiła już pierwszy kufel, postanawiając ochłonąć przed wypiciem reszty. Niestety, mimo wszystko była to nieunikniona praktyka.
Siedziba gangu była dziwnie opustoszała - stwierdziła, dostając się do połączonej z salonem kuchni. Na dodatek na to przekonanie znacznie wpływała grobowa cisza, w której zdawać by się mogło, cały budynek został zatopiony. Aczkolwiek ludzie uciekający nie zwracają uwagi na takie rzeczy. Z tego powodu zwyczajnie podeszła do drzwi wyjściowych, wysuwając zręcznie wsuwkę do włosów z buta, którą z przyzwyczajenia zawsze tam nosiła. Ironia sytuacji spłynęła na nią niczym lodowaty prysznic, gdy przez ułamek sekundy poczuła się jak w jakiejś grze przygodowej.
Nie ukrywajmy - już nigdy nie miała spojrzeć na gry tak samo.
Istnieją dwa rodzaje ucieczki: taka z odgórnie zaplanowana i spontaniczna, mająca głównie podłoże emocjonalne. (Imię) definitywnie targały silne, negatywne emocje. Po oddaleniu się od miejsca jej kaźni, które już na pierwszy rzut oka emanowało czymś podejrzanym, ściskającymi ciasno żołądek zwyczajnego obserwatora, nareszcie dopadła ją bloga ulga. Uczucie tak potężnego wytchnienia, że niemal ugięły się pod nią nogi. Nagle uzyskała jakąś nadprzyrodzoną siłę do nieustannego biegu, której już w następnej chwili dawała upust.
Możecie stwierdzić, że była naiwna. W przypływie szczęścia, spowodowanego wolnością, zrzuceniem niemiłosiernie ciężkich łańcuchów z drobnych barków, puściła się biegiem w owładnięte zapadającym zmrokiem miasto. Pokryte egidą nocy. Że z wielkim uśmiechem szaleńca, mijała kolejne zabudowania, ani na chwilę nie przystając. Że opadając w końcu sił i opierając się o kolana, ciężko dysząc, wręcz postradała zmysły. Lecz ona pierwszy raz od kilku minionych dni, które odczuła niczym lata, czuła się wolna. Tak beztroska, że gdy tylko zebrała odpowiednią dawkę powietrza w płuca, błyskawicznie się go pozbyła, wydając z siebie donośny śmiech. Niósł się on po okrytej całunem ciemności okolicy, który przebijały jedynie okoliczne uliczne lampy. Zamknęła oczy.
A potem gwałtownie je otworzyła.
Wprawdzie ostatnimi czasy dość często zbliżała się do granicy poczytalności, ale ostatecznie myślała, iż udało jej się powrócić bardziej na stronę trzeźwości umysłu. Wątpliwości nabrała dokładnie w chwili, kiedy to doznała przeświadczenia jakoby była przez kogoś obserwowana. Tego uczucia nie dało się pomylić z żadnym innym, albo już raz doznanego, odrzucić niedbale w odmęty zapomnienia. Nie, ono tylko narastało, rozwijając się w mózgu niczym złośliwy, niepowstrzymany rak. Pochłaniając jego części, będąc wiecznie niezaspokojoną skazą.
(Imię) bez dwóch zdań właśnie zapadła na ową dolegliwość. Już niedługo miała doczekać się ujawnienia diagnozy i przyczyny tej zarazy. A raczej - obu z nich.
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐏𝐢𝐧𝐤 𝐆𝐮𝐲 - 𝐒𝐡𝐞'𝐬 𝐒𝐨 𝐍𝐢𝐜𝐞]
Ran i Rindo nie byli tego typu ludźmi. To znaczy - owszem jak najbardziej należeli do wzorowych kryminalistów i najpewniej za swoje wybitnie krwawe dokonania w tej niecnej dziedzinie otrzymaliby medal, lecz nigdy nie zdarzyło im się posuwać do stalkingu. Ustanowili sobie pewne granice i, nawet mimo silnej pokusy, starali się i ich przestrzegać. Aczkolwiek tym razem zakazany owoc kusił ich bardziej, niż kiedykolwiek indziej. Bardziej niż, ogólnie rzecz ujmując, powinien.
Żaden z nich z początku nie pałał sympatią do (Imię). Była według nich wręcz nudna. Ot co, prozaiczna wyblakła dziewczyna, zatopiona doszczętnie w swoim monotonnym życiu, z którego nawet nie zamierzała się wynurzać by walczyć o trójwymiarowość barw bądź tlen. Pozwalała sobie na bezpowrotne zatonięcie. W ich mniemaniu była również prawdopodobnie bezdennie zadufana w sobie i powierzchowna. Lub okłamywała samą siebie, wmawiając, że podwodne życie jej odpowiada, podczas gdy wewnątrz zamiast skrzeli nadal tkwiły najprawdziwsze płuca.
Zarówno Ran, jak i Rindo nienawidzili takich ludzi. Przepadali zaś za kobietami, które się wyróżniały. Ich jaskrawe barwy przyciągały wzrok i kusiły, lecz nie były na tyle rażące, by oślepiać. Pewne siebie, acz nie krnąbrne i sztuczne. Kolorowe zabawki w ładnym opakowaniu. A wszystko to jedynie w celu użycia ich przez chwilę czy dwie. Jeden dzień, może więcej. Tylko żeby w ostateczności odrzucić każdą z nich na stos zużytych, pokrytych kurzem oraz rdzą zabawek. Wtedy lubili również strach w ich oczach, który działał orzeźwiająco. Aż one również stawały się nudne, zaś równie okrutny czas pozbawiał je koloru. Gatunek ludzki doprawdy rozczarowywał.
Zdarzyły się też momenty w których obniżali swoje standardy. Byli wtedy potwornie znudzeni i chwytali się wszystkiego, byleby dało się zniszczyć, a potem bezproblemowo wyrzucić. Nudnym stawało się, że mogli mieć każdą przedstawicielkę płci pięknej, gdyż uchodzili w ich gronie jako „przystojni". Własnoręcznie badali anatomię takich obiektów, rozbierając je na czynniki pierwsze. Robili metaforyczną sekcję na żywo, z czego później i tak pozostawały, mimo iż wciąż dychające zwłoki. Kawałek po kawałku. Skrawek po skrawku. Aż do szpiku kostnego.
Biorąc pod uwagę tę drugą kategorię, być może (Nazwisko) nadawała się w pewien sposób na ich kolejną ofiarę? Oczywiście, potraktowaliby ją mocno protekcjonalnie.
Absolutnie nie rozumieli zaintrygowania jej osobą, którym aż nadto w czynach wykazywał się Mikey. Z politowaniem przyglądali się, jak skakał wokół niej odkąd tylko poznali się przypadkowo któregoś dnia w kawiarni, w której pracowała. Że akurat musiał mieć słabość do słodyczy i kobiet, które mu je zanosiły. Już sam fakt, że była zwyczajną kelnerką był aż zanadto nużący. Jakby nie potrafiła nawet zapracować na ambitniejszą posadę.
Chociaż Ran musiał przyznać, że naprawdę nieźle wyglądała w tym stroju pokojówki.
Jednak to diamenty, które najdłużej trzeba było poddawać oszlifowaniu, lśniły najjaśniejszym blaskiem. (Imię) również zabłysnęła we fiołkowych oczach braci Haitanich.
Problem w tym, że później nie chcieli już odwracać od niej wzroku.
Całe stadium zainteresowania miało swój niechybny początek u występu, którym doszczętnie skradła ich uwagę. Odsłaniała kolejne karty podczas ich niewymawialnej potyczki, na które ani trochę nie byli przygotowani. Więc z kretesem wygrała całą stawkę, niczym zawodowy gracz, pod postacią ich afekcji. Pochłonęła ich fascynacja nowym obiektem, porównywalna do odkrycia przez jakiegoś wybitnego badacza, który niby to wygłodniały wiedzy pożarł łapczywie wszystkie rozumy tego świata, zupełnie nowego, nieznanego dotąd gatunku. Rodzaju tak rzadkiego i niezwykłego, iż nie mieściło się to w głowie. Stali się ćmami ślepo lgnącymi do światła, tak, jak nakazywał im instynkt. Fakt, iż nie mogli jej zniszczyć sprawiał jedynie, że stawała się jeszcze bardziej kuszących kąskiem. Trofeum nie do zdobycia.
Bo ludzie kochali pożądać, zwłaszcza, gdy obiekt tego obezwładniającego uczucia pozostawał nieuchwytny, całkowicie poza ich zasięgiem. Ta niedostępność sprawiała, iż przyjemny dreszcz przebiegał po kręgosłupie, w oczach szalała zgubna ekscytacja i nawet nie było się w stanie określić momentu, w którym oblizywaliśmy z niecierpliwością wargi. Stąpaliśmy po krokach tego, co najbardziej nieuchwytne, śledząc ów obiekt. A samo niewybredne pożądanie przybierało niejedno oblicze.
(Imię) była przepięknym, unikalnym motylem, którego lada moment planowali pozbawić skrzydeł, a tym samym możliwości łatana. To z kolei powodowało śmierć owada. Czy dziewczyna miała podzielić jego los?
W ten sposób ziarno zostało zasiane, z kolei wyrośnięcie rośliny stanowiło zaledwie kwestię czasu. To samo dotyczyło jej pełnego rozkwitu, zupełnie jak po wiosennego opadzie deszczu.
I tak oto dziarskim krokiem pokonywali nienaruszalną granicę, zapominając na chwilę o konsekwencjach. Zakasali rękawy ze zniecierpliwienia. Tamtego wieczoru, widząc jak (Nazwisko) opuszcza siedzibę gangu, ruszyli na polowanie. Bynajmniej, była to najmniej możliwa metaforycznie forma tego stwierdzenia.
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐌𝐚𝐫𝐨𝐨𝐧 𝟓 - 𝐀𝐧𝐢𝐦𝐚𝐥𝐬]
Czaili się w zacienionych uliczkach, gdzie nie docierały światła ulicznych latarni i obserwowali ofiarę, nieujawnieni wyczekując. Czekali cierpliwie na moment, w którym dziewczyna zorientuje się, iż stanowi żywy cel. Moment, w którym na twarzy będzie miała wypisaną najczystszą odmianę strachu, popadając w paranoję. Moment, w którym doznają na ową reakcję niemałej satysfakcji, a później schwytają osaczoną zwierzynę, zakańczając pościg i uśmiercając jej nadzieję na ucieczkę. Udowodnią, iż walka była odgórnie przesądzona.
A kiedy (Imię) ostatecznie zmęczona, zatrzymała się po szaleńczym biegu, mężczyźni wiedzieli, iż nie będą musieli czekać już długo. Napawali się świadomością, która stopniowo na nią napierała i przepełnionym strachem spojrzeniem, którym rozglądała się po okolicy. Przerażenie malowało się niezwykle dosadnie na jej idealnej twarzy. Rindo stwierdził, że potwornie jej z nim do twarzy. Ran uważał, iż powinni częściej widywać ją w takim stanie.
Gdy (kolor)włosa ponownie rzuciła się biegiem w bliżej nieznanym kierunku, rozpoznali z łatwością, że wtenczas uciekała już wyłącznie przed nimi. W jej (kolor) oczach narastała panika, a adrenalinowy zastrzyk dodawał prędkości ruchom. Rzecz jasna, nie stanowiło to dla nich problemu i za każdym razem dość szybko ją doganiali. Perspektywa Haitanich wyglądała zgoła inaczej niż samej (Nazwisko), bowiem według nich zwierzyna łowiecka wpadła w ich potrzasku i zaczęła się żałośnie miotać, co nad wyraz ich bawiło. Jej bezwład był czarujący. Nakręcał ich bardziej, niż byliby to w stanie przyznać. Gdyż istotą sadyzmu była intencjonalność podejmowanych działań.
Postanowili natomiast, że przerwą swoją małą formę rozrywki w chwili, w której dziewczyna przebiegając desperacko przez jezdnię, omal nie wpadła pod pędzący prosto na nią samochód. Musieli niechętnie przerwać swoją uzależniająca praktykę, ponieważ zwyczajnie nie chcieli mieć na głowie rozjuszonego Sano.
(Imię) doznała dotkliwej świadomości, dotyczącej ograniczeń fizycznych swojego ciała, z głośnym westchnieniem opierając i zsuwając się po brudnej ścianie jakiejś wiekowej kamienicy. Budynek zapewne miał przetrwać jeszcze długo po niej. Aczkolwiek nie było jej dane wypoczywać długo, ponieważ w następnej chwili została zaciągnięta przez parę silnych rąk w wąska uliczkę, spowitą w egipskich ciemnościach. Przez brak ustabilizowanej pracy płuc nie mogła nawet wydać z siebie nędznego krzyku o pomoc.
Jej plecy doświadczyły bolesnego spotkania z poszarzałą płaszczyzną, gdy ją do niej przyparto za ramiona. Miała świadomość, co miało rozegrać się w następnych aktach jej personalnej tragedii i nawet nie chciała na to patrzeć, zaciskając szczelnie powieki.
Który to już raz z rzędu stawała ponurej sylwetce śmierci na powitanie? Możliwe, iż powinna zwać ją dobrym przyjacielem i wołać pieszczotliwie po imieniu.
— Cześć, księżniczko. Co ty na to, abym sprawił, że zaczniesz krzyczeć? — zamiast zupełnie obcego, do jej uszu dotarł znajomy rozbawiony głos. Jawiła się w nim też ironiczna nuta. (Imię) miała świadomość, że owe rozbawienie zapewne brało się z jej reakcji. — Tylko od ciebie zależy czy będzie to krzyk rozpaczy, czy rozkoszy♡
— To już nie pokojówko? — to nie był ton człowieka dosłownie przypartego do ściany. Nie skruszonego. Nawet nie walczącego. Wypowiedź stanowiła suche, bezbarwne pytanie. Przynajmniej na tyle beznamiętne, na ile była w stanie się wówczas zmusić.
— Huh? Nie tchórzymy tak łatwo, co? — zdziwił się Ran, przechylając lekko głowę w lewo. Dziewczyna nie potrafiła określić czym było to uwarunkowane, ale w tej pozie przypominał jej łudząco polującego kota.
— Przestało pasować. Aktualnie cały Bonten obchodzi się z tobą jakbyś była co najmniej ze szkła. Czas to zmienić — w ostatniej chwili powstrzymała się od wzdrygnięcia, gdy Rindo, który opierał się zaraz obok niej na ścianie, do której była przyparta, pochylił się i wyszeptał odpowiedź bezpośrednio do jej ucha.
— Dlaczego? Aż tak wam się nudzi? — (Nazwisko) wiedziała, że musiała unikać przy nich emocjonalności, którą z łatwością mogliby wykorzystać przeciwko niej. Nie mogła sobie na to pozwolić.
— A co, już przywykłaś do rozpieszczania? Arystokratycznego trybu życia? — Ran zachichotał na własne pytania, posyłając jej kpiący uśmiech.
— Siedzenie w posiadłości i pilnowanie cię jest okropnie nużące — jak na dowód owego znudzenia, Rindo zaziewał przeciągle. Dziewczyna nie potrafiła stwierdzić czy była to znakomita gra aktorska, czy po prostu chciało mu się spać. — Zostaniesz naszą małą rozrywką. Wyłącznie my zdecydujemy, kiedy odłożyć cię na półkę.
Słysząc to ostatnie zdanie, przeszedł ją dreszcz.
— Zresztą Sanzu jako twoja niańka prawie posłał cię na drugą stronę, więc nam też się coś należy — Ran przyłożył sobie do brody palec wskazujący, niby to w dramatycznym zamyśleniu. Następnie zbliżył swój kciuk do jej ust, jedynym ruchem nim je przejeżdżając. Testują miękkość. Po wykonaniu tego ruchu nie zabrał go jednak od razu, możliwie próbując powoli dostać się do jej ust. Zacisnęła na nim wargi. Mężczyzna posłał jej usatysfakcjonowany półuśmiech. — My przynajmniej nie sprawimy, że będziesz wąchała kwiatków od spodu. Chyba.
— Jak podobała ci się zabawa w berka, księżniczko? — Rindo powtórzył jej nowe przezwisko z wyczuwalną w głosie kpiną i odrazą. Mimo to, jego twarz nie wyrażała nic poza znudzeniem. Wiedziała, iż zrobił to wyłącznie w celu prowokacji. Musiała być sprytniejsza.
— A więc to jednak byliście wy... — zastanawiała się na głos. — Było wyśmienicie — przyznała, nawet zdobywając się na krzywy uśmiech. Liczyła, że ich chociaż zdezorientuje lub zezłości, nie dając upragnionej reakcji. Niestety, była w błędzie.
— Ah? Jesteś pewna? Niemal widzieliśmy jak się trzęsłaś ze strachu — rozbawienie mężczyzny, który ją przytrzymywał wyraźnie wzrosło z tym stwierdzeniem.
— Poza tym, prawie wpadłaś pod samochód — przypomniał obojętnie jego brat, kręcąc głową z politowaniem. Na jego ustach wykwitł podły uśmieszek.
— W takim razie mogę wam udowodnić jak odważna potrafię być — stwierdziła nagle. Bynajmniej, nie uległa w tym momencie ich zręcznie utkanej nici manipulacji słownej. (Nazwisko) zarzucała właśnie własną.
— W porządku. Przenieśmy się w wygodniejsze miejsce — Ran niemal od razu połknął haczyk, puszczając jej oczko i uśmiechając się szeroko. W międzyczasie puścił również jej przygniatanie ramiona. Była prawie pewna, że następnego dnia pojawią się na nich siniaki. Mężczyzna niespodziewanie przeniósł całości jednej z rąk na oba ramiona (Imię), przyciągając ją do siebie. W tym zwyczajnym geście dostrzegła niewidoczny potrzask, który sygnalizował brak możliwości ucieczki. Ruszając za starszym z braci w ciemną noc, dokładnie planowała swoje dalsze zamiary.
Podążający za nimi Rindo również nosił na twarzy iście sadystyczny uśmiech.
Miasto, po którym cała trójka się przechadzała już od dawna znajdowało się pod absolutnym władaniem nocy. Jakiś niezdarny malarz tam na górze wylał masy atramentu, które rozlały się nad wyraz jednolicie, ścieląc skondensowanym granatem nieboskłon. Przy okazji upuścił pędzel z białą farbą, który odbił się wyraźnie w jednym miejscu, jednocześnie rozbryzgujące na wszystkie strony białe plamki. W ten sposób powstał księżyc wraz z gwiazdami.
Od chwili, w której dziewczyna opuściła posiadłość gangu musiało minąć już kilka godzin, gdyż każda z mijanych przez nich latarni ulicznych stanowiła niemal jedynie źródło światła pośród zatrważającego mroku. Na swojej drodze nie spotkali też wielu ludzi. W którymś momencie (Imię) podniosła głowę ku niebu, uśmiechając się błogo na jego widok. Tej nocy zdobiło je miliony lśniących gwiazd. Przez umysł przemknęła jej niepozorna myśl, iż jeśli miałaby tej nocy zginąć, przynajmniej oddałaby swoje życie w gwiezdną noc. Niezdarny malarz został jej jedynym sprzymierzeńcem.
— No dalej, rozgość się, droga (Imię). Może to nie narożnik, ale myślę, że się nada — Rindo wskazał jej na drewnianą, parkową ławkę, przy której ostatecznie się zatrzymali. Bez zbędnych słów zajęła na niej miejsce, a bracia Haitani obsiedli ją z obu stron. Ran założył nogę na nogę i ułożył ręce pod głową, a jego brat zwyczajnie bardziej się oparł.
Gdyby spojrzeć na nich wówczas z perspektywy osoby trzeciej, można byłoby stwierdzić, że byli po prostu normalnymi znajomymi, spędzającym wspólnie czas. Tacy, którym trudy pory jasnej spędzały sen z powiek, aczkolwiek nie stać ich było na sen, należący do wybrańców. Póki trwała pomiędzy nimi magiczna cisza, wszystko wydawało się zupełnie normalne. Szkoda, że już po chwili została przerwana. Największy chaos zawsze był poprzedzony głuchą ciszą.
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐁𝐋𝐀𝐂𝐊𝐈𝐍𝐊 - 𝐂𝐫𝐚𝐳𝐲 𝐎𝐯𝐞𝐫 𝐘𝐨𝐮]
— No więc? Jak nasza odważna królewna mogłaby nam zaprezentować swoją wrodzoną odwagę? Jakieś pomysły? — wypytywał ją natarczywie Ran, jednocześnie układając swoją głowę na prawym ramieniu dziewczyny. Jego ciepły oddech owiał jej szyję, powodując gęsią skórkę. Wrażenie potęgował fakt, że tamta noc była wyjątkowo zimna. Może właśnie owe doznanie podsunęło jej tak szalony pomysł?
— Pamiętasz może jak Sanzu postanowił mnie pewnego dnia poddusić, bo podobno patrzyłam na niego z wyższością? Chcę, żeby któryś z was zrobił to samo — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. O wyrokach mówiło się łatwo, do czasu, aż faktycznie się ich doświadczało.
— Jesteś tego pewna? Co jeśli tym razem nie skończy się na podduszeniu? Średnio podoba mi się wizja pozbywania się twojego ciała — w głosie Rindo pobrzmiewała zdumiewająca powaga. Zupełnie jakby otrząsnął się z całej kreacji okropnie znudzonego, w której był niezaprzeczalnym mistrzem.
— Jestem w stanie zaryzykować — odparła, patrząc prosto w te fiołkowe oczy. Ku jej zdziwieniu, odkryła w nich jakieś pokłady adoracji. Dwa fioletowe spodki, emanujące uwielbieniem i podziwem. Stanowiło to jedynie kolejny dowód, świadczący o słuszności stwierdzenia, jakoby to właśnie oczy były zwierciadłem człowieczej duszy. (Imię) jednocześnie nie próbowała zaglądać w tę głębiej, z obawy przed drastycznymi odkryciami.
Przez moment spojrzenia braci Haitanich się skrzyżowały. (Nazwisko) dosłownie poczuła na własnej skórze w jakiś nienaturalny sposób zderzenie tych dwóch światów. Fiolet kontra fiolet. Dwa odcienie, które w tym samym czasie tak wiele łączyło, zarówno jak i dzieliło. Istniała między nimi wielka przepaść, złączona utrwalanym co rusz mostem, z którego deski gniły i z trzaskiem spadały ku porażającej ciemności. Otchłań symbolizowała różnice w ich charakterach, dostrzegalne już pierwszym spojrzeniem nawet przez skrajnego głupca. Most zaś był wszystkim, czym przepaść być nie potrafiła - wspólną przeszłością, wspomnieniami, przelaną krwią, która mieszała się z nieistniejącymi łzami. Jednak one tam były, a czas sprawił, że stały się niewidoczne dla ludzkiego oka. On z kolei płynął szybciej, niż piasek przesypując się pomiędzy palcami.
To Ran był pierwszym, który odwrócił spojrzenie. We fiołkach wykwitło świeże szaleństwo. Ich słowa nie były potrzebne - dziewczyna pojęła natychmiastowo. Oni zresztą najwidoczniej podzielali ową koncepcję.
Gdy kładł swoje złudnie przyjemnie ciepłe, duże dłonie na jej szyi, (kolor)włosa patrzyła wprost w fiolet. Nie chciała tam być, ani tego robić. Pokryta grubą warstwą wstydu, pragnęła zniknąć lub dać mu w twarz i uciec. Ale zamiast tego gapiła się w mieszankę czerwieni jej krwi i błękitu łez niczym naiwny człowiek, wypatrujący złota na krańcu tęczy. I tak, jak ten głupiec, (Imię) nie odnalazła tam zupełnie nic. Chociażby zabrała ze sobą na podróż mapę i kompas, kraniec nadal świeciłby nie złotym blaskiem bogactwa, a ziejącą pustką rzeczywistości. Fiolet okazał się tak bezdennie pusty.
Doświadczenia zmieniają ludzi. Są tym nie zaplanowanym etapem w życiu. Niezapełnioną luką w mieszkaniu - istnieje, gdyż zastanawiasz się czy wstawić w tym miejscu kanapę czy regał. Potem do dochodzi również i, o zgrozo, trzecia opcja. A później okazuje się, że na żaden z tych mebli cię nie stać, a pustka nadal świeci nicością. Owa analogia znakomicie znajduje przełożenie na innej płaszczyźnie. Tak samo jak z mieszkaniem, które starasz się najładniej umeblować - tak z życiem, które usiłujesz przeżyć najlepiej, jak tylko potrafisz. Nie oczekujesz od niego smutku, ale powodzenia i uciechy. Pierwszy cios nadlatuje w momencie samouświadomienia, iż życie wprawdzie nosi nie jedno, a dwa oblicza. Podczas gdy pierwsze z nich jest uśmiechnięte oraz wypełnione szczęściem, drugie okraszono łzami przygnębienia. Doświadczenia stanowią zatem stopniowe odkrywanie obu tych twarzy. Ociekają w życiową naukę, którą pozyskujemy, bądź też nie.
Nawet istota ludzka, posiadająca wrodzony instynkt przetrwania, w pewnym momencie uczy się umierać. (Imię) (Nazwisko) była wzorowym uczniem w tej dziedzinie.
Opatrzona bagażem doświadczeń o tego typu doznaniach, stawała się bardziej biernym obserwatorem, niż ich ofiarą. Siedziała na bezpiecznej widowni, obserwując bez cienie strachu jak Ran Haitani zaczyna ograniczać jej tlen, a ta kontrola rodzi w nim ekscytację. Patrzyła jak Rindo Haitani obejmuje ją od tyłu, odwracając jej nieruchome ciało jeszcze bardziej w stronę własnego brata. Dając mu do niej lepszy dostęp, podczas gdy jego ciało ogrzewał jej plecy tak przyjemnym ciepłem. Ciepłotą otulającą ją do snu, niczym najbardziej miękki w dotyku koc. Odpływając do krainy snów nie krzyczała. Mimo, że na skórze nadal wyraźnie odczuwała utworzoną z męskich dłoni obręcz, nie wyrywała się z niej ani nie panikowała. Była zmęczona, a ciepło działało okropnie kojąco. Morfeusz pragnął przyjąć ją w swoich objęciach. Niezdarny malarz kiwał głową, wskazując, że nadszedł już ten czas.
Zgrzyt odbezpieczanej broni zadziała na (Nazwisko) jak podmuch lodowatego wiatru, który zdmuchnął jej okrycie.
— Pozwólcie mi ją zabrać ze sobą. Inaczej strzelę — wściekły Haruchiyo Sanzu stał kilka kroków przed dziewczyną, z bronią wycelowaną wprost w jej głowę. Jego szczęka zacisnęła się w morderczym uścisku, wyraźnie wyostrzając linię żuchwy. Ta śmierć byłaby wyjątkowo szybka i bezbolesna. (Imię) uśmiechnęła się w jej stronę. Jakie imię nosiła tym razem?
— Czy ty musisz zawsze niszczyć nam najlepszą zabawę, Sanzu? Zazwyczaj się dołączałeś. No, może poza tym jednym razem, gdy załatwiliśmy twoją ulubioną prostytutkę i groziłeś nam piłą mechaniczną... Co zmieniło się tym razem? — oburzył się Rindo, zwracając ku różowo włosemu naburmuszoną twarz. Zachowywał się jak nieposłuszne dziecko, przyłapane na psuciu wspólnej zabawki w przedszkolu.
— Oh? Czyżby nasz narkoman się zakochał? — Ran uwolnił ostatecznie uwolnił jej obolałą szyję. Dziewczyna mimowolnie zakasłała, normując oddech, mimo, że nawet tego nie chciała. Była zmęczona. Zaczęła tęsknić za morderczym uściskiem.
— Coś mi mówi, że szef nie będzie zadowolony — młodszy Haitani wytrwale ciągnął dyskusję, podczas gdy denerwowanie Sanzu jedynie widocznie wzrastało. Broń jednak pozostawała nieopuszczona.
— Ciekawe jakby zareagował, gdyby ktoś mu przypadkiem powiedział.
— Tylko, kurwa, spróbuj, Ran — posłał w jego stronę mordercze spojrzenie błękitnych tęczówek. Najchętniej rozpierdolił by go tym pistoletem tu i teraz, aczkolwiek przyświecały mu wówczas istotniejsze priorytety. Marnowanie czasu na tak mierne jednostki i późniejsze zmywanie ich krwi z rąk było niezbyt apetyczne, biorąc pod uwagę fakt, że (Imię) znajdowała się w zasięgu jego wzroku. — A teraz, albo ją puścisz, albo zacznę odliczać.
— Dobra, dobra. Wyluzuj. Już jej nawet nie trzymam. Bierz sobie księżniczkę, książę — Ran przewrócił fioletowymi tęczówkami, popychając lekko (kolor)oką w stronę Haruchiyo. Dziewczyna zleciała z drewnianej ławki, lądując prosto na brudnej ziemi. Szybko otoczyły ją czyjeś ramiona, podciągając do góry i prowadząc w nieznanym kierunku.
Sanzu nie odezwał się już do Haitanich ani słowem, nie będąc w stanie kontrolować dalej swojego gniewu. Szedł z (Imię) w totalitarnej ciszy, w pewnym momencie niespodziewanie się zatrzymując.
— Sanzu, co ty- — tylko tyle zdołała jeszcze z siebie wydobyć, czując na swych ustach przyciskany jakiś materiał. Wtedy nareszcie tej nocy zasnęła.
— Ciii, śpij spokojnie. Już jestem z tobą, (Imię). Już nikt więcej nie położy na tobie swoich brudnych łapsk.
Jaka szkoda, że tego wyznania już nie usłyszała.
...tego się nie spodziewaliście, co?🤔
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro