Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟑.



[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐒𝐢𝐨𝐮𝐱𝐱𝐢𝐞 - 𝐦𝐚𝐬𝐪𝐮𝐞𝐫𝐚𝐝𝐞]

— 𝐍𝐎 𝐃𝐎𝐁𝐑𝐙𝐄, skoro każdy zaproszony się już zjawił, co wy na to żeby zagrać w jakąś oryginalną grę? No wiecie, dla umilenia całej procedury. Poza tym, muszę czymś zadowolić naszą wspaniałą, jednoosobową widownię.

Ocknęła się, stojąc przy zniszczonej ścianie jakiegoś opuszczonego budynku. Wysunęła taki wniosek, dostrzegając odchodzącą od ścian, wypłowiałą farbę, brak paneli na podłodze czy powybijane okna. Na ziemi leżały całe ławice połyskujących złowrogo odłamków szkła. Nie sposób było również nie zwrócić uwagi na stworzone różnymi kolorami sprejów graffiti. Zakańczając szybką inspekcję, skierowała wzrok ku dziejącym się obok niej zdarzeniom.

Miała wrażenie, że z jej twarzy odpływają wszelkie kolory, kiedy zobaczyła przed sobą związaną trójkę bezradnych ludzi. Chciała się bezradnie rozpłakać, widząc w ich oczach niewypowiedziane wołanie o pomoc. Wiedziała tym samym, że spetryfikowana strachem, nie była w stanie jej im udzielić. Rozpoznając jedną z osób poczuła, że robi jej się niedobrze. Niewyobrażalnie pragnęła, aby była to jedynie projekcja jej imaginacji.

Pośród nich, dokładnie na środku, klęczała Akira.

— Nie? Nikt nie ma pomysłów? — rozcięte kąciki ust mężczyzny w granatowym oficjalnym stroju opadły w teatralnym wyrazie smutku — Na szczęście ja mam! — wykrzyknął, na nowo odzyskując swoje euforyczne pokłady — Hmm, może zacznę odliczać do trzech i kto klaśnie ostatni zostanie rozjebany pierwszy? Co wy na to?

Jego rozszalały od ekscytacji wzrok zaczął krążyć po zgromadzonych. Każde z nich wiedziało, że niebieskie tęczówki stanowiły wówczas wyrok śmierci. Na kogo by padły - ten prawdopodobnie w ciągu kilku sekund miał zacząć wykrwawić się na podłodze. Sanzu z umiłowaną sobie premedytacją budował napięcie, nie zaprzestając na dość długo owej praktyki. Może udawał, że losował? Może miał już dawno zaplanowane na kogo wypadnie?

I nagle się zatrzymał. Zarówno cały wszechświat, jak i jego postać. A potem wystawił w odpowiednim kierunku palec wskazujący.

— Ah, mam coś lepszego! No więc, położę tutaj przed wami broń. Patrzcie — rzeczywiście układał na podłożu czarny, połyskujący złowróżbnie pistolet. Jeszcze wcześniej przemknął po jego fakturze palcami, możliwe nawet wzmagając to lśnienie. Tym samym ani na moment nie oderwał spojrzenia od związanej i zakneblowanej trójki ludzi. Swoich ofiar, które jednocześnie traktował zupełnie jak nowo odpakowane prezenty gwiazdkowe — A teraz, kto pierwszy ją podniesie i zastrzeli (Imię), ten wygrywa... — przerwał na moment, symulując mistrzowsko zamyślenie — życie!

Odpowiedziała mu całkowita cisza. Nie wydawał się tym zadowolony.

— (Imię)! Nasza droga, (Imię)! Moja droga, (Imię). Mam nadzieję, że ci się podoba przedstawienie — nachylił się nieznacznie w jej stronę, nie ruszając się jednak z miejsca i układając dłoń niczym do szeptu — W końcu słyszałem, że widownia powinna się integrować z aktorami — to mówiąc, powrócił sportowym do rzeczonych „aktorów" — O rany! Zapomniałem, że jesteście zakneblowani i związani. Ups?

Podchodził kolejno do klęczących, niedbale wyciągając im z ust kneble. Niecierpliwość dało się wyczytać z jego każdego gestu. Później wyciągnął z buta przenośny, składany sztylet i rozciął nim krępujące ich sznury.

— Cudownie. A już zastanawiałem się, dlaczego tym razem mam taką chujową trupę aktorską i widownię. Bez urazy, kochanie — zaśmiał się histerycznie do samego siebie, ostatnie zdanie rzucając do dziewczyny, odwracając się na chwilę w jej stronę — O! Nie radzę wam niczego próbować, bo mam więcej niż jeden pistolet — uśmiech, który pojawił się na jego licu miał dodawać otuchy i być czymś przepełnionym szczęściem, aczkolwiek w połączeniu z ukrytą śmiertelną groźbą w jego głosie, stanowił jedynie kolejny składnik mrożącej krew w żyłach mieszanki.

Cisza, która na nowo zapadła w pomieszczeniu wydawała się porażająco ciężka. Atmosferę można było praktycznie ciąć przysłowiowym nożem. (Nazwisko) przeniosła wzrok z trójki na Sanzu. On zaś wpatrywał się to w nią, to w swoje ludzkie zabawki niczym dumny twórca spektaklu. Jak sam Deus artifex na swą kreację. Cieszył się, że przedstawienie, które urządził tym razem odnosiło tak wspaniały skutek. Może kwestią jego sukcesu była jedynie posłuszna widownia? Pozostawało mu jedynie czekać w stagnacji na owoce swej pieczołowitej wymyślności.

Różowowłosy zaczął się w pewnym momencie jeszcze wyraźniej niecierpliwić, poczynając stukać nerwowo podeszwą jednego buta o twardą podłogę. Kiedy miał już przemówić, zapewne w jakiś sposób pospieszając całe zdarzenie, Akira chwyciła w końcu za broń.

(Kolor)włosa patrzyła, jak jej przyjaciółka po kolei strzelała kilkukrotnie w kierunku pozostałej dwójki. A potem w ich martwe ciała.

(Imię) była rozrywana od środka, z zaś zewnątrz czuła się sabotowana przez bezradność. Nic więc dziwnego, że całokształt, który ją budował, rozpadał się na kawałki, porównywalne ilością do leżących na podłodze szklanych odłamków.

— Wybacz mi, (Imię)... — wyszeptała łamiącym się głosem, obracając się na końcu do niej. Dziewczyna wiedziała, że słowa te zostały wypowiedziane całkowicie szczerze, czego dodatkowym potwierdzeniem była łza, zaczynająca swoją drogę po porcelanowym poliku Akiry. (Imię) zamknęła własne załzawione oczy, posyłając w jej stronę uśmiech. Chciała zawrzeć w tym wyrazie absolutyzm tego co czuła - zrozumienie oraz przebaczenie.

Wtedy właśnie nastąpił wystrzał.

(Nazwisko), tak jak zakładała wcześniej, nie poczuła w pierwszej sekundzie bólu. Ale kiedy nie poczuła go też w drugiej i trzeciej, wiedziała, że coś było nie tak. Jej upragnione katharsis nie nadchodziło. Gdy otworzyła załzawione (kolor) oczy, wszystko stało się dla niej jasne.

Akira klęczała przed nią na ziemi z raną postrzałową na brzuchu. Rana krwawiła przeraźliwie obficie, a wyraz jej oczu stał się całkowicie pusty. Dziewczyna zdała sobie tym samym sprawę, że tego nie przeżyje. Nie miała żadnych szans.

Nie chcąc obserwować tego bolesnego widoku, ponownie spojrzała na Sanzu, który uśmiechał się szaleńczo. Bo taki dokładnie był ów wyraz - szaleńczy. Charakterystyczny dla osoby niespełna zmysłów, zanurzonej w czeluściach nieskończonej otchłani, jaką niezaprzeczalnie cechowało się szaleństwo.

Błękitnooki w dłoni dzierżył nadal wycelowany w Akirę pistolet.

— Nienawidzę zdrajców — przyznał nienawistnym tonem, zbliżając się do postrzelonej i już miał zamiar na nią splunąć, gdy dziewczyna wydała z siebie donośny szloch. Mężczyzna niespodziewanie przy niej przykucnął, zawieszając gdzieś luźno za plecami dłoń z pistoletem.

— Ciii, już dobrze — mówił przyciszonym głosem, jednocześnie głaskając ją uspokajająco po głowie. O dziwo, Akira przestała nieco szlochać — Pomogę ci, w porządku? — zapytał, zaprzestając uspokajającego ruchu i krzyżując z nią spojrzenia.

Nie czekał długo na odpowiedź. Zresztą, z reguły był niecierpliwy. W następnej sekundzie dłoń, którą wcześniej ukrył za plecami i która dzierżyła pistolet, teraz miała w sobie sztylet. Zaś jego ostrze znalazło się błyskawicznie w piersi dogorywającej. Gdy je wyciągnął, stopniowo zbliżył do swoich ust, ostatecznie smakując bordowej cieczy.

— Tak jak myślałem - obrzydliwa. Zupełnie jak jej właścicielka.

Potem wytarł pozostałość w jej koszulkę i wstał, uprzednio bezwiednie rzucając ciałem na podłoże.

[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐏𝐢𝐱𝐢𝐞𝐬 - 𝐖𝐡𝐞𝐫𝐞 𝐈𝐬 𝐌𝐲 𝐌𝐢𝐧𝐝?]

W następnej kolejności z opóźnieniem spojrzał na (Imię).

— Co? Nie patrz tak na mnie. Przecież wiesz, że nie pozwoliłbym żeby ci się coś stało, pokojówko. Musiałem jedynie uświadomić ci, że mogłabyś skończyć jak oni. To była regularna procedura, nic więcej. Jak dotąd zadowalają nas twoje usługi — wzruszył ramionami, nie odrywając od niej błękitnych, magnetyzujących tęczówek. W innych okolicznościach zapewne by w nich doszczętnie zatonęły. Zdawały się takie czyste, nie zanieczyszczone żadną skazą. Jaka szkoda, że tak bardzo mijało się to z brudną prawdą.

Sanzu ruszył w jej stronie, jednocześnie grzebiąc energicznie w jednej ze swoich kieszeni w spodniach. W końcu coś z niej wyciągnął. Ostatecznie zatrzymał się koło (Imię) nie przerywając ich kontaktu wzrokowego i biorąc do ust jedną ze znajdujących się w plastikowej torebce pastylek. Kosztował jej, zupełnie jak samej ambrozji. Dziewczyna patrzyła z dziwnym napięciem, jak podczas przełykania porusza się jego jabłko Adama.

— Chcesz trochę? — zapytał, potrząsając energicznie przedmiotem. Wciąż wpatrywał się w nią magnetyzującym wzrokiem, w pewnym momencie oblizując nerwowo usta i poprawiając swój ciemny krawat.

— Nie, dziękuję — jej głos wydawał się obcy. Prawdopodobnie straciła w tamtym czasie nie tylko wieloletnią przyjaciółkę, lecz również cząstkę samej siebie.

Śmierć miała na człowieka zgubny wpływ. Była bronią obosieczną. Jeśli byłeś jej świadkiem, nie mogłeś wymazać tego wspomnienia z pamięci. Było czarną, odrażająca plamą na śnieżnobiałej powierzchni kartki. Przepaścią, do której spadałeś, nie mogąc w żaden sposób odwrócić działania grawitacji. Widok śmierci zawsze zapadł w człowieku głębiej, niż sam byłby tego świadom, a proces ten nie podlegał recesji.

Głos (Imię) był bardzo zachrypnięty przez zachowywaną dotąd ciszę, podczas gdy dodała:

— Nie możesz rozdawać narkotyków jak tik-taków.

— Dlaczego nie? W końcu mam ich całkiem sporo, a nie udzielam się charytatywnie. Dlaczego więc nie dzielić się z ludźmi czymś znacznie lepszym, niż pieniądze? Kurczę, (Imię) mam kolejny pomysł! Może będę dla ciebie lepszym człowiekiem? Co sądzisz?

Skonfundowana dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć na jakiekolwiek z pędzącej na nią lawiny pytań, którymi ją natarczywie zasypywał. Była tylko świadoma drżenia każdego skrawka swojego ciała oraz automatycznych kroków, które wykonywało. Wydawało jej się, że nie należało do niej. Że była w nim obca. Wszyscy płaciliśmy gorzkimi łzami za rozbite lustra i ludzi, jednak (kolor)oka kontrastowo popadła ni stąd, ni z owąd w apatyczny stan. Poddała się apatii, która podążała w krok za nią, niczym najczarniejszy z cieni.

— Ależ z ciebie nudziara. Powinnaś skorzystać z tej oferty, bo nie każdemu ją oferuję.

Zdawała sobie sprawę z tego co mówił i tego, w jak wręcz namacalny sposób na nią patrzył, jednak w jej głowie niespodziewanie zapanowała pustka. Było to paskudne, ironiczne zrządzenie losu, ponieważ to właśnie do niej wcześniej tak zawzięcie dążyła.

Uzyskując cel, jednocześnie zatracała siebie.

...i jak wrażenia, kochani?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro