Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟕.



[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐑𝐮𝐞𝐥𝐥𝐞 - 𝐌𝐚𝐝𝐧𝐞𝐬𝐬]

(𝐈𝐌𝐈Ę) 𝐏𝐑𝐙𝐄𝐙 𝐃Ł𝐔𝐆𝐈 𝐂𝐙𝐀𝐒 nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest jedynym lokatorem w swoim organizmie.

To znaczy, nadal oczywiście była (Imię) (Nazwisko) o bezbarwnym życiorysie, jednej przyjaciółce i nawale pracy oraz wstydliwym uzależnieniu od kofeiny. Przez sporą jednostkę czasową nie była natomiast świadoma, iż w jej umyśle zrodził się nowy twór. Odrębna osobowość. Pewnego rodzaju pasożyt.

Osobowość ta była na tyle zaradna, celowo nie ujawniając się pierwotnej właścicielce umysłu. Snuła się gdzieś w jego zakamarkach, cierpliwie czekając, aż ustąpi jej miejsca idąc w końcu spać. Prawda była jednak zgoła inna - (Imię) nigdy nie zasypiała. To było jak swoisty przełącznik. Gdy pstryczek przeskakiwał, jej miejsce zostało błyskawicznie zastępowane przez tą drugą (Imię). Jej wersję, która urzeczywistniała wszystko to, co było najgorsze w dziewczynie. Okrucieństwo, bezduszność i mściwość, o których nawet nie zdawała sobie sprawy. Możliwe, że właśnie dlatego (kolor)oka była wiecznie wyczerpana.

Zręczność drugiej świadomości dodatkowo zadziwiała, biorąc pod uwagę mechanizm, który poradnie wytworzyła w mózgu (Nazwisko). Mechanizm mający za zadanie całkiem ukryć jej istnienie, nie pozostawiający nawet najmniejszego cienia obecności. Zębatki machiny zostawiały wprawione w ruch za każdym razem, kiedy nieświadoma dziewczyna sięgała po domniemaną grę. Rzeczywistość malowała się natomiast w radykalnie mroczniejszych barwach, ponieważ był to jedynie przełącznik. Zapadnia, powodująca zmianę sterowania w organizmie. Zmianę jego właściciela.

Dodatkowa osobowość nie powstawała jednak bez powodu. Mechanizm ten, co prawda, nie był jeszcze dobrze poznany przez badaczy, lecz dało się wyodrębnić w nim kilka kluczowych czynników. Było zatem wiadomo, że osobowość mnoga powstawała na skutek wyjątkowo bolesnych, głęboko dotykających, traumatycznych przeżyć i kryzysów egzystencjalnych. Często takie negatywne przełomy miały coś wspólnego z ludzką śmiercią. Jeszcze częściej - dotyczyły śmierci osób bliskich. Jednostka niezdolna do przyswojenia czy przejścia przez takie trudne sytuacje zewnętrzne, doświadczała wówczas poczucia emocjonalnego rozregulowania, prowadzącego do dysocjacji własnej osobowości. Z jednego powstawało dwa, lub więcej.

Odrębna świadomość zazwyczaj zdecydowanie różni się od pierwowzoru. Można było nawet posunąć się do stwierdzenia, jakoby faktycznie była drugą personą w zaledwie jednym ciele. Miała ona bowiem odmienne wzorce zachowań, a czasem nawet tożsamość i wspomnienia. W ekstremalnych przypadkach posiadała też przykładowo inną płeć, iloraz inteligencji, ciśnienie krwi czy zbiór cech, charakteryzujących osoby w różnym wieku. Jeden organizm żyjący w innym organizmie.

Jak ta teoretyczna pigułka przekładała się na personę (Imię) (Nazwisko)? Zaczęło się oczywiście całkiem niepozornie. Dziewczyna nie radziła sobie z godzeniem obowiązków w pracy, a ciągłym powtarzaniem materiału dydaktycznego. Nie wspominając już o praktycznym nieistnieniu życia towarzyskiego. W tamtym momencie, rzecz jasna, nie było to nic aż tak groźnego. Można powiedzieć: problemy każdego przeciętnego człowieka. Zwykła mrzonka.

Ale miarka zaczęła się już ważyć. Piasek w klepsydrze przesypywał się z każdym minionym dniem, niezmiennym w ów stanie rzeczy.

Zanim się obejrzała, przestała regularnie zasypiać. Najpierw odpuściła sobie sen jednej nocy, poświęcając ją w całości na wyczerpujące powtórki. Jak można było się tego spodziewać, na jeden nocy się nie skończyło. Godzin snu ubywało, a kubków gorącej, pachnącej zachęcająco kawy drastycznie przybywało.

I to był początek. Jej umysł postawił pierwszą cegiełkę na planie budowy nowej osobowości, która byłaby w stanie uciec od trudów i problemów życia codziennego. To jednak nie było przysłowiowym gwoździem do trumny.

Pogorszenie sytuacji nastąpiło, gdy w pewnym momencie swojego życia (Imię) zdecydowała się zostać informatorką ociekającego krwią gangu. Jej pogrzeb zaczął się już w momencie, w którym pierwszy raz usłyszała to niechybne słowo. Bonten.

Jak zapewne się już domyślacie, (Nazwisko), jako ówcześnie normalny człowiek, nie potrafiła radzić sobie ze śmiercią. Dokonanie żywota było dla (kolor)włosej ciężarem, który miażdżył jej barki, jeszcze w ogóle nim zdołała go chociażby unieść w dłoniach. Gwoździem do trumny były zatem wyrzuty sumienia, powstające na skutek przeświadczenia, iż to ona sama za te ludzkie zgony odpowiadała.

Bo rozkład zaczął trawić jej ciało psychiczne już w momencie, w którym po raz pierwszy skrzyżowała swoje drogi z Bontenem.

Bonten - brzmiało imię kostuchy, która po nią przybyła.


(Imię) z jakiegoś nadprzyrodzonego powodu zawsze lubiła podejmować decyzje. Dziwność owej sympatii wywodziła się zaś z tytułu, iż dla przeważającej większości ludzi świadome decydowanie o swojej przyszłości mogło być zbyt trudne. Od samego początku czuło się ten ciężar odpowiedzialności, jej łańcuchy przykuwające nas na amen do ziemi. Ponieważ decyzje powodowały konflikty o różnej skali. Te zewnętrzne, pomiędzy ludźmi. I te dużo gorsze - wewnętrzne, małe konflikty powstałe w naszym środku. Sprawiające, że człowiek na tym etapie kłócił się już nawet ze samym sobą.

Istniała również ta jaśniejsza strona podejmowania decyzji. Otóż, decydowanie stanowiło swoistą spowiedź, oczyszczenie. (Imię) lubowała się w podejmowaniu wyborów, gdyż zyskiwała wówczas niemal boską świadomość, jakoby to wyłącznie ona miała władzę nad swoją egzystencją. Absolutnie nikt inny. Tylko ona. Nie mogła co prawda uniknąć jednocześnie konsekwencji, płynących wartkim nurtem zaraz za decyzjami, jednak pałała niezaprzeczalną sympatią do tej świadomości. Przepadła tak samo za faktem, że tylko ona mogła później przeżywać te wybory, płacząc rzewnymi łzami albo się śmiejąc do rozpuku.

Nie sposób był również zapomnieć, że gdy stawka i ciężar podejmowanego osądu radykalnie wzrastały, tracił on swoje oczyszczające właściwości, zmieniając się w najśmiertelniejszą odmianę trucizny.

Czasami konsekwencje były trudniejsze do przyjęcia, niż kiedykolwiek.

— To chyba są jakieś żarty.

Jak (Imię) opisałaby życie w Bonten? Gdyby rozpętać najgroźniejszą, najdzikszą i najbrutalniejszą burzę w dziejach ludzkości, a potem wsadzić ją dokładnie w środek jej rdzenia. Właśnie w ten sposób by się to prezentowało.

Dziewczyna zagryzła wyjątkowo mocno wargi, obserwując ze zniesmaczeniem leżący na satynowej pościeli łóżka, wybrany dla niej strój. Już po pierwszym spojrzeniu (kolor)oka miała ochotę złapać się za głowę, po czym zakopać się w łóżku i nie wychodzić z niego co najmniej przez tydzień. Lub miesiąc. Czy można było pokusić się o przesiedlenie w łóżku przez okrągły rok?

Sukienka, którą miała przed sobą, bez dwóch zdań była oryginalna. Już na pierwszy rzut oka odznaczała się charakterystycznym tworzywem - była wręcz prześwitująca, wykonana z milionów drobniutkich, przepięknie pobłyskujących, drogocennych kamieni. Dziewczyna zdecydowanie nie chciała znać jej ceny. Poza tym, nie można było odmówić jej skąpości. Stanowiły ją raptem trzy skrawki na krzyż, złączone ze sobą wymyślnymi, poprzeplatanymi łączeniami. (Imię) już zaczęła wznosić modły, by kreacja była w stanie chociaż minimalnie zakryć miejsca intymne.

W dodatku do sukienki dołączona została dziwaczna obręcz z tego samego materiału, przypominająca ślubną podwiązkę. Wykończenie przebrania stanowiły niebotycznie wysokie buty. (Nazwisko) dziękowała niebiosom za wcześniejsze praktyki chodzenia na wyższych obcasach, gdyż w innym wypadku prawdopodobnie ostentacyjnie dokonałaby swojego marnego żywota, zaraz po wykonaniu w nich pierwszego kroku.

(Kolor)włosa przybrała na twarzy Marsowe oblicze, łapiąc się załamana za mostek nosa i kręcąc powoli opuszczoną głową. Z jakiegoś powodu miała nieodłączne wrażenie, że Sanzu maczał swoje długie palce w doborze wyzywającej kreacji. Może była to kwestia przeczucia, ale bardziej obstawiała fakt, że na metce sukienki znajdowało się jego odręcznie zapisane imię, połączone z jakimś podejrzanym, dorysowanym uśmieszkiem.

Zapamiętała, żeby później mu się za to odpłacić.


Sam lokal, w którym miało mieć miejsce całe przedsięwzięcie okazał się iście specyficznym miejscem. Wszystko wydawało się tam błyszczeć - zaczynając od kosztownych ozdób, a kończąc po specjalnie skrystalizowanych narkotykach, wciąganych przez jego gości na lustro-podobnych tacach za pomocą pokaźnych wartościowo banknotów. To miejsce niezaprzeczalnie miało swój klimat i nic dziwnego, że w konsekwencji przyciągało tylu majętnych, wyrafinowanych przybyszów.

Na znajdującej się w niżej położonej części sali ustawiono kilka dwuosobowych, kwadratowych stołów, nakrytych śnieżnobiałymi obrusami. Zaś na każdym z nich widocznie odznaczała się niewielka, okrągła kula, emanująca niewielkim, neutralnym światłem. Oprócz tego mieściły się na nich również standardowo dwa podłużne naczynia z przyprawami. Elementem przyciągającym szczególną uwagę, zaraz za sceną, była tylna ściana sali, zdobiona w unikalne zaokrąglone wzory, obramowane za pomocą dwóch kolumn. Motyw kolumn jawił się również w innych miejscach sali. Efekt jeszcze bardziej wydobyto, rzucając na centralnie rzeźbę zmieniające barwę, ledowe oświetlenie.

Pomieszczenie w całości opanowały biele, aczkolwiek ani na moment nie było tego widać, gdyż wielobarwne reflektory barwy co rusz nadawały mu innych odcieni tęczy.

Największe wrażenie wywoływała natomiast sama scena. By urozmaicić doznania wzrokowe, jej okrągła konstrukcja została celowo podniesiona i obdarzona w dużą ilość podświetlanych, niskich stopni. W ten sposób przypominała poniekąd poziomnice, łączące na mapie punkty o tej samej wysokości nad poziomem morza. Ludzkie oko znowu szczególnie przyciągały liczne kryształy, w które została przyozdobiona. W centralnej, nieco zagłębionej części, łatwo dostrzegalny był masywny żyrandol, a kamienie, z których został wykonany przypominały niemal rozbryzgane o jakąś powierzchnię krople krystalicznej wody. Prezentował się on w towarzystwie tylnej ściany sceny, również odzianej w połyskujące tworzywo i zaokrąglone wzory. Na dodatek błyszczącymi, wiszącymi elementami odznaczał się sufit, jednocześnie zawierający na sobie zaskakującą ilość maleńkich, jasnych punkcików. W pewnym sensie dawały one złudzenie najprawdziwszych gwiazd.

Porównywalnie do przyczajonego drapieżnika, (Imię) w ciemności sceny spoglądała wyzywająco na zebrany tłum widzów. A konkretyzując: przyszłe ofiary. Jej skupiony wzrok powędrował prosto do tej najcenniejszej. Kazuo Yoshimoto, jak wcześniej wyjawił jej Mikey, siedział dokładnie w centralnej części pierwszego rzędu. (Nazwisko) od razu po zawieszeniu na nim spojrzenia, postanowiła, że do już do końca pozostanie nim przy jego sylwetce w oficjalnym garniturze. Na jego twarzy widniała ciemna maska z geometrycznym wykończeniem. Miejsce to bynajmniej nie było przypadkowe, gdyż to jego uwagę miała doszczętnie pochłonąć tamtego wieczoru.

Improwizacja - właśnie tą domeną miała się dostatecznie wyczerpująco wykazać.

(Nazwisko) serdecznie ulubiła sobie tę unikalną ciszę przed burzą. Zawiesinę napięcia nagromadzonego w każdej wolnej przestrzeni, nawet pomijając już fakt, iż na niebie wcale nie poczęły gromadzić się prawdziwe kłęby granatowych, napuszonych, nawet rozjuszonych obłoków. Z jakiś ciekawych względów kojarzyły się jej z geniuszem samego jakże wybitnego kompozytora, oraz pianisty - Beethovena. Jego uwertury stanowiły twór nie z tego świata, jeżąc słuchaczowi włos na głowie i przyspieszając niebezpiecznie pracę mięśnia w klatce piersiowej. Chociaż musiała mimochodem przyznać, że otwarcia artysty były zdziebko nużące. Postanowiła więc samodzielnie odegrać debiutancki koncert, ucząc się na jego błędach.

[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐋𝐚𝐧𝐚 𝐃𝐞𝐥 𝐑𝐞𝐲 - 𝐂𝐡𝐞𝐫𝐫𝐲]

A kiedy z doskonale ukrytych głośników zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki wpadającej w ucho piosenki, ruszyła z miejsca, ledwie czując wysokość noszonych obcasów czy przyleganie do ciała lśniącej kreacji. Czas wojny, ścielący się krwawą łuną na granicy horyzontu, tym razem przybierał podstępnie postać błysku.

Adrenalina nagromadzona ówcześnie w organizmie dziewczyny nie była niczym innym, jak czystą chemią. Cudownym hormonem, wydzielanym w sytuacji silnie stresującej, czasem zagrażającej naszemu życiu. Ale też w najprawdziwszej euforii. A wtedy czujemy już szybsze uderzenia serca, panującego dużo żywiej gorąca krew w naszym organizmie. Obkurczają się naczynia krwionośne. W teorii możemy stwierdzić, iż skutkuje to zwiększeniem ciśnienia tętniczego, rozszerzeniem dróg oddechowych oraz zwiększenia poziomu cukru we krwi. Przechodząc zaś do praktycznej części - czujemy się prawdziwe magicznie.

Wszelkie hamulce zostają ze zgrzytem odblokowane. Zaczynamy wspinać się na wyżyny swych możliwości. Próg bólu znacznie wzrasta. Odczuwamy jednocześnie przypływ energii, jak i wzrasta nasza sprawność fizyczna na równi z psychiczną. Czyż nie jest to czysta magia, czytelniku?

Dziewczyna rozpoczęła swój pierwszy żer tamtej nocy. Całkiem jakby te pierwsze dźwięki muzyki wprawiły ją w pewien rodzaj adrenalinowego transu. Nieustraszony drapieżnik - tym, zdawać by się mogło, właśnie została.

Z początku schodziła niezwykle wolno z okrągłych stopni, nieco kołysząc się do rytmu melodii. Obracała naprzemiennie ramionami przy każdym pokonanym stopniu w kokieteryjnych geście. Czyniąc niepozorność, która wywierała zasadnicze wrażenie. Zwłaszcza w połączeniu z ciągłym spojrzeniem czarujących (kolor) tęczówek.

Będąc na większej platformie zatrzymała się gwałtownie, odchylając znienacka jedną z nóg na bok. Celowo wybrała właśnie tą, przywdzianą w kryształową obręcz, zawieszoną tuż pod jej kolanem. Przeciągając nieznacznie dłonią po kończynie, miała wrażenie, że wprost z widowni dobiega do jej uszu jakieś przytłumione syknięcie. Wywołało to niewielki uśmiech na jej pokrytych szkarłatem wargach.

Po zakończonej praktyce scaliła na nowo dolne kończyny, w zamian przejeżdżając niewinnie dłonią po swojej szyi, a później kręcąc nieco biodrami. Z każdym wykonanym ruchem wiedziała, że przedstawienie odnosiło upragniony efekt. Nie mogła również pozbyć się wrażenia, że z każdym ruchem jej sylwetka jest intensywnie skanowana przez konkretnie siedem osób. (Nazwisko) pozostawała tym samym nieugięta, ciągle patrząc na swój cel, który odwzajemniał spragnione spojrzenie. Z tym, że jego było niemal wulgarne. Uśmiechnęła się szerzej.

Postanowiła przez moment przejść się jeszcze specyficznym, lekkim krokiem po podwyższeniu, zupełnie jakby przeciągając nieznośnie całą praktykę. Znęcała się ofiarą, niczym ostatnia sadystka. Za moment jednak ulitowała się nad widzami, ostentacyjne stawiając pierwszy krok na kolejnym stopniu. Resztę drogi w dół pokonała już znacznie szybciej.

(Kolor)oka stawiała pewnie następne kroki, słysząc stukot swoich obcasów na błyszczących płytkach podłogowych. Zakręciła się jeszcze parę razy wokół własnej osi, dodatkowo podrzucając dla efektu (kolor) włosami.

Po raz pierwszy jej oczy opuściły osobę Kazuo, kiedy udała się do sąsiadującego z nim stolika, a następnie bezceremonialnie zjadła jedną z wiśni zanurzonych w drinku jednego z gości. Jego wygłodniałe spojrzenie osiadło na niej niczym kurz. (Imię) nie poczuła brudu. Poszła dalej.

Wtedy właśnie dotarła do swojej głównej ofiary. Stopniowo wyhamowała przed miejscem, które zajmował, w końcu nachylając się nad stołem. Mężczyzna praktycznie miał ją na wyciągnięcie ręki. Aby mu to ułatwić, bardzo wolno zaczęła do niego podchodzić, jeszcze na chwilę przysiadając na śnieżnobiałym obrusie.

Obeszła również jego krzesło, zatrzymując się twarzą kilka centymetrów od jego własnej. Posłała mu zalotny uśmiech, w tymże też czasie przeciągając opuszkami prawej dłoni po jego brodzie, którą mimowolnie uniósł, ułatwiając jej dostęp. I kiedy ich wargi dzieliły zaledwie centymetry, (Imię) całkowicie się od niego oddaliła. Niedługo później ponownie była na scenie.

Z widowni podniosły się gromkie oklaski należące do ludzi, którzy myśleli, że był to już akt końcowy jej spektaklu. Dziewczyna nie zamierzała wyprowadzać ich z błędu. Czyż to dokładnie niespodzianki nie przynosiły największej szczęśliwości?

Tego samego zdania prawdopodobnie był też Yoshimoto. Mężczyzna wiedziony jakimś niespodziewanym impulsem odwagi szybko wszedł na wzniesienie, stając u jej boku. Od razu zasygnalizował czego od niej chce, zaczynając nachylać swoją postawę do pocałunku. Dla niego była nikim. Marną używką, którą mógł się zabawić, ostatecznie zgniatające bestialsko pod brudną podeszwą swojego ohydnie drogiego, markowego buta. (Imię) jeszcze nie zaprzeczała tym pozorom. Stała się wytrawnym łowcą, który czekał przyczajony, tym samym upewniając się, że jego ofiara jeszcze głębiej zatonie w potrzasku.

Jednocześnie gdzieś za nim (kolor)włosej mignęła postać o różowych włosach. Jej uśmiech znów uległ poszerzeniu. Przyspieszyło to tylko jej działania. I tak miała już zdecydowanie dość przyczajenia.

Nikt nie zauważył, gdy spomiędzy połów sukienki wyciągnęła równie świecący jak ona cała sztylet. Tym bardziej każdemu zgromadzonemu umknął całkowicie moment, w którym (Nazwisko) szybkim, zdecydowanym ruchem wbiła go w klatkę piersiową Kazuo. Uśmiech niechętnie spełzł z czerwonych ust, gdy coś w jej wnętrzu nagle się wzburzyło.

— Spokojnie tam, (Imię). To było niezbędne. Zrobiłam to dla naszego dobra — wyszeptała pod nosem, zupełnie jakby uspokajała drugą osobę. Kogoś, kto zbudził się, oburzony i przerażony rozlewem ludzkiej krwi. — Wszystko mam pod kontrolą.

Wyraz okrutnej wesołości zagościł na szkarłatnych wargach raz jeszcze, kiedy dziewczyna przeniosła wzrok na uniesione, obleczone bordową cieczą ostrze. Podczas gdy Yoshimoto zwijał się w swej osobistej, przedśmiertnej agonii u jej stóp, ona posłała wyzywające wyzwanie ku siódemce mężczyzn, zgromadzonych u podnóża sceny.

(Imię) była szczerze przekonana, że dopiero w tamtym krwawym czynie uczyniła krok do osiągnięcia ich zaufania. A tym samym, do ich równie krwawej destrukcji.

Świat był okrutnym, krwawym miejscem, w którym chwila nieuwagi mogła kosztować ludzkie życie. Wszelkie organizmy żyjące na ziemi od wieków kształtowały zdolność do przystosowywania się wobec niekorzystnych warunków.

(Imię) (Nazwisko) postanowiła cofnąć się do korzeni, wywlekając ową zdolność aż do czasów teraźniejszych.



okej, powiedzcie mi, czy już rozumiecie co dolega naszej reader? ☠️ jak wrażenia?

kilka słów odnośnie następnego rozdziału: sanzu simps - it's your time to shine

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro