Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

→ white as snow | gojō satoru





11.02.2021

word count;
512


Mróz panował na zewnątrz, oblewając swym zimnym powietrzem wysokie, jak i te mniejsze budynki, próbując przez niedomknięte okna dostać się do bijących ciepłem pomieszczeń, by je ostudzić. Biały, śnieżny puch wirował na wietrze, tworząc wymyślone przez siebie wzory na szkle okien podniebnych drapaczy, zachęcając mieszkańców do skupienia się na nich, chociaż na chwilę. Jakby ta sekunda uwagi, w zupełności miałaby wystarczyć i dać upragniony spokój.

On zaś, wydawał się obcy temu wszystkiemu. Wykraczał poza przyjęte normy, leżąc poobijany na puchu, przy okazji zapadając się w nim coraz to bardziej. Ubrania mokły, przylepiając się do umięśnionego, w dodatku poranionego ciała, obniżając znacząco jego temperaturę. Dłonie ba! całe ręce, aż po barki drętwiały, a zimno przenikało, do kości sprawiając iż miał wrażenie, jakby szkarłatna ciecz znajdująca się w organizmie miała zamarznąć, kończąc przy tym jego marny żywot.

Smugi czerwonej, niczym wino krwi spływały po prawym licu, mieszając się z czystym sekundę temu śniegiem. Czuł piekące uczucie w miejscach, gdzie znajdowały się rany czy to te bardziej otwarte, czy mniejsze i bardziej delikatne. Fakt był taki, że bolało, bardziej niż mogło się wydawać, jednak on, jak to miał w zwyczaju nie narzekał na to. Leżał jedynie cicho, pośród kryształowych płatków, myśląc o tym, jak długo przyjdzie mu tak beztrosko się wylegiwać.

Biała głowa widziała błękitem nieba jedynie obrazy sprzed dobrej już godziny, w których sam jak na złość uczestniczył. Dźwięki wybuchów mieszały się z krzykami cywilów, a także i wrogów wbijając się boleśnie w czaszkę. Możliwe, iż to wszystko mu się zdawało, będąc cholernie nieprzyjemnym snem czy też koszmarem; jednak o ile go zdrowiej nie myliło, pamięć nigdy nie śmiała go kłamać, tym bardziej, iż zimno śniegu, na którym leżał, wskazywało, że owe myśli były prawdziwe.

Wdychał mroźne, szczypiące w nos powietrze, próbując podnieść się z twardego podłoża. Dźwięk strzelających kości rozniósł się po otwartej przestrzeni, a on sam skrzywił się na towarzyszące temu uczucie bólu. Małe ranki na przedramieniu, dawały o sobie znać tak, jak ta bardziej rozległa na biodrze, przecinająca niemalże czarny kontur tatuażu, tworzącego okazałego smoka. Przeklął, stojąc na nogach, a świat przed nim na moment zawirował, ostatkiem utrzymując się na długich kończynach.

Walka tak żmudna, tak nudna i iście niepotrzebna. Westchnął głośno, rozglądając się po śnieżnym terenie, niekiedy mając wrażenie, iż sam jest biały jak śnieg, co było oczywiście czymś niemożliwym patrząc na to co robił w życiu.

Kulawym krokiem szedł przed siebie, mając ochotę zostawić za sobą wszystko, co dzisiejszego dnia miało miejsce. Zapomnieć i odrzucić daleko myśli, jak i przelaną w wyniku starcia ciecz.

Satoru nigdy nie powinien myśleć o sobie, jak o iście czystym śniegu, bo i może jego włosy z cerą jak puch marny i ulotny, w rzeczywistości zaś ten jego we krwi wrzącej kąpany.

Odchodząc, zostawił za sobą plamę szkarłatu, wsiąkającą w nieskazitelne kryształy bieli, które zmuszone przez mężczyznę do słuchania krzyków i wrzasków, same z siebie miały ochotę zakończyć swój marny żywot. Gojō jak było wiadomo, nigdy nie zostawiał za sobą pełnej harmonii, a jedynie taką, której do ideału daleko. Plamiąc i szpecąc puch, mając pewność, iż on sam nigdy nie będzie biały jak śnieg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro