𝟎𝟎𝟔.
𝐏𝐎𝐃𝐂𝐙𝐀𝐒 𝐆𝐃𝐘 prawdziwa (Imię) spokojnie tkwiła gdzieś w ciemnościach własnego umysłu, jej druga osobowość ani na chwilę nie zamierzała próżnować. Zemsta była zaś najlepszą motywacją, wygrywającą ze stałego otępienia o wiele lepiej, aniżeli chłodny prysznic z samego rana. Wystarczyło zaledwie, że udało jej się opuścić wnętrze konia trojańskiego.
[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐊𝐞𝐧𝐝𝐫𝐢𝐜𝐤 𝐋𝐚𝐦𝐚𝐫 - 𝐇𝐔𝐌𝐁𝐋𝐄.]
Ze szczerą kpiną przyglądała się pokojowi, który członkowie domniemanie okrutnego gangu jej przydzielili. Pomieszczenie wydawało się przesadnie bezosobowe i zwyczajnie puste, mimo, że stało w nim kilka podstawowych mebli takich jak sporych rozmiarów łóżko, czy prosta komoda. Wszystko jednocześnie pokrywała intensywna biel, bądź przynajmniej zostało utrzymane w jasnych odcieniach. Podobną obojętność nadawały pomieszczeniu śnieżnobiałe ściany bez chociażby jednego obrazu czy plakatu. Nie wspominając już nawet o jakiejkolwiek tapecie. (Imię) doprawdy to bawiło, ponieważ zauważyła, że przez to pokój wydawał się optycznie absurdalnie obszerny. Jednak to fakt, iż próbowali sprawić, że miała nie czuć się przytłoczona w swoim osobistym więzieniu najbardziej wprawiał ją w rozbawienie.
Tym samym nie był to szczyt komizmu tego dnia. Wychodząc na długi, dość wąski korytarz, który już tak nijaki nie był, następnie po omacku dostała się do sporych rozmiarów kuchni. I to tutaj musiała zakryć dłonią usta, symulując napad kaszlu, by szczerze się nie roześmiać. Chociaż może aż tak wymuszać ho nie musiała, zważywszy na masy kurzu, ospale lawirujące w najbliższym powietrzu.
Pomieszczenie gospodarcze połączone z salonem nie musiało być nawet utrzymywane w jasnościach, gdyż zwyczajnie było całkiem spore. Oprócz najpotrzebniejszego wyposażenia, po którym przemknęła jedynie pospiesznie wzrokiem, dziewczyna chwilę dłużej zawiesiła oko na pokaźnych rozmiarów lodówce i jasnym barku z wielobarwnym wyborem alkoholi. Wymyślnego kształtu szklane butelki przyciągały uwagę osoby postronnej w większym stopniu, niż sama ich procentowa zawartość. Jeśli chodziło o lodówkę, tylko jedna myśl zmaterializowała się wówczas w jej jakże kreatywnej wyobraźni: Czyżby trzymali tam jakieś podzielone zwłoki? Albo ludzkie organy? Później jednak potrząsnęła lekko głową, pozbywając się z niej absurdalnych domysłów. Przynajmniej takich, co do prawdziwości których nie chciała się przekonywać. Absolutnie nigdy.
(Imię) nie wspominała już nawet o tym, jak bardzo zaskoczył ją widok kuchni w budynku będącym de facto główną siedzibą najniebezpieczniejszego japońskiego gangu. Nie mogła absolutnie o tym nawet pomyśleć, bo prawdopodobnie umarłaby ze śmiechu, wyobrażając sobie jednego z kryminalistów, przygotowującego domowe obiadki w różowym fartuszku. Może nawet podśpiewywał by jakąś skoczną piosenkę pod nosem? Jeżeli ów wizja doszłaby kiedykolwiek do skutku, bez żadnych skrupułów i nie myśląc ni chwili o ciężkich konsekwencjach, chwyciłaby zarówno po kamerę, jak i aparat naraz.
Ten obraz został natomiast zastąpiony rzeczywistym - wszystkimi członkami Bontenu, krzątającymi się w różnych częściach pomieszczenia. Gdyby (kolor)włosa nie znała prawdy, mogłaby śmiało stwierdzić, iż byli zwykli współlokatorzy okupującymi o porannych godzinach typowe pomieszczenie gospodarcze, przygotowując się do reszty dnia.
Jej czujne spojrzenie (kolor) tęczówek przesuwało się kolejno po każdej osobie. Kakucho grzebał akurat energicznie w ogromnej lodówce, która zaczęła już wydawać z siebie nieznośnie piszczące dźwięki, sygnalizujące potrzebę jej zamknięcia. Takeomi wypalał papierosa, siedząc na sporym narożniku z przymkniętymi powiekami. Przed nim, na niskim kawowym stoliku, znajdowała się popielniczka, ukazująca, iż nie była to jego pierwsza używka tamtego dnia. (Nazwisko) ani trochę mu się nie dziwiła, zważywszy, że musiał jakoś zasilać swoją anielską cierpliwość, która pozwalała mu na ignorowanie wszystkiego naokoło. Kto wie, może wprawdzie do tego już nawykł?
Kompletnie nie zwracał uwagi na trwającą przy nim przepychankę pomiędzy braćmi Haitani a Sanzu. Z czego to bardziej Rindo brał w niej udział, zaś Ran niby to go dopingował z boku, w rzeczywistości omal nie spadając z mebla poprzez targające nim spazmy, spowodowane skrajnym rozbawieniem. Natomiast ani różowo włosemu, ani jemu bratu nie było do śmiechu. Temu drugiemu zwłaszcza, gdy sporych rozmiarów ciemny but przeciwnika wylądował znienacka prosto na jego twarzy. Ran wówczas po prostu nie wytrzymał, zwyczajnie ulegając wpływowi grawitacji i spadając z narożnika.
— Oddawaj to!
— Ale ja nic nie mam, jebańcu!
Ich wymiana podniesionych głosów dotarła do (Imię) nawet z drugiego końca pomieszczenia. Jednocześnie nie zwróciła na nią większej uwagi, odnotowując tylko, że kłócili się o jakiś przedmiot. Potem zauważyła, że starszy Haitani, ostatecznie się opanowując, próbował na nowo wczołgać się na poprzednio zajmowane miejsce, tym samym obrywając nadlatującą w jego stronę poduszką. Dziewczyna z rozwartymi oczami w niemym szoku patrzyła na Takeomiego, który był winowajcą owego czynu. W jeszcze większe zdziwienie wprawiło ją jego znakomite aktorstwo, widząc jak zaledwie w sekundę później bezszelestnie usadawia się we wcześniejszej pozycji, na nowo przymykając powieki i nadal trzymając w ustach tlącego się papierosa.
— I ty przeciwko mnie, Brutusie? Co to, jakaś braterska solidarność z ćpunem? — do jej uszu dotarł jednocześnie oskarżający i wypełniony po brzegi kpiną głos Rana, postanawiającego ostatecznie pozostać na podłodze w klęczkach.
(Imię) przewróciła oczami z rozbawieniem. Następnie spojrzała ku białej wyspie kuchennej z kilkoma dostawionymi do niej wysokimi, ciemnymi krzesłami barowymi.
Kokonoi siedział na jednym z krańców tej wyspy, przeglądając jakąś pokaźną stertę papierów i mrucząc coś pod nosem do samego siebie.
Zaś Mikey znajdował się na drugim krańcu, trzymając głowę na marmurowym blacie i przypatrując się nachalnie szklance, wypełnionej do połowy jakąś przezroczystą cieczą. O dziwo, wokół niego nie było ani jednego słodkiego przysmaku. Gdy to właśnie na nim zatrzymała chwilę dłużej swój wzrok, rzeczony jakby go wyczuł, jedynym ruchem odwracając się w jej stronę. W następnym czynie wskazał jej machnięciem ręki, aby zajęła miejsce obok niego.
— Mamy dla ciebie pierwsze zadanie — Mikey zacisnął niespodziewanie jedną ze swoich jasnych, kościstych dłoni na szklance przed nim. W międzyczasie przeniósł swój sfrustrowany wzrok na twarz dziewczyny. Wtedy to wyraz niemal od razu złagodniał, zastąpiony niby to zagadkowym zalążkiem sympatii. Jego mimika pozostawiała jednak wiele do życzenia, pozostając równie bezbarwna, co ściany nowego pokoju dziewczyny. — Nie patrz tak na mnie, (Imię). Sama stwierdziłaś, że nie chcesz być bierna, a na dodatek zdobyć doświadczenie w branży, jak i nasze zaufanie. Wskazuje ci pierwszy ku temu krok. Korzystaj, śmiało.
Sztuka manipulacji była dość specyficzną dziedziną. Wymagała z pewnością masy finezji, wprawy. Wywieranie wpływu na jakąś osobę było prawie że jak malowanie imponującego obrazu. Ten twór kreatywności wymagał bowiem wprawionej wieloletnią praktyką ręki malarza, na której stale pozostawały niedomyte plamy po farbie. Cały finezyjny fenomen skupiał się w szczegółach - niby to na odpowiednim dociśnięciu pędzla do płótna, prowadzeniu go na tyle sprawnie, by uzyskać upragniony efekt w przełożeniu na papier, ale przede wszystkim na początku trzeba było jeszcze zmieszać adekwatne barwy, w celu wydobycia fascynującego koloru. A wszystko to w połączeniu oscylowało gdzieś na granicy rzeczy niemożliwych, awykonalnych. W gruncie problemu okazywało się więc, iż na świecie nie istniało wcale wielu wybitnych malarzy. To samo przekładało się na manipulację.
Jednak gdyby kiedykolwiek sporządzono odręczny ranking czempionów w tej ciemnej sztuce, Manjiro Sano zapewne ulokował by się na zasadniczo wysokim stanowisku.
— No tak, racja. Co mam zrobić? — niewielu potrafiło przejrzeć manipulację, a (Imię) nie była tego wyjątkiem, ostentacyjnie wpadając prosto w pajęczą sieć. Białowłosy prawie się uśmiechnął z powodu jej niespotykanej naiwności i braku spostrzegawczości. Z całą świadomością korzystał do woli z faktu, że chciała przestać być byle liściem, bezlitośnie miotanym na mroźnym wierze. Tylko, że to on od początku wcielał się w rolę huraganu.
Lecz to właśnie Manjiro Sano był najgorszym spośród każdego najohydniejszego manipulatora na tej planecie. Dlaczegóż to? Ponieważ wówczas, gdy faktycznie odnalazł się śmiałek, będący w stanie przejrzeć jego wielowarstwową, rozległą sieć kłamstw, którą pieczołowicie sporządzał dbając o najmniejszy szczegół, i tak z tą smutną świadomością w nią wpadał. Polegał na umysłowym polu bitwy, bo zwyczajnie bladł ze strachu na widok persony białowłosego mężczyzny. Odpuszczał ze świadomością o brutalności, o czynach, których był zdolny się podjąć. Byleby osiągnąć cel. W trakcie dążenia do niego utrata człowieczeństwa nie była czymś istotnym. Przybrała postać mozolnej rutyny. Liczył się wyłącznie cel.
— Nic trudnego, droga (Imię). Masz jedynie kogoś uwieść. Być swoistym wabikiem — ciemnooki spojrzał ku szklanemu naczyniu w swojej dłoni, dostrzegając na niej niewielkie pęknięcia. Wzmocnił uścisk. — Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że perfekcyjnie się do tego nadajesz.
Mówiąc to, zdawał sobie sprawę, że każde z ów słów stanowiło piękne kłamstwo. Doskonałą nieprawdę, której nikt i tak nie śmiałby zaprzeczyć. Wprawdzie nigdy nie odbył rozmowy z pozostałymi członkami organizacji. Był to więc tylko jego osąd, który każdy z nich z pewnością by potwierdził. Tak prezentowała się jego władza, przewaga nad resztą członków Bontenu. Każdym innym człowiekiem.
Dziewczyna patrzyła z obawą na uwięzione w bladym potrzasku naczynie, a niepokojące wizje same wpełzły do jej umysłu, niczym trucizna. Nie chciała tego przed sobą przyznać, lecz w głębi duszy wiedziała, iż była to groźba. Że to ona była szklanką w jego garści.
— Mam to zrobić komuś konkretnemu?
— Zgadza się — przytaknął, stukając drugą ze szczupłych dłoni w biały blat, jednocześnie wybijając tylko sobie znany rytm. Nie przywykł do przekazywania takiego ogromu informacji. Często uchodził za małomównego, wypowiadając na codzień nie więcej niż kilka słów pod rząd. Dlaczego nagle zmienił dla niejawnych zwyczaj? — W ostatnim czasie ponownie nas ohydnie zdradzono. Dopuścił się tego niejaki Kazuo Yoshimoto, który ukradł pieniądze ofiarowane mu przez Bonten. Dowiedzieliśmy się, że były mu potrzebne do spłaty długu, który zaciągnął u innego gangu. Na dodatek wyjawił im parę istotnych informacji na nasz temat. A więc, wyrok byłby banalnie prosty: błyskawiczna egzekucja.
Mimo, że mężczyzna mówił o sprawach z tak dużym, negatywnym ładunkiem emocjonalnym jak zdrada, jego lico pozostawało całkowicie obojętne. Nie sposób było zaobserwować u niego ni cienia wzgardy, nienawiści czy odrazy. Zaś kiedy wspominał o egzekucji, nie drgnęła mu nawet powieka. Mikey stwierdził banalny fakt, jakby nakłaniał kogoś do zabicia irytującej muchy, latającej mu nad uchem.
— Zgaduję, że tutaj znajduje się haczyk — wtrąciła dziewczyna, maskując na swojej twarzy wszelkie oznaki poruszenia. Jeśli on był nieugięty, ona również musiała taka być. Nawet jeżeli każda sekunda, podczas której czuła na sobie jego wzrok była torturą. Nawet jeśli każdej z tych minimalnych jednostek czasu jej wnętrze umierało. Nawet jeżeli wyginała nerwowo palce u ułożonej na kolanach, ukrytej pod blatem dłoni.
— Można tak powiedzieć. Nawet z tak rozległymi środkami zaradczymi, którymi dysponuje Bonten, nie jesteśmy w stanie namierzyć Kazuo. Nie miał żadnej rodziny i zatarł za sobą wszelkie ślady. To nie jest jakiś amator, (Imię).
— I tutaj pojawia się moja rola, prawda? — dopytywała monotonnym tonem, będąc tym samym tego pewną. W niektórych sytuacjach zwyczajnie lepiej było udawać niewiedzę. Irytującą głupotę, sprawiająca, że nie doceniało się swojego przeciwnika.
— Otóż to. Ogólnie wiadomo, że Yoshimoto ubóstwia pewien lokal z występami urokliwych kobiet na żywo. Jest tam stałym klientem. Straszna szkoda, iż nie zdaje sobie sprawy, że ostatnimi czasy kupiliśmy to miejsce. Ogłosiliśmy już wszem i wobec, że dzisiejszego wieczoru na scenie pojawi się wyjątkowa gwiazda - w tym wypadku będziesz nią ty — jasnowłosy skończył rytmicznie uderzać swoimi długimi palcami, biorąc do tej samej dłoni jabłko z pobliskiego koszyka i podrzucając nim parokrotnie. Na koniec odezwał się, po wcześniejszy wygryzieniu się w nie i przełknięciu kawałka. Odłożył owoc, krzywiąc się przy tym szpetnie. — Kwestią czasu pozostaje, aż Kazuo wpadnie prosto w naszą zasadzkę.
Coś śmiertelnie niebezpiecznego błysnęło w tych martwych oczach. Sygnalizowało, że w tej oto chwili należało wstać, gdziekolwiek się siedziało, biorąc nogi za pas. Lecz (Imię) nie mogła uciec, szczerze nad tym ubolewając. Proces gnicia się zapętlał.
— Czyli mam go jedynie przyciągnąć tym występem? Muszę koniecznie brać w nim udział? — zdecydowanie bez takiej konieczności nie chciała mieszać się w ich porachunki. Metaliczny odór ludzkiej krwi dało się wyczuć już pomiędzy wierszami ich wypowiedzi.
— Blisko. Masz dodatkowo zająć na jakiś czas jego uwagę. Resztą zajmiemy się my — jego ciemne oczy stały się natarczywe. Z mocą śledził każdy oddech, który brała do swoich płuc. Każdy refleks w jej (kolor) tęczówkach. Każdy ruch, który nimi wykonywała. Aż w końcu musiała odwrócić je od niego. Mikey od razu poczuł nieprzyjemne, kłujące uczucie w klatce piersiowej, sygnalizujące tęsknotę. — W twoim pokoju czeka już odpowiednia kreacja na ten wieczór. Wszyscy na ciebie liczymy, (Imię). Lepiej nas nie zawiedź.
I nawet gdyby absolutnie tego nie chciała, doskonale zdawała sobie sprawę, że ostatnie zdanie było kolejną groźbą, widzącą nad jej głową niczym ostrze na gilotynie. Ilekroć spoglądała w górę, została nieprzyjemnie napomniana o czekającym ją losie.
(Nazwisko) na lekko wiotkich, zdrętwiałych nogach ruszyła ku miejscu, z którego wcześniej przybyła do kuchni. Była co najmniej zakłopotana. Możliwie nawet zagubiona w nowej rzeczywistości.
— Jeszcze jedno, (Imię). Każdy na widowni będzie nosił maskę — usłyszała gdzieś za sobą, nie będąc w stanie się już obrócić.
A potem szklanka pękła.
...gdybym miała skomentować ten rozdział, rzuciłabym krótko: cisza przed burzą🤔
także o wasze odczucia będę szczególnie pytała po następnym! ;>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro